
Zaproszenie
W mglistą halloweenową noc Sophie otrzymuje zagadkowe zaproszenie na bal maskowy do Holloway Manor – miejsca owianego tajemnicą. Powodowana ciekawością, wkracza do świata zakrytych twarzy, migoczących świec i czegoś mroczniejszego, co drga tuż pod powierzchnią. Gdy spotyka Damiena, zagadkowego gospodarza, pożądanie wypiera strach, a noc zamienia się w coś, czego Sophie nigdy sobie nie wyobrażała. Każdy taniec, każde spojrzenie są jak wyzwanie. Ale gdy zegar wybija północ, dziewczyna zaczyna się zastanawiać – czy to przeznaczenie przyprowadziło ją tutaj… czy może coś o wiele bardziej niebezpiecznego?
1: Rozdział 1
Sophie
Nigdy nie wierzyłam w przeznaczenie. Owszem, zdarzały się zbiegi okoliczności, przypadkowe spotkania i dziwne zrządzenia losu. Czasem nawet dla zabawy trzymałam się przesądów. Ale przeznaczenie? Nie, to nie dla mnie.
Jednak kiedy w halloweenowy poranek otworzyłam drzwi i zobaczyłam czarną kopertę na wycieraczce, coś we mnie drgnęło. Stojąc tam, w chłodzie jesiennego wiatru, poczułam, że jest w niej coś niezwykłego.
Koperta była czarna, gruba i wyglądała na drogą. Moje imię było napisane na niej czerwonym atramentem, ozdobnym stylem: Sophie Laurent.
Ktokolwiek napisał ten list, znał mnie – znał moje imię i poświęcił czas, by je starannie wykaligrafować.
Było coś w tym liście, co sprawiło, że chciałam otworzyć go z należytą ostrożnością. Zwlekałam dłużej, niż powinnam, zanim w końcu zajrzałam do środka.
W kopercie była pojedyncza czarna karta: „Jesteś zaproszona na Północny Bal Maskowy w Holloway Manor. 31 października o północy”.
To wszystko. Ani słowa o nadawcy, ani jak odpowiedzieć. Tylko czerwona pieczęć lakowa z kształtem księżyca. Powinnam była się roześmiać i wyrzucić ją do kosza. W końcu kto w dzisiejszych czasach wysyła takie zaproszenia? Zamiast tego, schowałam ją do torebki.
Przez cały dzień nie mogłam przestać o tym myśleć. Wiedziałam, że to prawdopodobnie tylko halloweenowa impreza, a może nawet jakiś chwyt reklamowy. Ale byłam zbyt ciekawa, by to zignorować.
Tak więc tuż przed północą znalazłam się pod Holloway Manor.
Wielki dom stał w oddali, otoczony ciemnym lasem. Kamienna ścieżka prowadziła do budynku, oświetlona latarniami. Płomienie w latarniach tańczyły w bezwietrzną noc. Wszystko wyglądało zbyt idealnie, jakby ustawione do filmu.
Powinnam była wrócić do domu.
Ale nie zrobiłam tego.
Z każdym krokiem w stronę domu czułam się coraz ciężej. Miałam wrażenie, jakbym wchodziła w coś, czego nie rozumiałam. Słyszałam muzykę dobiegającą z wnętrza.
Ubrałam się stosownie do okazji. Na twarzy miałam czarną aksamitną maskę. Ukrywała moją tożsamość, ale jednocześnie sprawiała, że czułam się zauważona. Nałożyłam ciemnoczerwoną szminkę i założyłam krótką czarną sukienkę z długimi pończochami. Na ramionach miałam czarną pelerynę. Chciałam wyglądać tajemniczo, ale też atrakcyjnie. Chciałam, by ludzie mnie zauważyli, nawet jeśli udawałam, że jest inaczej.
Gdy zbliżyłam się do domu, wielkie drzwi otworzyły się. Stał w nich mężczyzna. Był wysoki i barczysty. Miał na sobie idealnie skrojony czarny garnitur. Jego maska była pół czaszką, pół gładkim czarnym aksamitem.
Zatrzymałam się i po prostu patrzyłam.
„Witaj, Sophie” powiedział. Jego głos był głęboki i szorstki – taki, który zapada w pamięć.
Dostałam gęsiej skórki. „Skąd znasz moje imię?”
Lekko się uśmiechnął. „Bo to ja wysłałem zaproszenie”.
Przyjrzałam mu się uważnie. Miał idealną linię szczęki. Jego włosy były starannie ułożone. Ciało silne i wyprostowane. Przełknęłam ślinę. „A kim ty jesteś?”
Pochylił się blisko mnie, jego usta prawie dotykały mojego ucha. „Gospodarzem. Mów mi Damien”.
Jego imię brzmiało jednocześnie ekscytująco i niebezpiecznie. Damien.
Jego imię sprawiło, że poczułam się kuszona i przestraszona jednocześnie.
Serce zaczęło mi bić szybciej i zanim zdążyłam zapytać o coś więcej, wyciągnął rękę, zapraszając mnie do środka.
Zrobiłam krok do przodu i wszystko się zmieniło. Wewnątrz wisiały ogromne, ozdobne żyrandole. Podłoga była z lśniącego marmuru. W wielkiej sali tańczyło wielu gości. Wszyscy nosili maski – złote, z piórami, malowane, niektóre nawet z rogami.
Śmiali się i rozmawiali, ale mimo że byli daleko i zajęci sobą, czułam, jakby patrzyli na mnie.
A może to tylko on na mnie patrzył. Damien.
Jego dłoń była blisko moich pleców. Nie dotykał mnie, ale chciałam, żeby to zrobił.
Próbowałam skupić się na tłumie wokół mnie. Za każdym razem, gdy rozglądałam się, widziałam kogoś, kto na mnie patrzył. Nie mogłam stwierdzić, czy mnie znali, czy po prostu chcieli poznać.
W końcu dłoń Damiena, okryta czarną rękawiczką, dotknęła mojego nadgarstka. Zaskoczyło mnie to, a on uśmiechnął się, jakby na to czekał. Chwycił moją dłoń i pociągnął mnie przez tłum. Po prostu za nim podążałam, zafascynowana.
Minęliśmy wielką salę i weszliśmy w korytarz z fioletowymi zasłonami i świecami. Muzyka cichła w miarę jak szliśmy, a śmiech zanikał za nami.
Nagle zatrzymał się przed drzwiami zasłoniętymi ciemnoczerwonymi kotarami. Odwrócił się do mnie i zobaczyłam jego oczy – były ciemne i intensywne, pełne czegoś, czego nie potrafiłam nazwać.
„Nie pasujesz do tłumu” powiedział cicho, oblizując usta. Przez chwilę nie mogłam oddychać po tych słowach. „A gdzie pasuję?” Uśmiechnął się znowu, tym razem figlarnie. „Gdzieś, gdzie jest ciszej”.
Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, Damien otworzył drzwi i weszliśmy do środka. Byliśmy sami.
I po raz pierwszy tej nocy zdałam sobie sprawę, jak niebezpieczna może być ciekawość.















































