Toria Blue
ADELIE
Uchyliłam się w ostatniej chwili, gdy szpony wampira przeleciały nad moją głową. Upadłam na ziemię, przerażona.
-Zawsze jest więcej zabawy, kiedy uciekają - warknął.
Byłam uwięziona. Nie mogłam uciec.
Nagle w moim umyśle pojawił się bolesny ucisk i tak jak poprzednio, zaczął wydobywać się ze mnie czarny dym.
Moje moce wypłynęły na powierzchnię, atakując wampira.
Oczy wampira rozszerzyły się, w jego oczach pojawiło się nagłe przerażenie. Zanim moje moce zdążyły go dosięgnąć, odwrócił się i uciekł, niewiarygodnie szybko.
Moje moce ustąpiły, gdy byłam już bezpieczna, ale czułam się pusta i zmęczona.
Byłam sfrustrowana. Gdybym tylko wiedziała, jak kontrolować swoją moc. Może moja matka by żyła. Może w ogóle nie znalazłabym się w tej całej sytuacji.
-Adelie! - Alfa gniewnie zawołał do mnie.
Spojrzałam na niego i szybko wstałam. Alfa był wściekły i na wpół biegiem ruszył w moją stronę.
-Co ty tam robiłaś sama? Dlaczego nie myślisz ? To jest niebezpieczne. Co by było, gdyby strażnicy nie zdołali odeprzeć wampira, a on dostałby się do środka? Myślisz, że oszczędziłby czyjekolwiek życie? - Czekałam, żeby się wytłumaczyć.
Albo teraz, albo nigdy, jeśli nie powiem teraz, to tylko pogorszę sprawę. Ktoś wkraczający na terytorium to sprawa niecierpiąca zwłoki. -Widziałam tam wampira - powiedziałam cicho. Nie chciałam mówić, że to właśnie on mnie zaatakował. Nie mogłam zdradzić mu swoich mocy.
Kłamstwo było jedyną opcją.
-Co? Byłaś sama w lesie z wampirem? - krzyknął po raz kolejny, a na jego skroni pojawiły się żyły.
-On... on mnie nie widział, on... on po prostu szedł - wyjaśniłam jąkając się.
Wziął mnie za łokieć i poszedł w kierunku domu w szybkim tempie, które sprawiło, że na wpół biegłam obok niego.
Tym razem nie było specjalnego uczucia z jego dotyku, bo ujął moje ramię w gniewie, oddychał ciężko.
Kiedy w końcu dotarliśmy do domu, Nathan stał tam i na mój widok na jego twarzy pojawił się szok.
-Ja...ja - zaczął mówić zszokowany, ale Alfa był szybszy i ruszył prosto na niego, zostawiając mnie w tyle.
-Nathan, ona była tam sama z wampirem - krzyknął do niego Alfa. - Zostaniesz za to ukarany.
Nie! Nie mogę na to pozwolić. To była moja wina. Podbiegłam do Alfy i pociągnęłam go za ramię, a on rzucił mi gniewne spojrzenie.
-To nie była jego wina. Ukarz mnie. Oszukałam go. Proszę - błagałam go.
Nathan zaczął mówić, ale Alfa podniósł rękę, dając mu znak, żeby się uciszył.
-Chcesz, żebym Cię ukarał? - zapytał.
-Jeśli miałoby to oszczędzić Nathana, to tak. On nie jest temu winien. Myślał, że jestem w swoim pokoju - wyjaśniłam.
Alfa zastanowił się przez chwilę. - Nathan, możesz odejść - powiedział.
Nathan spojrzał na mnie, ale nie odważył się nic powiedzieć przy Alfie.
Alfa spojrzał na mnie. - Przez tydzień nie będziesz mogła wychodzić z domu. Po tym czasie dostaniesz jeszcze jednego strażnika - powiedział i znów trzymając mnie za łokieć, wciągnął mnie do środka.
Gdy byliśmy już w środku, wszedł na górę zostawiając mnie samą.
Tydzień? Nigdy nie byłem z dala od lasu na tak długo. Ja oszaleję.
***
Byłam tu zamknięta już od trzech dni.
Starałam się pozostać silna tak długo, jak mogłam, ale moje instynkty nie pomagały. Z każdą godziną moja skóra stawała się coraz bledsza, a żyły na nadgarstkach przybrały ciemnozielony kolor.
Nie mogłam już jeść żadnych pokarmów. Czułam się słaba, ale miałam wrażenie, że gdybym chciała, mogłabym rozbijać mury. Moja wilczyca Madeline trzymała się całkowicie z dala ode mnie, potrzebowała mnie, ale ja nie miałam dość siły.
Potrzebowałem teraz natury przy sobie, nie wytrzymam tego dłużej.
KAIROS
Robiłem to, by ją chronić. Nie chcę, żeby stała jej się krzywda, jest słaba, co ona sobie myślała, wymykając się sama do lasu?
Beta siedział w moim gabinecie. - Nie możesz jej zamknąć w domu. Ona nie jest jakimś zwykłym ludzkim dzieckiem- powiedział Raphael.
-Co chcesz, żebym zrobił? Mam zamknąć ją w celi? - zadrwiłem z niego.
Raphael roześmiał się. - Co ja chcę, żebyś zrobił? Czy kiedykolwiek przyszło Ci do głowy, że może ona po prostu robi głupie rzeczy, skoro jest samaj?
-Co masz na myśli? - zapytałem go, siadając na swoim krześle.
-Jest tu zupełnie sama, nie ma żadnej rodziny ani przyjaciół. Ale przede wszystkim ty ją odrzucasz - powiedział Raphael, ostatnią część szeptem.
-O czym ty mówisz? Nigdy bym jej nie odrzucił. To najbardziej okrutna rzecz, jaką wilk może zrobić drugiemu człowiekowi - powiedziałem przez zaciśnięte zęby.
-Mówisz tak, ale nie zauważasz, jak bardzo ją ranisz - wstał z fotela.
-Nie wydaje mi się, żeby była zwykłym wilkołakiem - powiedziałem tylko po to, by mieć wymówkę, a Raphael zamarł w miejscu, myśląc o czymś.
-Ja też tak nie uważam, ale to nie powinno mieć znaczenia. Nie wszyscy są destrukcyjni, gdy mają moc.
Odchrząknął -Porozmawiam ze strażnikami o sytuacji z wampirami, a wataha Mrocznego Księżyca przyjeżdża na trening w przyszłym tygodniu, musimy być przygotowani - Raphael wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
Adelie. Nie mogłem przestać o niej myśleć, nawet gdy zasypiałem myślałem o niej. Była moją towarzyszką, ale tak bardzo się bałem, co będzie, jeśli jest jak Mia, jeśli jest złą istotą głodną władzy?
Kiedy ją pocałowałem, to było tak, jakby wszystko w końcu było na swoim miejscu. Potrzebowałem jej blisko, tak blisko jak to tylko możliwe. Udowodniła, że zależy jej na tym stadzie. Pomogła Cassidy, Mayi i Maeve. Ale co jeśli to tylko na pokaz? Mia zrobiła to samo, sprawiła, że uwierzyłem, że jest dobra, ale potem zmieniła się na gorsze.
Nie mogłem przestać myśleć o najgorszym możliwym scenariuszu, Co jeśli to ona jest tą, której szukają te dranie?
Nie może być, powiedzieli, że poszukiwana jest córką Śmierci i nimfy, podczas gdy Adelie jest wilkołakiem. Jest słaba, ale nadal jest wilkołakiem.
Całą noc nie mogłem zasnąć, miałem dziwne uczucie w żołądku. Spałem nieco dłużej, bo byłem wykończony.
Coś było nie tak, ale nie mogłem stwierdzić co. Nawet mój wilk Kye był w słabym stanie . Nie spieszyłem się z przygotowaniem do całego dnia pracy. Nawet po godzinie szykowania się nie poczułem się lepiej.
I wtedy od drzwi mojej sypialni rozległo się pukanie. To było niezwykłe. To nie mógł być Beta, on zawsze łączył się ze mna myślami.
-Wejdź - powiedziałem głośno i wyraźnie, wstając.
To była Helen, dyszałą ciężko, zawsze jest niepozbierana, ale nawet przy całym zamęcie i bieganiu b na co dzień jej oddech nigdy nie jest tak szybki.
Helen spojrzała na mnie, łapiąc oddech. -Alfo - powiedziała i w końcu stanęła w miejscu. Nieczęsto się tak zachowywała.
-O co chodzi, Helen? - zapytałem ją.
-Coś jest nie tak z Luną - odpowiedziała. Bez wahania wyszedłem z pokoju.
-Gdzie ona jest? - krzyknąłem, idąc już w stronę prawego skrzydła.
- W swoim pokoju - powiedziała Helen, która z powodu mojej prędkości została dość daleko w tyle.
Proszę, niech wszystko będzie w porządku! - powiedziałem do siebie.
Otworzyłem jej pokój, a ona leżała na podłodze w swojej sypialni odwrócona do mnie plecami. Podszedłem do niej i oparłem rękę na jej boku.
Oddychała, ale bardzo słabo. Najdelikatniej jak potrafiłem obróciłem ją przodem do siebie, aż westchnąłem z zaskoczenia.
Wezwij do mnie lekarza stada! - połączyłem się mentalnie z Rafaelem, po czym wyłączyłem swoje myśli. Nie chciałem, żeby zadawał dodatkowe pytania.
Adelie miała otwarte oczy, ale nie mrugała, tylko wpatrywała się w miejsce, w które ją obróciłem.
To, co mnie zszokowało, to zielone żyły, które zaczynały się od zewnętrznego kącika jej oczu do skroni. Jej skóra była porcelanowo biała, a usta spierzchnięte. Nie mogłem ukryć poczucia winy, które we mnie tkwiło.
To wszystko była moja wina, to ja ją do tego doprowadziłem.
Podniosłem ją, poczułem, że jest zimna na mojej piersi. Położyłem ją na łóżku. Zauważyłem, że raz mrugnęła.
-Adelie! Adelie proszę!- zawołałem. Nie mogę jej stracić. - Trzymaj się, proszę!
Dotknąłem jej twarzy i dłoni, aby uzyskać jakąś reakcję, ale nic z tego. Usłyszałem za sobą głos, ale nie mogłem się skupić.
Nagle czyjeś ręce odciągnęły mnie od niej. To był Raphael. Lekarz pojawił się obok Adelie. W pierwszej chwili nie puściłem jej, ale byłem zbyt słaby. Jak mogę być silny, kiedy ona jest w takim stanie?
Trzymaj się. Potrzebuję cię Adelie.
Raphael i ja siedzieliśmy pod drzwiami, gdy lekarz był przy niej. -Jak długo to jeszcze potrwa? - Mówiłem sam do siebie, ale Raphael odpowiedział.
-Daj mu czas.
Czekaliśmy i czekaliśmy, aż drzwi się otworzyły, wystrzeliłem w górę i odepchnąłem lekko lekarza od framugi drzwi, wpadając do pokoju, by zobaczyć Adelie.
Widząc ją zatrzymałem się w miejscu. - Co jest?-wydukałem. Była w takim samym stanie,w jakim ją zostawiłem, patrzyła tępo w jedno miejsce.
-Alfo, nie wiem, co się z nią stało - odezwał się lekarz.
-Jak to nie wiesz? - krzyknęłam. - Leczysz ludzi, uzdrawiasz ich. Teraz wylecz ją! - chwyciłem doktora za kołnierz - No już!
Raphael odciągnął mnie od niego.
-Alfo, ona nie reaguje na żadne z moich lekarstw, które jej podaję. Jest żywa, ale…- Doktor mówił dalej, ale nie pozwoliłem mu skończyć.
-Nie ma żadnych "ale" - warknąłem. -Potrzebuje snu. To tylko chwila słabości - próbowałem się uspokoić, ale to było kłamstwo, które sobie wmawiałem.
Jęknąłem w frustracji - Raphael- zawołałem i natychmiast zjawił się tuż obok mnie.
-Skontaktuj się z Jasmine Barnes- powiedziałem tak gorzko, jak tylko mogłem, nawet nie starając się ukryć nienawiści w moim głosie na samą myśl o tej kobiecie.
Kiedyś powiedziała mi, że moi rodzice zasłużyli na to, że zostali zabici i tego nigdy nie będę w stanie jej wybaczyć.
Zginęli chroniąc mnie w walce z czarownicami, mogłem ich jakoś uratować. Gdybym tylko więcej trenował. W tamtym czasie byłem zbyt słaby i nigdy sobie tego nie wybaczę.
-Alfo, ona jest czarownicą - powiedział do mnie Raphael.
-Zrób to, co powiedziałem i przyprowadź ją tutaj tak szybko, jak tylko możesz. Jest czarownicą, ale jej wzrok sięga daleko poza wszystkimi zaklęcia, widzi więcej niż tylko to, co jest na papierze. Może ona mogłaby pomóc.
Raphael od razu wziął się do pracy i pojechał po nią. Żyła wśród zwykłych ludzi, wszystkie czarownice tak robiły. Nie miały sfory jak my wilkołaki.
Ja byłem zbyt słaby, nie mogłem nawet zostać przy Adelie. Patrzenie na nią bolało mnie jeszcze bardziej niż myśl, że to ja to zrobiłem.
Przez następne kilka godzin siedziałem w swoim gabinecie, ciągle podnosząc jakieś papiery, próbując odwrócić swoją uwagę, ale to nie działało. Drzwi do mojego gabinetu otworzyły się z impetem. To był mój strażnik Nathan.
-Alfo, ktoś nas atakuje - powiedział i obaj wybiegliśmy na zewnątrz.
Kiedy moje stopy dotknęły ziemi,zatrzymałem się na chwilę, po raz pierwszy dzisiaj wyszedłem na zewnątrz. Trawa pod moimi stopami była sucha i żółta.
Ale przecież przez całą noc padało, pomyślałem. Nie powinno tak być.
Nathan wyrwał mnie z transu i pobiegłem w stronę walki.
Widząc pierwszego, nieznanego mi wilka, który biegł na mnie, podniosłem się, rozdzierając ubranie, podobnie jak Nathan. Nathan zajął się tym wilkiem, podczas gdy ja biegłem dalej przez terytorium stada.
Moje oczy rozszerzyły się, ale nie zawahałem się, by zaatakować kolejnego wilka przede mną. Wgryzłem się w jego szyję, a on zawył z bólu.
Nie zabiłem go tylko zraniłem na tyle, że nie zrobił nic innego niż wycie z bólu. Wahałem się czy zabić, bo wciąż nie miałem ogólnego poglądu na zaistniałą sytuację. Ale teraz już widziałem.
Moja wataha walczyła z nieznajomymi wilkołakami. Z mojej watahy dobiegało wiele krzyków.
Skąd to się wzięło? Moja wataha nie miała nic do zaoferowania, byliśmy mali. Czego oni chcieli?
Było zbyt wielu napastników. Moja sfora była za mała. Widziałem, jak niektóre z moich wilków leżały na ziemi ranne i to sprawiło, że krew mi się zagotowała. Widziałem teraz tylko czerwień.
Atakowałem jednego wilka za drugim, ale to nie wystarczało, wciąż ich przybywało, a moja wataha stawała się coraz mniej liczna.
Wtedy kula przebiła mi ramię. Na początku nie bolało, ale potem zaszczypało jak prąd. To był srebrny pocisk. Walczyłem dalej, aż nie mogłem już dłużej, a ból w ramieniu stał się zbyt silny.
Wziąłem głęboki oddech i coś poczułem. Nie!
Obejrzałem się za siebie, a Adelie stała i patrzyła na nas przerażonym wzrokiem. Jej spojrzenie spotkało się z moim
Uciekaj! Próbowałem jej powiedzieć, ale byłem w swojej wilczej postaci. Adelie przesuwała spojrzenie dookoła ze łzami w oczach.
Wtedy coś w niej wybuchło, jakby sama się tego nie spodziewała. Z koniuszków jej palców wydobył się czarny dym, który krążył wokół niej. Wszyscy to zauważyli i przerwali walkę.
Adelie wyglądała teraz na silniejszą i potężniejszą, gdy zbliżała się do epicentrum walki.
-Nie zbliżajcie się do mojego stada! - nie miała już tego samego słodkiego i łagodnego głosu. Jej głos był teraz głęboki a z ust wydobywało się warczenie, jak u wilka.
Zauważyłem, że wszyscy patrzą z przerażeniem, nie tylko napastnicy, ale i moja wataha. Nawet ja byłem przerażony.
Adelie podeszła bliżej i padła na kolana. Położyła ręce na ziemi i uniosła wysoko głowę, pełna gniewu.
Coś zaczęło się trząść pod moimi stopami. Wszyscy odsunęli się nie wiedząc co ich czeka. Ale wtedy tysiące pnączy wyrosło z ziemi i z prędkością oplotło wszystkie atakujące wilki.
Te próbowały uciekać i uwolnić się, ale pnącza wydawały się silne. Żaden z wilków Nocnych Wędrowców nie został uwięziony. Wpatrywały się tylko w przerażeniu.
Widziałem, jak Adelie podnosi się na nogi i dym wydostający się z niej zanika, ale pnącza pozostały na napastnikach. Nie byli martwi, tylko uwięzieni. Spojrzała w dół, na swoje stopy i wydała z siebie głośny okrzyk.
Poczułem jeszcze jedno ostre ukłucie w ramieniu a potem zapadła ciemność.