
Po trzech dniach w szpitalu moja ręka i żebra zaczynają się goić. Moje ciało powoli wraca do siebie.
Lekarze i pielęgniarki ciągle wypytują mnie o przyczynę moich obrażeń. Wiedzą, że to nie był wypadek samochodowy. Po prostu wciskam im kit.
Wiem, że się o mnie martwią, ale powiedzenie prawdy naraziłoby ich na niebezpieczeństwo. Wpadłam po uszy w ten wilczy świat, choć wcale tego nie chciałam. Nie narażę nikogo innego.
Dr Everett przychodzi w południe na rutynową kontrolę. „Dzień dobry, panno Maisie. Jak się pani dziś czuje? Lepiej?
„Świetnie”, kłamię, uśmiechając się, by ukryć ból głowy.
„Doskonale! Mam dla pani dobre wieści. Skoro jest pani silniejsza, możemy spróbować chodzenia. Może zje pani lunch poza tym pokojem. Chce pani spróbować?”
„TAK!” wykrzykuję, szczęśliwa, że opuszczę tę nudną salę. Im szybciej zacznę chodzić, tym szybciej stąd wyjdę.
Doktor Everett odłącza mnie od aparatury i daje mi ubrania na zmianę. Gdy jestem już ubrana, prowadzi mnie długim korytarzem do pięknego ogrodu z widokiem na góry.
To musi być drogi prywatny szpital. Martwię się, ile będzie kosztował pobyt.
Doktor Everett pomaga mi usiąść na zewnątrz. „Wrócę niedługo z naszym lunchem. Proszę się za bardzo nie ruszać; mięśnie są osłabione po kilku dniach leżenia”.
Zostając sama na kilka minut, wdycham świeże powietrze i podziwiam widoki.
Obok szpitala stoi stary zamek. Kwiaty i góry ciągną się po horyzont. Nigdy nie widziałam takiego miejsca.
Nagle głowa i szyja znów zaczynają mnie okropnie boleć. Biorę głębokie oddechy, próbując się uspokoić.
„Witam. Panna Maisie, prawda?” słyszę głęboki głos, który mnie zaskakuje.
Odwracam się i widzę tych samych dwóch mężczyzn, którzy byli z doktor Everett pierwszego dnia. Mają na sobie eleganckie garnitury i wyglądają poważnie. Wydają się być po pięćdziesiątce.
„Witam”, mówię ostrożnie, nie wiedząc kim są ani jak się zachować. „Proszę mówić mi Maisie. Czy panowie pracują w tym szpitalu?”
Może są z działu rozliczeń. To byłoby kiepsko. Nie wiem, jak zapłacę za pobyt – nie mam kart, dokumentów, niczego, a nie mogę użyć swoich kont bez ujawnienia gdzie jestem.
Wyższy mężczyzna kiwa głową, próbując się uśmiechnąć, ale niezbyt przekonująco. „Cieszymy się, że pani wstała. Wszyscy się o panią martwiliśmy. Czy możemy z kolegą się przysiąść?”
Czeka na moje skinienie, zanim usiądzie. „Chyba się nie przedstawiłem. Jestem alfa Dawson, a to beta Blake”.
Serce zaczyna mi walić jak szalone, a instynkt każe uciekać. Czy dobrze usłyszałam? Czy to jakiś podstęp? Alfy, bety – to świat, od którego właśnie uciekłam. Wstaję, rozglądając się za drogą ucieczki.
„Proszę zostać”, mówi mężczyzna – wilkołak. Alfa! „Myślę, że musimy porozmawiać o tym, co się dzieje”.
Próbuję głęboko oddychać, ale i tak mówię szybko i cicho. „Proszę, chcę tylko odejść. Nikomu nie powiem, kim jesteście”.
„Dokąd pani pójdzie? Jest pani wciąż dość chora, a zakażone znamię na szyi nie znika”.
Gdy ból zmienia się z pulsującego w głośne walenie w ścianę, podnoszę wzrok z ziemi. Alfa i beta wyglądają na zaniepokojonych. Ich oczy są ciemne i poważne, ale nie przerażające.
Nikt się nie odzywa, przynajmniej nie na głos. Może rozmawiają ze sobą w myślach, przez swoje połączenie umysłowym.
Po chwili dołącza do nas kobieta. Siada obok mnie z gracją. Alfa Dawson obejmuje ją ramieniem, a jego twarz rozjaśnia się, gdy się dotykają.
„Cześć, Maisie”, mówi. „Jestem luna Dorothy. Chcesz się przejść, żeby uciec od tych głupich chłopców? Jest mały ogród na wzgórzu, który zawsze mnie uspokaja”.
Kiwam głową, a ona pomaga mi wstać, podtrzymując mnie, aż złapię równowagę.
Nigdy wcześniej nie spotkałam luny. Nie jest taka, jak sobie wyobrażałam tych przerażających ludzi. Jej długie czarne włosy i idealna cera powinny onieśmielać, ale jej szczery uśmiech sprawia, że czuję się lepiej.
Nie wygląda na przestraszoną i nie widzę żadnych siniaków na jej skórze. Może to stado nie jest takie złe. Albo może po prostu lepiej to ukrywają.
Gdy jesteśmy wystarczająco daleko, by mężczyźni nas nie słyszeli, zaczyna mówić. „Przepraszam za mojego partnera. Nie powinien tak do ciebie podchodzić. Nie rozumie, jak przerażający może być. Jak się czujesz?”
„W porządku”, kłamię, starając się ukryć ból głowy, mdłości i cierpienie.
„Cieszę się, że to słyszę”, mówi, patrząc mi prosto w oczy. „Mogę być z tobą szczera? Wydajesz się bystra i chciałabym, żebyś ty też była szczera, gdybyśmy zamieniły się miejscami”.
Kiwam głową, choć nie jestem pewna, czy chcę usłyszeć to, co ma do powiedzenia.
„Jak się pewnie domyśliłaś po twojej reakcji na mojego męża, jesteśmy wilkołakami. Twój wypadek zdarzył się blisko naszego terytorium. To jest stado Krwawego Księżyca”.
„Nasi zwiadowcy mieli cię zabrać do ludzkiego szpitala, ale potem zobaczyli twoje znamię. Pomyśleli, że możesz być partnerką kogoś z naszego stada, więc zamiast tego przywieźli cię tutaj. Czy to ma sens?”
„Wiem, że trudno o tym mówić”, kontynuuje, kładąc dłoń na moim ramieniu, „ale muszę wiedzieć, czy ktoś z naszego stada cię skrzywdził”.
Kręcę głową. „Nie… To nie był nikt stąd”. Potem krzywię się, zdając sobie sprawę, że właściwie przyznałam, że ktoś skądś indziej mnie skrzywdził.
Próbuje się uśmiechnąć, ale jej oczy są smutne. Prowadzi mnie do ławki otoczonej kwiatami. „Cieszę się, że to nikt z naszych. Nie tolerujemy przemocy w Krwawym Księżycu. Czy wiesz, z którego stada był twój napastnik?”
Kręcę głową, nie patrząc na nią i kopiąc mały kamyk przy stopach. To pytanie jest zbyt niebezpieczne, by na nie odpowiedzieć.
Delikatnie klepie mnie po dłoni. „Nie musisz się bać o tym mówić. Ochronimy cię, ale musimy to zbadać. Możesz mi powiedzieć cokolwiek o tym, co się stało? Może jak wyglądał twój napastnik, imię, gdzie byłaś, gdy cię ugryzł…”
Wzdycha, próbując posłać mi pocieszający uśmiech. „Czy wyjaśnił ci, jak działa więź partnerska?”
„Trochę… po tym, jak… po tym, jak mnie ugryzł”. Czuję ogromny strach. Łzy zaczynają płynąć po mojej twarzy. „On nie może mnie znaleźć. Nie mogę wrócić”.
„Możesz umrzeć, jeśli nie wrócisz. Rozłąka z partnerem może cię zabić”.
„Nie jesteśmy partnerami”, mówię ze złością. „Nigdy… My nigdy…” Odwracam wzrok, płacząc jeszcze bardziej. Nie mogę tego powiedzieć. To zbyt osobiste.
Ściska moją dłoń, by mnie pocieszyć. „Nie dopełniliście więzi partnerskiej?”
Kręcę głową, wciąż na nią nie patrząc.
Obie czujemy ogromny smutek. Luna próbuje zrozumieć, ale nie może naprawdę. Jest wilkołakiem z partnerem, który ją dobrze traktuje.
Ja nawet nie wiedziałam o partnerach, dopóki to wszystko się nie stało. Nie wiedziałam o wilkołakach. Byłam zwykłą ludzką kobietą, żyjącą swoim normalnym ludzkim życiem. Teraz utknęłam w tym koszmarnym świecie, wiedząc, że wkrótce umrę.
„Pomożesz mi?” szepczę.
Waha się przed odpowiedzią. „Nie mogę obiecać, że nie będziemy próbować dowiedzieć się, kto ci to zrobił. Moim obowiązkiem jako luny jest dbanie o bezpieczeństwo wszystkich na naszym terenie. Nie mogę tego zrobić, jeśli on wciąż jest na wolności, krzywdząc ludzi i swobodnie przemieszczając się między terytoriami”.
Delikatnie trzyma moją dłoń. „Wiem, że tak ci się wydaje, ale jego siła bierze się ze strachu. Jest potężniejszy, jeśli nikt nie wie, kim jest. Jeśli moje stado dowie się, kto to zrobił, możemy go ukarać zgodnie z wilczym prawem”.
Czuję mdłości. Ona nie rozumie, jak bardzo się myli. Jednak nie mogę się tym teraz martwić. Mam ważniejsze sprawy na głowie.
„Ale nie odeślecie mnie z powrotem, prawda?”
„Oczywiście, że nie. Masz prawo wybrać, czy chcesz się od niego trzymać z daleka, nawet jeśli to cię zabije. Krwawy Księżyc będzie cię chronić aż do… do końca”.