Utracona partnerka lykana - Okładka książki

Utracona partnerka lykana

A. K. Glandt

Rozdział 7

Ból eksplodował w moim ramieniu, a krzyk rozdarł mi gardło. Próbowałam usiąść, ale zostałam przytrzymana przez kilka par rąk.

„Spokojnie, Cleo – oni tylko zszywają twoją ranę. Za chwilę będzie po wszystkim”. Kojący głos Greya uspokoił mnie i ponownie odjechałam.

Kiedy obudziłam się ponownie, usłyszałam krzyki na zewnątrz chaty medycznej, w której się znajdowałam.

„Prawie umarła, Coda! Jak mogłeś zostawić ją samą?” mówił Grey.

„Myślałem, że jest bezpieczna! Przeczesaliśmy okolicę; nie wiedziałem, że połowa łotrzyków została z tyłu”.

„Powinieneś był z nią zostać”.

„Jakie to ma teraz znaczenie? Nic jej nie jest. Powinieneś bardziej martwić się o…” Reszta zdania ucichła, gdy ponownie pochłonęła mnie ciemność.

Jakiś czas później moje oczy otworzyły się w ciemności. Zapadła noc, a chatę oświetlały dwie małe świece.

Jęknęłam i przesunęłam się, sycząc z bólu, który pulsował w ramieniu.

Spojrzałam w dół i zobaczyłam, że moja klatka piersiowa i zranione ramię są owinięte białymi bandażami. Gdy wstałam, poczułam innego rodzaju ból.

Teraz b ol pulsował w mojej czaszce. Minęła chwila, zanim byłam w stanie wstać i wyszłam na zewnątrz. Grey siedział na ziemi, oparty plecami o ścianę chaty.

„Grey?”

Poderwał się na nogi, a jego twarz zalała ulga, gdy mnie zobaczył. „Cleo! W końcu się obudziłaś.Traciłaś i odzyskiwałaś przytomnośc. Jak się czujesz?”

„Jak gówno”, odpowiedziałam, opierając się o chatę.

„Gdzie jest mój tata?”

„Na polowaniu”, odparł ponuro Grey.

„Co?” zapytałam. Mój głos był ochrypły i zdyszany od wysiłku związanego z mówieniem.

„Łotrzy nie byli jedynymi na naszym terytorium, Cleo. Tam jest coś znacznie gorszego”.

„Coda zamierzał ich ścigać, ale musiał cię tup rzynieśc. Inni członkowie stada ich zgubili”.

„To te dziwne wilki?” mruknęłam, bardziej do siebie niż do kogokolwiek innego, ale Grey zareagował.

„Widziałaś je?” zapytał zaskoczony.

Przytaknęłam, krzywiąc się z powodu bólu w szyi. „Obserwowały mnie, gdy zostałam zaatakowana”.

„Ile ich było?”

„Cztery, z tego co widziałam. Może być ich więcej”.

Przeklął. „Zostań tu, Cleo. Myśleliśmy, że jest tylko jeden lub dwóch – to bardzo niedobre. Muszę zaalarmować twojego ojca”.

„Co? Nie! Nie zostanę tutaj!”

Potrząsnął głową. „To zbyt niebezpieczne, a ty jesteś ranna”.

„Sama załatwiłam dwóch łotrzyków! Ja –”

„Nie!” szczeknął, sprawiając, że odsunęłam się zaskoczona. Jego tęczówki zalała czerń, po czym szybko wróciły do swojego zwykłego, zielonego koloru. „To nie są zwykłe wilkołaki, Cleo”.

„Tym bardziej powinnam iść z tobą. Potrzebujesz każdej możliwej pomocy”.

„Nie ty, Cleo. Zostań tutaj. Mówię poważnie”. Zanim zdążyłam wypowiedzieć kolejne słowo, wyskoczył w powietrze i płynnie zmienił się w swojego wilka, zostawiając mnie opartą o chatę.

„Dobra, sama znajdę te wilki”, mruknęłam i odepchnęłam się od ściany chaty. Musiałam iść powoli – każdy mięsień w moim ciele był obolały.

Zimne jesienne powietrze szczypało mnie w twarz, gryzło w uszy.

Objęłabym ramionami swoją niemal nagą klatkę piersiową, gdyby nie bolało mnie tak bardzo ramię.

Stopa za stopą, powoli zagłębiałam się w las, nasłuchując jakichkolwiek śladów reszty stada.

Nie byłam pewna, co to było, ale czułem potzrebę kierowania się na zachód. Podążyłam za przeczuciem i ruszyłam ścieżką w głąb lasu.

Moje zęby szczękały gwałtownie do czasu z zimna, gdy w końcu udało mi się usłyszeć głosy.

Szurając zmarzniętymi i bosymi stopami po ziemi, podciągnęłam się na skałę i oparłam plecami o pień spróchniałego drzewa.

Liście szeleściły na wietrze, przez co trudno było wyraźnie usłyszeć głosy.

Dzięki jasno świecącemu księżycowi w pełni widziałam wszystko wyraźnie jak w dzień. Mój ojciec stał przed stadem, a Coda kilka kroków za nim.

Byli w ludzkiej postaci, podczas gdy reszta stada pozostała w swoich wilczych skórach. Przed nimi, po mojej prawej stronie, stał wysoki i muskularny mężczyzna, w bardzo dumnej i pełnej wyzwania pozycji.

Za nim stało osiem wilków i domyślałam się, że to jego wataha.

Była to grupa normalnej wielkości jak na grupę łotrzyków, ale znacznie mniejsza niż normalna wataha. Moja wataha, licząca czterdziestu jeden członków, była uważana za małą.

Chociaż ogólnie nie było wielu stad – może około trzydziestu na całym świecie – inne stada liczyły setki, chociaż nie wszystkie z nich były technicznie wilkołakami, ponieważ ludzcy partnerzy byli czymś powszechnym.

„Dlaczego tu jesteście?” dopytywał mój ojciec, jego głos niósł się po lesie.

Przywódca przemówił. „Polowaliśmy na łotrów. Splądrowali nasze zapasy żywności. Musieli zostać ukarani”.

„Teraz już nie żyją. Więc wynoście się z mojego terytorium”.

Mój ojciec przemawiał zdecydowanym głosem.

Samiec zaśmiał się, ale nie było w tym nic przyjaznego. „Na twoim terytorium jest jeszcze coś, co należy do mnie, Alfo”.

Chociaż użył tytułu mojego ojca, nie zabrzmiało to, jakby okazywał mu szacunek. „Nie odejdę bez tego”.

„Niczego ci nie zabraliśmy”.

„Nigdy nie powiedziałem, że to zrobiliście”, odparł przywódca, „ale chcę tego, co moje”.

Może było coś w sposobie, w jaki wypowiedział ostatnie słowo, co sprawiło, że mój ojciec zrozumiał.

„Myślisz, że twoja towarzyszka jest wśród nas”. Głos mojego ojca był płaski, nie wyrażał radości typowej dla stada, gdy któryś z jego członków znalazł partnerkę.

„Wiem, że ona tu jest. Czuję ją teraz”.

Mój ojciec zrobił krok do przodu, jego alfa przejął kontrolę. Czułam jego siłę, która mnie przytłaczała. „Wynoś się z mojej ziemi, lykanie. Nigdzie z tobą nie pójdzie”.

Na wzmiankę o „lykanie” moja krew zamarzła. Myślałam, że wszyscy lykanie nie żyją. Moje stado polowało na nich przez pokolenia.

Lykanie byli najczystszą formą wilkołaków, byli bardziej zwierzęcy niż ludzcy, gdy ich dzika strona przejmowała kontrolę. Byli bezwzględni, nieprzewidywalni i niebezpieczni.

Łowcy i lykanie byli jak woda i olej, walczyli za każdym razem, gdy znaleźli się blisko siebie, coś w naszych genach popychało ich do wzajemnej eliminacji.

Moja matka została zabita przez lykanina, a mój ojciec w rewanżu zabił ostatniego z nich. Dlaczego więc na świecie byli jeszcze jacyś lykanie?

„Wiesz, kto to jest”, przerwał lykanin. „Przyprowadź ją do mnie, łowco, a odejdziemy”.

„Nigdy nie wyjdziesz stąd z nią żywy”.

Zastanawiałam się, kto to był, że mój ojciec chronił jej tak zaciekle, że zaryzykowałby rozlew krwi.

Lykanin warknął, jego agresja stawała się coraz bardziej widoczna.

„Mam prawo ją zabrać. Wiesz, czym są dla nas partnerzy”.

„Idź już, jeśli nie chcesz dzisiaj walczyć”.

Reszta stada zbliżyła się do mojego ojca, przygotowując się do walki.

Grupa lykanów wystąpiła naprzód w odpowiedzi. „Moja towarzyszka, łowco. Albo polecą głowy”.

Mój ojciec nie ustępował. „Nie”.

Poderwałam się z miejsca, próbując jak najszybciej dotrzeć do ojca.

Chciałam pomóc im w walce, jeśli te wilki naprawdę były lykanami, nasze stado mogło się znacznie zmniejszyć. Nie chciałam stać z boku, jeśli to się stanie.

„Jesteś głupcem, ryzykując życie swojego stada dla jednej samicy”, warknął lykanin.

„Ryzykujesz życie własnego stada dla tego samego”, odparł mój tata.

„Oferuję rozejm, jeśli oddasz mi to, co mi się należy”.

„Nie jestem ci nic winien”. Mój ojciec warknął i schylił się do pozycji bojowej, a jego pazury wysunęły się z palców.

„Ostatnia szansa”, ostrzegł lykanin. Wilki za nim warknęły, obnażając zęby.

Ogarnął mnie strach. Myśl o utracie obojga rodziców na rzecz lykanów była przerażająca. Poczułam przypływ adrenaliny i pobiegłam szybciej niż kiedykolwiek w życiu.

Mój ojciec był najsilniejszym wilkiem, jakiego kiedykolwiek znałam, ale lykanin to poważna sprawa – a stado lykanów walczących o partnerkę było śmiertelnie niebezpieczne. Nie mogłam stracić ojca – był jedyną rodziną, jaka mi pozostała.

„Po moim trupie”, powiedział mój ojciec.

Wilki stojące za oboma alfami napięły mięśnie, przygotowując się do ataku na przeciwnika.

Nie wiem, co sobie myślałam – no dobra, w ogóle nie myślałam – kiedy z moich ust wyrwał się okrzyk bojowy, a ja wystrzeliłam zza drzew i odepchnęłam lykanina od mojego ojca.

„Zostaw moje stado w spokoju!” krzyknęłam, gdy zderzyliśmy się z ziemią.

Lykanin przekręcił się pode mną, podskoczył i podniósł mnie za kark, nie miażdżąc mi gardła. Próbowałam go uderzyć, ale przesunął głowę w bok.

Przekrzywił głowę i przyjrzał mi się, jakbym była dziwnym okazem. Potem upuścił mnie i upadłam na tyłek, kołysząc się na piętach.

„Cleo!” upomniał mnie ojciec. „Stań za mną”.

Kiedy nie poruszyłam się wystarczająco szybko, a lykanin przede mną bezczelnie gapił się na mój w większości nagi tors i nogi, ojciec stanął przede mną, zasłaniając mu widok.

„Odejdź natychmiast, lykanie. Nie masz prawa tu być”.

Jego uśmiech był dziki. „Chcę tę dziewczynę”.

„Nie możesz jej mieć”, powiedział mój ojciec przez zaciśnięte zęby. „Zabijałem już ludzi twojego pokroju i nie boję się zrobić tego ponownie. Urodziłem się po to, by wymazać waszą plugawą rasę z tej planety”.

„W porządku”, odparł lykanin, „w takim razie walka o samicę. Ty przeciwko mnie”.

„Zwycięzca dostanie dziewczynę, a przegrany – cóż, będzie martwy, ale jego stado może odejść. „Być może alfa, który bardziej troszczy się o swoje stado niż o własną dumę, zajmie twoje miejsce”.

„Rozerwę cię na strzępy!” ryknął mój ojciec.

Jakiś prąd nagle przeszył moje ciało. Pojawił się znikąd i całkowicie mną zawładnął. Nieludzki warkot wydarł się z mojego gardła.

Moje ciało wpadło w konwulsje i pochyliłam się, kaszląc w nierównych atakach, gdy próbowałam walczyć z tym, co się działo.

„Nie zbliżaj się do niego!” krzyknęłam. Zamknęłam oczy i ponownie je zacisnęłam.

„Tatusiu”, jęknęłam, a mój głos znów należał do mnie. „Co się ze mną dzieje?”

„Coda!” rozkazał mój ojciec i w jednej chwili beta uklęknął obok mnie.

„W porządku, szczeniaku. To tylko twój wilk”. Próbował mnie uspokoić, przesuwając dłonią po moich plecach. W oddali rozległo się niskie warczenie.

Mój wilk? „Ale – ale ja myślałam, że go nie mam!” płakałam.

Szloch szybko zamienił się w krzyk bólu, gdy ostre pazury przebiły moje palce. Czułam, że moja krew płonie.

Rozległ się ryk i nagle stanęłam na nogach, zataczając się między ojcem a lykanem.

Rozłożyłam ręce. „Nie zbliżaj się”. Nie byłam pewna, do kogo mówię; myślę, że do nich obu.

„Coda”, powtórzył mój ojciec. „Zabierz ją do domu, trzymaj ją pod kontrolą, podczas gdy ja zabiję tego lykanina”.

„Nie!”

Nie wiem, skąd wzięło się to słowo i dlaczego w ogóle obchodziło mnie to, co stanie się z lykanem, ale warknęłam na ojca, pokazując mu zęby.

„Coda!” krzyknął mój ojciec.

Beta chwycił mnie od tyłu, łapiąc moje nadgarstki w jedną z rąk i odciągając mnie w drugą stronę.

„Czy to twoje szczenię,Łowco?” Mój ojciec milczał, co okazało się wystarczającą odpowiedzią.

Zaśmiał się nikczemnie.

„Bogini z pewnością ma poczucie humoru, prawda? Przypuszczam, że to prawda, że stara się utrzymać równowagę. Zabiłeś mojego ojca, a ja zostałem nagrodzony twoją córką. To niemal poetyckie, naprawdę”.

„Niczym nie zostaniesz nagrodzony, zwłaszcza moją córką. Odejdź teraz i nie wracaj. Nigdzie z tobą nie pójdzie – nigdy”.

Lykanin spojrzał na mnie, widząc zdezorientowanie na mojej twarzy, gdy próbowałam poskładać wszystko do kupy, co było trudne, gdy mój wilk próbował zrzucić ludzką skórę.

„W porządku, Łowco”, odpowiedział w końcu, odrywając ode mnie wzrok.

„Może tu zostać jeszcze przez trzy lata. Możesz uczyć ją o lykanach i łowcach oraz o tym, jak to wszystko działa, albo próbować ukryć ją przede mną – jakkolwiek chcesz spędzać czas”.

„Ale przyjdę po nią po trzech latach i jeśli po tym czasie nadal będziesz chciał ze mną walczyć, to bardzo dobrze, będziemy walczyć”.

Odwrócił się, dając znak członkom swojego stada; oni również się odwrócili, podążając za nim do lasu i z dala od mojego stada.

Następny rozdział
Ocena 4.4 na 5 w App Store
82.5K Ratings
Galatea logo

Nielimitowane książki, wciągające doświadczenia.

Facebook GalateaInstagram GalateaTikTok Galatea