Mason (Polish) - Okładka książki

Mason (Polish)

Zainab Sambo

Rozdział 13

Kiedy godzinę później znalazłam pana Campbella, stanęłam przed nim i wydusiłam z siebie.

-Skoro już to robimy, to chyba powinnam wiedzieć, dlaczego nagle chcesz się ożenić.

Powitał moje pytanie z satysfakcjonującym uśmiechem.

-Cóż - zaczął arogancko, przesuwając się, aby odsunąć się kilka kroków ode mnie, opierając swoje ciało o stół. - Jestem ci winien wyjaśnienie, czyż nie?

Pan Campbell przesunął się, aby usiąść na krześle, krzyżując nogi.

-Mój dziadek jest właścicielem fortuny. Byłabyś zszokowana, gdybym ci powiedział, jak dużej. Ma dwóch synów - mojego ojca i mojego wuja.

-Każdemu z nich dał po dwadzieścia procent, a pozostałe sześćdziesiąt procent przypada najstarszemu wnukowi.

-To powinien być Tom, ale miał wypadek sześć lat temu i stracił rozum, uznano, że nigdy nie wróci do zdrowia - jego rysy, podobnie jak głos, nie odzwierciedlały żadnych emocji.

Nie wiedząc, co powiedzieć, milczałam.

Pomyślałam, że powiedzenie “przykro mi” może być niewłaściwe, albo że może mnie uderzyć za to, że mu przerwałam. Poza tym, nie sądziłam, że oczekiwał ode mnie czegokolwiek.

-Po tym, ma być przekazana do następnego wnuka. To jestem ja - kontynuował.

-Cóż, nie ja dokładnie, ale kobieta, którą poślubię, moja żona - jego głos stwardniał, co nie pozostało niezauważone przeze mnie.

Moje oczy prawie wyskoczyły z orbit.

-Mam dostać te wszystkie pieniądze? - spojrzał na mnie surowo. Zdając sobie sprawę z tego, co powiedziałam, uśmiechnęłam się potulnie, moje policzki płonęły w gorączce.

-Nie miałam tego na myśli w ten sposób.

-W takim razie jak chciałaś, żeby to wypadło, panno Hart?

Przewróciłam oczami. - Dlaczego dla twojej żony? Dlaczego nie przypadnie tobie? - zapytałam powoli.

-Pójdziemy na cmentarz i zapytamy go o to? Może odpowiedziałby na twoje pytanie - odpowiedział sarkastycznie.

-Więc chcesz się ze mną ożenić i…

- Przejąć majątek, tak.

-Ale czy to nie jest oszustwo...

Przerwał mi. - Nie jesteśmy tutaj, aby debatować na ten temat, panno Hart - zaśmiał się gorzko.

-I szczerze mówiąc, jesteś jedyną kobietą, której ufam, że nie ucieknie z pieniędzmi, jak tylko trafią na jej konto bankowe.

Zmarszczyłam się. – O rany, ale mam szczęście.

-Prawnik mojego pradziadka oczekuje, że ożenię się z jakąś kobietą w ciągu tego miesiąca, albo stracę pieniądze na rzecz mojego ciapowatego kuzyna.

-A jeśli szybko nie wybiorę narzeczonej, w testamencie jest napisane, że poślubię kobietę, którą zaakceptuje mój ojciec - krótki spazm wściekłości przeciął jego twarz.

-Poślubienie kogoś wybranego przez mojego ojca nie jest opcją, panno Hart.

Moje usta uformowały się w uśmieszek. - Więc wielki Mason Campbell ugina się pod czyjąś wolą?

Spojrzał na mnie. - Mój ojciec jest człowiekiem o silnej woli, który bierze to, co chce.

Jaki ojciec, taki syn.

-Ale nie pozwolę mu wybrać dla mnie żony. Jeśli pozwolę mu kontrolować mnie w tej dziedzinie, będzie przekonany, że może kontrolować mnie we wszystkim, a nikt mnie nie kontroluje.

Jego głos stwardniał, a ja przełknęłam ślinę.

-To nie jest najlepiej zgrany związek...

Najmniej dopasowany związek brzmi bardziej prawdopodobnie, chciałam powiedzieć. Udało mi się w porę powstrzymać. Odebrałby to jako zniewagę.

Mason potrafi cię obrazić, ale kiedy ty mu to robisz, nie traktuje tego lekko.

Kiedy nie odpowiedziałam, wygiął ciemną brew.

-Nie masz nic do powiedzenia? Nie zamierzasz prosić o więcej pieniędzy? Ty naprawdę jesteś inna - był zaskoczony.

-Ciągle pan to powtarza.

-Więc co ty na to, panno Hart? Jesteś gotowa zostać moją?

Moje oczy rozszerzyły się do niepokojącego stopnia.

Jego.

Więc to było to na co tak naprawde się zgadzałam. Miałem zamiar stać się żoną tego bezczelnego nieznajomego.

Równie dobrze mógłby być obcy, skoro nic o nim nie wiedziałam.

Zawsze marzyłam o hucznym weselu i ślubie z kimś, kogo kocham, o wspólnym domu i szczęśliwym życiu.

Jak mogłabym mieszkać przez rok w domu z kimś, kto nawet o mnie nie dba?

Jak mogłabym mieszkać w domu, w którym wszystko mogłoby być ograniczone, a ja nie czułabym się z tym komfortowo?

Przez długą chwilę wahałam się bezradnie między "tak" a "nie".

Gdybym się zgodziła, byłoby to samotne małżeństwo i prawdopodobnie z nieobecnym mężem, bo coś mi mówi, że pan Campbell nie zgodziłby się ze mną mieszkać.

Byłabym szalona, mówiąc "tak" temu małżeństwu i tak samo głupia, mówiąc "nie".

-Wiesz, że powinnieneś zapytac - powiedziałam, patrząc na niego.

-Wszystko co na razie zrobiłeś to odebrałeś mi prawo i założyłeś, że powiem "tak". Jesteś aroganckim człowiekiem.

Przechylił głowę na bok. - Chcesz, żebym padł na kolano?

-Jakoś nie widzę, żeby tak się miało stać.

-To dobrze, jesteś mądra. Wiesz, co mogę, a czego nie mogę zrobić - odpowiedział, patrząc w stronę drzwi, jakby znudziła go ta rozmowa i miał o wiele ważniejsze sprawy do załatwienia.

Wyświadczałam mu przysługę! Właściwie oboje mogliśmy coś na tym zyskać.

-I jeszcze jedno, masz już więcej nie przychodzić do biura - zerknął na mnie chłodno.

-Zostaniesz moją żoną, a ja oddzielam pracę od życia osobistego.

-Ale...

-Pieniądze skłoniły cię do pracy dla mnie, prawda? Dostaniesz je, gdy nasze małżeństwo wygaśnie.

Westchnęłam. Może tak będzie lepiej.

Nie mogłam sobie wyobrazić chodzenia po biurze, gdy wszyscy nazywają mnie panią Campbell!

-Skoro już to ustaliliśmy - zaczęłam,zerkając na niego ponownie.

-Chciałabym negocjować warunki tego kontraktu. Musi mi odpowiadać.

Przez długą chwilę wpatrywał się we mnie, jakby ledwo mógł pojąć, co właśnie usłyszał. Ciemny grymas przeszedł przez jego twarz.

-Ma ci odpowiadać? - powtórzył. - Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, że jesteśmy w tym razem, prawda? Oboje, a ty nie zamierzasz wyjść za mąż za siebie?

-Nie możesz oczekiwać ode mnie, że zawrę kontrakt małżeński bez określenia własnych zasad. To byłoby szaleństwo z mojej strony.

Mięsień zacisnął się w jego szczęce, a jakakolwiek nutka rozbawienia zniknęła.

Z gniewu w jego oczach jasno wynikało, że nie przywykł słyszeć tego od nikogo, a już na pewno nie od kobiety.

Był przyzwyczajony do tego, że każdy się go boi i jest mu posłuszny.

Mason zbliżył się do mnie, a zapach jego wody kolońskiej uderzył mnie w nos. Spojrzał na mnie pytająco.

- Mój prawnik spotka się z tobą i podpisze umowę, z której oboje będziemy zadowoleni..

-Kiedy pójdziesz do domu, zapisz tyle zasad, ile chcesz, pano Hart, a ja zobaczę, ile z nich warto zachować.

Przytaknęłam.

Dupek.

Zrobił krok do przodu.

Przesunął się do drzwi i otworzył je. Pochylając głowę, cicho wskazał, żebym przez nie przeszła.

Przekroczyłam prób w oszołomieniu. W głowie mi wirowało i ledwo mogłam ogarnąć to wszystko, co się wydarzyło.

To wszystko wydawało się takie... surrealistyczne!

Zaledwie kilka tygodni temu poznałam tego mężczyznę... a teraz wyglądało na to, że mam zostać jego żoną.

Pani Lauren Mason Campbell.

To mnie ostatecznie przeraziło. Jak miałam być żoną dla kogoś takiego?

Kogoś, kogo świat był inny niż mój? Co trzeba zrobić, żeby być panią Masonową Campbell?

Jak powinnam zacząć na to reagować?

***

Po tym wirze emocji, wróciłam do domu i powiedziałam wszystko Beth.

Powiedziałam jej, że wyjdę za Masona Campbella.

Musiałam!

Jak miałam to ukryć przed moją najlepszą przyjaciółką?!

Po tym jak niemal oszalała, pojechałyśmy odwiedzić jej rodzinę. Kochałam ich bardzo.

Zawsze chodziłam do ich domu, gdy moi rodzice się kłócili.

Myślałam o jej mamie jak o mamie, której nigdy nie miałam.

Poszłyśmy z Beth do jej starego pokoju, pokoju, w którym spałam tyle razy, że nie byłam w stanie zliczyć, gdzie spędzałyśmy czas i rozmawiałyśmy o chłopakach, płakałyśmy i śmiałyśmy się z naszych związków.

To było kiedyś nasze sanktuarium.

Wpatrywałam się w różowe ściany, stare pojedyncze łóżko, plakaty z Harrym Potterem i zdjęcia powieszone na ścianie. Oraz nasze ulubione miejsce; okno wykuszowe.

-Cholera, spędziliśmy tu całe lata na plotkowaniu - powiedziała Beth z uśmiechem na twarzy. -Było fajnie, prawda?

-To były dobre dni - odpowiedziałam przesuwając się do okna wykuszowego.

-Nie mogę uwierzyć, że to właśnie tutaj zdecydowałyśmy, że chcemy zmienić świat. To głupie z naszej strony.

-Nie byłyśmy głupie, Lauren. Byłyśmy po prostu nastoletnimi dziewczynami z wielkimi marzeniami.

Uśmiechnęłam się. - Gdyby tylko mogły nas teraz zobaczyć. Wiedziałyby, że to nie jest dobry pomysł, aby mieć wielkie h marzenia, aby życzyć sobie czegoś, co nigdy się nie wydarzy.

-Lauren...

Stanęłam przed nią. - Mówię poważnie, Beth. Posiadanie wielkich marzeń jest trucizną.

Stałam do niej plecami, gdy otwierałam okno. Potem wystawiłam najpierw lewą stopę, a potem drugą, zanim wyszłam na dach.

Położyłam się tam z zaciśniętą szczęką i wpatrywałem się w mglistą noc, w blask odległych gwiazd migoczących na czarnym niebie. Beth wyszła i dołączyła do mnie na dachu.

-Wiesz, czego najbardziej brakuje mi z czasów naszego dzieciństwa? Tego... bycia tutaj na dachu, wpatrywania się w niebo. Tęsknię za tym - powiedziałam w końcu, witając wieczorny chłód na mojej twarzy.

-A ty zakradałaś się tutaj, kiedy twoi rodzice się kłócili i siedziałyśmy tu całą noc, próbując wymyślić rozwiązanie, aby naprawić ich związek.

Przypomniałam sobie te dni, kiedy moi rodzice tak bardzo się kłócili, a ja biegłam do Beth po pomoc.

Coś między nimi było nie w porządku, wiedziałam o tym, ale nie znałam całej historii.

Wiedziałam tylko, że to była wina mojej mamy, przez cały czas.

Tata obiecał, że to się skończy.

Tak się jednak nie stało, a ta kobieta zniknęła z naszego życia.

Bez mrugnięcia okiem, wszystko zniknęło.

Wypuściłam nierówny oddech, a smutek ścisnął mi klatkę piersiową.

-Niektórych rzeczy nie da się naprawić.

Beth nic nie powiedziała. Mój kamienny wyraz twarzy musiał wyrażać to, co ona już wiedziała.

-Pamiętasz Dave'a Smitha?

Przybrałam ponury wyraz twarzy. - Tego dziwaka z liceum? Ten, który mnie prześladował?

Zachichotała. - Tak, tego. Słyszałam, że mieszka teraz w Stanach i występuje na Broadwayu.

-Wow, dobrze dla niego. A co z Elizabeth Snow? Czy to prawda, że jest właścicielką piekarni w Manchesterze? - Beth przytaknęła.

-Ta dziewczyna zachowywała się wtedy jak królowa i przepowiadała, że będzie modelką lub aktorką.

-Wszystkie wiedziałyśmy, że tak się nie stanie - zaśmiałyśmy się.

-Nasza przyjaciółka, Rebecca, ta, która kiedyś kryła nas podczas lekcji w-f właśnie urodziła bliźniaki - próbowałam odczuwać zadowolenie w jej imieniu. - Życie po prostu toczy się dalej.

-Dla nas też okazało się w porządku, Laurie.

-Naprawdę? - zapytałam, moje spojrzenie prawie cięło powietrze.

- Dla mnie nie. Każdy ma wspaniałe życie. Nie jestem zazdrosna czy coś. Cieszę się, że wszystkim się powodzi, ale dlaczego ja muszę stale mieć pecha.

-Moja własna matka nas opuściła, mój tata umiera, a ja wychodzę za mąż za człowieka, którego nie lubię.

-Hej, przynajmniej jest przystojny i bogaty!

Wywróciłam oczy. - Kogo to, do cholery, obchodzi - mruknęłam pod nosem.

Nadal wpatrywałyśmy się w niebo. - Czy pójdziesz ze mną?

-Czy ty oszalałaś ? - zapytała potrząsając głową. - Nie ma mowy, żebym tkwiła między wami dwojgiem, kiedy będzie tam tyle napięcia. Nie poradzę sobie z ogniem w pokoju. Roztopię się.

-Ok - powiedziałam,łzy napływały mi do oczu. - Pójdę sama.

Beth zerknęła na mnie surowo. - Czy ty płaczesz? - zapytała ze zdziwieniem. – Dlaczego płaczesz, do kurwy nędzy? Bo odmówiłam pójścia? To nawet nie jest tak daleko.

-Nie, ty idiotko, to nie to - powiedziałam z przerażeniem, łzy, z którymi walczyłam, aby utrzymać je na dystans rozlały się, spływając po moich policzkach.

-Po prostu zdałam sobie sprawę, że nie będę musiała jeść jedzenia, które gotujesz.

Zarobiłam klapsa w ramię, zaczęłysmy sie śmiać aż oczy Beth również wypełniły się łzami, z trudnym do zidentyfikowania mruknięciem, uścisnęła mnie..

-Będzie mi brakowało współlokatorki. W mieszkanie będzie tak cicho bez ciebie.

Walczyłam, by powstrzymać łzy, co poskutkowało serią niewielkich czkawek..

-To tylko na rok, Bethany. To nie jest na zawsze.

-Tak, albo mogę się wprowadzić do was.

- Już widzę twarz Masona, kiedy to zasugeruję - zachichotałam w niewielkim przypływie radości.

Przygryzła wargę. - Mam się spakować?

-Beth.

-Żartuję.

Uśmiechnęłam się kontynuowałyśmy patrzenie w niebo, zastanawiając się, jak szybko mija czas.

Wiedziałam, że moje małżeństwo z Masonem nie będzie trwałe, i że za rok spojrzę wstecz i zdam sobie sprawę, że nie miałam się czym martwić.

Ale najpierw musiałam przebrnąć przez ten rok.

Musiałam być bardzo ostrożna.

Mason Campbell był bardziej niż niebezpieczny. Nie tylko dlatego, że był bogaty i potężny, ale był też bardzo atrakcyjny.

I on o tym wiedział!

Robiłam to dla mojego taty, i tylko dla niego. Ale zawsze, gdy Mason był blisko, lub jeśli dotknął mnie, moje ciało reagowało bez mojej woli!

Musiałam zachować zimną krew.

Igrałam z ogniem...

Ale czy chcę się sparzyć?

Następny rozdział
Ocena 4.4 na 5 w App Store
82.5K Ratings
Galatea logo

Nielimitowane książki, wciągające doświadczenia.

Facebook GalateaInstagram GalateaTikTok Galatea