
-Gideon, gdzie jesteś? Mam dość. Potrzebuję samochodu natychmiast - mówi Helen, gdy tylko odbieram telefon. Słyszę delikatną muzykę grającą w tle.
-Jestem prawie w domu. Przyślę samochód, jak tylko Bradshaw mnie podrzuci - informuję ją.
-Nie, wiesz jak nienawidzę czekać. Jestem w Jean-Georges. Przyjedź po mnie natychmiast! - żąda.
Helen cały ranek była na zakupach, a teraz je lunch z przyjaciółką w Jean-Georges. Samochód był do jej dyspozycji i czekał na nią bezczynnie przez cały ranek. Właśnie kazałem kierowcy odebrać mnie trzydzieści pięć minut temu, żeby zabrał mnie z powrotem do penthouse'u.
Jestem mniej niż pięć minut drogi od naszego budynku. Waldorf Astoria, gdzie Helen je lunch, jest prawie 40 minut drogi w dobry dzień. Godzina jazdy, jeśli są korki... a są. To godziny szczytu.
-Więc weź taksówkę lub ubera...
-Taksówka? Uber? - szydzi. - Czy ty mówisz poważnie? Ja nigdy...
Nie mam ochoty na zajmowanie się w tej chwili jednym z histerycznych ataków Helen. Właśnie spędziłem ostatnie siedem godzin na spotkaniu z dziewięcioma upartymi alfami z całego Orange County. Jutro muszę spotkać się z nimi ponownie.
Mój zespół i ja ciężko pracowaliśmy jako mediatorzy, aby rozwiązać ich problemy tak polubownie, jak to tylko możliwe.
Ich sfory nie są może zbyt duże, ale alfy są znane z tego, że są uparte, wybuchowe i często nierozsądne.
Uszczypnąłem się w mostek nosa i opuściłem telefon na kolana. Helen nadal nadaje na drugim końcu linii. Naciskam 'zakończ połączenie'.
-Bradshaw, odbierz panią Arystofanes po tym, jak wysadzisz mnie tutaj, gdy czekamy na zmianę świateł - instruuję mojego kierowcę.
Jestem kilka przecznic od mojego budynku, ale mogę iść pieszo. Poza tym ruch i tak jest jest zablokowany, szybciej będzie iść.
Bradshaw powoli zjeżdża na prawy pas, a ja wysiadam z samochodu, gdy tylko zatrzymuje się na światłach.
Telefon i w mojej dłoni brzęczy. Znowu Helen. Pewnie jest wściekła, że zakończyłem połączenie, kiedy jeszcze mówiła. Wyłączam telefon i przechadzam się między ludźmi na chodniku.
Jestem wyższy niż większość i przyciągam uwagę. Zawsze zwracam na siebie uwagę.
Zdaję sobie sprawę z zalotnych uśmiechów i spojrzeń rzucanych w moją stronę głównie przez kobiety. Nie mają pojęcia, na co patrzą.
Już ten krótki spacer sprawia, że czuję się lepiej. Minęło już trochę czasu. Muszę iść pobiegać, tylko nie w tej betonowej dżungli. Bestia we mnie pragnie natury.
Moja lykańska strona wydostaje się na powierzchnię w chwili, gdy otwieram drzwi do apartamentu.
Zaciekła.
Niekontrolowana.
Żarłoczna.
Łapczywie biorę ostry, głęboki wdech, wciągając zapach do nosa i płuc jak nałogowiec wciągający kokainę.
Wdycham.
Wdycham.
Ten zapach.
Moje tętno podwaja się. Palące ciarki biegną w górę mojego kręgosłupa. Mój wzrok zmienia się, sprawiając, że oczy stają się czarne. Moje zęby i kły wydłużają się, wyostrzają.
Fantazyjna klamka z wypalanego złota skręca się i wygina w moim uścisku. Moje oczy dziko przeszukują okolicę, choć wiem, że nikogo tu nie ma.
Walczę o kontrolę nad moim lykanem, chcąc, by zwierzęca strona mnie się wycofała, a potem ruszam na poszukiwanie źródła zapachu.
Doprowadza mnie to do mojej sypialni. Zapach jest najsilniejszy na moim łóżku - na pościeli, na poduszce.
Przyciągam poduszkę do nosa. Cokolwiek to jest, pachnie niewiarygodnie. Pachnie zupełnie inaczej, czymś, czego nigdy wcześniej nie czułem.
Doprowadza mnie do szaleństwa.
Zaciskam mocniej poduszkę, gdy mój lykanin walczy, by znów się ujawnić. To jak reakcja na kopniaka w brzuch. Nie mam nad tym kontroli.
Mój lykan nigdy wcześniej nie reagował tak silnie bez prowokacji. Nawet gdy jest niewielka, lykańska strona natury zauważa ją i reaguje na nią bardzo silnie.
Nie mogę się nasycić.
Znowu grzebię nosem w poduszce.
Ten zapach jest zdecydowanie uzależniający. Im więcej go wdycham, tym bardziej go pożądam. Sprawia, że jeszcze bardziej tęsknię za źródłem zapachu. Muszę się dowiedzieć, co to za zapach. To doprowadza mojego lykana do szału.
Doprowadza mnie do szału.
Nie będę w stanie odpocząć, dopóki nie dowiem się, co to jest.
Kładę poduszkę z powrotem na łóżku i walczę z chęcią położenia się na niej. Wkrótce wracam na dół, zdejmuję kurtkę i siadam na sofie, próbując znaleźć w tym wszystkim jakiś sens.
Przypominam sobie sprzątaczkę. Musiała tu być dziś rano. Koperta z napiwkami, którą zostawiłem na ladzie zniknęła.
Jestem tu dopiero od tygodnia, ale znam już jej rutynę. Wykonuje całkiem niezłą robotę , ale za każdym razem zostawiam napiwki.
Dzisiaj jest inaczej; z jakiegoś powodu była bardziej dokładna. Podłoga ma więcej połysku. Blaty i stoły są dokładnie wytarte.
Wiem, że zwykle zaniedbywała ladę, bo choć ludziom wydaje się ona nieskazitelnie czysta, to ja potrafię dostrzec cienką warstwę kurzu, gdy nie jest wytarta.
Zapach cytrusowego środka czyszczącego miesza się z tym zapachem, który doprowadza moją lykańską stronę do szaleństwa i sprawia, że moje usta stają się wilgotne.
Nie wiem, co to za zapach, ale na pewno jest kobiecy.
Prawdopodobnie jakiś nowy odświeżacz powietrza. Może jestem na niego uczulona. Chyba muszę się dowiedzieć, co to jest, żeby móc kupować to całymi ciężarówkami.
Mentalnie potrząsam głową.
Lykanin o imieniu William Smythe, który zarządza utrzymaniem nieruchomości, odbiera mój telefon po drugim dzwonku. Proszę go, żeby skontaktował się z firmą sprzątającą, którą wynajął do posprzątania tego miejsca.
Kilka godzin później Helen wchodzi do domu, a ja popijam drinka. Wciąż próbuję zrozumieć, dlaczego ten zapach tak na mnie działa. Zastanawiam się nad moim następnym krokiem w poszukiwaniu jego źródła.
Z pewnością jutro z samego rana spotkam się ze sprzątaczką.
Spodziewałem się, że Helen nadal będzie wściekła po tym, jak się rozłączyłem i odmówiłem odebrania telefonu, ale wygląda na zadowoloną. Bradshaw wchodzi za nią, niosąc jej cięzkie zakupy.
-Po prostu zostaw tam te torby- mówi nieobecnym głosem do Bradshawa, zajmując miejsce obok mnie.
-Dzięki, Bradshaw. Nie będziemy Cię już dzisiaj potrzebować - informuję go.
-Życzę panu dobrej nocy - odpowiada, zanim zamyka drzwi.
-Kochanie-mruczy Helen, opierając swoje ciało o moje. - Chcesz, żebym ci pokazała rezultaty mojego dzisiejszego wypadu na zakupy?.
Upuszcza błyszczącą torbę z bielizną na moje kolana, a potem przejeżdza wypielęgnowanym palcem po mojej klatce piersiowej.
-Nie jestem teraz w nastroju, Helen. - Łapię ją za nadgarstki i odciągam jej ręce, gdy próbuje rozpiąć moją koszulę.
Jej oczy zwężają się, a usta zaciskają. Wzdycha i podnosi się z sofy.
Porywa torbę z moich kolan i mówi: - Będę w swoim pokoju, jeśli będziesz w nastroju.
Wiem, że jest wściekła z powodu mojego odrzucenia, i jestem pewien, że nadal nie zapomniała, jak zignorowałem jej telefony wcześniej, ale z jakiegoś powodu, Helen stara się dziś wieczorem być miła.
Ziewam bez przerwy, odkąd zaczęły się zajęcia.
Utrzymywanie oczu otwartych, gdy pan Duong mówi o tworzeniu portfolio i zarysie naszego następnego projektu, to prawdziwa walka.
Nie chodzi o to, że się nudzę, czy że temat mnie nie interesuje, ale po prostu nie mogę się powstrzymać.
Pan Duong jest jednym z moich ulubionych instruktorów, ale dzisiaj nawet jego poczucie humoru nie pomaga. Wielokrotnie zdarza się, że nie jestem w stanie, utrzymać otwartych oczu padając twarzą w dół na laptopa przede mną.
W końcu kładę rękę na stole i opieram na niej policzek. Tylko na jedną minutę.
Sprzątałam biura z Sarą do trzeciej nad ranem. Zanim wczołgałam się do łóżka, była już prawie piąta.
Musiałam wstać trzy godziny później, żeby wykonać kolejną pracę dla Marnie.
Potem musiałam iść na te zajęcia.
No cóż, sen jest przereklamowany. Tak samo jak jedzenie.
Nie miałam nawet szansy na pączka czy kawę dziś rano, więc w żołądku coś mi burczy. Dobrze, że mieszkanie, które sprzątałam nie znajduje się zbyt daleko od kampusu.
-Pani Emanuel! - słaby głos dochodzi z daleka, z bardzo daleka.
-Pani Emanuel!
-Taaak, pączek z kremem!! - krzyczę głośno, skacząc na równe nogi. Wokół mnie rozlega się dźwięk spadających przedmiotów, cisza, a potem śmiejące się głosy.
Dużo śmiejących się głosów.
Rozglądam się dookoła i widzę moich kolegów i koleżanki z klasy wyjących ze śmiechu. Niektórzy zaczynają się pokładać na ławkach śmiechu.
Moje książki, notatnik i długopis są porozrzucane na podłodze. Dzięki Bogu mój laptop wciąż leży nietknięty na stole.
Pan Duong stoi zaledwie pięć stóp ode mnie. Jego usta są mocno zaciśnięte, a twarz jasnoczerwona. Nie jestem pewna, czy to spojrzenie oznacza, że chce mnie zabić, czy wyrzucić z klasy.
Może właśnie podejmuje decyzję.
Dostaję swoją odpowiedź kilka sekund później, kiedy on wybucha śmiechem, powodując, że moi koledzy z klasy zaczynają się śmiać od nowa.
Moje policzki płoną z zażenowania.
-Pani Emanuel… - Pan Duong kręci głową. - Dlaczego śpi pani podczas moich zajęć? Czy mój wykład jest aż tak nudny?
-Nie, proszę pana - odpowiadam. - Jest...uh, pouczający. Bardzo zabawny - wycieram podbródek na wszelki wypadek, gdyby pojawiła się ślina. - Pana głos jest po prostu zbyt kojący.
Do końca zajęć zyskałam nowe przezwisko - Pączek z kremem.