Dotyk kruka - Okładka książki

Dotyk kruka

Samantha Pfundeller

Mroczna historia

RAVEN

Nie mogłam uwierzyć, że plan Grace naprawdę zadziałał.

Po tych wszystkich jej namowach przez lata, w końcu udało jej się nakłonić mnie do przebywania z żywymi, oddychającymi nastolatkami.

Gdyby tylko wiedziała, jak zaradzić mojemu lękowi społecznemu.

Emily zaprosiła mnie nad jezioro; najwyraźniej było to miejsce, w którym “trzeba być” w letnie popołudnie w Elk Springs.

Próbowałam wyciągnąć z niej więcej na temat Cade'a, ale jej przyjaciółka Amanda zadzwoniła akurat wtedy, gdy Emily miała mi zdradzić szczegóły.

Wygląda na to, że będę musiała poczekać.

Albo może trochę poszperać na własną rękę.

Przedarłyśmy się przez tłum samochodów i pickupów zaparkowanych na porośniętym trawą polu, które miało służyć za parking.

Pomiędzy parkingiem a jeziorem znajdował się skrawek lasu, rozciągający się w kierunku gęstych zarośli u podnóża pobliskich gór.

Kilkunastu nastolatków kręciło się pod osłoną drzew, podając sobie jointy i popijając z puszek tanie, jasne piwo.

Emily pomachała do kilku z nich, gdy przechodziłyśmy obok.

Od razu zrozumiałam, dlaczego jezioro było tak popularnym celem podróży.

Rozpościerało się spokojnie przed jednym z najwyższych szczytów w pobliżu małego miasteczka Elk Springs, a ze względu na wysokie położenie miało imponujący widok na otaczające je Góry Skaliste.

Plaża była znacznie większa niż się spodziewałam i całkowicie zapchana ludźmi.

Po lewej stronie znajdowało się maleńkie stoisko z przekąskami, które pachniało obrzydliwie słodkimi smażonymi ciastkami, a po prawej rysowała się linia boisk do siatkówki – każde zajmowała paczka rozwydrzonych licealistów.

— To miejsce jest zawsze tak zatłoczone — powiedziała Emily, robiąc minę.

Ruszyłyśmy w stronę boisk do siatkówki, Emily pomachała po drodze do kilkorga nastolatków.

Ta dziewczyna zna wszystkich.

Zatrzymała się, gdy dotarłyśmy do boiska, gdzie dwóch chłopaków w moim wieku siłowało się na piasku, a dwie dziewczyny siedziały w pobliżu, obserwując ich z udawanym zainteresowaniem.

— Ludziska, chcę, żebyście poznali Raven — powiedziała Emily.

Jedna z dziewczyn, która była jeszcze niższa ode mnie i miała długie kręcone blond włosy, wstała ze swojego plażowego krzesła, by rzucić mi się w objęcia.

Nie przepadałam za przytulaniem, ale stwierdziłam, że istnieją gorsze rzeczy na świecie.

— Jestem Amanda — powiedziała.

Amanda zrobiła krok do tyłu, wpatrując się we mnie. — Boże, jesteś taka ładna. Ale w taki niewymuszony sposób.

Nigdy lubiłam być w centrum uwagi, więc poczułam, jak moja twarz robi się wiśniowoczerwona.

— Ignoruj ją, jest pijana — powiedziała druga dziewczyna, która była wysoka, szczupła i miała krótkie liliowe włosy zaczesane do tyłu w kucyk. — O drugiej po południu.

Amanda skrzywiła twarz i wróciła na swoje miejsce, dąsając się. — Nie jestem pijana. Jestem tylko lekko wstawiona.

— To jest Gretchen — odezwała się Emily, a Gretchen rozczapierzyła palce w powitalnym geście.

— O mój Boże, nie wierzę: świeże mięso!

Jeden z chłopców grających w siatkówkę – wysoki, atletyczny facet z dużymi brązowymi oczami i ciemnymi włosami – podszedł do mnie, uśmiechając się.

— Poważnie, ostatni raz ktoś faktycznie przeniósł się do tego miasta w latach dziewięćdziesiątych — pomyślał przez sekundę. — Cóż, oprócz Em.

Mogę w to uwierzyć.

— Jestem AJ — kontynuował, obracając piłkę na opuszku palca. — Daj mi znać, jeśli kiedykolwiek będziesz samotna — powiedział, uśmiechając się. — Też bywam samotny.

— Fuj! — krzyknęła Amanda, przewracając oczami. — Zostaw biedną dziewczynę w spokoju, ty drapieżniku!

AJ wyprostował się. — Przepraszam za moją dziewczynę. Czasami jest — pochylił się blisko, aby szepnąć mi do ucha — sztywniarą, jeśli wiesz, co mam na myśli.

Podszedł do siedzącej Amandy i wyciągnął do niej wyczekująco rękę.

— Podaj mi piwo, moja pani.

Skoczyła na równe nogi, ręce skrzyżowane, oczy na wysokości jego klatki piersiowej. — Sam sobie podaj.

— Wiesz, że mam w głowie jedynie ciebie. Tylko się z nią droczyłem — powiedział AJ, dąsając się na pokaz.

W mgnieniu oka Amanda wyciągnęła swoją małą pięść i uderzyła go w prawy biceps. On nawet się nie wzdrygnął.

— Czujesz się lepiej?

Przytaknęła.

Niegrzecznie czułam się, patrząc na ich agresywną pogawędkę będącą rodzajem gry wstępnej.

— Idźcie sobie do sypialni — powiedział inny chłopak, podchodząc do nas z drugiej strony boiska. Był jeszcze bardziej zgarbiony niż AJ i miał włosy w kolorze brudnego blondu, które zwisały w niechlujnych lokach wokół twarzy.

— Czekaj, dobrze słyszałem, jak powiedziałaś, że już druga?

— Tak — odpowiedziała Gretchen.

— Cholera, jestem spóźniony na trening.

Facet przemknął obok mnie i pospiesznie chwycił swoje rzeczy z jednego z pustych krzeseł.

— Zobaczymy się później — i wtedy odszedł, biegnąc boso w kierunku drzew.

— To brat Amandy, Caleb — powiedziała Emily, zajmując miejsce na jednym z plażowych krzeseł. Podążyłam za nią, zdejmując moje trampki. — Wyczynowo ujeżdża byki.

— Żartujesz — roześmiałam się z niedowierzaniem. — To jest prawda?

— Niestety — powiedziała Amanda, która siedziała na kolanach AJ’a. — Więc skąd jesteś, tak w ogóle?

— Chicago. Wcześniej było Dallas, potem Nowy Jork. Potem – cóż, wiele miejsc.

— Szczęściara — powiedziała Gretchen. — To miejsce jest do bani. W Elk Springs nie dzieje się ani jedna ciekawa rzecz.

— Cóż, to nie jest do końca prawda — powiedziała Emily. — Mamy Willy’ego Woodsa.

Ożywiłam się. — Kto to jest?

To imię brzmiało jakby znajomo.

Byłam pewna, że już je kiedyś słyszałam.

— Król Terroru — powiedział AJ upiornym głosem. Machnął na mnie palcami na wszelki wypadek.

Okay, zdecydowanie znałam to nazwisko.

Każdy entuzjasta prawdziwych zbrodni, a tak naprawdę każdy Amerykanin powyżej dziesiątego roku życia, znał to nazwisko.

Nazwisko jednego z najbardziej znanych seryjnych morderców dwudziestego pierwszego wieku.

— On tu mieszkał?

— Wszyscy tutaj mają swego rodzaju obsesję na punkcie całej tej sprawy — powiedziała Emily, sięgając po okulary przeciwsłoneczne.

— Prawdopodobnie dlatego, że połowa miasta miała na jego punkcie hopla — prychnęła Gretchen.

— Czy widziałaś kiedyś jego zdjęcie? Po prostu – wow — dodała Amanda.

Potrząsnęłam głową, nie wiedząc, co to ma wspólnego z czymkolwiek.

— Zgoogluj to — powiedziała Amanda.

— On był jak JFK tego miejsca — kontynuowała Gretchen. — Super zaangażowany we wszystko. Rada rodziców, straż sąsiedzka – całe to gówno. Chodził do kościoła w każdą niedzielę.

— Musieli przenieść jego proces do Sugar Creek, bo powiedzieli, że tutaj nie będzie sprawiedliwie. Ludzie za bardzo go kochali. Nie uwierzyli w dowody — powiedziała Emily.

Nie mogłam zrozumieć, jak ktoś mógł mieć tyle charyzmy. Jak ktoś mógł oszukać ludzi w ten sposób – sprawić, by zignorowali fakty.

— Gretch, czy twoja mama nie była świadkiem w tej sprawie? — zapytała nagle Amanda. — Ona co, chyba zeznała, że był podejrzany czy coś takiego.

Gretchen ziewnęła. — Tak. Twoja mama ci to powiedziała?

Amanda przytaknęła. — Ona wciąż trzyma albumy z wszystkimi artykułami, które napisała w tej sprawie — odwróciła się do mnie. — To jest jak naprawdę smutna, przerażająca świątynia w naszym salonie.

— Był moim trenerem w Małej Lidze — powiedział AJ cicho. — To było tak, jakby był dwiema osobami i mógł po prostu przełączać się między nimi tam i z powrotem, kiedy tylko chciał.

Z jakiegoś powodu jego słowa rezonowały ze mną.

Sprawiły, że pomyślałem o Cadzie...

— Czekaj — usiadłam prosto. — Czy on jest spokrewniony z Cade’em Woodsem?

CADE

Było coś dziwnego w tej dziewczynie.

Cóż, poza faktem, że rozmawiała sama ze sobą, lub ze swoimi wyimaginowanymi przyjaciółmi, bądź cokolwiek to było.

Nie wyłapałem zbyt wiele z tego, co dokładnie mówiła, ale wyraźnie słyszałem, jak wspomniała coś o wejściu do “światła”.

A ja nie zamierzałem tego tak zostawić.

Jako parias społeczny w Elk Springs wziąłem na siebie obowiązek badania wszystkich tajemniczych przybyszów.

Zatrzasnąłem drzwi mojego zdezelowanego camaro i stanąłem na chwilę przed małym domkiem, przygotowując się mentalnie.

Przez ostatnią godzinę, w drodze powrotnej ze sklepu spożywczego, jeździłem wokół bloku, patrząc, jak słońce opada coraz niżej i niżej, i unikając skrętu w moją ulicę.

Próbując opóźnić to, co nieuniknione.

Ale przecież każdy w pewnym momencie musiał wrócić do domu, prawda?

W domu panowała całkowita ciemność – nigdzie nie było oznak życia.

Ale ja wiedziałem lepiej.

— Ciociu Lynn? — zawołałem, włączając światło w przedpokoju i obrzucając salon spojrzeniem.

Cisza.

Przyniosłem torbę z zakupami do kuchni i szybko uzupełniłem zapasy w lodówce, mając nadzieję, że już poszła spać.

Nasypałem sobie płatków i ruszyłem do mojej sypialni, która znajdowała się na końcu korytarza.

— Jak miło, że się pojawiłeś.

Jej głos był ochrypnięty od papierosów, które wypaliła przez te wszystkie lata – niewystarczające lekarstwo na jej nieznośny niepokój.

Zesztywniałem.

Siedziała w jadalni, tuż przy kuchni, pod osłoną ciemności.

Po pstryknięciu zapalniczki jej twarz rozjaśniła się na chwilę, a ja dostrzegłem na niej zwykły grymas.

Ostatnie kilka lat nie było łaskawe dla mojej ciotki. Jej skóra zrobiła się pomarszczona i zniszczona, a włosy stały się prawie całkowicie siwe – mimo że miała dopiero czterdzieści pięć lat.

— Przyniosłeś moje lekarstwa?

Przytaknąłem.

— Mów głośniej, chłopcze.

— Tak, proszę pani.

Ciotka Lynn stała się moją mimowolną opiekunką po uwięzieniu ojca.

Po nagłej śmierci mojej matki.

Rak mózgu. Zdiagnozowany kilka dni przed procesem ojca.

W ciągu dwóch tygodni ojciec trafił do celi śmierci, a matka nie żyła.

Ciocia Lynn zawsze utrzymywała, że śmierć jej siostry była winą Willy'ego.

Według niej moja mama umarła z powodu szoku, że jej mąż był tak godnym pożałowania potworem. Tuż pod jej nosem. Pod jej dachem.

Umarła z powodu myśli, że jej jedyny syn jest taki jak on.

Przeznaczony, by też stać się potworem.

Dla bogobojnej kobiety, której życie mierzyło się w psalmach, modlitwach i przykazaniach, ta wizja była nie do zniesienia.

Moja ciotka, która nienawidziła mnie prawie tak samo jak mojego ojca, nie wychodziła z domu od ośmiu lat.

Ludzie w mieście zaczynali mówić. Twierdzili, że Willy ją też zabił.

Albo że zrobił to jego syn.

Pozwoliłem im w to wierzyć. W jakiś sposób wydawało się to lepsze niż prawda.

***

Leżałem na plecach, wpatrując się w uszkodzenia spowodowane przez wodę na suficie nad moim łóżkiem, na wpół nieobecny – myślący o Raven Zheng – na wpół słuchający policyjnego radia.

To był stary kawałek rupiecia, który znalazłem w lombardzie kilka lat wcześniej.

Ale ten stary złom działał.

Zwykłe nic: dzieciaki pijące nad jeziorem, ktoś przekraczający prędkość o piętnaście kilometrów na godzinę na Main.

W Elk Springs nigdy nic się nie działo.

Już nie.

Ale wtedy usłyszałem to.

— Informacja do wszystkich jednostek: mamy 10-54 na 24 Marbury Street…

Od razu się podniosłem, zmroziło mnie.

Słuchałem radia na tyle długo, że wyłapywałem większość kodu.

10-54: Martwe ciało.

Radio zamilkło na chwilę. Zakłócenia.

A potem:

— Znowu?

— Mamy 10-54 – cóż, to raczej 10… mmm...

Oficer przerwał na chwilę, zastanawiając się.

— Szczerze mówiąc, musi pan to zobaczyć na własne oczy.

Wyszedłem za drzwi w mniej niż pięć sekund.

Następny rozdział
Ocena 4.4 na 5 w App Store
82.5K Ratings
Galatea logo

Nielimitowane książki, wciągające doświadczenia.

Facebook GalateaInstagram GalateaTikTok Galatea