E.R. Knight
KARA
Kara obudziła się i spojrzała z nadzieją na swój budzik.
Była dopiero siódma czterdzieści pięć.
Cudownie. Nie musiała być na swoim wykładzie z historii świata przed jedenastą.
Mentalnie przygotowując już omlet ze świeżym szpinakiem, poszła do kuchni.
Megan już ją tam wyprzedziła; jajecznica i taniec do jakiejś dyskotekowej melodii z jej playlisty na Spotify. W misce leżała kupka świeżo umytego szpinaku.
Kara uśmiechnęła się szeroko. Uwielbiała mieć przyjaciółkę, która potrafiła czytać w jej myślach.
– Dzień dobry! Myślałam, że znowu jesteś przykuta w dziale inżynierii? – zapytała Kara.
Megan wlała jajka na patelnię. – Dostałam dziś rano SMS-a. Scott miał jakiś przełom zeszłej nocy w naszym projekcie dzięki Red-Bull-owi. Zapytał, czy możemy się umówić na inną godzinę w laboratorium. Nie muszę być nigdzie do południa!
Kara zaczęła nakrywać do stołu na śniadanie. – To super! Niech rozpocznie się uroczyste śniadanie!
Śmiejąc się, chwyciła z lodówki karton soku pomarańczowego i trochę jogurtu truskawkowego.
Kara uświadomiła sobie, że zapomniała telefonu z sypialni. Czekały na nią dwa smsy.
Pierwsza wiadomość została wysłana o pierwszej piętnaście w nocy. Druga o trzeciej czterdzieści pięć.
Co do diabła?
Najpierw Max ją obraził, a teraz wysyłał serduszka?
Co ja mam z tego rozumieć?
Zaczęła wystukiwać odpowiedź.
Za kogo ty się, kurwa, uważasz?
Dlaczego jesteś takim palantem?
Naprawdę ranisz moje uczucia.
Nic nie wydawało się w porządku. Pewnie dlatego, że Kara nie była nawet pewna, co naprawdę czuje.
Przez tak długi czas myślała, że kocha Maxa. Ciężko było odpuścić.
Wystukała kolejną wiadomość na swoim telefonie.
Jasne. Co powiesz na dzisiejszy wieczór?
Potem się zawahała. Czy naprawdę chcę się spotkać z Maxem? Za każdym razem kiedy się z nim ostatnio widziała, kończyła wkurzona i zraniona.
Co jeśli chce przeprosić?
– Do diabła. Nie – odezwał się głos zza jej pleców.
Kara obróciła się, zaskoczona.
Megan stała w drzwiach do ich sypialni, z rękami na biodrach. Podkradła się bezszelestnie i zobaczyła Karę wpatrującą się niezdecydowanie w swój telefon.
– Do diabła, nie – powtórzyła Megan. – Wiem do kogo piszesz SMS-y i wiem o czym myślisz. Odpowiedź brzmi, młoda damo, do diabła, nie. Nie. Nie ma mowy, że spotykasz się z Maxem.
Przeklinając swoją przyjaciółkę, zarówno za jej kocie skradanie się, jak i za jej pozorne zdolności parapsychiczne, Kara zarumieniła się z poczuciem winy.
Nie miała nawet szansy poinformować Megan o okrutnych tekstach, które Max wysłał zeszłej nocy, ale jakoś zawsze wiedziała.
– Telefon – powiedziała Megan, wyciągając rękę. Kara podała go jej.
Megan uniosła brwi, gdy przeczytała wiadomości z poprzedniego wieczoru.
– Co do kurwy nędzy, Kara? On nie może cię tak traktować. A ty nie masz prawa wciąż czołgać się z powrotem po więcej. Dość tego. Usuwam jego numer z twojego telefonu.
– Nie! Megan, poważnie. Nie rób tego. Kara próbowała odebrać swój telefon z powrotem od przyjaciółki, ale było już za późno.
– Zrobione. Poważnie, Kara, podziękujesz mi za to. Ten dupek jest jak uzależnienie, czy coś takiego. Odcinam cię od niego.
Megan wręczyła telefon z powrotem Karze.
Skasowała również rozmowy tekstowe między nią a Maxem, żeby Kara nie mogła do nich wracać i torturować się ich ponownym czytaniem.
Była zirytowana na swoją przyjaciółkę, ale jednocześnie wdzięczna. Poczuła dziwną wolność i chwyciła Megan za ramię.
Wróciły do kuchni.
– Wrzućmy do omletów dodatkowy ser! – powiedziała Megan, podkręcając muzykę na pełny ogień i tańcząc do ABBY.
Kara skinęła głową i poszła po ser z lodówki. Kiedy to zrobiła, uświadomiła sobie, że nakryła do stołu tylko dla dwóch osób.
W całym tym porannym dramacie emocjonalnym zupełnie zapomniała o Adamie.
– Czy twój kuzyn do nas dołączy? – Kara zapytała Megan, starając uzyskać zwiewny, bezinteresowny ton.
– Nie wygląda na to. Obudziłam się wcześnie, kiedy pomyślałam, że muszę iść na Inżynierię. Adama tu nie było. On tak jakby przychodzi i odchodzi, jak mu się podoba, jak sądzę. – Megan wzruszyła ramionami i wsunęła złotożółty omlet na talerz Kary.
– Bon appetit! – powiedziała, śmiejąc się.
Z trudem ukrywając rozczarowanie z powodu nieobecności Adama, Kara uśmiechnęła się do przyjaciółki, po czym zagłębiła się w swoje śniadanie.
ADAM
Nie spał przez całą noc.
Po tym, jak Kara wyszła jak burza, Adam przeleżał na kanapie kuzynki kilka godzin, wypominając sobie, że kiedykolwiek pomyślał, że ktoś tak inteligentny i piękny mógłby być nim choć trochę zainteresowany.
Rzucał się i obracał, od czasu do czasu przysypiając, by obudzić się dwadzieścia minut później z przyspieszonym pulsem.
Więc o piątej rano, kiedy słońce dopiero górowało nad horyzontem, Adam po cichu włożył dżinsy i skórzaną kurtkę.
Grzebał w pudle z zimowym ekwipunkiem w szafie Megan, aż znalazł czarny szalik i czapkę.
Jedyne rękawiczki, jakie udało mu się znaleźć, były niestety w kolorze gorącego różu, ale i tak wepchnął je do kieszeni.
Potem wymknął się przez frontowe drzwi, zszedł po schodach i wkroczył w spokojny listopadowy poranek.
Było coś takiego w ciszy świtu, co Adam zawsze uwielbiał.
Bez względu na to, jaką przemoc wyrządzał każdej nocy, poranne słońce było wyrozumiałe.
Nie mając żadnego konkretnego miejsca, do którego chciałby się udać, Adam naciągnął pożyczony szalik ciasno na policzki i ruszył w kierunku pobliskiego kampusu uniwersyteckiego.
Był piękny, jesienny poranek.
Pokryta szronem trawa skrzypiała pod jego butami. Wysoko na drzewach ptaki, które miały dość odwagi, by przetrwać zimę w Minnesocie, świergotały do siebie na dzień dobry.
Adam doszedł do małego ogrodu, zamkniętego z trzech stron niskim kamiennym murkiem.
Obok na wpół zamarzniętego stawu z kaczkami ustawiono ławkę z kutego żelaza. Przeszedł przez ścieżkę i usiadł, krzywiąc się z powodu mroźnego metalu.
To był piękny kampus. Gdyby tylko mógł być tu studentem.
Dziś wieczorem miał się zmierzyć z Crawfordem.
Z tego, co mógł powiedzieć, były tylko trzy możliwe opcje.
Opcja 1: Jakoś zdobędzie pieniądze, które Crawford stracił w sfałszowanej walce w zeszłym tygodniu.
Opcja 2: Nie zdobędzie tych pieniędzy. Crawford i jego zbiry połamią mu nogi. Albo jeszcze gorzej.
Opcja 3: Ucieknie. Mógłby zebrać wystarczająco dużo pieniędzy na bilet autobusowy do Madison lub Des Moines. Mógł uciec do innego miasta i spróbować zacząć od nowa.
Tyle, że spędziłby resztę życia, oglądając się przez ramię.
Zostawiłby swoją kuzynkę i jej współlokatorkę w niebezpieczeństwie.
Poza tym, to uczyniłoby z niego tchórza.
Adam długo siedział na zimnej, metalowej ławce, patrząc na nadchodzący świt.
Słońce wznosiło się ponad drzewa otaczające mały ogród, przynosząc więcej światła, ale niewiele ciepła.
Na kampus zaczęli przybywać studenci, większość z nich ściskała ogromne kubki termiczne z kawą.
– Przepraszam? – Kobiecy głos sprawił, że Adam podniósł wzrok. Stała przed nim zmysłowa brunetka z wieloma kolorowymi tatuażami, trzymająca w ręku notatnik.
– Nie chcę podpisywać twojej petycji – powiedział krótko Adam, zanim zdążyła się ponownie odezwać.
Dziewczyna spojrzała zafrasowana i uniosła brew. – Właściwie chodzi o kampanię Unii Studenckiej o sztuce kulturowej i świadomości. Przekazuję innym, że muzeum sztuki kampusu jest dziś wolne dla wszystkich, aby pokazać nową wystawę sztuki nowoczesnej.
– Oh. – Czuł się źle, że tak na nią zareagował. – Dzięki.
Błysnęła mu zalotnym uśmiechem i podała papierową ulotkę ze swojego notatnika. – Nie martw się, koleś. Muzeum jest po drugiej stronie kampusu, obok amfiteatru. Powinieneś to sprawdzić, jest całkiem spoko. Tak przy okazji, mam na imię Nicole. Dzięki, że pytasz.
Nicole mrugnęła do niego. Potem odwróciła się i odeszła, nie spuszczając z niego wzroku.
Adam nie mógł nie zauważyć jej krągłych bioder i tego, że jej brązowe włosy miały z tyłu neonowo-zielone pasemka.
Spojrzał na zegarek. Dziewiąta rano. Miał dużo czasu przed spotkaniem z Crawfordem.
Przynajmniej w muzeum byłoby ciepło.
KARA
Ziewając, Kara zamknęła ciężkie strony swojego podręcznika do psychologii poznawczej z ciężkim westchnieniem.
Podniosła się z biurka i wyciągnęła ręce nad głowę. Pochyliła się i dotknęła palcy u stóp, otrząsając się ze sztywności.
Esej profesora Adleya zajął jej większość popołudnia i cały wieczór, ale był świetną odskocznią od sprzecznych myśli o Maxie i Adamie.
Teraz jej ostatni duży projekt do egzaminów końcowych był zakończony. I jeszcze tylko jeden dzień zajęć dzielił ją od wspaniałego weekendu.
To wymagało świętowania.
Była jedenasta trzydzieści. Miała jutro tylko dwa zajęcia.
Kieliszek merlota.
Pragnąc, by Megan dotrzymała jej towarzystwa, a nie zaszyła się po raz kolejny w laboratorium, Kara poszła do kuchni i przyniosła otwartą butelkę wina z lodówki.
Kara rzadko piła alkohol, poza okazjonalnymi koktajlami z przyjaciółmi lub odrobiną Baileysa w kakao.
Napełniła kieliszek mniej niż do połowy i wzięła mały łyk.
Ahhhhh. Natychmiast poczuła, jak wino rozluźnia jej napięte mięśnie.
Jakiś pisk za nią sprawił, że Kara odwróciła się.
Adam stał w holu, krzywiąc się z powodu hałasu, jaki jego buty zrobiły na parkiecie.
Jedną nogą był już za drzwiami, ale zmienił zdanie, zamknął drzwi i stanął naprzeciw niej.
– Przepraszam, że cię obudziłem. Ja… – urwał.
– Ty co? Jest już prawie północ. Gdzie ty, do cholery, znikasz? – zażądała Kara.
Adam skrzywił się. – Jak już mówiłem, to nie twój interes, gdzie chodzę i co robię.
Spojrzała mu w oczy i zauważyła coś nowego w ich lodowatej głębi.
Była w nim ta sama arogancja i lekceważący sposób bycia, który ją rozwścieczył, ale za tym twardym wyrazem, w jego oczach krył się łagodny wyraz.
Błaganie.
Jak on może być w jednej chwili tak odległy, a w następnej tak bezbronny?
Zirytowana Kara podniosła pustą dłoń. – Nieważne. Rób co chcesz. Co mnie to obchodzi?
Adam nadal wpatrywał się w nią, próbując porozumieć się bez słów.
Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć i znów je zamknął. Potem otworzył drzwi wejściowe i wyszedł z widoczną frustracją, zatrzaskując je za sobą.
Co się do cholery dzieje?
Wyglądał na zdenerwowanego. Prawie przestraszonego.
Kara wzięła kolejny długi łyk swojego wina.
Coś tu jest naprawdę nie tak.
ADAM
W czwartkowy wieczór, ring bokserski był cichy i zaniedbany.
Tłumy miały pojawić się dopiero jutro, wykrzykując swoje pragnienie krwi i przemocy.
Adam oparł się chęci ostrożnego skradania się po opuszczonym magazynie przy Stinson Parkway. Zmusił się do spaceru z rękami włożonymi do kieszeni.
Crawford wyczuwał strach jak pies gończy.
Nie wolno mu było zdradzić zdenerwowania.
Starszy, zwalisty mężczyzna czekał na Adama na środku ringu, otoczony przez trzech swoich zbirów.
Jeden ze zbirów trzymał ciężki drewniany kij owinięty stalową siatką, którym stukał w wolnym rytmie o otwartą dłoń.
Red był z nimi.
Adam natychmiast porzucił swoją zrelaksowaną fasadę i podbiegł do przyjaciela.
Nos Reda był wygięty pod nienaturalnym kątem, a jego dolna warga rozcięta, ale poza tym wyglądał w porządku.
Adam przytulił Reda, a chłopak odwzajemnił uścisk, jakby jego bok był zraniony.
Teraz Adam spojrzał na Crawforda z wściekłością palącą jego ciało. – Co ty mu do cholery zrobiłeś? To tylko dziecko!
Crawford zachichotał i zaciągnął się długim haustem swojego cygara. – Ledwo go dotknęliśmy, prawda, Jimmy?
Pulchna postać z kijem roześmiała się głupio.
– Ledwo go dotknęliśmy w porównaniu do tego, co zrobimy. Teraz, synu, wygląda na to, że masz trochę kłopotów. Powiedziałem ci, żebyś przegrał tę walkę w zeszłym tygodniu. Zdecydowałeś, że wiesz lepiej ode mnie. Postanowiłeś nie słuchać. To było bardzo, bardzo głupie posunięcie.
Bez ostrzeżenia, jeden ze zbirów wymierzył zgrabny lewy sierpowy w bok twarzy Adama. Ból eksplodował w jego kości policzkowej, a on zataczał się do tyłu.
– Rzeczywiście bardzo głupie – kontynuował Crawford. – Nie mam zbyt wiele pożytku z głupich ludzi. Głupi ludzie w końcu kosztują mnie pieniądze.
Wydychał gęstą chmurę dymu z cygara w twarz Adama. Użądlił w otwarte rozcięcie, z którego teraz ściekała krew po jego twarzy.
– Więc pozwól mi dać ci lekcję, Adamie. Będziesz teraz walczył dla mnie. Dostanę siedemdziesiąt pięć procent wszystkich twoich wygranych od teraz. Będziesz walczył, kiedy ci powiem i przegrasz, kiedy ci powiem. Będziesz to robił tak długo, jak będzie trzeba, żeby odzyskać moje dwadzieścia kawałków.
Głowa Adama wystrzeliła w górę.– DWADZIEŚCIA! Straciłeś tylko piętnaście kawałków z tej walki!
Crawford przytaknął. – Tak, ale zapominasz, że twój mały kumpel jest mi winien trzy kawałki. Wygląda na to, że zależy ci na tej małej szumowinie, więc jego dług jest teraz twój. Plus, dodaję dodatkowe dwa tysiące za kłopot, który mi sprawiłeś.
Kontynuował – Jeśli nie będziesz dla mnie walczył, wsadzę twojego małego przyjaciela do szpitala. Albo do kostnicy. Szczerze mówiąc, to nie ma dla mnie znaczenia, tak czy inaczej. Zależy mi tylko na odzyskaniu moich pieniędzy. Jakieś pytania?
Adam był w pułapce i wiedział o tym.
– Będę walczył, dopóki nie odzyskam twoich pieniędzy i będzie po sprawie. Zostawisz mnie w spokoju. Reda też?
Crawford przytaknął. – Masz moje słowo. Odzyskaj moją forsę. Potem możesz spierdalać, gdzie tylko chcesz. Jak tylko dostanę swoją kasę.
Adam miał jeszcze tylko jedno pytanie.
– Kiedy zaczynam?
Złowieszczy uśmiech wkradł się na zniszczoną twarz Crawforda.
– Właśnie teraz.