Lyra May
ELIZA
Słowo „wyzwanie” było niedomówieniem. Wkrótce po spotkaniu ze strażnikiem patrolowym, jego oczy pociemniały niemal do czerni. Spojrzał na mnie podejrzliwie, gdyż moje przybycie zbiegło się w czasie z atakiem.
„Zostań tutaj”, warknął, błyskając ostrzegawczo oczami, gdy oznajmiłam, że idę z nim. „Alfa i Luna Matka zostali odcięci od stada. Nie potrzebujemy, żebyś wchodziła nam w drogę”. Po czym błyskawicznie przemienił się w wilka i pomknął do lasu.
Wytężyłam zmysły. Skoro zostali odcięci od stada, bez możliwości mentalnego połączenia czy wyczucia ich zapachu, najpewniej w grę wchodziło srebro.
Wilk strażnika o jasnych, żółtych ślepiach spojrzał na mnie ze zdziwieniem, gdy biegłam równie szybko jak on, pozostając w ludzkiej postaci. Rzadko odsłaniałam swoje zdolności alfy, ale potrzebowałam mojej torby medycznej na wypadek rannych.
Stąpając lekko i cicho przez leśne poszycie, nagle poczułam obecność grupy dzikich przed nami. Oczy rozszerzyły mi się z niepokoju, ale nie mogłam podzielić się tą wiedzą bez zwrócenia na siebie uwagi. Od lat nie byłam częścią tego stada i nie mogłam połączyć się mentalnie z przypadkowymi wilkami.
Bez ostrzeżenia rzuciłam się na wojownika, używając energii alfy, by zmusić go do powrotu do ludzkiej postaci. Warknął, nisko i gniewnie, a jego ciałem wstrząsnęła fala wściekłości, gdy próbował mnie strząsnąć.
Z jedną dłonią mocno zaciśniętą na jego ustach, drugą dałam znak, by zachował ciszę. Zanim zdążył nas zdradzić, szepnęłam mu do ucha:
„Dzicy przed nami”.
Przekręciłam głowę, nasłuchując.
„Dziesięciu, z tego co słyszę… A w powietrzu unosi się zapach wilczycy ze stada, prawdopodobnie Luny Matki”.Wojownik przestał się szamotać i skinął głową na znak zrozumienia, więc zabrałam rękę. „Jestem Eliza, nowa uzdrowicielka stada – gdybyś się zastanawiał co to za torba. Jak masz na imię?”
„Jesteś alfą”, stwierdził bez ogródek.
Przytaknęłam.
„Wojownik Thomas. Gamma”, przedstawił się. Usiadł, a jego ciało pozostawało napięte. „Nic nie wyczuwam”.
Zmarszczki na jego twarzy jasno wskazywały na sceptycyzm wobec moich słów. Jego uszy drgnęły, zdradzając niepewność, więc delikatnie zmieniłam postawę i wskazałam kierunek północno-wschodni.
„Zatrzymali się około pięćdziesięciu metrów stąd. Wilk ze stada wydaje się osłabiony. Możesz wezwać pomoc?”
Skinął głową, z oczami czarnymi jak smoła i zmarszczonymi brwiami.
„Główna walka toczy się na naszych ziemiach. Nikt nie jest w pobliżu. Odepchnęli dzikich, ale najbliższy wojownik jest dziesięć minut stąd. Beta Edward nadciąga”.
Przytaknęłam, gestem nakazując mu wstać i podążyć za mną. Musiałam podejść bliżej, by lepiej słyszeć, jednocześnie upewniając się, że pozostanę poza zasięgiem węchu dzikich.
Ich zmysły, stępione przez brak połączenia ze stadem, nie były tak wyostrzone jak nasze, co dawało nam z Thomasem przewagę. Znalazłam miejsce u podstawy potężnego dębu i uniosłam rękę w geście zatrzymania.
To miejsce było na tyle blisko, że wilk rangi gamma jak Thomas mógł usłyszeć dzikich, a jednocześnie pozostawaliśmy poza ich zasięgiem.
„Nie możemy iść dalej bez zdradzenia naszej obecności. Wyczuwasz ich teraz?”
„Tak, słabo, ale to Luna Matka… Muszą ją uprowadzać dla okupu albo by zmusić alfę do oddania zasobów. Ale dlaczego się zatrzymali? Do wolnych ziem zostało jeszcze pięć minut drogi”.
Jego spojrzenie stało się nieobecne, gdy przekazywał informacje stadu.
„Znaleźli alfę. Nadciąga z kilkoma ludźmi”.
Poddałam się kontroli mojej wilczycy – jej wyostrzone zmysły pozwoliły mi niemal zobaczyć grupę przed nami, podobnie jak nietoperze używają sonaru do orientacji w przestrzeni. Gdy mroczny obraz się wyłonił, mimo zwykłej samokontroli, z mojego gardła wyrwało się ciche warknięcie.
Dzicy otoczyli Lunę Matkę, która leżała nieruchomo na ziemi. Jeden z samców klęczał między jej udami, dotykając się lubieżnie, gdy odpinał pasek. Jego zamiary były jasne i odrażające.
Powracając do ludzkiej postaci, rzuciłam szybkie spojrzenie na Thomasa, po czym otworzyłam torbę medyczną i błyskawicznie ułożyłam plan. Mieliśmy niewiele czasu, a moje serce waliło jak młot.
„Musisz zachować spokój, Gamma, ale oni krzywdzą twoją Lunę. Nie możemy czekać na wsparcie, a znacznie nas przewyższają liczebnie”.
Jego spojrzenie natychmiast powędrowało w kierunku dzikich, a ja bez trudu słyszałam jego przyspieszony puls.
„Krzywdzą?”
„Chcą ją zgwałcić. Nie mamy czasu na planowanie. Ty weź prawą stronę, ja lewą. Zawiadom alfę, ale musimy ruszać. Teraz”.
Nie czekałam na odpowiedź. Przemieniając się ponownie w wilka, pomknęłam przez las, a odgłos moich łap uderzających o ziemię mieszał się z wonią dzikich, za którą podążałam.