
Udało jej się.
Olivia stała się szaloną kobietą w parku.
Maniakalnie żuła paznokieć swojego kciuka, jej oczy błądziły we wszystkich kierunkach, a ciało było gotowe do skoku na jego widok.
Najwyraźniej coś w jej mózgu przestawało działać, gdy tylko znajdował się w pobliżu, więc naprawiła sytuację. Aby to zrobić, ukryła się jak najdalej od swojego mieszkania.
Wybrała publiczny park i wtopiła się w tłum, siadając na ławce. Nie miała też na sobie sukienki. Bo... cóż, pieprzyć go.
Nawet jeśli jakimś cudem próbowałby ją wytropić, wielość zapachów powinna go zmylić.
Miejmy nadzieję.
Była mądrą dziewczyną – a przynajmniej tak myślała – a jednak nie zdawała sobie sprawy, że w jej planie było kilka – nazwijmy je – wad. Jedna z nich? Jak długo miała zamiar tu zostać?
Szybkie przesunięcie nadgarstka pokazało jej zegarek. 14:15. Cała godzina po czasie, kiedy miał ją odebrać. Czy zostanie przed jej drzwiami, czekając, aż w końcu wróci?
Mogłaby na ten dzień pojechać gdzieś indziej. Ale co wtedy? Wiedział, gdzie mieszkała. Co powstrzymałoby go od przychodzenia dzień po dniu?
Nic nie powstrzymałoby go od prześladowania jej życia aż do dnia, w którym umrze.
Będzie żyła na tej ławce, jeśli będzie musiała, nie obchodziło jej to.
Może mogłaby się przeprowadzić? Tak. Przeprowadzka, to była opcja. Zostawiłaby za sobą wszystko, co kiedykolwiek posiadała i zaczęła gdzieś nowe życie.
To mógłby być dobry pomysł.
Wykonalny. Naprawdę. Olivia była pielęgniarką, co oznaczało, że mogła pracować gdziekolwiek. Nie musiała tu zostawać. Chciałaby, żeby ją wtedy odnalazł.
– To nie jest sukienka.
Jej krew zamarzła, bicie serca ogłuszyło ją, gdy dudnienie jego głosu falowało przez jej ciało.
– Jestem trochę spóźniony. Myślałem, że powiedziałem ci, że odbiorę cię w twoim mieszkaniu. Nie w przypadkowym parku na odludziu.
Jej gonitwa myśli pozwoliła mu się zbliżyć, a kiedy zorientowała się, że zmniejszył dystans między nimi, było już za późno. Jego usta znalazły się przy jej uchu, a oddech uwiązł jej w gardle.
– Czy myślałaś, że cię tu nie znajdę? – warknął. – Myślałem, że zaoferowałem ci uczciwy układ. Ty cofnąłeś swoje słowo, czy ja powinienem cofnąć moje?
– Co?
– Powinienem. Zerżnąć. Cię. Na. Tej. Ławce?
Jego słowa wystarczyły, aby poczuła pożądanie i patrzyła na niego z zarumienionymi na czerwono policzkami. – N…nie… – jąkała się.
– Więc idziesz? – zapytał z uśmiechem.
Ręce Alexandra trzymały się drewna ławki, jego knykcie bielały, gdy skupiał na niej swoje niebieskie oczy.
Jego rysy twarzy były napięte, co wskazywało na pewien poziom irytacji, ale nadal się uśmiechał.
Był jak zagadka; nie mogła go rozgryźć. Czy grał jakąś rolę, żeby ją zwabić?
Koła zębate obracały się w jej głowie, gdy desperacko próbowała złapać się jakiegokolwiek rozwiązania, które mogłoby wpaść jej do głowy.
– Mogłabym krzyczeć.
W rzeczywistości powinna. To była niechciana sytuacja.
– Mogłabyś – odpowiedział, przechylając głowę.
Zwolnił swój uchwyt na ławce i wyprostował swoje ciało, a biedne nici jego białej koszulki groziły pęknięciem pod napięciem jego klatki piersiowej.
– Czuje się, jakbyśmy wrócili do początku. Masz dwie opcje. Możesz krzyczeć i postawić teraz na swoim, ale to nie jest opłacalne w dłuższej perspektywie. Ja po prostu wrócę. Albo, opcja druga, możesz pójść ze mną i mieć to za sobą.
– Więc moje opcje są następujące; stawiasz na swoim lub ostatecznie stawiasz na swoim?
– Cieszę się, że rozumiesz.
Ugryzła się w wewnętrzną stronę policzka, a jej wściekłość wybuchła.
Nie wiedziała, co było gorsze: jego samozadowolona postawa czy fakt, że miał rację. Nieważne, jaką drogę ucieczki obrała, zawsze prowadziła do tego; do jego zwycięstwa.
Nie było wyjścia. Nie chciała być bezsilna.
– Gdzie idziemy?
– Dowiesz się, kiedy tam dotrzemy.
– Nie, chcę wiedzieć teraz.
– Nie możesz dyktować warunków.
– Do diabła, nie dyktuje – wysyczała. – Nie znam cię i mam za tobą podążać i ci ufać?
– Tak.
Jego bezczelność pozostawiła ją oszołomioną. Co to było z tym facetem i jego szaloną ilością pewności siebie?
Wsunęła rękę do tylnej kieszeni, żeby sięgnąć po komórkę.
Tak, była w niej mała część, która wiedziała, że to doprowadzi Willa do szału, a on zażąda dokładnego raportu na temat jej obecnej sytuacji – po tym, jak będzie na nią krzyczał przez wiele godzin.
Ale to było najlepsze, co mogła zrobić, biorąc pod uwagę ramy czasowe, jakimi dysponowała.
Gdy w którymś momencie instynkt podpowie jej, że coś jest nie tak, włączy GPS w telefonie. W ten sposób Will będzie mógł ją znaleźć.
– Masz pozwolenie swojego chłopaka?
Gdyby nie myślała, że to byłoby absolutnie szalone, żeby tak się czuł, pomyślałaby, że jest zazdrosny. Może i był. Alfy uważały, że wszystko należy do nich, prawda?
– Chodźmy.
Dlaczego czuła się, jakby szła na własną śmierć?
Jazda do celu była spokojna. Nie wiedziała, czy milczał, żeby jej nie denerwować – może myślał, że wyskoczy z samochodu?
Jednak ponadgodzinna, cicha jazda nie pomogła jej w żaden sposób ukoić nerwów. To pogorszyło sytuację jeszcze bardziej. Nie pomogło też to, że jej telefon, który wyciszyła, ciągle się świecił.
Wiadomości od Willa, bez wątpienia.
Może lepiej by było, gdyby okazał się mordercą i zostawił jej ciało w rowie. W tej chwili brzmiało to bardziej atrakcyjnie niż użeranie się z Willem. Czy to było głupie, impulsywne?
Olivia nigdy nie robiła niczego pod wpływem kaprysu.
Zawsze wszystko miała dokładnie przemyślanie – chyba że chodziło o niego. Wtedy podejmowała głupie, bardzo, bardzo, głupie decyzje.
Jej głowa opadła do przodu, gdy samochód zatrzymał się i to przywróciło ją do rzeczywistości.
W czasie jazdy po drodze były głównie drzewa i pustkowia, przez co bardzo trudno było jej określić ich położenie.
Pochyliła głowę w stronę okna, podziwiając otaczający ich widok.
Byli zaparkowani przed... domem? Chałupą? Drewnianą rezydencją? Nawet nie wiedziała, jak to nazwać. Był duży, zbyt duży, aby mogła w nim mieszkać jedna osoba.
Z miejsca, w którym siedziała, wyglądał na wysoki na trzy lub cztery piętra, a z zewnątrz był w całości wykonany z drewna.
– EEE!
Była tak zajęta wpatrywaniem się w okno, że nie zauważyła, jak Alexander toruje sobie drogę, by otworzyć dla niej drzwi. Zacisnęła oczy, spodziewając się spotkać i przywitać z ziemią, ale to się nie stało.
Zamiast tego, dwie duże dłonie chwyciły ją za ramiona, utrzymując ją w powietrzu.
Popchnął ją do góry, zmuszając ją do wyciągnięcia nóg z samochodu, i ustabilizował ją.
Odwinęła ramiona do tyłu, tworząc dystans między jego rękami a swoim ciałem. Ostatnią rzeczą, jakiej Olivia potrzebowała, były jego ręce na niej.
– Mogłeś mnie ostrzec – wymamrotałam, gdy wyszłam z samochodu, zatrzaskując drzwi za sobą.
– Myślałem, że zwracasz uwagę – powiedział z uśmiechem.
– Gdzie my jesteśmy?
Wysokie drzewa otaczały dom, a ona mogła tylko przypuszczać, że miało to na celu zapewnienie prywatności.
Z tego co rozumiała, wilki nie mieszały się z ludźmi, co rodziło pytanie: dlaczego on nie mógł trzymać się od niej z daleka?
Kiedyś była człowiekiem i żyła wśród nich. Dlaczego nie mógł zostać w swoim małym, drewnianym raju i żyć dalej?
Poza tym, co on do cholery robił w szpitalu?
Nie powinien potrzebować żadnej opieki, chyba że był to jakiś straszny uraz. Było kilka plusów tej całej sprawy z wilkołactwem. Przynajmniej tak sobie codziennie przypominała, od kiedy została ugryziona.
– Dom.
– Twój dom?
– Dom stada.
W dole brzucha czuła strach, który podpowiadał jej, że może nie pozwolić jej odejść.
Ale jeśli zagrałaby tą kartą zbyt wcześnie, Will mógłby się pojawić i… skrzywiła się.
Nie chciała myśleć o tym, co mogłoby się stać, gdyby przyjechał aż tutaj. Czy zaatakowaliby go? Czy stałaby mu się krzywda?
Zależało mu na niej i pewnie naraziłby się na niebezpieczeństwo, żeby jej pomóc. Nie pozwoliłaby na to.
Kto wiedział, ilu ich tam jest?
Na litość boską. Nie przemyślała tego do końca, prawda?
– Spokojnie Livy – powiedział, gdy jego palce zetknęły się z jej palcami. – Nic ci się nie stanie. Chodź za mną.
Zanim zdążyła zaczerpnąć powietrza, jego palce owinęły się wokół niej i zaczął ją odciągać od samochodu w kierunku drzwi wejściowych.
Po raz kolejny jej słowa protestu zamarły na jej wargach i zastanawiała się, co w nim sprawiło, że miała tak zwarty język? Słyszała jego słowa rozbrzmiewające w jej głowie, a jej ciało podążało za nim bez pytania.
Była w domu.
Jej obecność w domu stada wystarczyła, by jego bestia ryknęła w jego piersi. Jego wilk był zadowolony. Choć trudno było zignorować zapach niepokoju, który unosił się na każdym centymetrze jej skóry.
Przylgnął do niej, przenikając powietrze. Nie musiałby być tak ogólnikowy, gdyby tylko trochę lepiej słuchała.
Nienawidził ciągłego używania sugestii alfy, ale szczerze mówiąc, nie pozostawiała mu innego wyboru.
Zgodność i posłuszeństwo były daleko na dole jej listy cech.
Alexander wiedział, że myślała, że tu utknęła, ale się myliła. Nie była więźniem, a ostatnią rzeczą, jakiej pragnął, było udowodnienie, że jej obawy są słuszne.
Cokolwiek Will jej powiedział, namalował nienawistny obraz sfory i alf, ale on zamierzał to naprawić.
Jeśli źle by się bawiła, to tylko jeszcze bardziej zepsułoby jej zdanie na jego temat, a to nie było to, do czego zmierzał dzisiaj.
Musiał na nią naciskać, ale odpowiednio. Jeśli zaatakuje za ostro, ona wymknie mu się spod palców.
A potem?
Kiedy już ją odpowiednio popchnie? Co zrobi?
Pomyśli o tym, kiedy do niego dojdzie.
Na razie cieszył się jej obecnością na swoich terytoriach.
Jej zapach był wszędzie i będzie utrzymywać się nawet po jej odejściu.
Oczywiście jego wilk chciał, by została, ale był na tyle realistą, by wiedzieć, że nie zostanie tu na stałe.
Przynajmniej jeszcze nie teraz – nie kiedy ten beta miał nad nią kontrolę.
Oprowadził ją szybko po okolicy, nie puszczając jej ręki. Myślał, że będzie próbowała się wyrwać, ale jak na razie nic takiego się nie stało. Prawdę mówiąc, prawdopodobnie było to dla niej przytłaczające.
Ludzie mieli... określony smród. Wszyscy się mieszali i promieniowali zbyt wieloma emocjami, by mogli je rozróżnić. Wilki były inne.
Ponieważ nigdy wcześniej nie była w prawdziwym stadzie, założył, że różne zapachy i ślady pozostawione przez jego watahę były dla jej wrażliwego nosa sporym atakiem. Jej mózg był najprawdopodobniej przytłoczony, gdy przetwarzał każdą drobnostkę.
Wykrył obecność kilku członków stada, ale czaili się w cieniu. Kazał im pozostać w ukryciu, dopóki ich nie wezwie. Zobaczy ich wkrótce. W końcu byli częścią jego planu.
Wilk nie powinien być samotny.
Wilk był zwierzęciem stadnym i ta potrzeba tkwiła w niej głęboko. Ignorowała ją od czasu swojej przemiany.
Gdy tylko zobaczy prawdziwą watahę, będzie chciała się do niej dopasować, zagnieździć się w ich szeregach. To był czysty zwierzęcy instynkt.
Wataha również nie mogła się doczekać spotkania.
Zadawali pytania na jej temat, ale on pozostał tajemniczy. Szczerze? Nie było to specjalnie zamierzone.
Alexander niewiele o niej wiedział.
Sprawdził ją, zebrał trochę informacji, ale większość jej życia pozostawała dla niego tajemnicą, co zamierzał zmienić.
Musiał ją rozgryźć. Była petardą.
Olivia uciekała przed nim i na każdym kroku próbowała być mu nieposłuszna. Była jak omega, która nie wiedziała, że jest omegą.
– Czy tak sobie to wyobrażałaś? – zapytał, przerywając ciszę, która się między nimi wytworzyła.
Jej usta rozchyliły się, jej oczy skanujące salon, aż w końcu potrząsnęła głową. – Nie.
Spodziewała się zwisających ciał i krwi wszędzie dookoła. Według niej to były tylko potwory.
Właściwie nie, to on był potworem.
To nie było tak, że był niewinny. Miał krew na rękach, ale to nie było tak, że chodził po okolicy i odrywał dzieciom głowy. Alexander zrobił to, co trzeba było zrobić, by chronić swoje stado.
Nie skrzywdził ich.
Cokolwiek podłego beta włożył jej do głowy, musiało zniknąć.
Inaczej nigdy nie będzie miał swojej partnerki.
Cały dom był taki… domowy.
Wyglądał jak dom. Ciepły, rodzinny dom.
Ogromny dom rodzinny, ale jednak dom. Wyobraziła sobie ogromną rodzinę – może z dziesięciorgiem dzieci – mieszkającą tutaj.
Wszyscy jedliby razem posiłki przy stole kuchennym, a po kolacji siedzieliby przed kominkiem, a matka robiłaby na drutach... A co tam.
Alfy były potworami. Nie były opiekunami.
Przełknęła gulę w gardle, gdy zakręciło jej się w głowie. Czy on grał na pokaz, czy Will ją okłamał?
Ale dlaczego miałby kłamać? Nie przyniosłoby mu to żadnych korzyści.
To nie było tak, że chciała uciec do lasu i dołączyć do stada... Bez względu na to, czym byłyby alfy i stada, zostałaby z nim.
On był jej rodziną.
To nie miało sensu. Musiała się z tego otrząsnąć.
– Czy to twój plan? – zapytała w końcu. – Zabierasz mnie tutaj, pokazujesz mi swój dom, a ja jestem tak zauroczona, że się przyłączam?
Zaśmiał się na tyle mocno, że jego klatka piersiowa drgała.
– Jeśli chcesz, aby to było tak łatwe, nie mam z tym problemu.
– Jestem tu tylko po to, żebyś zostawił mnie w spokoju.
Mimo to, z tyłu jej głowy było to dręczące uczucie, które mówiło jej, że nigdy nie zostawi jej w spokoju.
Jej myśli zawsze wpędzały ją tylko w kłopoty, a ona już dawno nauczyła się zakładać na nią kaganiec. Wpadała od czasu do czasu, ale Olivia już nigdy nie pozwoliłaby jej na podejmowanie decyzji.
Ostatnim razem zaprowadziło ją to do łóżka Willa i na jakiś czas namieszało im w głowie.
Nigdy więcej.
Z zamyślenia wyrwało ją echo jego kroków.
Jego czarne, skórzane buty stukały z każdym krokiem, a on nie spuszczał z niej wzroku, dopóki nie dzieliło ich kilka centymetrów. – Nie sądzę, żebyś tego chciała.
– Jestem całkiem pewna, że tego właśnie chcę – wysyczała.
Wiedziała już, że to nie ma nic wspólnego z gorącem.
Już raz przed nim uciekła. Mogła zrobić to ponownie.
– Racja, bo składam w ofierze dzieci i zabijam niewinnych ludzi i wilki, prawda?
Gorycz ukryta za każdym słowem była trudna do przeoczenia, nie żeby próbował ją maskować.
Kiedy mówił to w ten sposób, sprawiał, że wydawała się nieco szalona. Okej, więc nie wyglądał dokładnie jak morderca. To nie było tak, że każdy seryjny morderca na świecie wydawał z siebie takie wibracje! Większość z nich była czarująca.
Nieważne, jak bardzo chciała mu nie ufać, jak bardzo chciała go odepchnąć, to jakby nie mogła.
Szukała w jego oczach nutki zła, przebłysku wściekłości, ale nic nie widziała.
Dlaczego?
– Dokładnie – wykrztusiła, mając nadzieję, że nie usłyszał zawahania się w jej głosie.
Ale uśmieszek na jego ustach sprawił, że uwierzyła, że to zrobił.
– Livy, Livy, Livy...
– Alexander, Alexander, Alexander – zadrwiła.
– Alex.
– Co?
– Mów mi Alex.
– Nie, nie sądzę, Alexander.
Mruknął, zanim podniósł rękę i chwycił jej podbródek palcem i kciukiem.
Przechylił jej głowę do tyłu, ich oczy się spotkały. – Powiem ci coś. Zawrzyjmy umowę.
Przez sekundę, szarpała się, ale jak tylko poznała siłę jego uścisku, zrezygnowała. – Kolejna umowa? Szczęściara ze mnie.
Ostatnia propozycja, którą złożył, nie wyszła na jej korzyść. Wątpiła, że ta będzie inna. Był zbyt zapatrzony w siebie, by nawet rozważyć, czego ona może chcieć.
– Tak, umowa. Jeśli znajdziesz coś, co udowodni, że masz rację, jeśli absolutnie znienawidzisz każdą chwilę spędzoną tutaj, zostawię cię w spokoju.
– Myślałam, że to już była nasza umowa. Pamiętasz?
– Naszą umową było to, że przychodzisz tutaj, a potem odprowadzam cię z powrotem. Jeśli coś znajdziesz, w dowolnym momencie, skrócę to. Nie zmuszę cię do dłuższego pobytu.
– Naprawdę? – słowa wypłynęły, zanim zdążyła pomyśleć.
To była pułapka, tak musiało być. To nie mogło być takie proste.
– Naprawdę.
– Więc jeśli udowodnię, że jesteś potworem lub nie spodoba mi się tutaj, ponad wszelką wątpliwość, ty natychmiast zabierzesz mnie do domu i już nigdy nie będę musiała cię widzieć?
– To takie proste.
On był jedyną stałą w jej życiu, tym, który pomógł jej, gdy była na skraju śmierci, który uratował ją, gdy myślała, że umrze.
Alexander był nikim. Jeśli Will mówił, że jest potworem, to był potworem.
Tak właśnie działało zaufanie. Ona ufała swojemu przyjacielowi.
Uniosła dłoń, gotowa, uścisnąć jego. Niestety dla niej, on miał inny pomysł na to, jak przypieczętować umowę.
Jej oczy rozszerzyły się w panice, gdy zdała sobie sprawę, że ma zamiar ją pocałować, ale była zbyt beznadziejna, by to powstrzymać. Zamarła w miejscu, jej stopy przywarły do tego miejsca, gdy jego usta wylądowały na jej ustach.
Były ciepłe i wilgotne, gdy przejął kontrolę nad jej ustami. To przypomniało jej ciepło jego ciała, kiedy stracili kontrolę tamtej nocy.
Zacisnęła uda, piżmowy zapach sosny wdzierał się do jej ust i nozdrzy.
Chciała zminimalizować jego dostęp do swoich ust, a jednak jej wargi rozchyliły się, dając mu więcej.
– Doceniłabym to, gdybyś trzymał ręce przy sobie – i swoje usta – zażądała, próbując złapać oddech.
– A ty? – zapytał, stukając się w nos. – Chodźmy, dobrze?
Olivia udowodni mu, że to nie jest życie dla niej i że ma ukryte szkielety w szafie. To nie powinno być zbyt trudne. Nie chciała mieć nic wspólnego z nim ani z jego stadem.
Jak już mu to przemknie przez ten gruby łeb, cóż...
Będzie wolna.