Toria Blue
ADELIE
Do następnego ranka przyzwyczaiłam się do bólu serca. Tak było jak każdym razem, gdy zostałam zraniona, nigdy nie odeszło, tylko wciąż rosło.
Gdy schodziłam na dół, myślałam, że popełniłem pojawiając się tam, ponieważ trzech mężczyzn stało przed Alfą Kairosem.
-Och, a kto to jest? - jeden mężczyzna z łysą głową powiedział do mnie te słowa z dziwnym akcentem. Nagle poczułam chęć założenia płaszcza i zakrycia się, by być niewidzialną.
Alfa nic nie powiedział, więc szłam dalej w dół. Chciałam wrócić na górę, ale oni już mnie widzieli, więc źle by to wyglądało.
- Wydaje mi się, że mieszkałeś sam Kairosie. Czy to dla ciebie jakaś rozrywka? Ona jest całkiem ładna - wykrzyknął inny. Myślał, że jestem jakimś rodzajem prostytutki.
- To jest Luna z watahy Nocnych Wędrowców - powiedział Alfa gniewnym tonem, jego pięści były zaciśnięte mocno.
-Prosze o wybaczenie, Luno - rzucił mężczyzna i podszedł do mnie, by pocałować mnie w rękę, ale cofnęłam ją, zanim dotknął jej wargami.
Mężczyzna wyprostował się. - Przyjechałem tu z moimi braćmi, żeby kogoś odszukać - powiedział, nie wyglądali na braci. Drugi z nich miał włosy koloru blond, a trzeci był rudy, ale nie mówił zbyt wiele, a nawet stał dalej niż pozostali.
Moje serce przyspieszyło, gdy mówił o szukaniu kogoś - Kogo...szukasz? - zapytałam mężczyznę wciąż stojącego przede mną.
-Kairos ci nie powiedział? - spojrzał na Alfę, a potem na mnie. - Kogoś potężnego, istoty o niezwykłych mocach. Król Alfa wysłał nas, byśmy go odnaleźli. I doprowadzili do... rozmowy z nim.
Jego opowieść nie brzmiała wiarygodnie, Król był dobry i nie skrzywdziłby nikogo, nawet posiadającego moce. Król Alfa był władcą wszytskich watah.Był tym, który utrzymywał pokój we wszystkich stadach.
-Jakie to moce? - zapytałam go.
- Nie wiemy, ale to potomek Śmierci i nimfy.
Starałam się, by moja twarz nie wyrażała emocji, szukali mnie. Nie miałam tak wielkich mocy, a może miałam, ale nie wiedziałam jak ich użyć. - Może zdarzyło ci się zobaczyć coś podejrzanego? - zapytał.
Potrząsnęłam głową.
- W porządku. Alfo Kairosie, musimy ruszać. Poszukiwania nie ustaną, dopóki nie znajdziemy go żywego lub martwego. Do naszego następnego spotkania - powiedział mężczyzna i wyszedł, a pozostała dwójka podążyła za nim. Alfa Kairos wyglądał na wściekłego jak zawsze.
Stał tam, więc wykorzystałem swoją szansę.- A co król zrobi z tym czymś?Zapytałam, odnosząc się do mnie jako do "tego czegoś".
Patrzył przed siebie.
- Kłamią. To nie król tego szuka, tylko głupcy by im uwierzyli. Oni pracują dla kogoś, kto ma złe zamiary. Chce niszczyć. Jeśli ta istota jest tak potężna, jak mówią, to szuka sposobu, by przejąć władzę nad królem i wszystkim innym poza ludzkim światem.
W końcu spojrzał na mnie i przyjrzał się mojej długiej sukni, którą miałam na sobie. -Muszę wysłać wiadomość do Alfa Króla, powiedział i odszedł do swojego gabinetu.
A ja chciałam zobaczyć się z matką Mai i Maeve. Wyszłam z domu, a Nathan stał przy drzwiach.
-Dzień dobry. Mój rycerzu w lśniącej zbroi - gdy to powiedziałam, jego uśmiech się rozjaśnił, ale szybko go ukrył. - Chcę iść tam, gdzie mieszkają Maya i Maeve - powiedziałam do niego.
-Adelie jesteś pewna? One są omegami - zapytał.
- Tak, zabierz mnie tam.
Rodzina mieszkała w małym domku niedaleko głównego budynku watahy . Jeśli rodzina była duża, zazwyczaj mieszkali w swoim własnym domu. W głównym mieszkały głównie wilki, które nie były skojarzone.
- Bądź tak miły i poczekał na mnie tutaj - powiedziałam do Nathana, a on skinął głową i zapukałam do drewnianych drzwi.
Wkrótce drzwi się otworzyły i stanęła w nich Maya. - Luno. Jesteś tutaj - była zszokowana, ale wyglądała na szczęśliwą.
-Powiedziałam, że przyjdę, prawda? Chciałam poznać twoją matkę.
-Tak, ale nie spodziewałam się, że przyjdziesz. Proszę, wejdź - powiedziała do mnie.
Weszłam do przytulnego domku, pachniało świeżością, a przy oknach widziałam kilka roślin domowych. Maya weszła do pokoju po prawej stronie i ja zrobiłam to samo.
-Maeve! Adelie jest tutaj- zauważyłam, że nie użyła mojego tytułu Luna, bo Nathana nie było w pobliżu. Maeve spojrzała na mnie i podniosła się z kanapy, na której siedziała obok chłopca na wózku inwalidzkim. -Moja Luno - przywitała mnie Maeve. To jest James - powiedziała i objęła go ramieniem. Był w jednym z tych wózków inwalidzkich, które miały pilota, który mógł kontrolować ręką. Spojrzał na mnie.
-Może jestem niepełnosprawny, ale mogę mówić za siebie - odezwał się James, rzucając Maeve zirytowane spojrzenie. Miło mi cię poznać Luno - powiedział, przeczesując swoje brązowe włosy.
-Ja również cieszę się, że cię poznałam. I proszę, mów mi Adelie - powiedziałam. Przytaknął i uśmiechnął się do mnie.
-Dziękuję Adelie.
Maya odezwała się za moimi plecami. - Może chcesz filiżankę herbaty?
-Nie, dziękuję. Nie chcę ci zbytnio przeszkadzać, chcę tylko poznać twoją matkę.
-Nigdy nie będziesz nam przeszkadzać. Pokażę ci jej pokój - powiedziała Maya i weszłyśmy na górę po schodach. Pierwszy pokój po prawej stronie należał do mamy .
Spała w swoim łóżku, miała na sobie białą koszulę nocną, a na niej leżał gruby wełniany koc. - Jak ma na imię? - zapytałam wchodząc dalej.
-Maria - odpowiedziała Maja cichym głosem.
-Czy możesz zostawić mnie i Marię same? - zapytałam, a ona skinęła głową, zamykając za sobą drzwi.
Usiadłam na jednym krześle, które było postawione obok jej łóżka. Maria nie ruszała się, a jej oczy były zamknięte.
Wydobywał się z niej tylko słaby oddech. Z każdym oddechem wydawało się, że na jej twarzy przybywa jeszcze jedna zmarszczka.
Sięgnęłam po jej rękę i skupiłam na niej całą swoją uwagę. Próbowałam wymienić naszą energię, ale to nic nie dało, nie potrafiłam znaleźć żadnej słabości. Powoli umierała ze starości.
W rogu pokoju pojawiła się jakaś osoba. Śmierć. Był w swoim zwykłym czarnym płaszczu i szarym szaliku.
- Ile ma jeszcze czasu? - spytałam go.
Ojciec podszedł do mnie bliżej. - Jutro o 8.32 - powiedział i położył mi rękę na ramieniu.
-Jak się masz? - zapytał, a ja wstałam i podeszłam do niego, przytuliłam się do niego mocno, opierając głowę na jego piersi.
-Czy mnie obserwowałeś? Śmierć ma specjalny dar i może widzieć poczynania każdego człowieka. Dzięki temu mógł zobaczyć, czy dana osoba jest godna życzenia śmierci.
-Zawsze jestem ciekaw, co robisz, kochanie - wyrwał się z uścisku. Jesteś smutna, będąc Luną i jego towarzyszką.
Będzie w porządku - powiedziałam. - To jest najlepsze co mam. Życie w małej sforze, której wielu się boi, sprawi, że będę ukryta przed tymi, którzy mnie szukają. Chciałabym tylko mieć kogoś dla siebie, Alfa Kairos mnie nie chce.
-On ma swoje powody, aby tak się zachowywać. Zaufaj mu - powiedział i podszedł do okna. - Meredith - wypowiedział imię mojej matki - nigdy nie chroniła cię przed tymi, którzy cię szukają - powiedział. Chciałam zapytać, ale on już odszedł.
-Jeśli nie przed nimi, to przed kim?
Niedługo potem wróciłam na dół, gdzie czekała na mnie Maya. Rzuciła mi słaby uśmiech.
Rozmawiałam wczoraj z Alfą i załatwi ci opiekuna, powiedziałam o twoim towarzyszu i poprosiłam, żeby cię zrozumiał - powiedziałam.
-Dziękuję. Dziękuję Ci Adelie - powiedziała Maya przez łzy i mocno mnie przytuliła.
Przez cały następny dzień Nathan był przy mnie, kiedy chodziłam odwiedzać osoby z watahy. Na nocnym niebie zaczynał się zmierzch.
Musiałam znaleźć sposób, żeby pójść sama do lasu. Wróciłam więc do domu i pożegnałam się z Nathanem. - Dziękuję Ci Nathanie, idę do swojego pokoju. Do jutra.
Nie było szans, żebym przeszła przez drzwi wejściowe, Nathan tam był, a kiedy pójdzie do swojego domu, przyjdą strażnicy, żeby wziąć nocną zmianę.
Musiałam poczekać, aż Helen przyniesie mi kolację, nie dlatego, że byłam głodna, ale dlatego, że zobaczyłaby, że mnie nie ma.
Kiedy skończyłam kolację i zaniosłam naczynia na dół, podeszłam do okna. Otworzyłam je i spojrzałam w dół, było dość wysoko, ale obok rosło drzewo.
Było trochę za daleko, żebym mogła dosięgnąć go palcami. Dotknęłam jednego koniuszka gałęzi i wyrosło kilka kolejnych, żeby było mi wygodnie. -Dziękuję - podziękowałam drzewu.
Ostrożnie zeszłam z drzewa i kiedy moje stopy dotknęły ziemi, wreszcie poczułam się wolna. Nikogo nie było w pobliżu, ale mimo to szłam tak ostrożnie, jak tylko mogłam, rozglądając się w obie strony i zerkając za siebie raz na jakiś czas.
W końcu dotarłam do lasu i nadszedł mój czas pracy. Szłam dość długo, kiedy znalazłam jedno wielkie drzewo. Było wielkie, największe jakie mogłam tu znaleźć. Wyciągnęłam rękę w jego stronę i oparłam ją na szorstkiej korze.
-Jak się masz moje kochane? - mówiłam w myślach i czułam jak drzewo się przeciąga, a boki trzeszczą, tak jak kości u człowieka.
Otworzyło oczy i wydało z siebie odgłos, który dał mi do zrozumienia, że nikt z nim nie rozmawiał od dłuższego czasu. Drzewo wyglądało teraz bardziej ludzko, wciąż było drzewem, ale miało coś, co przypominało mi ciało.
- Las jest zdrowy, nie ma się czego obawiać- wyjaśnił grubym i niskim głosem. - Ale ktoś, kto nie należy do tego miejsca, przemierzał lasy. Były tu wampiry. Nie życzyły wam dobrze.
Wampiry nie miały prawa tu przebywać. - A co ze strażnikami patrolującymi granicę? Czy oni o tym wiedzą?
-Nie.
Musiałam ostrzec przed tym Alfę. Podziękowałam drzewu i wróciło do wyglądu zwykłego drzewa.
Upadłam na kolana i chłonęłam energię. Przyłożyłam ręce do ziemi i wszystkie gałęzie, które spadły i oraz obalone drzewa zniknęły w ziemi. Las wyglądał teraz czysto, na ziemi nie było ani jednego listka. Chciałam zostać tu dłużej, ale musiałam porozmawiać z Alfą.
Szłam z powrotem i myślałam o tym, jak zły będzie Alfa wiedząc, że wyszłam z domu nie mówiąc mu o tym. Musiałam najpierw pomyśleć o bezpieczeństwie stada, jestem gotowa przyjąć każdą karę, jaka mnie czeka, jeśli to oznacza dobrobyt watahy.
Gdy już miałam zamiar opuścić las, usłyszałam coś za mną.
Kroki w trawie. Zapach krwi i ciemności. Strach sprawił, że zastygłam w bezruchu. Przerażenie ogarnęło moje kości.
-No, no, co my tu mamy? Ładna mała przekąska...
Odwróciłam się powoli, bojąc się tego, co zastanę.
Oto i on. Wampir, wysoki, chudy i blady. Jego oczy były czysto czarne...i wyglądał na bardzo głodnego.
-Chodź tu, kochanie - wyszeptał. - Porozmawiajmy trochę.
Rzucił się naprzód.
Odwróciłam się i zaczęłam uciekać, by ratować swoje życie.