Utracona partnerka lykana - Okładka książki

Utracona partnerka lykana

Andrea Glandt

Rozdział 3

Dzień minął szybko.

Noc zapadła w ciągu kilku minut. Miałam przed sobą jeszcze dwie pełne sterty drewna, a moje ciało już krzyczało o przerwę.

Dłonie mnie piekły i były pokryte pęcherzami, a stopy wyglądały, jakby przyklejono do nich dwa bloki cementu.

Moje drobne ciało bezradnie walczyło, by przeciągnąć duże kawałki drewna na stos oddalony o kilkaset metrów.

W miejscu, gdzie ciągnęłam za sobą deski, w ziemi pozostały głębokie rowy.

Wieczorna rosa kładąca się na ziemi sprawiła, że ciągnięcie desek po trawie było łatwiejsze niż na początku, gdy zaczynałam.

Potem jednak woda wyparowała, a ja potykałam się bez końca, gdy deski zaczepiały się o ziemię, wyrywając kawałki darni.

Teraz rowy ułatwiały przeciąganie drewna, ale i tak był to wielki wysiłek.

Nikt nie mógł mi pomóc w tym zadaniu – nawet, gdyby mogli, i tak by tego nie zrobili.

Czułam na sobie ich spojrzenia, gdy patrzyli, jak mały człowiek próbuje dostarczyć drewno na stos czterokrotnie większy od niego. Słyszałam parsknięcia praktykantów, a także młodszych wilków-wojowników.

Starałam się tym nie przejmować.

Prawdę mówiąc, mój gniew zdawał się mi pomagać. Ale teraz byłam sama, bez żadnego wsparcia poza determinacją, która miała mi pomóc w wykonaniu tego prawie niemożliwego zadania.

Nie widziałam w tym sensu, poza tym, że być może miało to dać mi przedsmak tego, co nadejdzie. Ale jeśli chcieli mnie zmusić do rezygnacji, to mu się nie udało.

Ukończę to zadanie i następne, nawet jeśli zleci mi ich sto.

Dam radę. Udowodnię wszystkim, że jestem tak dobra jak oni. Chociaż Coda był najsurowszym nauczycielem, był również najlepszym.

Jego sposób nauczania był surowy i okrutny, ale dzięki jego metodom nauczę się rzeczy, których nie przekazałby mi żaden inny wilk.

Istniały pewne lekcje, których można było zostać nauczonym – i nauczyć się – tylko poprzez ból i łzy, i chociaż wciąż starałam się zrozumieć lekcję w tym zadaniu, wiedziałam, że w końcu ją odkryję.

W tej chwili ważne było to, że ukończę to zadanie, nawet jeśli potrwa to do rana.

Coda sprawi, że będę płakać, krwawić i czuć ból w całym ciele, ale w końcu ból złagodnieje, złamane kości się zrosną, krew zakrzepnie, a łzy wyschną.

A ja będę silniejsza niż wcześniej, z nowym poczuciem determinacji.

Nazwijcie mnie ambitną jak na zaledwie trzynastolatkę, ale wiedziałam, czego chcę i w co się pakuję, i nie planowałam cofnąć się przed niczym.

Byłam zdeterminowana, by nauczyć się pokonać wilka, czy to w ludzkiej postaci, czy w wilczej skórze, i poprowadzić to stado po moim ojcu.

Będę pierwszym człowiekiem, który poprowadzi watahę wilków i nic poza śmiercią mnie nie powstrzyma.

Będę walczyła, przegrywała, walczyła i przegrywała, dopóki nie wygram. Byłam gotowa przegrać sto razy dla jednego zwycięstwa; będę walczyć i dam z siebie wszystko, dopóki nie dam rady dłużej.

Nie będę trenować po to, by coś zrobić dobrze, będę trenować tak długo, aż przestanę popełniać jakiekolwiek błędy.Pragnę się uczyć, bo żeby być mądrym, trzeba zrozumieć, jak wiele jeszcze nauki przede mną.

Wrzucając ostatnią deskę do dołu przed sobą, wróciłam do doków, gdzie gasło ostatnie światło dnia.

Zostało mi jeszcze dobre pięćdziesiąt desek do przeniesienia, a zdawałam sobie sprawę, że noc sprawi, że wędrówka do dołu będzie jeszcze trudniejsza.

W miarę upływu godzin kontynuowałam ciągnięcie desek do dołu, stawiając małe kroki i krocząc ścieżką, którą podążałam przez cały dzień.

Była to wyczerpująca praca, ale wkrótce stała się powtarzalną czynnością, która nie wymagała myślenia.

Wydawało mi się, że moje myśli schowały się w kącie mojego umysłu i teraz skupiałam się jedynie na ciężarze moich kończyn i powiek.

Jasne światło księżyca było ukryte za chmurami, co wcale mi nie pomagało.

Temperatura spadła, a wiatr przybrał na sile, sprawiając, że zadrżałam.

Zimno przenikało do moich kości, a żołądek zaciskał się z głodu, ale ignorowałam to i kontynuowałam.

Ostatnie pięć desek było najtrudniejsze.

Moje ramiona ledwo mogły utrzymać deski, musiałam ciągle poprawiać drewno, ponieważ się ześlizgiwało.

Kiedy ostatnia deska uderzyła w stos drewna, nogi się pode mną ugięły i położyłam się na ziemi, wpatrując się w niebo.

Miałam tylko pięć godzin do świtu – pięć godzin na sen i odpoczynek dla mojego obolałego ciała.

Wiedziałam, że rano czeka mnie piekło, więc zmusiłam się do wstania i odbyłam nocną wędrówkę z powrotem do domu.

Nie dotarłam nawet do łóżka. Schody wydawały się zbyt dużą przeszkodą, więc padłam na kanapę.

Gdy tylko moja głowa uderzyła o poduszkę, zapadłam w głęboki sen.

Zbyt szybko poczułam szturchnięcie w żebra. Otworzyłam oczy i zobaczyłam Codę stojącego ze skrzyżowanymi ramionami. „Wstawaj, szczeniaku. Biegniemy do jeziora i z powrotem”.

Prawie wydałam z siebie jęk niezadowolenia, ale w porę go powstrzymałam i zamaskowałam to ziewnięciem. Moje nogi były sztywne i zmęczone wczorajszą pracą; bieganie było ostatnią rzeczą, na jaką miałam ochotę.

Wiedziałam, że Coda nie cofnie się przed niczym, więc zmusiłam się do rozciągnięcia i wstania. Schyliłam się, by podnieść buty z ziemi, ale Coda je odrzucił.

„Od teraz nie będziesz nosić butów”, powiedział po prostu. Odwrócił się i wymaszerował przez drzwi, nawet nie odwracając się, by sprawdzić, czy idę za nim.

Stałam w miejscu z otwartymi ustami, zanim je zamknęłam i wybiegłam z domu za nim.

„A co ze śniadaniem?” zawołałam.

„Już je zjadłem”, brzmiała jego odpowiedź.

Nawet nie zadałam sobie trudu, by zapytać: „A co ze mną?”, ponieważ wiedziałam, że jego odpowiedź brzmiałaby tylko: „A co? Miałaś czas na jedzenie, ale zamiast tego spałaś”.

„Jeśli będziesz tylko szła, jutro każę ci biec dwa razy dalej”, oznajmił Coda, po czym ruszył z prędkością błyskawicy w dół szlaku do jeziora.

Mój bieg był powolny, a Coda był daleko przede mną; zniknął mi z oczu w ciągu kilku sekund.

Mimo że nie byłam pewna, skąd będzie wiedział, czy go posłuchałam, wolałam nie ryzykować i przebiegłam cały dystans.

Dyszałam ciężko, gdy dotarłam do brzegu jeziora, gdzie już stał Coda z niezadowolonym wyrazem twarzy. Pochyliłam się, kładąc ręce na kolanach i łapiąc chciwie powietrze.

„Wyprostuj się”, rozkazał Coda.

„Blokujesz przepływ powietrza do i z płuc”.

Zrobiłam tak, jak powiedział i starałam się szybko odzyskać oddech.

„Oto twoje zadania na dziś. Słuchaj uważnie, szczeniaku, bo nie będę powtarzać”.

Kiwnęłam głową ze zrozumieniem. „Najpierw przepłyniesz na drugą stronę jeziora”. Na te słowa zachciało mi się płakać. Chociaż jezioro nie było zbyt duże, do drugiego brzegu było jeszcze kilkaset metrów.

„Kiedy już tam dotrzesz, musisz przebiec raz dookoła jeziora, a następnie znajdziesz skakankę i wykonasz trzy serie po sto skoków. Potem przebiegniesz kolejne okrążenie i zrobisz pięćdziesiąt pompek”.

„Następnie kolejne okrążenie wokół jeziora, a potem złapiesz dwie hantle, które tam zostawiłem i wykonasz pięć serii po dziesięć podniesień z ramionami w pełni wyciągniętymi nad głową. Przebiegniesz kolejne okrążenie, a potem resztę dnia masz wolną”.

„Masz pięć pięciominutowych przerw i dwie dziesięciominutowe. Wykorzystaj je mądrze”.

Coda odwrócił się i podszedł do ustawionego w pewnej odległości krzesła.

Rozsiadł się wygodnie i otworzył książkę, zakładając okulary przeciwsłoneczne i całkowicie mnie ignorując.

„Nie słyszę żadnego plusku”, zawołał do mnie. „A może już korzystasz z jednej ze swoich przerw?”

Och, bardzo chciałam, żeby padł trupem na miejscu. Zdejmując dżinsy, bo tylko ciągnęłyby mnie w dół, zanurzyłam się w wodzie i przepłynęłam na drugą stronę.

W połowie drogi przez jezioro myślałam, że utonę, ponieważ byłam tak wyczerpana.

„Wkładasz w to zbyt dużo energii, szczeniaku – dłuższe, głębsze pociągnięcia, jedno po lewej stronie, jedno po prawej i przestań szaleńczo machać nogami”.

Pozbawiony emocji głos Cody niósł się przez jezioro do miejsca, w którym się znajdowałam.

Czy gdybym tonęła, uratowałby mnie? A może po prostu pomyślałby „nareszcie”? Nie ufałam mu na tyle, by być pewną, że odłoży książkę i mnie uratuje.

„W takim razie lepiej się nie utop, szczeniaku. Płyń dalej”.

Korzystając z jego rady, próbowałam płynąć zgodnie z jego instrukcjami. W końcu dotarłam na drugą stronę, gdzie wyczołgałam się z wody i położyłam na brzegu.

„Wykorzystałaś już swoją pierwszą przerwę?”, zawołał. „Zegar tyka, zostały ci cztery minuty i czterdzieści osiem sekund”.

Naprawdę chciałam rzucić kamieniem w jego głowę, by go uciszyć, ale byłam zbyt zmęczona, by nawet ruszyć palcem.

Coda wyliczał mój czas co trzydzieści sekund i zbyt szybko nadszedł moment, gdy musiałam się podnieść i zrobić okrążenie wokół jeziora.

Po jednym okrążeniu musiałam się zatrzymać i zrobić kolejną przerwę – tym razem wykorzystałam jedną z moich dwóch dziesięciominutowych przerw. Nie miałam pojęcia, jak przetrwam ten dzień.

Nie zawracałam sobie głowy zakładaniem z powrotem dżinsów, ponieważ sprawiłyby one, że reszta treningu byłaby trudniejsza i byłoby mi zbyt gorąco.

Skakanie było piekłem. Przeszłam przez dwie rundy po sto, zanim zrobiłam sobie kolejną przerwę.

Po ukończeniu następnego zestawu i okrążenia po nim, wykonałam jedną czwartą pompek, zanim zdecydowałam się na kolejną przerwę. „Zostały ci już tylko trzy przerwy”, ostrzegł Coda.

Zignorowałam go.

Próbował mnie zdenerwować i udało mu się. Udało mi się skończyć pompki i skorzystałam z dziesięciominutowej przerwy, po której nastąpiła pięciominutowa przerwa.

Powtórzenia z hantlami były najgorsze, ponieważ moje ramiona były już totalnie wyczerpane. Ostatnią przerwę wykorzystałam w połowie podnoszenia hantli, a następnie przebiegłam ostatnie okrążenie.

Coda czekał na mnie, gdy skończyłam. „Niezle, dzieciaku”.

„Spodziewałem się, że wykorzystasz jeszcze jedną przerwę. Jutro popracujemy nad twoją formą – wszystko robiłaś na pół gwizdka”.

Podał mi moje dżinsy. „Masz wrócić sprintem do domu”.

Spojrzałam na niego, ale zrobiłam, co mi kazał. Strasznie bolały mnie stopy od stąpania po szyszkach i kamieniach, ale chyba o to chodziło.

June czekała na mnie z lunchem, chociaż była już druga po południu.

Po obiedzie ucięłam sobie długą drzemkę, aż June obudziła mnie na kolację.

„Jak minął pierwszy dzień?” zapytał tata podczas kolacji.

Wepchnęłam widelec pełen jedzenia do ust. „Wyczerpujący”, odpowiedziałam. Naprawdę chciałam powiedzieć: „Coda powinien trafić do szpitala psychiatrycznego za to, że myślał, że dzisiejszy trening był prosty! Jest szalony, irytujący i bardzo wkurzający!”

Ale nie mogłam tego powiedzieć tacie, bo nalegałby, żebym zrezygnowała.

Położyłam się wcześnie spać po gorącej kąpieli, która ukoiła moje obolałe mięśnie. June zasugerowała, abym codziennie rozciągała się po przebudzeniu i przed pójściem spać.

Nastawiłam budzik, aby rano mieć wystarczająco dużo czasu na jedzenie. Przygotowałam też szorty i podkoszulek na jutrzejsze ćwiczenia.

Coda ponownie przyszedł po mnie o świcie, a trening był dokładnie taki sam jak poprzedniego dnia. Dzisiaj, zamiast mnie ignorować, trenował mnie, korygując moją formę, abym wykonywała ćwiczenia poprawnie.

Robienie wszystkiego we właściwy sposób sprawiło, że było to jeszcze bardziej męczące, a ja potrzebowałam więcej przerw, niż mi przydzielono. Pod koniec dnia czułam się jak nieudacznik, a sen był moją jedyną ucieczką.

Dni mijały, a po dwóch tygodniach trening stał się łatwiejszy. Mięśnie powoli zaczęły formować się na moim ciele, a następnego dnia nie byłam już tak obolała jak poprzedniego dnia.

Mój czas biegu poprawił się, a oddech stał się bardziej miarowy.

Byłam zdeterminowana, by zostać pierwszym uczniem, którego Coda nie odrzuci, nawet jeśli ostatecznie nie zostanę wojowniczką. Nie wiedziałam jednak, że to był dopiero początek.

Następny rozdział
Ocena 4.4 na 5 w App Store
82.5K Ratings
Galatea logo

Nielimitowane książki, wciągające doświadczenia.

Facebook GalateaInstagram GalateaTikTok Galatea