W blasku reflektorów - Okładka książki

W blasku reflektorów

Theresa Jane

Nazajutrz poprzedniej nocy

FREYA

Poniedziałkowy poranek upłynął mi pod znakiem wichru i mimo lepszych przeczuć poszłam do apartamentowca Liama Hendersona na Upper East Side.

Niedaleko Metropolitan Museum przedzierałam się przez tłum pieszych, którzy szli do swoich prawdziwych prac... a nie takich, które dostali podczas pijackiej nocy pokerowej.

W końcu dotarłam pod adres podany mi przez Liama.

Kiedy położyłam rękę na zimnej, zdobionej gałce, by wejść do budynku, ogarnęło mnie przemożne uczucie, że muszę uciekać.

Nie chciałam tu być.

I byłam pewna, że SMS, który wysłał Masonowi, był tylko częścią jakiegoś przedłużającego się żartu. Nie mógł przecież oczekiwać, że się zjawię.

— Panienko? — powiedział ktoś obok mnie, przerywając moje rozmyślania i sprawiając, że prawie podskoczyłam.

— Och — wydusiłam z siebie i odwróciłam się, a wtedy zobaczyłam portiera. — Przestraszył mnie pan.

— Przepraszam panią — ukłonił się. — Czy przyszła pani do kogoś?

— Mmm...

Mój mózg głośno krzyczał NIE!

Ale niestety, usta go nie słuchały.

— Jestem tu, aby zobaczyć się z panem Hendersonem, mmm… Liamem? Liamem Hendersonem — jąkałam się, nie bardzo wiedząc, jak powinnam się do niego odnieść.

— Mam dziś zacząć dla niego pracę.

— Jest pani nową pokojówką? — zapytał, mierząc mnie od góry do dołu.

Wyczułam w tym nutę osądu. Albo zaskoczenia.

— Tak — westchnęłam.

— Pan Henderson jest na ostatnim piętrze — kontynuował. — Czeka na panią.

Czeka?

W oczekiwaniu na straszną windę mocniej chwyciłam moją sfatygowaną torbę.

Rozejrzałam się po otaczającej mnie przestrzeni i zdałam sobie sprawę, że jestem bardzo nie na miejscu w moich poplamionych farbą dżinsach i starej koszulce zespołu.

Bogate lobby było umeblowane pluszowymi czerwonymi krzesłami i żyrandolami, które musiały kosztować małą fortunę.

Albo dużą.

Nie mówiąc już o tym, że w moim budynku były ledwo drzwi wejściowe, a co dopiero ktoś, kto by je obsługiwał.

Ding!

Winda otworzyła się przede mną, a ja wgramoliłam się do środka.

Wpatrywałam się w świecące cyfry, kiedy katapultowano mnie w nieznaną przyszłość.

I nagle znalazłam się na miejscu.

Poziom P.

Penthouse.

Brzmi jak więzienie.

Winda otworzyła się powoli, niemal złowieszczo, a ja niechętnie zrobiłam krok w stronę niewielkiego wejścia.

Przede mną znajdowały się pojedyncze zielone drzwi.

— I co teraz? — mruknęłam.

Niechętnie zapukałam lekko, mając cichą nadzieję, że mnie nie usłyszy.

Moja nadzieja prysła jednak, gdy drzwi się otworzyły.

Cofnęłam się o krok, zaskoczona, próbując objąć wzrokiem całą jego postać.

Miał gęste blond włosy zaczesane na czoło i był ubrany zwyczajnie, w czarne spodnie dresowe i dopasowany T-shirt.

Ale jego szczęka nie wyglądała na rozluźnioną.

Jego oczy wpatrywały się we mnie z taką samą intensywnością, jak w noc, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy.

— Spóźniłaś się — chrząknął, po czym zniknął w mieszkaniu.

Na mojej twarzy pojawił się uśmieszek zadowolenia. — Wiem — odparłam bez cienia skruchy w głosie.

Nie weszłam za nim do środka. Zamiast tego stałam jak przybita do dywanu przed jego mieszkaniem.

— Frey — krzyknął gdzieś z wnętrza.

— Freya — wrzasnęłam w jego stronę, wciąż zajmując neutralne terytorium.

— Nie obchodzi mnie, może być nawet Matka Teresa. Wejdź tu! — warknął.

Wzięłam głęboki oddech i niechętnie przekroczyłam próg.

Powoli ruszyłam długim, pustym korytarzem, który prowadził do dużej przestrzeni mieszkalnej.

Jasna cholera.

Zatrzymałam się w miejscu.

Sam jego telewizor zająłby całe moje mieszkanie.

Niskie, czarne, skórzane kanapy kontrastowały z białymi ścianami.

Ale to widok z okna był prawdziwą atrakcją.

Po drugiej stronie szyby rozciągała się doskonała panorama na Central Park, na który wychodziło mieszkanie Liama.

Nigdy wcześniej czegoś podobnego nie widziałem. Moje nogi mimowolnie powędrowały w kierunku okna.

— Widziałeś to?— zapytałam w zachwycie, gdy Liam pojawił się obok mnie.

— Tak, kilka betonowych budynków pokrytych grubą warstwą smogu — odparł. — Jakie to magiczne.

— Też chcesz ukraść Boże Narodzenie, panie Grinch?

Zignorował mój komentarz i odwrócił się do mnie plecami. — Czy mogę pokazać ci teraz resztę mieszkania?

— Jasne — wzruszyłam ramionami, rzucając ostatnie spojrzenie na widok, zanim podążyłam za Liamem w dół kolejnego korytarza.

— Gdzie jest jakaś sztuka? — spytałam, patrząc na całą tę jałową przestrzeń.

— Nie potrzebuję jej — odpowiedział bezbarwnym głosem.

— A może zdjęcia? — zaproponowałam.

— Czyje? — to wszystko, co powiedział, zanim zamilkł.

Po reszcie mieszkania oprowadził mnie, używając głównie języka ciała.

Kuchnia była połączeniem stali nierdzewnej i nieskazitelnej bieli.

Przeszliśmy korytarzem obok biura, które wyglądało na nieużywane.

— Tam jest pokój gościnny — wskazał na sypialnię. — Mój pokój — wskazał na koniec korytarza.

Zatrzymaliśmy się przed ostatnimi drzwiami, dokładnie naprzeciwko pokoju gościnnego.

— A to jest twój pokój — powiedział, otwierając bezceremonialnie drzwi.

Mój pokój? — zmarszczyłam brwi, rozglądając się po pomieszczeniu. — Po co mi tu pokój?

— Bo będziesz tu mieszkać.

— CO!? — krzyknęłam, odwracając się tyłem do pokoju, by spojrzeć w spokojne oczy Liama.

LIAM

— Nie mogę tu mieszkać! Mam mieszkanie! Umowę najmu! — krzyknęła Freya.

— Twoje rzeczy powinny niedługo tu być — odpowiedziałem.

— Moje rzeczy!?

— Twoje. Rzeczy. Są. W drodze — wyjaśniłem, tracąc cierpliwość.

Nie spodziewałem się, że dziewczyna zacznie krzyczeć z zachwytu nad swoim nowym pokojem, ale sądziłem, że będzie mniej wkurzona.

— Nie możesz tak po prostu przenosić moich rzeczy! Ja mam meble!

— Naprawdę? — zapytałem. — Bo ja widziałem tylko materac na podłodze i stertę ubrań w kącie. W lodówce nie ma nawet jedzenia.

Nie mogłem uwierzyć, że Freya żyła w ten sposób, mając brata z tak stabilnym finansowo stanowiskiem jak prawnik.

Jaki brat by na to pozwolił?

Freya otworzyła usta. — Wszedłeś do mojego mieszkania!? Skąd w ogóle wiedziałeś, gdzie mieszkam?

— Dostałem adres od Masona po grze w pokera — wyjaśniłem. — Następnego dnia rano wpadłem do niego. Nie było cię w domu, więc twój gospodarz mnie wpuścił.

To miejsce było norą. Raczej smutnym, brudnym pokojem pokrytym odpryskami farby niż mieszkaniem.

— To jest zwyczajne naruszenie prywatności! — krzyknęła Freya, kiedy zacząłem iść pustym korytarzem w stronę kuchni.

— Jeśli masz być moją gosposią, musisz tu zostać — skłamałem.

Prawda była taka, że nigdy wcześniej nie miałem służącej na stałe. Pozostałe przychodziły w ciągu dnia i wychodziły, zanim wróciłem ze studia.

Ale nie mogłem pozwolić, żeby Freya została w tej dziurze.

Z szuflady w kuchni wyjąłem gruby laminowany zeszyt. Powiedziałem: — Masz — rzucając go na kuchenny blat.

— Co to jest? — obejrzała książkę, przerzucając strony.

— Instrukcja, jak sprzątać i organizować mieszkanie — powiedziałem, kierując się do drzwi i wkładając płaszcz. — Moja ostatnia służąca ją zrobiła.

— Dokąd idziesz? — zapytała Freya.

— Na dwór — odparłem kurtuazyjnie.

— Co ja mam robić?

— Po prostu rób swoje, Freya — odpowiedziałem zirytowany. — Wszystko jest opisane w podręczniku.

Zerknęła na książkę z niesmakiem, a ja odwróciłem się i wyszedłem za drzwi.

Miałem być w studiu dopiero za kilka godzin, ale ponieważ mój nowy... gość? pracownik? ...stał tam i patrzył na mnie, musiałem oczyścić głowę.

FREYA

Liam zniknął za zielonymi drzwiami.

Co się do cholery stało?

Nie miałam zbyt wiele czasu na zebranie myśli, bo kilka chwil później do salonu weszło dwóch krzepkich mężczyzn, niosąc na ramionach ładunek z moimi nieciekawymi rzeczami.

— Przyszliśmy dostarczyć kilka rzeczy dla pana Hendersona — wyjaśnił jeden z nich. Podeszłam do niego, niepokojąc się tym, jak obchodzi się z moją sztalugą.

— Chyba sobie jaja robicie — powiedziałam.

Spojrzeli na siebie z zakłopotaniem, po czym całkowicie mnie zignorowali i zaczęli rozkładać dobytek po pokoju.

— Poczekajcie, przestańcie — zaprotestowałam. — Nie zostanę tutaj.

Podążałam za nimi, podnosząc wszystko natychmiast po tym, jak to odłożyli.

— Proszę pani, otrzymaliśmy instrukcje i już nam zapłacono — powiedział mi niecierpliwie drugi mężczyzna.

— Przykro mi, że straciliście czas — odparłam.

— Jeśli ma pani jakiś problem, proszę go rozwiązać z panem Hendersonem.

— Obiecuję, że to zrobię — warknęłam, a oni wyszli z mieszkania tak szybko, jak do niego weszli.

Kiedy zostałam sama, spojrzałam na skąpą kolekcję rzeczy, które składały się na moje życie, próbując wykombinować, jak zabrać je z powrotem do mieszkania.

Ale wtedy przyszła mi do głowy przerażająca myśl...

Poszperałam w torbie w poszukiwaniu telefonu komórkowego i zadzwoniłam do właściciela mojego mieszkania – bo nagle przestałam być pewna, czy w ogóle mam mieszkanie.

Kiedy odebrał telefon, moje najgorsze podejrzenia się potwierdziły.

— Znalazł już pan nowego lokatora? — zapytałam z niedowierzaniem.

— W tym mieście rotacja jest duża. Wynająłem je pierwszej osobie z listy oczekujących — poinformował mnie pan Peabody swoim zwykłym skrzeczącym głosem.

— To proszę go nie wynajmować. Ja się nie wyprowadzę.

— Freya, zalegasz z czynszem od miesięcy — powiedział — a pan Henderson zaoferował, że wykupi resztę twojego czynszu. Powinnaś uważać się za szczęściarę. Musiałbym cię eksmitować.

Nie mogę uwierzyć, że zrobił to bez mojej zgody...

— Gdybyś mogła zapłacić czynsz za cały następny miesiąc — zaczął pan Peabody — może doszlibyśmy do porozumienia. Ale oboje wiemy, że tak się nie stanie.

Rozłączyłam się i rzuciłam telefon na kolana.

Nie dalej niż trzy godziny temu wyszłam z mieszkania i nagle stałam się bezdomna.

Co dokładnie zrobiłam, że Liam Henderson chce zrujnować mi życie?

Następny rozdział
Ocena 4.4 na 5 w App Store
82.5K Ratings
Galatea logo

Nielimitowane książki, wciągające doświadczenia.

Facebook GalateaInstagram GalateaTikTok Galatea