
Serce waliło mi w piersi, a słowa Caspiana odbijały się echem w mojej głowie.
Czas wydawał się stać w miejscu, gdy patrzyliśmy na siebie.
Zachodzące słońce prześwitywało przez baldachim cyprysów nad nami, a jego złote światło zmieniało rozlewisko w magiczne miejsce.
Szelest liści na wietrze i szmer wolno płynących wód były jak pieśń natury.
Słowa Caspiana wisiały w powietrzu między nami, naładowane nadzieją. Poczułam, jak wciągają mnie jego oczy, ale oderwałam wzrok, zanim zdążyłam w nich utonąć.
Zlot był wilkołaczą ceremonią głęboko zakorzenioną w tradycji.
Żaden wilk nie zdecydowałby się na porzucenie swojego prawdziwego partnera. To było tabu. To było odrzucenie daru Bogini Księżyca.
Stado Blue Moon mogłoby zyskać przez to wrogów.
Caspian zbliżył się do mnie i wziął moje dłonie w swoje. Jego dotyk był ciepły. Uspokajający.
Jego beztroski uśmiech uciszył trochę mój strachu i nagle ten pomysł nie brzmiał wcale tak źle.
Moje serce przyspieszyło na samą myśl o tym. Wystarczyło spakować walizki, a jutro rano moglibyśmy być już daleko.
Oczy Caspiana zaiskrzyły się przekornie. - Tak. Uścisnąłbym dłoń Bogini Księżyca i powiedziałbym jej 'dzięki za nic!'
Przewróciłam oczami. Mogłam doskonale wyobrazić sobie, jak Caspian to robi, i to jeszcze z bezczelnym uśmieszkiem.
Zamknęłam oczy i oddałam się fantazjom.
To wszystko brzmiało strasznie romantycznie.
Z takich pomysłów zrobione były marzenia.
Kto by nie chciał podróżować po świecie i spędzić reszty swojego czasu z miłością swojego życia?
Cierń w moim umyśle rozerwał przyjemną bańkę moich marzeń.
Poczułam ukłucie w samym jądrze mego serca.
Caspian westchnął, kruche poczucie szczęścia uciekło z niego wraz z wydechem.
Caspian zmrużył oczy, gdy poraził go blask zachodzącego słońca.
Ja również odwróciłam się od oślepiającego światła.
Dziwne, jeszcze kilka chwil temu wydawało mi się, że zachód słońca jest piękny.
Teraz jednak po prostu bolały mnie od niego oczy.
Oddech uwiązł mi w gardle, gdy poczułam, jak pęka mi serce.
Poczułam jak łzy wzbierają mi do oczu, ale udało mi się je powstrzymać, mrugając. Spojrzałam w górę na Caspiana, gdy byłam już pewna, że nie popłyną.
Stanęłam na palcach i przycisnęłam usta do jego ust.
Staliśmy tak w objęciach przez dłuższą chwilę, żadne z nas nie chciało ich przerwać.
Roześmiałam się i pacnęłam go w klatkę piersiową.
Uśmiechnął się do mnie.
Słońce schowało się za horyzontem i zaczął zapadać zmierzch. Ćwierkanie cykad i żab odbijało się echem wokół nas.
Wziął mnie za rękę i poszliśmy z powrotem w kierunku siedziby Królewskiego Stada.
Tak czy inaczej, jutro koniec z całą tą niepewnością.
Mogłam mieć tylko nadzieję, że będzie to szczęśliwe zakończenie.
Odwróciłem się, gdy Caius usiadł obok mnie na dachu hotelu Fleur de Lis.
Wszyscy ludzie, za których byłem odpowiedzialny.
Zerknąłem na mojego stoickiego betę. Był betą mojego ojca, zanim stał się moim. Znałem go od dziecka.
Nigdy nie było w jego stylu wygadywanie bzdur, a jednak przed każdym Zlotem stanowczo utrzymywał, że tym razem znajdę swoją prawdziwą partnerkę.
I co roku się mylił.
Spojrzał tylko na mnie, a jego pozbawiony emocji wzrok był jedyną odpowiedzią, jakiej potrzebowałem.
Westchnąłem i trzepnąłem natrętnego komara, który wgryzł się w moją szyję.
Wpatrywał się we mnie, a jego ciemne oczy przybrały wyraz niemożliwy do odczytania.
Zamrugałem, rozbrojony nagłą szczerością Caiusa.
Odwróciłem się od niego i wyjrzałem na teren hotelu. Niektórzy wciąż byli na zewnątrz, korzystając z ostatnich kilku minut światła dziennego, aby przygotować się do jutrzejszego Zlotu.
Pełni zapału mężczyźni i kobiety spacerowali po polach, rozmawiając, w nadziei na zobaczenie swojego prawdziwego partnera.
Wyczuwałem ich niepokój. Nerwowe podniecenie. Ich jedynym zmartwieniem było to, czy zostaną jutro pobłogosławieni przez Boginię Księżyca.
Nie dbali o politykę. Nie dbali o logistykę ekonomiczną ani o stosunki między stadami.
Żyli prostym, szczęśliwym życiem.
Mój beta zostawił mnie samego na dachu, pogrążonego w rozmyślaniach.
Spojrzałem w dół, na pełne nadziei uczestniczki Zlotu.
Ale im dłużej patrzyłem, tym mniej sam miałem nadziei.
Nie dostrzegłem nikogo, kto by mnie zainteresował.
Prawda?
Westchnąłem i wstałem, rozprostowując nogi.
Caius się mylił. W tym roku będzie tak, jak zawsze.
Gdy tylko odwróciłem się do wyjścia, coś przykuło mój wzrok. Dwie postacie wyłoniły się z rejonu bagien, zmierzając w stronę siedziby stada.
Przyciągała mój wzrok jak płomień wabi ćmę.
Spostrzegła mnie na dachu i pomachała do mnie, a ja nagle poczułem, że się uśmiecham.
Kiwnąłem jej głową, a słowa Caiusa rozbrzmiały ponownie w mojej głowie.
Lyla rzuciła mi uśmiech, znikając w hotelu.
Potrząsnąłem głową, wracając do rzeczywistości.