Ciemność.
Niecodzienna ciemność bezksiężycowej nocy, gęsta, atramentowa czerń, która zdawała się ciągnąć w nieskończoność.
Nic nie widziałam. Nic nie słyszałam. Nie czułam zapachu, smaku, dotyku, niczego poza ciemnością.
Panika ogarnęła mnie wtedy całą, owijając lodowate palce wokół mojego...
Ciała? Czy ja w ogóle mam ciało?
Próbowałam wyciągnąć rękę, ale nie mogłam stwierdzić, czy moja dłoń znajduje się w pobliżu czegokolwiek.
Nie byłam nawet do końca pewna tego, czy mam ręce.
Próbowałam pocierać je o siebie i nic nie czułam.
Próbowałam biegać, kopać i machać, ale nie miałam pojęcia, czy rzeczywiście się poruszam, ponieważ widziałam tylko niekończącą się ciemność.
Próbowałam wciągać wielkie ilości powietrza, ale okazało się, że nie ma czym oddychać.
Nie miałam płuc.
Wtedy moja panika przerodziła się w przerażenie.
Krzyczałam, ale nie było żadnego dźwięku. Cisza napierała na mnie.
Nie było żadnych odpowiedzi. Była tylko czerń. Otchłań.
Pustka.
Czułam, jak moja dusza się kurczy, jak wszystko, co ze mnie zostało, jest wyginane, skręcane i miażdżone przez ciemność.
Wkrótce będę niczym.
Przed oczami mignęła mi scena. Mała dziewczynka z poplątanymi włosami, pchana na huśtawce przez ojca.
Starsza dziewczyna, uśmiechnięta i trzymająca w ręku dyplom uniwersytecki.
Stojąca w kolejce w zatłoczonej kawiarni.
Nieznajomy o olśniewająco zielonych oczach. Błysk pomarańczy. Wybuch bólu.
Jakby gwiazda eksplodowała w moim umyśle, przypomniałam sobie.
Byłam Claire Hill. Miałam dwadzieścia dwa lata. Piłam kawę, kiedy...
Kiedy co?
Próbowałam przyłożyć rękę do miejsca na głowie, gdzie poczułam ten ogromny wstrząs bólu, ale oczywiście nie miałam ręki, którą mogłabym poruszyć.
Przez mój umysł przebiegł dreszcz wstrętu, ale stłumiłam go i zmusiłam się do myślenia.
Pustce. Nawet to słowo brzmiało pusto i martwo.
Martwo.
Moje serce – jeśli je miałam – zatrzymało się.
Zginęłam.
Nie miałam pojęcia jak długo dryfowałam po tym, jak zdałam sobie sprawę, gdzie jestem i co to oznacza.
Martwa. Byłam martwa.
Nigdy nie byłam głodna, nigdy nie byłam zmęczona. Nie było dni ani nocy do śledzenia, nigdzie nie mogłam iść i nic nie widziałam.
Czy to była śmierć?
Gdzie były perłowe bramy i złote trąby?
Nawet tańczące diabły z rozgrzanymi do czerwoności widłami byłyby lepsze niż wieczność tego...
Nicości.
Gdybym się mocno skupiła, to mogłabym sobie wyobrazić to, jak muszę teraz wyglądać. Jak płynąca po leniwej rzece czarnej jak noc pustki.
Na zawsze sama w bezdennej przepaści śmierci...
W mojej głowie pojawił się obraz mnie samej, tego jak wyglądałam za życia.
Moje ręce były skrzyżowane na piersi, a moje orzechowe oczy zwęziły się ze złości.
Jak? Nie miałam żadnych rąk.
Okej. Plan.
Jeszcze raz spróbowałam poczuć otaczającą mnie czerń, próbując wyczuć jakąkolwiek zmianę, która mogłaby wskazywać na obecność innej duszy.
Odepchnęłam się, wyobrażając sobie smukłe nici prześlizgujące się przez ciemność.
Rozprzestrzeniające się bez kierunku.
Kiedy te mentalne linie w końcu się z czymś zetknęły chciałam krzyczeć, ale nie miałam ust.
– Halo? – zawołałam do tego przebłysku czegoś, co czułam.
Nic.
Ale wciąż czułam obecność, wahającą się w bezruchu pustki.
– Halo? – zawołałam ponownie.
Zabrzmiał odległy głos, a ja nie wiedziałam, czy usłyszałam to słowo uszami, czy umysłem.
Tak czy inaczej, przepłynęło przeze mnie podniecenie.
Przynajmniej nie byłam sama.
– Mam na imię Claire – powiedziałam do głosu.
Usłyszałam go ponownie, delikatny oddech idący wbrew moim myślom.
Głos był teraz wyraźniejszy.
Zastanawiałam się, jak długo tu była – czy jeszcze nie zdawała sobie sprawy z tego, że nie żyje.
– Przykro mi, że to ja ci to mówię, ale myślę, że to jest życie pozagrobowe.
– Ja...tak mi się wydaje. Jesteś pierwszą osobą, którą tu spotkałam.
Jej myśli stały się szaleńczym zlepkiem.
– Tak mi przykro, Chloe. Czy jest coś, co mogę zrobić?
Nawet jeśli to powiedziałam, to wiedziałam, że to było głupie pytanie.
Zawahałam się, zrażona jej ostrym tonem, ale rozumiejąc, że właśnie otrzymała ciężki cios.
– Dobrze – powiedziałam w myślach. – Nadal tu jestem, jeśli jednak będziesz potrzebowała porozmawiać.
Cisza.
Siedziałyśmy cicho w ciemności. Zastanawiałam się, czy rozmowa nie byłaby złym pomysłem.
– Nie wiem – powiedziałam szczerze. – Może razem spróbujemy znaleźć innych?
Zanim zdążyłam wymyślić odpowiedź na jej pesymistyczne słowa, dziwne brzęczenie wypełniło mój umysł.
Nie było to brzęczenie ula, ale niskie, pulsujące brzęczenie, zupełnie jakbym stała zbyt blisko wież elektrycznych.
Gdybym miała skórę, miałabym gęsią skórkę.
– Tak. Co to jest? – spytałam.
– Nie wiem!
Brzęczenie stało się głośniejsze.
Z pustki wyłonił się wąski promień światła. Rozciągał się w dół w poszarpanej linii, jak rozdarcie w samej tkaninie rzeczywistości.
Trzęsłam się z przerażenia. Czym było to coś? Czy było niebezpieczne?
Czego szukało?
Rozdarcie w pustce zamieniło się w dziurę, wciąż świecącą tym nienaturalnym, jarzącym się światłem.
Promień rozszerzył się tak, aż objął nas obie.
Wyrzuciłam w górę nieistniejące ramiona jako tarczę przed jego jasnym promieniem.
Brzęczenie ustąpiło i teraz w swoich myślach słyszałam histeryczne krzyki Chloe.
– Nie! – bez zastanowienia, ponownie sięgnęłam tymi mentalnymi mackami i zamknęłam je wokół bezcielesnej postaci istoty Chloe.
– Trzymaj się! Mam cię! – ale nawet wtedy, gdy mentalnie wykrzyczałam te słowa, poczułam, że jakaś siła zaczyna ciągnąć duszę Chloe.
Siła, która trzyma ją jak żelazo.
Nie mogłam być znowu sama. Nie mogłam wrócić do unoszenia się w tej niekończącej się otchłani.
Gdziekolwiek ta siła nas zabierała, musiało być lepiej niż teraz.
Zacisnęłam mocniej moje mentalne macki, pozwalając, by żelazny uścisk światła wyciągnął nas obie w górę i z pustki.
– Chloe? Wciąż tu jestem!
– Ja też.
Światło pochłonęło nas obie. Czułam się tak, jakbym była wciągana przez bardzo długą słomkę.
Mój wzrok zamigotał i rozmył się, a ja zamknęłam oczy przed falą zawrotów głowy.
Cisza. Znowu.
Otworzyłam oczy. Otaczała mnie czerń. Moje serce ścisnęło się w rozpaczy.
Wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że w ciemności nade mną migoczą jasne światła.
Gwiazdy.
Wzięłam głęboki, drżący oddech i poczułam, jak moja klatka piersiowa unosi się i opada.
Powietrze. Płuca.
Wciągnęłam je ogromnymi, łapczywymi haustami, delektując się uczuciem tlenu przepływającego przez moje żyły.
Noc była cicha i chłodna.
Pod ciszą słyszałam cykanie świerszczy.
W powietrzu unosił się aromatyczny zapach późno kwitnących kwiatów. Jesienne zapachy Teksasu.
Przeniosłam wzrok z nieba nade mną i zobaczyłam rzędy gładkich, szarych skał ciągnących się przez oświetlone księżycem pole.
Cmentarz.
Leżałam na cmentarzu.
Wstrząsnęłam się, ale moje kończyny były wiotkie i oderwane. Otworzyłam usta, żeby krzyknąć, ale były ziarniste i suche.
Jakby były wypełnione ziemią.
Serce waliło mi jak oszalałe i zaczęło mi się kręcić w głowie od powietrza, które nagle napłynęło do moich płuc.
Mój wzrok zamigotał i zamknęłam oczy, próbując odgrodzić się od nagłego natłoku myśli.
Znajomy, kobiecy głos. Ale nie mój własny.
Wciąż leżąc płasko na plecach, podniosłam rękę do czoła, doceniając przez chwilę fakt, że znów mam ręce.
Jej myśli uderzyły we mnie jak krople deszczu.
Utknęłyśmy.
Razem.
W jednym ciele.
Wokół niego był udrapowany wieniec z białych lilii, których kwiaty opadały w gęstym letnim powietrzu.
Przerażenie wstrząsnęło moimi żyłami, gdy przeczytałam słowa wypisane na tymczasowym nagrobku.
A raczej w żyłach Chloe.
CHLOE DANES
Ona też to widziała.
Musiałam się zgodzić.
W moim mózgu rozległ się wysoki krzyk. Był to całkowicie nieludzki dźwięk, jak echo z koszmaru.
Moja krew zamieniła się w lód. Co jeszcze przyniosłyśmy z pustki?
Próbowałam podnieść się na nogi, ale moje nogi były dłuższe niż te, do których byłam przyzwyczajona i upadłam z powrotem na ziemię bez wdzięku.
Zrobiło mi się niedobrze w brzuchu. Walczyłam z chęcią zwymiotowania.
Gruba kula cementu wpadła mi do żołądka.
Walczyłam o swoje – a raczej Chloe – stopy. W głowie mi się kręciło i prawie upadłam z powrotem na miękką ziemię cmentarza.
Starałam się myśleć logicznie, tak, aby dowiedzieć się, co dokładnie się dzieje.
Byłam martwa, ale wyglądało na to, że teraz zmartwychwstałam.
Tylko że ta strzała światła skupiła się na Chloe, a nie na mnie.
Byłam w ciele Chloe, a nie swoim.
Razem z jej duszą.
I duszą jej wilkołaka.
Zdałam sobie sprawę z tego, że Chloe miała rację od samego początku.
Miałyśmy totalnie przejebane.