W rękach alfy 2 - Okładka książki

W rękach alfy 2

Jen Cooper

Prowokacja

DERIK

Musiałem pozostać skupiony, musiałem prowadzić stado, być alfą.

Chciałem połączyć się z Lorelai tak jak Kai i upewnić się, że zdążymy na czas.

Niemożność połączenia się w tym samym czasie co on doprowadzała mnie do szaleństwa. Sprawiała, że czułem się poza kontrolą, a to była ostatnia rzecz, jaką chciałem teraz czuć.

Ale miałem swoją rolę. Każdy z nas ją miał. Musieliśmy pracować razem.

Kai miał z nią najsilniejszą więź psychiczną. Potrzebowała jej, żeby móc dłużej utrzymać połączenie. Brax mógł użyć swoich cieni, aby ją wzmocnić i pomóc utrzymać nasze dziecko przy życiu.

Moją rolą było stado. Musiałem być tym, który ma spokojną głowę, tym, który wiedział, gdzie wysłać innych, tym, który potrafił utrzymać wszystkich w ryzach.

Słuchali mnie i cieszyło mnie to, ale nie mogłem przestać się zastanawiać, dlaczego to mnie trafiło się najgorsze zadanie.

Oni mogli ją poczuć, pobyć z nią przez łącze, a ja nie doznałem tego luksusu.

Ale musiałem sobie z tym poradzić. To nie było dla niej bezpieczne, gdy tymczasem moje działania wobec stada oznaczały, że będziemy w stanie szybciej ją znaleźć.

Musiałem się tego trzymać.

Pobiegliśmy za Cainem w kierunku męskiej wioski na terenach trawiastych. Gdy stado zajęło pozycję, Brax ustawił się obok mnie. Kai spotkał się z nami w drodze powrotnej od Tabithy.

Nienawidziłem faktu, że nie zaufałem swojemu instynktowi. Wiedziałem, że coś się dzieje z męską wioską. Raporty od miesięcy nie były zgodne z prawdą.

Założyłem, że ludzie są po prostu imbecylami, ale byłem naiwny. Nigdy tak nie postępowałem, ale odkąd zjawiła się Lorelai, żyłem w błogiej nieświadomości.

Chciałem wierzyć, że wszystko jest w porządku, że nie trzeba było się niczym zajmować, żebym mógł spędzać z nią więcej czasu. Nie powinienem być tak nieodpowiedzialny.

Teraz zniknęła i to była moja wina.

Nieprawda. Wszyscy wiedzieliśmy, że raporty są spieprzone. Powinniśmy byli to sprawdzić razem. A ja nie powinienem był zostawiać jej z ludźmi warknął Kai przez nasze łącze.

Strząsnąłem z głowy połączenie z nim i pobiegłem szybciej. Pieczenie w kościach i wiatr w futrze stopniowo mnie odstresowywały. Ale napięcie, które poruszyło się w moim żołądku, gdy połączyliśmy się z Lorelai, wciąż tam było.

Nie miałem pojęcia, w jakim będzie stanie i to było najgorsze.

Miałem nadzieję, że dzięki swojemu ojcu zyska jakąś ochronę, ale już dawno straciłem wiarę w ludzkość. Byłem przerażona tym, co byli w stanie jej zrobić.

W zasięgu wzroku pojawiła się męska wioska. Cała nasza trójka zbliżała się do niej z prędkością, której ludzie nie byliby w stanie pojąć.

Oznaczało to, że mamy szansę tam dotrzeć, zanim zdążą zareagować.

Objęliście pozycje? zapytałem Taylora i głośny skowyt przerwał ciszę dnia. Byli gotowi.

Zatrzymałem się i wraz z Kaiem i Derikiem przemieniliśmy się w ludzką formę. Wciągnęliśmy spodnie, które podali nam członkowie naszej watahy. Następnie się przemienili i pobiegli pomóc reszcie wilków otoczyć męską wioskę.

Ruszyłem naprzód, obserwując bacznie otoczenie. Kai i Brax mnie ubezpieczali.

Byliśmy sobie równi, ale oni zawsze mnie chronili. Byłem dyplomatą, naszą twarzą. Miało to wielką wagę, choć czasami zastanawiałem się, czy było to warte takiego poświęcenia.

Potem przypomniałem sobie, że Kai był psychopatą, a Braxowi nie podobała się rola przywódcy ze względu na cienie i jego historię bycia zmiennokształtnym.

Zostałem więc tylko ja i wziąłem na siebie ten ciężar dla moich braci. Braci nie przez krew, ale przez więź. To czyniło nas jeszcze silniejszymi.

Ruszyłem przed siebie, przez błoto, które pokrywało ziemię, węsząc, badając. Było niesamowicie cicho, co sprawiało, że skóra aż mnie szczypała.

Kai warknął nisko i wiedziałem dlaczego. Nie mogliśmy jej wyczuć.

„Co ona mówi?” zapytał Derik, a Kai syknął.

„Jest słaba, stara się nie mówić zbyt wiele, ale jest pod ziemią. Musimy tylko znaleźć wejście. Nie jest tam sama, ale nic nie mogę znaleźć”.

Kai warknął, a jego gniew sprawił, że niebo zagrzmiało. Nadciągnęły szare chmury, głębokie i ciemne, przeplatane gromkimi grzmotami i groźnymi błyskawicami.

„Rozerwę ich na strzępy moimi zębami!” ryknął, po czym ruszył przed siebie. Jego ciało drżało, gdy zbliżał się do chaty ojca Lorelai. Miał zaciśnięte pięści i czerwone oczy.

Chwyciłem go za ramię i odwrócił się do mnie.

„Puszczaj”.

„Prawo tego zabrania, Kai. Musimy to zrobić jak należy, inaczej będą mieli prawo ją zatrzymać”.

„Pieprzyć prawo. Ona do nich nie należy. Bardzo chętnie im to udowodnię” odgryzł się i wyrwał rękę z mojego uścisku.

Spojrzałem na Braxa, który był bledszy niż zwykle. Cienie zbierały na nim swoje żniwo. Nie był w stanie powstrzymać Kaia. Gdyby to zrobił, odebrałby siłę Lorelai.

„Pozwól mi się tym zająć, Kai. Wiem, że chcesz tam wejść i zabić ich wszystkich, ale nie możemy tego zrobić”.

„Mamy z nimi umowę. Nie możemy ich zaatakować ani skrzywdzić, dopóki sami nie zaatakują. Jeśli to zrobimy, umowa przepadnie i razem z nią wszystko, co z nimi zbudowaliśmy”.

„Nie możemy ryzykować, Kai” wyjaśniłem, mając nadzieję, że uda mi się do niego dotrzeć.

„Chcę jego głowy. Chcę wycisnąć z niego życie i poczuć, jak opuszcza jego ciało”. Kai spojrzał na chatę, którą otaczaliśmy.

„I zrobisz to. Wiesz, że miał swoje powody, żeby ją zabrać i ukryć”.

„Jeśli zaatakują, odpowiemy tym samym. Póki co będziemy jej szukać we właściwy sposób. Jeśli odmówią wydania jej, będą konsekwencje. Możemy uznać, że to prowokacja” powiedziałem. Miałem w rękawie lukę prawną i zamierzałem jej użyć.

Nienawidziłem tego, że tak wiele magii zawdzięczaliśmy ludziom. Ich dusze zasilały naszą magię; nic ich to nie kosztowało, za to my to czuliśmy.

Potrzebowaliśmy jej. Inaczej bylibyśmy tylko dzikimi wilkołakami. Dzięki magii mogliśmy być też ludźmi.

Nie mogłem ryzykować, że zostanie to odebrane mojemu stadu. Zdziczenie odbyłoby się szybko i zanim byśmy wymyślili jak to powstrzymać, byłoby już za późno.

Kai cofnął się, zacisnął usta i ponownie powąchał powietrze.

„On tu jest. Zapach jego arogancji przenika wszystko” mruknął Kai, odchylając ramiona do tyłu.

Zmarszczyłem brwi. Nie spodziewałem się arogancji, raczej niepokoju lub czegoś w rodzaju strachu. Jeśli był arogancki, oznaczało to, że był pewny swego i wierzył, że nas pokona.

Wciągnąłem mocniej powietrze i zmarszczyłem brwi, gdy do mojego nosa dotarł nieprzyjemny zapach. Zakaszlałem i splunąłem, po czym odwróciłem się do pozostałych.

„Wilcza zmora. Uprawiają ją” syknąłem, czując wzbierający we mnie gniew.

To był akt wojny. Wąchałem powietrze uważnie, zbliżając się do chaty. Nie mogłem jej dotknąć,m skoro w powietrzu unosiła się wilcza zmora.

„I gardenia. Neutralizator zapachu. Dlatego nie możemy jej znaleźć” przerwał Brax.

Zmarszczyłem brwi, próbując wymyślić, jaki powinien być następny ruch. Rozkazałem wilkom nieco się cofnąć i uważać na obie te rośliny.

W moim wnętrzu panował niepokój. Starałem się ich uspokoić, ale sam też byłem zdenerwowany. Ludzie nigdy dotąd nie byli tak odważni.

Drzwi do chaty skrzypnęły i cała nasza trójka warknęła. Stanęliśmy na baczność przed uśmiechniętym człowiekiem, który trzymał jedną rękę na rękojeści miecza, a drugą w kieszeni, jakby to było zwykłe spotkanie towarzyskie.

Kai ryknął, a ja wiedziałem, jak bardzo musiał się kontrolować, żeby go nie zniszczyć. Ja też musiałem nad sobą zapanować. Nigdy wcześniej nie byłem tak bliski utraty kontroli, jak w tym momencie.

„Gdzie ona jest?” zapytałem, a pan Valarian wzruszył ramionami.

„W pobliżu”.

„Oddaj nam ją”.

Zaśmiał się, a ja prawie na niego ruszyłem. Mój kręgosłup mrowił, błagając, żeby wilk przejął nade mną kontrolę.

Moje oczy zmieniły już kolor i zauważyłem, że Valarian to zarejestrował, ale wciąż zachowywał się jak zadowolony z siebie kutas.

„Nie zamierzam, wilku”.

„To zostanie uznane za prowokację. Albo ją przyprowadzisz, albo pójdziemy na polowanie” warknąłem, nie dbając już o umowę.

Myślałem, że będzie nas karmił jakimiś bzdurami o ochronie córki, ale jego zachowanie mówiło zupełnie co innego. Nie było uzasadnienia dla tego, co zrobił.

Nie zamierzałem się dłużej powstrzymywać. Nie odejdę bez niej.

„Nie zrobisz tego, a ja jej nie oddam. Zabieram córkę z powrotem, do czego, zgodnie z umową, mam pełne prawo, jeśli wycofam oskarżenie o odszkodowanie”.

„Bez tego nie macie powodu, żeby ją przetrzymywać” powiedział pewnie pan Valarian. Stał wyprostowany, a jego oczy napotkały moje.

Ryknąłem w odpowiedzi na rzucone mi wyzwanie, po czym wkroczyłem w jego przestrzeń osobistą, patrząc mu w oczy.

Nie wzdrygnął się, a ja warknąłem i zacisnąłem zęby. Może było we mnie więcej Kaia niż myślałem, bo jeden zły ruch i zamierzałem zabić tego człowieka.

„Przestań rzucać mi wyzwanie. Twoja dominacja w naszym przypadku nie ma znaczenia. Możesz być alfą dla swoich ludzi, ale na naszych ziemiach jesteś tylko sługą” warknąłem na niego, a mój głos był głęboki i dominujący. Prawdziwy głos alfy.

Czułem, jak moje stado kłania się przede mną, poddając się mojej mocy. Nawet Kai mi się podporządkował. Zdarzało się to rzadko, zwłaszcza odkąd byłem połączony ze stadem.

Za to Brax mnie złamał. Zakaszlał, upadł na kolana i oddychał ciężko, a jego oczy się wywróciły.

„Nie mogłem jej utrzymać. Znowu zemdlała” szepnął Brax, a Kai ryknął i ruszył naprzód, przepychając się obok mnie i trzaskając ciałem Valariana w drzwi.

Drzwi pękły na pół, a Kai stanął nad nim i przycisnął but do jego klatki piersiowej. Valarian sięgnął po miecz i podniósł go do Kaia, zwężając oczy.

Kai się roześmiał, a ja się cofnąłem. Dobra, psychol wygrał. Nie zamierzali nam jej oddać, a ona była zbyt słaba, żebyśmy próbowali załatwić to w przyjazny sposób.

Zrobiłem krok do przodu i uderzyłem butem w ramię Valariana. Przygniotłem je i przejąłem miecz.

Trzymałem go przy jego gardle, podczas gdy Kai szczerzył się do niego złośliwym, groźnym uśmiechem, który onieśmielał większość ludzi – a czasem nawet mnie.

Przejechał długim czarnym szponem po policzku Valariana i uśmiechnął się.

„Mam wszędzie wilczą zmorę. Mam zrobione z niej groty strzał, mam zrobione z niej włócznie. Mam arsenał, jakiego sobie nie wyobrażasz. Jeśli mnie teraz zabijesz, obiecuję ci, że zostanę pomszczony” zapewnił nas, a Kai zaśmiał się maniakalnie.

Podniósł Valariana i rzucił nim w stronę Braxa, który poderwał go z ziemi i przytrzymał.

Podszedłem do niego i spojrzałem mu prosto w oczy. „Wiemy, że ona tu jest. Jesteśmy połączeni magią, czego twój głupi ludzki mózg nigdy nie pojmie”.

„Sprzeciwianie się nam sprawi, że wasz rodzaj bardzo szybko się tego nauczy” ostrzegłem. Nie mieli pojęcia, jak bardzo magia kontroluje królestwo, w którym żyli.

Rozgniewanie czarownic, zachwianie równowagi, zwrócenie się przeciwko wilkom, to wszystko doprowadzi do wybicia wielu ludzi i założę się, że nie zrobią tego tylko wilki. Zadziałają siły znacznie większe od nas.

Ale na to mogli wpaść sami. Ja chciałem tylko odzyskać Lorelai.

„Nie jesteśmy waszymi niewolnikami i mamy dość kłaniania się wam. Nie będziemy tego dłużej robić” odparł Valarian, a ja wzruszyłem ramionami. Nie interesowały mnie słowa martwego człowieka.

„Zabranie jej określa twoją pozycję w naszym królestwie. Ukrywanie jej przed nami wbrew jej woli oznacza dla ciebie wyrok śmierci. Twój wybór” zaproponowałem mu wyjście z sytuacji, choć wiedziałem, jaka będzie jego odpowiedź.

I właśnie dlatego zamierzałem czerpać prawdziwą przyjemność z rozerwania go na strzępy wraz z moimi braćmi.

Następny rozdział
Ocena 4.4 na 5 w App Store
82.5K Ratings
Galatea logo

Nielimitowane książki, wciągające doświadczenia.

Facebook GalateaInstagram GalateaTikTok Galatea