Kim F.
LYRIC
Przez pierwszą połowę jazdy autobus jest dość pełny, a ja bacznie obserwuję otoczenie. Wiem, że alfa nie będzie mnie szukał w autobusie z ludźmi, ale mimo to zachowuję czujność.
I całe szczęście. Bo w autobusie jest wilk. Czuję jego zapach. Rzecz w tym, że nie mam pojęcia, kto to może być. Nie zamierzam chodzić w tę i z powrotem, aby ustalić, skąd pochodzi ten zapach. To zbyt oczywiste i byłabym jak chodzący billboard.
Teraz jest więcej niż prawdopodobne, że mój ojciec mnie szuka. Prawdopodobnie rozesłał wiadomość do wszystkich miejscowych stad i poprosił ich o rozpowszechnienie informacji. Czy to mogło już dotrzeć tak daleko?
Patrzę na każdą osobę z mojego miejsca. U większości z nich widzę tylko tył głowy i to jest w porządku. Oznacza to, że nie szukają uciekającej wilczycy. Niektórzy jednak, tak jak ja, obrócili się bokiem, dzięki czemu mają widok na cały autobus.
Jedna z kobiet wpatruje się we mnie z wytrzeszczonymi oczami. „Czy powinnam wysiąść na następnym przystanku?” ~pytam Sadie. ~„Nie. Nie masz dokąd pójść”.~
Wyglądam przez okno. Ma rację. Przejeżdżamy przez otwarte pola, a następne miasto, które napotkamy, będzie małe. Nie będzie gdzie się ukryć.
Kobieta wstaje ze swojego miejsca i idzie w moim kierunku, kołysząc się wraz z ruchem autobusu. Obok mnie nie ma nikogo, więc siada. „Musimy porozmawiać” mówi.
Serce wali mi jak szalone. Zamykam oczy i robię powolny wdech, próbując się uspokoić. I wtedy zdaję sobie sprawę, że ona nie jest wilkiem, ale była blisko jednego. Chwilowo oszołomiona, otwieram oczy i patrzę na nią. „W czym mogę pomóc?” pytam.
„Mój przyjaciel i ja mamy zakład”. Przechyla głowę w stronę faceta, który prawdopodobnie ma około dwudziestu lat. „Mówi, że jesteś naturalną blondynką, ale ja nigdy nie widziałam osoby z włosami w takim kolorze jak twoje. Które z nas ma rację?”
Odwracam wzrok w stronę jej przyjaciela, który obrócił się na swoim miejscu. Podnosi rękę, by potargać rudawe włosy, a potem macha. W moją stronę unosi się niepowtarzalny zapach wilka. To on.
Dojeżdżamy do stacji i zastanawiam się, czy powinnam wysiąść na tym przystanku, czy nie. Zawsze mogę pojechać innym autobusem. Kobieta wstaje. „Ona nic nie mówi”, woła do swojego przyjaciela, który również wstaje.
„Kobiety”, mówi, uśmiechając się. „Zawsze są takie tajemnicze. Nigdy nie wiadomo, co ukrywają”. Przez chwilę wpatruje mi się w oczy, a po moim kręgosłupie przebiega dreszcz. Następnie spogląda na kobietę. „Chodź, to nasz przystanek”.
„Zachowaj swoje sekrety”, mruczy, wracając do przejścia. Autobus zwalnia i zatrzymuje się, a para wysiada wraz z kilkoma innymi osobami.
Opadam na oparcie siedzenia i wzdycham. Ale gdy autobus odjeżdża, wilk o rudawych włosach wpatruje się w moje okno. Uśmiecha się i salutuje mi. Cholera.
Gdy podróżujemy dalej na wschód, autobus powoli pustoszeje. Zostało jeszcze około dziesięciu osób, a wraz z nadejściem nocy wszyscy, którzy zostali, układają się do snu. Od czasu do czasu zasypiam, ale każdy hałas i hamowanie autobusu ponownie mnie rozbudza. To będzie długa noc.
***
Trzeciego dnia w południe docieramy do Rochester. Jestem zmęczona i wypalona. Wychodzę z zajezdni autobusowej, niosąc swój ekwipunek, i idę brudnymi ulicami. Miasto jest ogromne i głośne, niepodobne do niczego, do czego jestem przyzwyczajony, a zapachy wody, ryb, pojazdów, ludzi i jedzenia są obezwładniające. Przytłaczająca energia, jaką oferuje miasto, onieśmiela mnie, a moje uszy i nos czują się atakowane. Jak mam się do tego przyzwyczaić? Jak zrobi to Sadie?
Znajduję ładny park z drzewami, kwiatami i fontanną. Dzieci biegają dookoła, śmiejąc się i goniąc nawzajem, a ja znajduję ławkę, siadam i relaksuję się. Tutaj hałasy i zapachy są zredukowane, a ja czuję, jak moje ramiona rozluźniają się.
Jest lipiec. Jest ciepło, a słońce schodzi coraz niżej na niebie. Robi się późno, więc biorę swój ekwipunek i znów ruszam w drogę. Muszę coś zjeść, a potem znaleźć jakiś pensjonat lub tani pokój. Wolałabym nie przebywać na otwartej przestrzeni, narażona na kontakt z kimkolwiek, kto mógłby przekazać informacje mojemu ojcu.
To ~już sięwydarzyło w autobusie, a ja nie jestem gotowa na konfrontację. Jeszcze nie.
Po zjedzeniu kanapki ze stekiem Philly z frytkami, dostaję informację o pensjonacie niedaleko uczelni, który przyjmuje studentów czekających na akademiki.
Miejsce to jest ogromnym wiktoriańskim domem z gankiem. Jest uroczy, nawet jeśli jest pomalowany na krzykliwe kolory. Są tam jaskrawozielone okiennice i żółte skrzydła okienne, a sam dom jest w kolorze intensywnego różu! Wygląda, jakby dziecko wybierało paletę kolorów.
Drobna, siwowłosa kobieta, mniej więcej tak samo szeroka jak wysoka, wychodzi z zaplecza z ręcznikiem w ręku, gdy dzwonię dzwonkiem na małej recepcji. Jej niebieskie oczy migoczą w uśmiechu, a ona sama wydaje się być jedną z tych osób, które nigdy nie mają złego dnia.
„Cześć, cześć!” wita mnie. „Podejrzewam, że sprowadza cię tutaj potrzeba wynajęcia pokoju”.
Uśmiecham się do niej i kładę bagaże obok siebie. „Tak. Przynajmniej na trzy tygodnie. Niedługo zaczynam studia, ale przyjechałam wcześniej, żeby znaleźć pracę i się urządzić”.
„Jak co roku. Jesteś jedną z tych ambitnych. Brawo! Daj mi chwilę”. Otwiera książkę i przegląda ją. „Mogę dać ci pokój na samej górze. Kiedyś był to strych, ale powiększyliśmy go i dodaliśmy prywatną łazienkę. Jest tam klimatyzacja, więc nie będzie ci za gorąco. To duży pokój, ale w niektórych miejscach dach jest pochyły”.
„Brzmi dobrze! Powinnaś zobaczyć pokój, który miałam w domu!” uśmiecham się. „I prywatna łazienka? Niebo!”
Cena jest bardzo atrakcyjna. Dostaję nie tylko pokój, ale także darmowe śniadanie i kolację. Płacę za trzy tygodnie, więc nie muszę się martwić o dach nad głową, a kobieta wręcza mi wydrukowany paragon.
Idzie w kierunku schodów. „Bierz swoje rzeczy i chodź za mną. Mam na imię Mildred, ale wszyscy nazywają mnie Milly” mówi, wchodząc po schodach zaskakująco lekkim krokiem.
„Jestem Lyric. I to jedyne imię jakiego używam” mówię beznamiętnie.
Milly zachichotała. „Myślę, że to ładne imię. Pasuje do ciebie – ładne imię dla ładnej dziewczyny”.
Zarumieniłam się. „Dziękuję”. Wciąż nie jestem przyzwyczajona do komplementów, ale miło jest je słyszeć!
Milly pokazuje mi pokój na szczycie schodów. Może i jest to poddasze, ale jest ogromne! I choć dach jest skośny, są tu duże lukarny, które otwierają przestrzeń. Po jednej stronie pokoju znajduje się podwójne łóżko ze stolikami nocnymi i lampkami. Dodatkowo na ścianie wisi telewizor. W rogu po drugiej stronie pokoju znajduje się mała kanapa, a przed nią stolik kawowy, idealny do nauki lub rozmowy z przyjacielem.
W łazience znajduje się duża kabina prysznicowa oraz ładna toaletka i komoda. Jest też wanna. Naprawdę nie mogę uwierzyć w swoje szczęście.
Milly wręcza mi dwa klucze, jeden do pokoju i jeden do drzwi wejściowych. „Jeśli masz jakieś pytania, ktoś zawsze jest w recepcji”. Uśmiecha się. „Miło mi cię poznać, Lyric” mówi, po czym zamyka drzwi i zostawia mnie, bym się zadomowiła.
Dzwonię do pana Marshalla, aby poinformować go, że bezpiecznie dotarłam do Rochester i miło jest usłyszeć jego znajomy głos. Najwyraźniej nie było żadnych wieści od czasu złożenia mojej skargi do Wysokiej Rady, ale pan Marshall mówi, że dochodzenie najprawdopodobniej jest w toku. To wymaga czasu.
Mówię mu o wilku w autobusie, ale nie wydaje się zbytnio zaniepokojony. „Jest dużo kilometrów pomiędzy siedzibą stada a miejscem, w którym się znajdujesz” mówi, celowo kryptycznie, na wypadek gdyby ktoś podsłuchał. „Po prostu się nie wychylaj i ucz. Pozwól sobie być sobą, Lyric. Nigdy nie byłaś w stanie tego zrobić”.
Opadam na łóżko. „Wiem, ale to trudne. Mój ojciec nie jest typem, który siedzi i od czasu do czasu zada tylko kilka pytań o to, gdzie jestem. On coś planuje. Chciałabym tylko wiedzieć, co to jest”.
Rozłączamy się, obiecując sobie nawzajem, że będziemy się informować. Sadie zapewnia mnie, że na razie jesteśmy bezpieczne, ale coś wisi w powietrzu. Czuję to, Sadie też.