Nogi się pode mną ugięły i runęłam z powrotem na miękką ziemię cmentarza.
Spojrzałam w dół na swoje ręce, a mdłości podeszły mi do gardła.
Nie, te palce były długie i smukłe. Mały złoty pierścionek błyszczał na moim lewym palcu u nogi.
Poruszałam tym palcem w górę i w dół.
Ten mały ruch spowodował, że mój żołądek znalazł się na krawędzi. Skuliłam się na kolanach i zwymiotowałam słabo na ziemię.
Świat wirował wokół mnie.
Ale ja nie mogłam. Moja klatka piersiowa uderzyła, a gwiazdy mrugnęły w mojej wizji.
– Nie mogę… nie mogę tego zrobić… – udało mi się mruknąć, próbując powstrzymać poszarpane rozdarcie w mojej klatce piersiowej.
Wszystko stało się ciemne.
Za moimi powiekami pojawiło się jasne, maślane światło.
Światło słoneczne?
Otworzyłam oczy, a następnie błyskawicznie wstałam.
To była moja sypialnia z dzieciństwa w Teksasie.
Rozejrzałam się.
Na ścianach wisiały moje stare plakaty koncertowe.
Moja gitara akustyczna stała w jednym z rogów pokoju.
Wszystko było bezpieczne. Wygodne.
Położyłam się z powrotem na poduszkach. To wszystko było jakimś strasznym, surrealistycznym koszmarem.
Może powinnam odstawić kofeinę przed snem.
– Zastanów się jeszcze raz, Claire – dobiegł mnie kobiecy głos dochodzący od strony drzwi.
Zaschło mi w ustach.
Odwróciłam się i zobaczyłam nieznaną mi młodą kobietę stojącą w wejściu do mojego pokoju. Drzwi były za nią zamknięte.
Są takie kobiety które, bez własnej winy, wydają się być genetycznie stworzone do tego, aby inne kobiety czuły się ze sobą jak gówno.
To była jedna z tych kobiet.
Była mniej więcej w moim wieku, miała ciemnobrązowe oczy i fale złocistych blond włosów, które sięgały jej do pasa.
Jej skóra była opalona, a długie nogi sięgały do szczupłej talii i pełnej klatki piersiowej.
Miała na sobie prostą, czarną sukienkę, a na jej szyi błyszczał sznur pereł.
Świetliste, brązowe oczy i pełne usta dopełniały obrazu kobiety, którą można by pomylić z modelką z wybiegu.
Albo młodą, ciemnooką Scarlett Johansson.
Z przerażeniem spojrzałam w dół na stare ciuchy, które miałam na sobie.
Kobieta złożyła ręce i spojrzała na mnie oceniająco.
– Co to za miejsce, do cholery? – powiedziała.
Co tu się, kurwa, dzieje?
W jednej chwili unoszę się w przerażającej czarnej... rzeczy, rozmawiając z jakimś bezcielesnym głosem o imieniu Claire.
Potem to jasne światło... i przysięgam, że słyszałam głos powtarzający moje imię... i nagle jestem z powrotem w swoim ciele.
Ciało, które zaczynało się czuć bardziej jak samochód klauna.
Patrzyłam z daleka jak Claire, używając mojego ciała, rzygała po całej ziemi.
Co się stało przed tym wszystkim, co takiego się stało, że wpadłam w tą ciemność...
Nie miałam pojęcia.
Wszystkim tym, co pamiętałam był ból, gorzka wściekłość gotująca się pod moją skórą.
Za każdym razem, gdy zamykałam oczy, widziałam kłęby czerwieni, czerni i smutku oraz okropny, metaliczny trzask...
Wzięłam głęboki oddech, próbując się uspokoić.
– Co to za miejsce, do cholery? – zapytałam dziewczynę na łóżku. Oparłam się o zamknięte drewniane drzwi sypialni.
Nie chciałam zdradzać swojego strachu. Nie wtedy, kiedy nie miałam pojęcia kim jest ta dziewczyna, ani dlaczego wtargnęła do mojego ciała.
– Jesteś Chloe, prawda? – powiedziała, jej twarz opadła.
– Tak, ty jesteś Claire? – zapytałam, akceptując oczywistą prawdę.
Przytaknęła. – To jest moja sypialnia. Przez sekundę myślałam… myślałam…
– Myślałaś, że to wszystko było snem? – przytaknęła posępnie.
Rozejrzałam się po pokoju, który był urządzony głównie w dziewczęcym różu i bieli.
– Ile ty masz, dwanaście lat? – zapytałam sarkastycznie, po czym skrzywiłam się na moje ostre słowa.
Usłyszałam głos mojej matki w mojej głowie, kiedy mówiłam.
Zawsze krytykująca.
Nigdy nie poświęcała czasu na miłe słowa, chyba że miała coś na tym do zyskania.
Ten pulsujący czerwono-czarny gniew wzrósł o kolejne kilka stopni.
Claire zarumieniła się i rozejrzała dookoła. Zerknęła przez łóżko najbliżej okna, a potem krzyknęła z niepokojem.
Ruszyłam, po to, żeby zobaczyć, co ją tak wystraszyło.
Między oknem a łóżkiem skulona był ogromna wilczyca o srebrzystym blond futrze.
Podniosła pysk i skomlała cicho. Zostałyśmy jakoś rozdzielone. Albo podczas mojego pobytu w pustce, albo kiedy zostałam sprowadzona z powrotem.
Teraz zaczynałam się naprawdę bać.
Coś tu było naprawdę, naprawdę nie tak.
– W mojej sypialni jest wilczyca – powiedziała Claire oszołomionym głosem.
Pobiegła do drzwi i wyszła, zostawiając mnie samą.
Zamiast wyjść z sypialni i udać się na korytarz prowadzący do kuchni, otworzyłam oczy i stwierdziłam, że leżę na boku, wciąż na cmentarzu.
Nie miałam pojęcia, jak długo tam leżałam, ale było już blisko świtu.
Walczyłam z moimi... nogami Chloe.
Podjęłam decyzję, że będę odnosiła się do ciała, które obecnie zamieszkiwałam jako "mojego". W przeciwnym razie zaimki doprowadzały mnie do szału.
Kiedy stałam, kosmyk włosów wpadł mi do oczu, a ja poszłam go niedbale odgarnąć.
Wtedy zatrzymałam się, wpatrując się w gęste blond włosy, które leżały w mojej dłoni.
Patrząc w dół, zobaczyłam, że mam na sobie tę samą prostą czarną sukienkę, czarne czółenka i perły, które Chloe miała na sobie w mojej sypialni.
Tyle, że to nie była tak naprawdę moja sypialnia... bardziej jak psychicznie bezpieczne miejsce, do którego mogłam się udać, żeby porozmawiać z tym obcym, którego ciało teraz zamieszkiwałam.
Jak pokój paniki dla mojego mózgu.
Potrzebowałam odpowiedzi.
Wiedza o tym, że Chloe może widzieć z moich oczu, przyprawiła mnie o dreszcze, ale jej informacje były przynajmniej pomocne.
Wyszłam z cmentarza na chwiejnych nogach, otrzepując włosy i sukienkę z cmentarnego brudu.
Idąc ulicą, coraz bardziej zdawałam sobie sprawę z tego, w jak rozpaczliwej sytuacji się znajdujemy.
Byłam sama w nieznanym mieście, w ciele martwej wilkołaczki.
Bez telefonu, bez pieniędzy i bez możliwości dowiedzenia się, kto lub co sprowadziło nas z powrotem.
Moje serce waliło mi w piersi.
Nie mogłyśmy iść na policję, bo co do cholery miałybyśmy tam powiedzieć?
Co wykluczało również szpital. Kto wiedział, jakie dziwaczne rzeczy znajdą.
Przyszedł mi do głowy inny pomysł.
Bibliotekarz ledwo odblokował drzwi, kiedy weszłam do cichej przestrzeni.
Mój żołądek był pełen niepokoju, gdy usiadłam przy jednym z ogólnodostępnych komputerów.
Monitor ożywił się. Otworzyłam wyszukiwarkę.
Potem zamarłam, a moje palce zawisły nad klawiszami.
Przełknęłam ciężko i wpisałam swoje imię i nazwisko oraz słowo "Amarillo", moje rodzinne miasto.
POSZUKIWANIA KOBIETY Z AMARILLO ODWOŁANE PO SZEŚCIU MIESIĄCACH
Kliknęłam w link.
– Dwudziestodwuletnia kobieta z Amarillo, Claire Hill, została oficjalnie uznana za zmarłą po tym, jak sześciomiesięczne poszukiwania nie przyniosły żadnych dowodów na jej miejsce pobytu...
Zaczęłam czytać, ale wtedy zobaczyłam znacznik czasu. I porównałam go z datą na dole ekranu komputera.
– Trzy lata! – zawołałam głośno.
Moi rodzice. Musieli być zdruzgotani.
Ale dlaczego było napisane, że zaginęłam? Zostałam zabita w tej kawiarni.
Wpisałam nazwę kawiarni, datę mojej śmierci i "Amarillo".
W WYNIKU MASAKRY W AMARILLO ZGINĘŁO SZESNAŚCIE OSÓB.
Błysk. Krzyk. Rozlana kawa. Jarzące się pomarańczowe oczy po drugiej stronie ulicy.
Przeszedł mnie dreszcz.
– ...Uważa się, że spowodowała je znana grupa terrorystyczna działająca przeciw wilkołakom, Boscy Łowcy. W ostatnich latach ta brutalna grupa zyskała rozgłos, wzywając do coraz gwałtowniejszych działań przeciwko temu, co uważają za przekroczenie władzy przez Milenijne Wilki.
Kontynuowałam przewijanie, czytając więcej o masakrze.
Czterech z szesnastu zabitych było ludźmi. Ale trzech było mężczyznami, a czwarty był kobietą po sześćdziesiątce.
Nie było żadnej wzmianki o mnie. Ani słowa o Claire Hill.
Kliknęłam przycisk wstecz, a następnie zewnętrzny link, który prowadził do bloga o celebrytach z Houston.
Artykuł był o zbliżającym się ślubie dwóch wysoko postawionych członków Teksańskiej Watahy.
Westchnęłam. Musiałyśmy wymyślić jakiś plan.
Nie mogłam przecież pojawić się na progu domu moich rodziców po trzech latach nieobecności i ogłosić, że jestem ich córką uwięzioną w innym ciele.
Zrobiłabym wszystko, żeby nie wrócić do tego strasznego miejsca.
Nie mogłam podawać się za kogoś innego. Odkryto by mnie w jednej chwili, i co wtedy?
Mogłybyśmy uciec do Kanady... I mieć takie same problemy jak obecnie... tylko z większą ilością śniegu i niedźwiedzi grizzly.
Nonsensowny artykuł o ślubie wciąż był na ekranie komputera, a ja zerknęłam na zdjęcie rumianej panny młodej otoczonej przez jej ogromne przyjęcie weselne.
Mój wzrok przykuł jeden z mężczyzn stojących obok szczęśliwej pary. Wysoki, czarnoskóry mężczyzna z dokładnie ogoloną głową i szerokimi ramionami.
Wyglądał dziwnie znajomo, jakbym widziała go we śnie o śnie.