
I tak bez końca
Gdy Anna zaszła w ciążę i straciła wsparcie rodziny jako siedemnastolatka, przysięgła sobie, że zbuduje wspaniałe życie dla siebie i swojej córki. Po tym, jak rodzice wyrzucili ją z domu, przeprowadziła się do Seattle, gdzie znalazła pracę w piekarni. Teraz jej córka ma trzy lata, a ona sama, dzięki wsparciu pary przyjaciół, którzy stali się niemal jej drugimi rodzicami, wkrótce skończy college. Jej wymarzone życie jest już niemal w zasięgu ręki, kiedy nagłe problemy zdrowotne i powrót ojca jej dziecka mogą odebrać to, na co tak długo pracowała. Czy Anna straci wszystko, o czy marzyła, czy wreszcie uda jej się zbudować szczęśliwe życie?
Kategoria wiekowa: 18+
Rozdział 1
ANNA
Biegnę szybko, mijając główny dziedziniec.
Odpycham ludzi, pędząc ile sił w nogach.
Patrzą na mnie, jakbym zwariowała, ale mam to gdzieś. I tak już jestem spóźniona.
Gdy mijam dzwonnicę, wiem, że jestem już blisko.
Wkrótce jestem w środku budynku. Energia przepływa przez moje nogi i serce, pchając mnie do przodu szybciej niż kiedykolwiek wcześniej. Ignoruję pieczenie, uczucie, że moje mięśnie zaraz się poddadzą.
Nie jestem mistrzynią robienia dobrego pierwszego wrażenia.
Dziś mamy nowego nauczyciela na zajęciach. Nie wiem, kto to jest, tylko że będzie tu przez kilka lekcji. Zastępuje profesor Peterson. Ma jakieś problemy osobiste.
O ile wiem, nadal powinna być dziś na tych zajęciach.
Nagle zatrzymuję się przed drewnianymi drzwiami, wejściem do głównego atrium. Pcham je bez zastanowienia.
Czuję na sobie sto par oczu, gdy opieram się o drzwi, próbując złapać oddech, dysząc głośno.
„Spóźniła się pani. Jak miło, że do nas dołączyła”, słyszę niski, wyraźnie zirytowany głos.
Brzmi znajomo. Ten głos, mam na myśli. Przypomina mi jego. Sposób, w jaki wstrząsa mną głęboko w środku, tak jak wtedy.
Ale to nie może być on. Jest gdzieś tam. Podbija świat, zostawiając wszystko i wszystkich za sobą, rozbite na kawałki tego, czym kiedyś byli.
Taki ma wpływ na wszystko wokół siebie. Taki wpływ miał na mnie.
„Wiem, przepraszam”, mówię uprzejmie, mając nadzieję, że uda mi się jeszcze zachować jakiekolwiek dobre wrażenie. Mam zamknięte oczy, nie patrzę na osobę przede mną, wciąż łapiąc oddech.
„Nie stój tam. Znajdź sobie miejsce”, mówi lekceważąco. Jego głos znów przeze mnie przepływa.
On?
To musi być ten nowy zastępca.
Świetnie, Anna. Obwiniam siebie, wiedząc, że ta osoba mogłaby otworzyć mi tyle drzwi do przyszłości, tak jak mówiła profesor Peterson.
Otwieram oczy.
Oddech zamiera mi w gardle, gdy patrzę w najpiękniejsze zielone oczy, jakie kiedykolwiek widziałam. Cofam się w przeszłość, do której należą te oczy.
Z szoku tracę na chwilę równowagę, uderzając ramieniem w drewniane drzwi.
Ała!
To on. Naprawdę on. James.
Potrząsam głową. To nie może być on.
Wyjechał.
Zostawił mnie.
Podnoszę głowę ponownie, patrząc jeszcze raz.
To on.
Te same krótkie brązowe włosy, te same szerokie ramiona. Te same małe różowe usta, które uwielbiałam całować.
On też wygląda na zszokowanego, patrząc na moje ramię z lekkim niepokojem. Ale to mija w sekundę. Potrząsa głową z dezaprobatą, udając, że nic się nie stało, i kontynuuje zajęcia.
Jak może zachowywać się, jakby mnie nie znał, jakby nie zrobił tego, co zrobił?
Wystarczająco zawstydzona, idę do wolnego miejsca.
Pierwszy rząd jest jak zwykle pusty, więc siadam właśnie tam. Lubię siedzieć w pierwszym rzędzie. To przypomina mi, po co tu jestem.
Żeby zdobyć dyplom.
Gdy siadam, czuję, jak pot stygnie i przykleja się do mojego ciała. Śmierdzę gorzej niż zwykle, przyszłam prosto z pracy, dając studentom za mną kolejny powód, żeby o mnie plotkować.
Myślą, że ich nie słyszę, ale słyszę.
Postanawiam się tym jednak nie przejmować. Wiem, że różnię się od większości i nie wiedzą, jak to ogarnąć.
Każdy student tutaj ma dziewiętnaście lub najwyżej dwadzieścia lat, ale ja nie miałam szansy pójść na studia zaraz po liceum. Większość z nich nie musi pracować, żeby tu być. Mają stypendia albo rodziców, którzy za wszystko płacą.
Kiedyś ja też miałam świetne stypendium do świetnej szkoły, ale ta szansa już minęła.
Wielu ludzi powiedziałoby, że mój późny start czy utrata stypendium to moja wina. I to prawda. Podjęłam decyzję, żeby zatrzymać dziecko.
Nie żebym miała wybór, przynajmniej tak uważam.
Dało mi to najlepszą rzecz na świecie, Olivię, moją piękną córkę. Nawet jeśli na początku musiałam robić wszystko sama i było ciężko.
Wybrałam córkę ponad wszystko inne.
Pracowałam na podwójnych zmianach każdego dnia przez dwa lata, zanim w ogóle mogłam pomyśleć o zapisaniu się na studia i jednocześnie zapewnieniu jej w miarę wygodnego życia.
Pracuję w małej piekarni niedaleko mojego domu, a także w małej kawiarni, którą uwielbiam. Ludzie tam są niesamowici i wyrozumiali.
Prawie każdego dnia zaczynam o piątej rano w piekarni i pracuję do dziewiątej, po czym idę do szkoły. Po szkole wracam do piekarni i zaczynam robić wypieki na następny dzień.
Ale dziś Olivia była wyjątkowo przylepna, bardziej niż w ostatnich tygodniach. Nie wiem, co się z nią dzieje. Przez to spóźniłam się na autobus i w efekcie zjawiłam się za późno na zajęciach.
Zostawiłam ją dziś z ciocią Lizzie, bo nie czułam się komfortowo, zostawiając ją w żłobku na kampusie. Mam przeczucie, że coś jest z nią nie tak.
Ciocia Lizzie to właściwie moja szefowa. Jest właścicielką małej piekarni, w której pracuję, i pomogła mi więcej razy, niż mogę zliczyć. Nie wiem, co bym bez niej zrobiła.
Wszystko zaczęło się kilka tygodni temu, gdy Olivia, moja mała Liv, spadła ze schodów, bo wspięła się na bramkę zabezpieczającą. Zraniła się w czoło.
Liz wtedy ją pilnowała i była przerażona. Z takiej rany może lecieć dużo krwi. Pojechałyśmy z Liv do szpitala, gdzie założyli jej szwy.
Wtedy też odkryli, że znowu ma zapalenie płuc.
To już czwarty raz w ciągu sześciu miesięcy.
Lekarze dali jej antybiotyki, ale nie pomagają za bardzo. Wciąż ma ten dziwny kaszel, chociaż nie wydaje się jej tak bardzo przeszkadzać.
Ma nieco więcej przerw, przez co może odpocząć.
Wkrótce opcje będą ograniczone i nie wiem już, co robić.
Lekarze chcą pomóc, ale czekają na płatność, zanim będą mogli przeprowadzić więcej badań.
To kolejny powód, dla którego tak dużo pracuję.
Olivia. Ona jest moim priorytetem.
A teraz on wrócił.
Prowadzi zajęcia o negocjacjach. Wyjaśnia, jak przygotować się do negocjacji, bo w każdym spotkaniu biznesowym będą negocjacje. Jedna strona zawsze chce więcej niż druga, czy to pieniędzy, zysku, czy najlepszego wyniku dla swojej firmy.
Mówi też, że zawsze trzeba mieć jakieś rzeczy, z których jesteś gotów zrezygnować, żeby dostać umowę.
Zawsze myśl do przodu i zawsze bądź przygotowany.
To właściwie bardzo dobra rada.
Chociaż to interesujące, łapię się na tym, że moje myśli wędrują do szczęśliwszych czasów.
Czasów, gdy chodziliśmy ręka w rękę po parku w naszym rodzinnym miasteczku Sun Peaks.
Wszyscy wiedzieli, że jesteśmy razem, a w małym miasteczku jak Sun Peaks było to źle widziane.
Około trzydzieści pięć lat temu Benjamin Grandthorn, wpływowy chrześcijański polityk, wygrał wybory i został burmistrzem naszego małego miasteczka. To właśnie on wszystko zmienił.
Każdy znak nowoczesnej przyszłości został wymazany. Zniknęły bary, kina, a nawet część muzyki.
Wróciły przekonania, które rządziły wszystkim i wszystkimi.
Bóg był obecny w każdym domu. Wymagał szacunku, a burmistrz czy pastor pilnowali, żeby każda zasada była przestrzegana.
Nie słuchałeś? To byłeś grzesznikiem albo, co gorsze, zastraszano cię, żebyś opuścił miasto.
Słyszałam, że to był straszny czas i ludzie coraz bardziej złościli się na kontrolujące przekonania Grandthorna.
Z biegiem lat nowoczesność znowu wróciła, ale niektóre przekonania pozostały na miejscu. Rządziły bez ustanku. Odzyskaliśmy trochę wolności. Jednak wpływały na wszystko, od szkolnictwa, restauracji i placów zabaw nawet po naszą bibliotekę.
Ucieczka z Jamesem była marzeniem. Chcieliśmy uciec od ich kontroli.
Oczywiście moi rodzice byli tymi rodzicami.
Tymi, którzy należeli do grupy kościelnej, która wszystkim rządziła.
Rządziła mną.
Ucieczka była wszystkim, czego kiedykolwiek chciałam.
Ale potem James wyjechał.
„Mam ci coś do pokazania. Nie wiem, czy ci się spodoba”. Pokazuje mi list akceptacyjny z Uniwersytetu Nowojorskiego.
Udało mu się. Dostał się!
Na mojej twarzy od razu pojawia się uśmiech. „Udało ci się! Kochanie, dostałeś się! To fantastyczna wiadomość!” krzyczę, wskakując mu w ramiona.
Chcę, żeby pojechał. To jego bilet, żeby wydostać się z tego miasta.
„Ale będę musiał wyjechać. Zostaniesz tu sama. Z tymi ludźmi”, mówi, wskazując na drzwi mojej sypialni. Mama i tata nie wiedzą, że tu jest.
Gdyby kiedykolwiek się dowiedzieli, że James, chłopak, był w mojej sypialni z zamkniętymi drzwiami, wysłaliby mnie na jeden z ich obozów oczyszczających.
„Nie martw się o mnie. Wyjadę stąd wystarczająco szybko. To, że jesteś na studiach, nie znaczy, że wycinasz mnie ze swojego życia, prawda?” pytam go, uśmiechając się.
Uśmiecha się do mnie, potrząsając głową.
„Oczywiście, że nie. Będę przyjeżdżał. Będę dzwonił, obiecuję. To nie będzie nasz koniec, A”.
„Kocham cię”. Posyła mi spojrzenie pełne miłości.
„Ja ciebie też kocham”.
Zawsze mieliśmy plan.
Składał mi obietnice.
Obiecał utrzymywać kontakt.
Obiecał telefony.
Obiecał wizyty.
Wierzyłam. Połykałam każde słowo, którym mnie karmił. Wdychałam je, jakby utrzymywało mnie przy życiu.
Aż do tego jednego momentu.
Aż do tego pierwszego kopnięcia.
Wiedziałam.
Wiedziałam, że nie wróci.
Nie obchodziły mnie, dlaczego ignorował moje telefony.
Tkwiłam w miejscu, trzymając się marzenia.
Marzenia, w którym wychowamy razem naszą córkę, córkę, o której nie wiedział.
Marzenia, w którym mnie uratuje, jak jakiś cholerny książę z bajki na białym koniu.
Tego samego dnia zrozumiałam, że książę z bajki nie istnieje.
I jeśli chcesz coś zrobić, musisz to zrobić sama.
Dziecko było w drodze. Wiedziałam, że będzie ono ode mnie całkowicie zależne, i że będę musiała pracować, żeby się nim zaopiekować.
I dokładnie to zrobiłam.
Może zostawił mnie jako naiwną, młodą dziewczynę, ale to zmieniło mnie w silną i bardzo niezależną kobietę.
Zawsze będę go kochać, bez względu na to, czego nauczyła mnie przeszłość.
Jak mogłabym go nie kochać? Jest ojcem mojej córki. Moją pierwszą miłością.
Teraz mam kogoś, kto na mnie polega. I bez względu na to, jak długo tu będzie, bez względu na to, czego chce…
Muszę myśleć o Olivii.
Nagle czuję szturchnięcie w plecy.
To wyrywa mnie z myśli o miłości, nienawiści i każdej innej emocji, jaką w tej chwili czułam wobec Jamesa Browna.
Odwracam się i widzę jedną z moich milszych koleżanek z klasy, Milę, z uśmiechem na twarzy.
„Profesor Brown zadał ci pytanie”.
„Och, przepraszam”.
Odwracam się z powrotem, by spojrzeć mu w oczy.
„Przepraszam, profesorze, próbowałam podsumować wszystko, co pan powiedział, i na chwilę zatraciłam się we własnych myślach. Mógłby pan powtórzyć pytanie?” mówię, kłamiąc jak z nut.
Zapisałam to, ale robiłam o wiele więcej.
„Okłamuje mnie pani, panno…”
Poważnie? Naprawdę będzie dalej udawał, że nie wie, kim jestem? Czy naprawdę mnie nie rozpoznaje?
Czuję się oszołomiona.
Jasne, wyglądam trochę niechlujnie, bo moje włosy są potargane, jestem zmęczona, co zdradzają worki pod oczami, przepracowana i, nie zapominajmy, spocona.
Ale wciąż jestem tą samą Anną. Mam te same duże bursztynowe oczy i brązowe kręcone włosy.
Wciąż jestem sobą.
„Johnson”.
Jego oczy rozszerzają się ze zdumienia, potrząsa głową, robiąc krok do przodu.
„Pełne imię”, wydusza z siebie, wypowiadając każde słowo powoli, próbując odnaleźć głos. Drżenie go zdradza, ale nigdy nie traci opanowania.
Podchodzi coraz bliżej.
Unoszę lekko brew, nie dając mu zauważyć, jak bardzo boli mnie to, że mnie nie rozpoznaje. Kontroluję oddech, bo każdy jego krok to krok za blisko dla mojego komfortu.
Jego bliskość wpływa na mnie w sposób, w jaki nie chcę, żeby wpływała.
Biorę głęboki oddech, zbierając się w sobie, krzyżując nogi i ręce, jakbym zakładała zbroję, zanim odpowiem.
„Anna. Nazywam się Anna Johnson”.
Cofa się trochę, zaskoczony. Dla kogoś, kto go nie zna zbyt dobrze, mogłoby się wydawać, że po prostu się cofa. Ale ja dostrzegam potknięcie.
Widzę, że jest wstrząśnięty.
„Zostaje pani po zajęciach”, udaje mu się powiedzieć, gdy odzyskuje opanowanie, nie pozostawiając miejsca na dyskusję.

















































