Archiwa Kemory - Okładka książki

Archiwa Kemory

Humi

Rozdział 6

SERENA

„Co ty zrobiłaś?” Próbuję nadać sens brązowej masie, która leży na blacie mojej siostry w formie do pieczenia ciasta.

„To przepis z pudełka. Nie trzeba nawet odmierzać. Jak mogłaś się pomylić?”

Amber spogląda na ciasto, jakby miała już dość jego szaleństw. „Zrobiłam wszystko, co było napisane na opakowaniu”.

Podnoszę puste pudełko i czytam tekst z tyłu. „Dodałaś jajka?”

„Oczywiście”.

„Woda? Olej?”

„Nie jestem kretynką, wiesz?”

„Ile?”

Rina”.~

„Jest twardy jak cegła. Można nim roztrzaskać komuś głowę”.

„Zrobię to tobie, jeśli nie przestaniesz mnie obrażać”.

„Kocham cię, ale jesteś okropną kucharką”. Rzucam pudełko z powrotem na ladę i opieram ręce na biodrach. „Co teraz?”

Zanim zdążyła odpowiedzieć, jej wzrok przykuwa niebieskie Audi podjeżdżające na podjazd przed jej ogromnym kuchennym oknem.

„Nie mam planu B. Idę się wykąpać”, krzyczy i biegnie do swojej sypialni na górze, zostawiając mnie i bałagan za sobą, aby powitać mojego szwagra.

Drzwi zatrzaskują się za nią, zanim jeszcze zdążę się zbuntować, a pięć minut później do kuchni wpada chudy i wysoki przystojniak z promiennym uśmiechem i bukietem czerwonych róż o długich łodygach.

Uśmiech przygasa, gdy mnie widzi, bo choć jest uprzejmy, bądźmy szczerzy, to nie dla mnie wraca tak wcześnie z pracy.

Widok mojej twarzy prawdopodobnie zniweczył wiele jego planów i pragnień na ten wieczór.

„Hej… Rina…?” Mówi to, jakby nie mógł uwierzyć, że ma takie dziurawe szczęście.

„Hej, Mohib”. Opieram się o ladę i uśmiecham. „Bardzo miło z twojej strony, że zaprosiłeś mnie dziś na rocznicową kolację”.

„Oh?” Jego twarz lekko blednie.

„Amber nie wspomniała… To znaczy, nie ma za co, oczywiście, ja tylko… Przepraszam, musiało mi to wypaść z głowy, dzień był tak pracowity, że prawie nie zdążyłem wrócić do domu, żeby… żeby…”.

Przełknął. „Więc zostajesz. To znaczy, oczywiście, że zostajesz. Chodziło mi o to, że…”

Tak, pójdę do piekła za torturowanie tego miłego człowieka.

Żartowałam”. Śmieję się. „Nie martw się, niedługo sobie idę. Nie jestem przyzwoitką”.

Jego twarz czerwienieje, a z moich ust wydobywa się kolejny śmiech.

Ze wszystkich mężczyzn we wszechświecie, którzy pasowaliby do ekstrawaganckiej osobowości Amber, musiała stracić serce i głowę dla jedynego dobrego chłopca, jakiego Bóg kiedykolwiek stworzył dla naszego pokolenia.

A dlaczego nie? Nikt nie mógłby sprawić, by moja kochana, porywcza siostra była szczęśliwsza.

„Macie talent do wkręcania”. Uśmiechnął się w swój wyjątkowy, nieśmiały sposób i podszedł do stolika kawowego w pokoju dziennym i położył na nim ogromny bukiet.

„Ale naprawdę, Rina, zawsze jesteś mile widziana. Wiesz o tym, prawda? Przed chwilą byłem niegrzeczny. Po prostu cię zobaczyłem i nie byłem na to przygotowany”.

„Wiem i wszystko w porządku. Naprawdę”. Rzucam mu spojrzenie, by przestał. „Zadzwoniła do mnie, żebym jej pomogła… z tym”.

Mohib odwraca się i podąża wzrokiem tam, gdzie wskazuje moja ręka, a jego brwi się unoszą. Zostawia klucze i portfel obok róż i podchodzi do mnie. „Ona piekła?”

Kiwam głową. „Jest na górze, aby zmyć z siebie rozczarowanie”.

Oboje wzdychamy, bo to klasyczna Amber.

„Czy instrukcje były dokładne?” Podnosi puste pudełko i czyta. „Może pominięto jakiś krok lub podano błędne miary”.

„Poważnie obwiniasz przepis na coś, co jest dosłownie ciastem w pudełku, tylko po to, żebyś nie musiał obwiniać swojej żony?”

Ściąga brwi. „Próbuje dla mnie gotować. Ludzie myślą, że kobietom powinno to przychodzić naturalnie, jakby urodziły się z tym genem”.

„Ale to trudna umiejętność. Jak cięcie blachy albo wkręcanie śrub”.

„Naprawdę? Blacha i śruby?”

To niezwykle urocze i zabawne, że porównuje trudności związane z budową statku do mieszania przygotowanego proszku z wodą i olejem i włożeniem go do piekarnika.

Ale tak właśnie Mohib zachowuje się w stosunku do Amber. Jest miękki jak gotowana soczewica.

Przewraca oczami, wyrzuca pudełko do kosza na śmieci i podnosi ciasto. Wciąż ubrany w szyty na miarę garnitur, wygląda jak energiczny gospodarz jednego z programów na kanale kulinarnym.

Nie trzeba dodawać, że niektórzy z tych gospodarzy wyglądają równie pysznie, jak dania, którymi się zajmują. Mohib pasowałby tu idealnie.

„Jeśli to zjesz”, wskazuję palcem na brązowy kawałek, „oficjalnie uznaję cię za bezmózga”.

Mohib chichocze, kręcąc głową. „Kocham moją żonę, ale trzeba wyznaczyć granice”. Wyciąga do mnie ciasto, abym mogła mu się lepiej przyjrzeć. „Pożegnaj się z nim, Rina. Przetrwało wiele”.

Zaciskam dłonie w modlitwie. „Niech spocznie w jednym wielkim, niejadalnym kawałku”. Ciasto ląduje w czeluściach kosza na śmieci i rozlega się stłumiony brzęk, gdy pokrywa powoli opada na swoje miejsce.

„Proszę, powiedz mi, że masz rezerwację na kolację w najlepszej restauracji w mieście, bo ona na pewno oczekuje idealnej randki”.

„Och, mam to pod kontrolą”, mówi bez zastanowienia, po czym rumieni się, gdy jego oczy przyłapują mnie na uśmiechu. „Co? To nasza rocznica. Mam już plany”. Rumieniec się pogłębia.

„Wiem, ale jesteście małżeństwemod trzech lat. Czy przestaniesz zachowywać się jak nieśmiała panna młoda?”

„Ktoś musi się tak zachowywać. I to z pewnością nie jest twoja siostra”, chichocze, po czym mruży do mnie figlarnie oczy. „Mogę się jednak założyć, że w twoim związku nie będzie to Zavyar. Zostałaś ostrzeżona, dziecko”.

Mój uśmiech słabnie i czuję, jak mięśnie mojej twarzy się napinają.

Mohib natychmiast to zauważa. To w końcu jego wina.

Spostrzegawczość wykraczająca poza normę, nie byłaby ani trochę zaskakująca, gdyby kiedykolwiek odkryto, że Mohib Sen również potrafi czytać w myślach, ale postanowił to ukryć, aby ludzie nie zwariowali…

…i dlatego, że uważa to raczej za przekleństwo niż dar i oddałby swoje nerki, płuca i wszystkie kończyny jako pokutę za kłamstwo.

Jednak nigdy nie oddałby swojego serca, ponieważ oddał je dawno temu neurotycznej maniaczce kontroli, która brała kąpiel na piętrze, aby zmyć złe wibracje nieudanego pieczenia.

„Zrobił spore wrażenie podczas lunchu”.

Zamiast być bezpośrednim, Mohib postanawia poradzić sobie z napięciem tak, abym nie czuła się zmuszona do odpowiedzi, dlaczego moja twarz marszczy się jak papier za każdym razem, gdy wspomina się imię Zavyara Velshiego.

Spostrzegawczy. Spostrzegawczy.

To w jego stylu”. Staram się, by w moim głosie nie było uszczypliwości. „Powinieneś czytać tabloidy”.

„Wiesz, że większość tych historii jest fałszywa”. Oczy Mohiba badają moją twarz. „Napompowane plotki dla większej sprzedaży”.

„To nie są rażące kłamstwa”. Spoglądam mu w oczy i tym razem pozwalam, by niezadowolenie zabarwiło moje spojrzenie.

„Siedział tam i zadawał mi takie okropne pytania, jak… Ten człowiek nie ma manier, jest kompletnie nieokrzesany”.

Moje ręce niezależnie od mojej woli zaczęły pocierać skronie. „A potem po prostu wstał i wyszedł, jak kompletny dupek?”

„Musiałam zaplanować całą niedzielę wokół tego głupiego pikniku, bo mama wybuchłaby, gdybym nie usiadła z nią w jej ~samochodzie, bo była pewna, że ucieknę”.

„A teraz myślę, że może powinnam była. Ja też powinnam odejść, jak ten neandertalczyk, ale nie mogłam. Ponieważ powinnam się zachowywać i być miła przez cały czas”.

„Rina…” W głosie Mohiba słychać troskę. „Wiesz, że możesz odmówić, prawda? Będziemy przy tobie. Nikt nie może cię do tego zmusić”.

„Nawet twój ojciec” ~to jest to, co Mohib chce mi przekazać, ale nie ma odwagi powiedzieć głośno, ponieważ wszyscy znamy prawdę. Ba dostaje to, czego chce. A on chce dla mnie Zavyara Velshina.

Sięgam ręką do naszyjnika i chwytam wisiorek z kamykiem. Pocieram go kciukiem, czując jego gładką powierzchnię i ciepło, które wdziera się w moje ciało.

Ciepło wyspy, fale i słońce, palmy śpiewające na wietrze, miłość.

Czy to było naprawdę tak dawno temu…?

Przyłapuję Mohiba na tym, że się we mnie wpatruje, a moja ręka natychmiast opada na klatkę piersiową, a potem na bok. Przełykam, nie wiedząc, jak zaprzeczyć, gdyby o to zapytał.

„Powiedz mi, że nie…”

„Nie”, powiedziałam to szybciej niż zamierzałam.

Mohib podchodzi bliżej, jego wzrok wędruje w stronę sypialni, a potem z powrotem na mnie. Kiedy się odzywa, jego głos ledwo przekracza szept. „Cholera, Rina, nie możesz pozwolić, by Amber to zobaczyła”.

„Ona nie wie, co to jest”. Mój uścisk wokół wisiorka zacieśnia się. „Myśli, że to coś, co kupiłam”.

„Nie o to chodzi. To jest z tamtąd. Z ~tego~ ~czasu~. Rozmawialiśmy o tym”.

Ciepło rozmywa mój wzrok, a szczęka sztywnieje. Odsuwam się od lady i chwytam torbę. „Chyba powinnam już iść. Masz rocznicę, którą trzeba uczcić”.

„Rina, nie rób tego. Chcę dla ciebie tylko tego, co najlepsze”.

„Tak jak dziesięć lat temu?”

Ta uszczypliwość odbiera mu mowę, a ja nie powstrzymuję wrednego uśmiechu, który pojawia się na mojej twarzy. Rozważam pożegnanie się, ale nie, on nie zasługuje teraz na moją uprzejmość.

Zasłużył na to, by drzwi wejściowe trzasnęły mu w twarz, gdy ruszył za mną do samochodu.

On chce dla mnie jak najlepiej? Nikt nie wie, co jest dla mnie najlepsze.

A ten, który wiedział… Straciłam go dziesięć lat temu.

Następny rozdział
Ocena 4.4 na 5 w App Store
82.5K Ratings
Galatea logo

Nielimitowane książki, wciągające doświadczenia.

Facebook GalateaInstagram GalateaTikTok Galatea