Jen Cooper
BRAX
Otoczyłem się cieniem, odsunąłem z przejścia krzesła, a następnie zszedłem po schodach do podziemnych tuneli, które ukryły przede mną moją pyskatą ukochaną.
Wilcza zmora. Gardenia. Dwa zioła, które nie były zbyt dobre dla wilkołaka.
Wilcza zmora była toksyną, która mogła nas otruć i do której ludzie nie powinni mieć dostępu. Ale to gardenia stresowała mnie bardziej. Dzięki niej mogli odebrać nam zmysły.
Ukrywała zapachy, których potrzebowaliśmy, żeby ich znaleźć. Musiało być jej dużo, skoro zdołali ukryć naszą samicę i wszystkich ludzi, którzy jej pilnowali.
Wyczuliśmy kilka dodatkowych zapachów, ale nikogo w tunelach nie znaleźliśmy.
Stado poruszało się szybko w swoich wilczych formach, węsząc i przeszukując tunel, chwytając wszystko, co się dało i przekazując to reszcie stada za pośrednictwem łącza.
Poruszałem się wolniej, zapamiętując wszystko po drodze. Moje cienie wyczuwały ściany, intencje, dusze ludzi.
Miałem same złe wieści. Było w nich tyle gniewu, urazy i nienawiści. Negatywna energia przeniknęła powietrze i przefiltrowała się przeze mnie, aż poczułem się równie zły. Ale na nich.
Chroniliśmy ich przez lata. Dzięki nam nie stali się posiłkiem dla wampirów. Myślą, że mogą zrobić to lepiej? Pieprzyć ich, niech spróbują.
Chcieli dostać nauczkę, więc z przyjemnością im na to pozwolę, ale Derik był zdeterminowany, żeby robić rzeczy zgodnie z podręcznikiem. Na razie mu na to pozwoliłem, ale coś mi mówiło, że ludzie też nie zamierzali go słuchać.
Każda część tuneli i pomieszczeń, które znalazłem, była sprzeczna z umową, ale wątpiłem, żeby to wystarczyło, by Derik zarządził atak. Nie zaatakowałby pierwszy, tak już miał.
Wąchałem powietrze, a moje cienie wyłapały zapach Lorelai. Podążyłem za zapachem, ale zatrzymałem się, gdy z jednego z pokoi wyszedł człowiek. Jego oczy się rozszerzyły i poczułem zapach strachu.
Miał w ramionach pełno ostrzy i zamarł. Skupiłem wzrok na broni i powąchałem ją, po czym warknąłem nisko i przepchnąłem się obok niego do pokoju. Otworzyłem szeroko oczy.
Zbrojownia.
Imponująca. Valarian nie kłamał. Wszystko cuchnęło wilczą zmorą. Ten mały skurwiel zostanie zjedzony.
Cholera, zaczynałem brzmieć jak Kai. Potrząsnąłem głową i wycofałem się z pokoju.
Człowiek wciąż stał w miejscu, a ja chwyciłem go za włosy i szarpnąłem do tyłu, po czym zacząłem mu wściekle szeptać do ucha.
„Pozbądź się każdego z tych ostrzy. Zakop je, zapomnij o nich, bo jeśli choć jedno ostrze dotknie mnie lub kogoś z mojego stada, znajdę cię i wyrwę ci język, a potem zedrę skórę z twojego ciała. Rozumiesz?” ostrzegłem.
Człowiek jęknął, skinął szybko głową i uciekł.
Uśmiechnąłem się. Ci ludzie wykonywali tylko rozkazy. Przynajmniej ten jeden. Nie chciał walczyć z wilkami, a ja nie chciałem, żeby te ostrza trafiły w ręce ludzi.
Zmarszczyłem brwi, gdy szarpnęły mnie moje cienie. Wskazały drzwi na końcu korytarza. Mój grymas się pogłębił i ruszyłem w ich stronę.
Zapach Lorelai uderzył mnie mocno. Otworzyłem drzwi i skrzywiłem się z powodu smrodu, który wydostał się na zewnątrz.
Zakryłem usta dłonią, a oczy zaszły mi łzami, gdy rozejrzałem się po celi, w której była przetrzymywana. To było obrzydliwe. Nieludzkie. Nigdy nie powinna była tu trafić.
Przekląłem i kopnąłem przewrócony talerz na ziemi, do którego przyklejone było gnijące jedzenie, i odwróciłem się. W kącie stało wiadro z wymiocinami, ale ja czułem tylko zapach szczyn. Nie należały nawet do niej.
Wycofałem się z pokoju; gniew wypełniał każde włókno mojej istoty. Nie mogłem tego kontrolować; moje cienie syczały i dyszały, wściekłe i kipiące tak samo jak ja.
Pobiegłem z powrotem przez tunele, przeskoczyłem schody, rozrzuciłem na boki krzesła i wszystko, co mogłem, a następnie z rykiem wyrywałem zawiasy z drzwi chaty.
Mój wzrok padł na jej ojca. Pieprzony kawał gówna.
Ruszyłem na niego; moje pazury rosły, a ciało drżało, błagając, żebym się przemienił. Chciałem go rozszarpać za to, jak ją potraktował.
Przyparłem go do ściany kamiennej chaty, nie przejmując się, gdy usłyszałem lekki trzask, po którym się skrzywił.
Nie obchodziło mnie nawet, gdy poczułem zapach krwi, która ściekała po ścianie z miejsca, w którym uderzyłem w nią jego głową. Trzymałem go zablokowanego, z dłonią na jego gardle. Jego stopy były oderwane od ziemi.
„Ty bezwartościowy kutasie” warknąłem. Wtedy podbiegł do nas Derik. Próbował mnie odciągnąć, ale rzuciłem się na niego z obnażonymi zębami.
„Brax” rozkazał Derik, ale nawet jego głos alfy nie był w stanie do mnie dotrzeć. Byłem zbyt wściekły, a moje cienie podsycały ten gniew.
„Powinieneś był to zobaczyć, Derik. Celę, w której ją trzymali”.
„Właściwie to może ci ją pokażę, a wtedy zdecydujesz, czy naprawdę chcesz uratować tego dupka, czy nie” zadrwiłem, po czym wpuściłem Derika do swojego umysłu, żeby zobaczył celę.
Derik sapnął, po czym zamilkł i odsunął się ode mnie.
„Tak właśnie myślałem. Teraz” chwyciłem Valariana mocniej za gardło „daj mi wystarczająco dobry powód, żebym nie zakończył twojego żałosnego życia” powiedziałem. Zmniejszyłem uścisk na ułamek sekundy, żeby mógł mówić.
Miałem nadzieję, że da mi gównianą wymówkę, po której mógłbym go bez żalu wykończyć, choć wiedziałem, że sprowadzi to na nas kłopoty. Po zobaczeniu celi Lorelai nie byłem pewien, czy mnie to obchodzi.
„Ona jest odrażająca. Powinienem był ją zabić, jak tylko urodziła się zimą. Jej brata też, ale on przynajmniej poświęcił się dla naszej sprawy. W przeciwieństwie do niej”.
„Teraz nosi w sobie jednego z was. Zasłużyła na wszystko, co ją spotkało. Gdyby nie jej moc, jej przeklęta krew już pokryłaby mój miecz”. Splunął, pomimo mojego uścisku, który był coraz mocniejszy.
To była jedyna amunicja, jakiej potrzebowałem. Ryknąłem; mój wilk był zdesperowany i wydał z siebie wycie, a moje cienie mu zawtórowały.
Wyrwały się ze mnie, a wraz z nimi wściekłość. Wirowały wokół nas, potem odepchnęły Derika, którego krzyk opadł na wietrze.
Nie mógł mnie teraz powstrzymać. Nic nie mogło.
Jak ten kundel śmiał myśleć, że jest ponad Lorelai? Była od niego lepsza pod każdym względem, lepsza niż ludzie, których tak hołubił.
Mogła zabić każdego z nich swoim cieniem, ale zamiast tego postanowiła ocalić wilki i ludzi.
„Pożałujesz swoich słów, człowieku” warknąłem nisko. Ciemność rozprzestrzeniła się w moich żyłach, a cienie pełzały po moim ciele jak druga skóra.
Zgadzały się całym sercem z moją decyzją o zakończeniu życia Valariana.
Zazwyczaj nie traciłem głowy. Zwykle miałem bardzo silną kontrolę nad sobą i trzymałem ciemność na dystans. Potrafiłem powstrzymać psychopatę, który we mnie walczył, ale Lorelai nosiła nasze dziecko i posiadała nasze serca.
Nie było na tym świecie nic, co mogłoby usprawiedliwić skrzywdzenie jej w sposób, w jaki zrobił to jej ojciec.
Chwyciłem go mocno za gardło, a jego twarz zalała się łzami i poczerwieniała. Próbował uciec. Wyciągnął miecz i chciał przebić moje ciało, ale odepchnąłem go. Nie zdążył nawet nabrać oddechu przez swoje przebarwione usta.
Niebo zawirowało gniewnymi chmurami, deszcz padał coraz mocniej, podczas gdy moje cienie utrzymywały wokół nas mur, powstrzymując kogokolwiek przed uratowaniem jego bezwartościowego życia.
Wtedy Valarian wypowiedział jedno słowo, które zmieniło wszystko.
„Fractum!” wykrztusił, walcząc z moim uściskiem. Moje pazury wbiły się w jego szyję tak mocno, że krew ściekała mu po karku.
Ale to jedno słowo sprawiło, że zamarłem. Wciągnąłem oddech i cofnąłem się, a moja ręka opadła. Upadł na kolana i zaczął wciągać głębokie, chrapliwe oddechy. Potem spojrzał na mnie.
„Co ty, kurwa, właśnie powiedziałeś?” zapytałem, mając nadzieję, że źle usłyszałem.
Jeśli powiedział to, co myślałem, że powiedział, to wszyscy mieliśmy przejebane. Ludzie. Wilkołaki. Wampiry. Całe królestwo szlag trafił.
Niebo grzmiało niebezpiecznie, co nie było dobrym znakiem. Porzuciłem cienie i wtedy Derik rzucił się do przodu, a z ust Valariana ponownie padło to słowo.
„Fractum” powiedział wyraźniej, a wraz z tym słowem całe królestwo zadrżało.
Zatrzęsła się ziemia i spadł ulewny deszcz. Czarownice krzyczały mi do ucha. Serce mi zamarło, myśli kłębiły się w głowie, a Derik zamarł obok mnie.
„Nie” wyszeptał.
Valarian uśmiechnął się i wstał, podpierając się jedną ręką o betonową ścianę, a drugą trzymając gardło.
„Tak, słyszałeś mnie” powiedział. Otrzepał ubranie, po czym podniósł miecz i włożył go z powrotem za pas. „Powiedziano mi, że to zadziała”.
Uśmiechnął się, a ja potrząsnąłem głową. Ktoś nakarmił tego głupca informacjami, które miały nas wszystkich zabić. Pieprzony głupi człowiek.
„Nie powinieneś wypowiadać słów, których znaczenia nie znasz” wyszeptał Derik z kamienną twarzą.
Był pewien, że właśnie został wrzucony w swój najgorszy koszmar. Stado prawdopodobnie uciekało teraz do swoich rodzin. Nic nie byłoby już takie samo.
Ludzie byli głupi, traktując moce w tak lekki sposób. Ale Valarian nie wyglądał, jakby go to obchodziło. W takim razie poczuje popełniony błąd na własnej skórze.
„Właściwie to znam. To słowo oznacza, że właśnie złamałem wszystkie wiążące umowy w naszym królestwie. Łącznie z tą, którą mamy my”.
„Nie musimy już dostarczać wam jedzenia, wina i dziewic. Nie musimy już przestrzegać waszych zasad”.
„Jesteśmy równi. Nasze rasy są równe”. Uśmiechnął się, a ja potrząsnąłem głową ze smutnym uśmiechem na ustach. Podano mu bardzo wybiórcze informacje.
Były oczywiście związane z tym korzyści, ale teraz wszystkie rasy mogły robić, co chciały, ponieważ nie były już związane prawem. Nie było żadnego prawa.
Granica wciąż istniała, ale bez magii wilków nie utrzyma się długo. Nie będziemy w stanie jej ochronić bez połączenia z ludźmi.
Ale on właśnie to przerwał.
Mogliśmy uprawiać własną żywność, mogliśmy fermentować własne wino, ale nie byliśmy w stanie utrzymać naszej magii bez ludzi, co oznaczało, że nasze wilki wkrótce popadną w szaleństwo, dzikość, która doprowadzi do rzezi.
Zdarzało się to już wcześniej, ale tym razem ludzie byli jedynymi dostępnymi zabawkami do żucia. Ostatnim razem wampiry były celem, ale teraz zostały odcięte.
Nie miałem pojęcia, jak to przetrwamy. Nie miałem pojęcia, jak uda nam się zatrzymać Lorelai bez narażania jej na niebezpieczeństwo.
Zakręciło mi się w głowie. Derik podszedł do Valariana.
„Twoje źródło informacji zrobiło z ciebie głupca. Takie słowa zostały stworzone tylko dla magicznych stworzeń. Nie masz pojęcia o skali tego, co właśnie zrobiłeś” powiedział Derik. Jego głos był niski i poważny.
Nie byliśmy już źli, tylko smutni. Nie miało znaczenia, czy darujemy Valarianowi życie. I tak umrze razem z nami.
„Właściwie to wiem. Wiem dużo o tym, co się dzieje po wypowiedzeniu tego słowa. Wiem, że wilkołaki staną się słabsze. Wiem, że jesteśmy teraz na równi z wami i wampirami.
„Wiem, że możemy tworzyć własne prawa i własne tradycje. Mamy być włączeni w równowagę królestwa i być chronieni przez ogólne prawa, które rządzą obiema waszymi rasami” wyjaśnił.
Informacje zostały zmanipulowane tak, aby były dokładnie tym, co człowiek chciał usłyszeć. Nie miało teraz znaczenia, kto mu je dał. Wypowiedział już zaklęcie.
Deszcz zmoczył nas wszystkich, a ja chciałem zakończyć jego życie, ukarać go za to, co właśnie zrobił, ale miał rację, prawa chroniły go przed takim działaniem.
Tak jak ja nie mogłem zabić wampira, bez wcześniejszego ataku z jego strony.
Musiałbym odpowiedzieć przed czarownicami, a one już na pewno są wkurzone jak diabli.
„To nie do końca prawda. Magiczna równowaga, którą właśnie zakłóciłeś, oznacza o wiele więcej”.
„Czy ktokolwiek przekazał ci te informacje, wyjaśnił konsekwencje? Czy tylko korzyści, żeby skłonić cię do powiedzenia tego słowa?” zapytał Derik, zaciskając pięści.
Nie chciałem się dłużej kłócić. Chciałem znaleźć Lorelai i zabrać ją za mury miasta, zanim wszystko szlag trafi. Chwyciłem Derika za ramię.
„Musimy ją znaleźć, D” powiedziałem, a on skinął głową. Spojrzał szyderczo na Valariana, po czym wycofał się ścieżką prowadzącą do wioski kobiet.
Odwróciłem się przez ramię i rzuciłem Valarianowi ostatnie spojrzenie.
„Wrócimy, człowieku, i pożałujesz dnia, w którym zdjąłeś nam kajdany”.
„Nasze prawa, które są zawarte w równowadze, której tak bardzo pragniesz, oznaczają, że wszystko, co dzieje się podczas pełni księżyca, jest po prostu częścią naszej natury i nic nie można na to poradzić”.
„Więc lepiej zamknijcie swoje świnki, bo wilki przychodzą do miasta co miesiąc. Możemy po prostu wszystko zniszczyć” ostrzegłem z uśmiechem.
Zadowolona mina Valariana nieco zrzedła, a ja spojrzałem na niego czerwonymi oczami, po czym odwróciłem się i ruszyłem ścieżką z Derikiem.
Derik panikował. Czułem, jak wali mu serce. Kręcił w kółko głową.
„Mamy przejebane” wycedził, gdy szliśmy przez deszcz.
Wzruszyłem ramionami. „Tak”.
Wyśmiał moją odpowiedź. „Dzięki. To zachęcające”.
„Nic już nie poradzimy. Może i mamy przejebane, ale oni o wiele bardziej. Zanim mój wilk zje każdą część mojego człowieczeństwa, zamierzam go załatwić” powiedziałem, a Derik zmarszczył brwi. Jego oczy przeszyły mnie wyrachowanym spojrzeniem.
„Zastanawiam się, czy tobie też się to przytrafi. Możliwe, że cienie cię ochronią” „ powiedział Derik. Poczułem przez łącze, że jest zazdrosny.
Uśmiechnąłem się. Był to pierwszy raz, gdy Derik był o coś zazdrosny.
„Nie dowiemy się, dopóki to się nie stanie” powiedziałem. Nie chciałem się denerwować przed spotkaniem z Lorelai.
Potrzebowałem jej bardziej niż kiedykolwiek. Derik również. Chociażby po to, żeby ją dotknąć, przytulić, poczuć jej ciepło, zanim wszystko się zmieni.
Derik zawahał się, a ja wiedziałem, o czym myśli.
Kai.
Zawsze był niestabilny. Obsesyjny. Ta sytuacja sprawi, że będzie jeszcze gorszy, jeszcze bardziej niebezpieczny. Nie przestanie spotykać się z Lorelai, nawet podczas pełni księżyca.
Nie mógł tego robić. Nie mogła być z nami przez ten czas.
A gdy nadejdzie zima i będziemy zamknięci w mieście na kilka miesięcy… zacznie się prawdziwe gówno.
„Co z nim zrobimy?” zapytałem.
Derik zmarszczył brwi i wsunął ręce do kieszeni. „Nie mam pojęcia”.
Westchnął. „Myślisz, że będzie kopulował? Sam nie wiem, czy byłoby to dobre. Z jednej strony by go to, kurwa, wyluzowało. Ale z drugiej zniszczyłby Lorelai, a jego partnerka miałaby przejebane przez te bzdury z Fractum”.
Derik potrząsnął głową na te dwie straszne przepowiednie.
Byłem samolubny i miałem nadzieję, że nie będzie z nikim kopulować.
To by go zraniło i prawdopodobnie osłabiło, ale i tak zmierzaliśmy ku upadkowi. Jeśli o mnie chodzi, wolałbym umrzeć, niż zranić Lorelai, a kopulowanie z inną na pewno by ją złamało.
Lekarz powiedział, że wywołałoby to zbyt wiele emocji i zaszkodziłoby dziecku. Ale nasza nowa sytuacja też może to sprawić.
Warknąłem, gdy o tym pomyślałem. Nie chciałem oddawać wilkowi kontroli, ale to właśnie miało się stać z większością z nas. Zanim to się stanie, będę musiał ją odepchnąć. Nienawidziłem tej myśli.
Nosiła nasze dziecko. Nikt kurwa nie wiedział, co to będzie oznaczać, anico stanie się w jej ciele, gdy równowaga się zmieni i pozbawi nas magii, którą czerpaliśmy z ludzkich dusz.
Magia, o którą prosiliśmy podczas dziewiczej ceremonii, zostanie nam odebrana, a my staniemy się słabsi. A wtedy rozpęta się piekło.
Nie zamierzałem na to pozwolić.
Musiałem nauczyć ją właściwego korzystania z cieni, nie narażając przy tym dziecka, i wymyślić, jak będziemy ją gryźć, nie poddając się naszej naturze, która powoli zaczynała nas przejmować.
Kurewsko nienawidziłem ludzi. Z wyjątkiem niej. Ale ona nie była tylko człowiekiem, urodziła się zimą. Była nasza. I przez to wszystko było o wiele bardziej skomplikowane.