Zainab Sambo
Nie wiedziałam, że jest aż tylu pracowników.
Nie doceniłam wielkości Campbell Industry i wystroju wnętrz, bo stołówka była przepiękna.
Wszystko było czyste i lśniące.
Jadłam lunch z Atheną i Aaronem.
Na szczęście, w tej ogromnej stołówce, Jade nie mogła mnie namierzyć.
Nie byłam w nastroju, aby stanąć do konkursu gapienia się na siebie.
Wystarczyło mi to, co otrzymałam od naszego szefa.
Lubiłam Atenę. Była powiewem świeżego powietrza, wyluzowana i fajna przyjaciółka, jakiej zawsze pragnęłam.
Bez urazy dla Beth. Ale Atena była trochę inna.
Potrafiłaby uspokoić wściekłego nosorożca, gdyby tylko chciała. Ponadto, byłam również ciekawa, jak układały się jej stosunki z Masonem
Czy w domu był taki sam? Czy był tak samo spięty?
Czy pieniądze i sława uderzyły mu do głowy tak bardzo, że zapomniał, jak traktować ludzi?
-Podoba ci się tutaj?
Bawiłam się moją sałatką, nie będąc w nastroju do jedzenia czegokolwiek. To nie tak, że nie byłam głodna.
Naprawdę byłam, ale bałam się też, że zrobię coś, przez co wylecę z pracy, a wtedy nie wiedziałabym, co zrobić.
Jeśli zjem, mogę zwymiotować, a przeczytałam instrukcję na tyle, by wiedzieć, że biuro musi być zawsze czyste i lśniące.
Ale nie było to tak drażniące jak zasada, która mówiła, że wszyscy pracownicy muszą być czyści.
Żadna plama ani zabrudzenie nie mogą być widoczne na ubraniu, nigdy.
Spojrzałam w dół na moją białą bluzkę, zadowolona, że nieświadomie nie wylałam na nią soku.
- Jest do bani, ale halo? Zapłata. Nie wiedziałam, że ktoś może tak szybko wymęczyć inna osobę, jak pan Campbell mnie.
Athena roześmiała się.
-On jest chodzącym draniem, prawda? Ale plusem pracy tutaj jest to, że można podziwiać, jaki gorący jest ten wysoki, wspaniały, umięśniony bogacz.
Wpatrywałam się w nią, całkowicie zszokowana jej słowami i jej zdolnością do powiedzenia tego z kamienną twarzą.
-On jest twoim siostrzeńcem - przypomniałam jej na wypadek, gdyby uderzyła się w głowę rano i zapomniała o tym małym szczególe.
Nie mogłam powiedzieć czegoś podobnego o swojej rodzinie, nie, żebym ich znała na tyle dobrze.
Moja rodzina była skomplikowana.
Rodzina taty zerwała z nim więzi po tym, jak ożenił się z mamą. Jego rodzina była bogata i uważali moją mamę za poszukiwaczkę złota. Nie zasługiwała na niego, mówili mu.
Nie była dobrą kobietą. Ale tata był tak zakochany w mamie, że zignorował ich ostrzeżenia i wybrał ją.
Zerwali z nim więzi, a on przez dwadzieścia trzy lata nigdy się do nich nie odezwał.
Nawet nie wiedzieli, że ma raka.
Bał się, że go odrzucą, a jednocześnie wstydził się, że przez cały czas mieli rację co do mamy.
-On jest naprawdę gorący. Powinnaś zobaczyć go w swobodnych ubraniach... ten jędrny tyłek.
Rzuciłam Aaronowi spojrzenie. - Ty też?
Wzruszył ramionami. - Mam inne zainteresowania, kochanie - był gejem.
-Nie widzę nic poza złą osobowością. Kobiety to lubią?
Oboje rzucili mi spojrzenie z gatunku "Żartujesz sobie ze mnie".
-99,9 procent kobiet zupełnie nie interesuje jego osobowość - powiedział Aaron.
-Obchodzi je tylko to, że jest gorący, szalenie bogaty i dostępny. Inne rzeczy nie są aż tak ważne.
-Ten człowiek został nazwany najseksowniejszym żyjącym mężczyzną 5 lat z rzędu. Jest najbardziej pożądanym kawalerem w Wielkiej Brytanii.
Byłam zdumiona.
Ktoś z taką złą osobowością może być jeszcze kochany?
-Założę się, że to uwielbia - rzuciłam biorąc kęs sałatki.
Na zawołanie, Aaron i Athena zaczęli się śmiać, jakby usłyszeli zły żart. – Co?
- Uwielbia to? - powtórzyła.
-Mason tego nienawidzi. Powiedział, że jest zbyt dobry dla tej kategorii. Powiedział również wiele innych rzeczy.
-Jedną z nich było to, że to,iż jego nazwisko jest łączone z nazwiskami innych ludzi jest dla niego obelgą. Dodałteż, że pozwie ich za dyskryminację.
Zakrztusiłam się. - Jak to dyskryminację?
Athena wzruszyła ramionami.
-On nie chce być kojarzony z kimkolwiek i czymkolwiek. Jego jedynym celem w życiu jest bogacenie się każdego dnia i bycie najpotężniejszym człowiekiem.
-Czyż już nim nie jest?
Aaron zniżył głos. - Chce przejąć władzę nad światem.
Roześmiałam się.
Nie mówili poważnie.
-Chyba żartujecie - wpatrywałam się szeroko otwartymi oczami w Aarona, a potem w Athenę.
-Nigdy nie żartujemy z historii Masona Campbella.
Mój głos obniżył się do szeptu.
-Więc czy to też prawda, że sprawia, że ludzie znikają i zabija ich w odosobnionym miejscu i pozbywa się ciała? - zapytałam, przerażona odpowiedzią.
-Ma też salę tortur - dodała Athena ściszonym tonem.
-Gdzie torturuje ludzi za informacje lub tych, którzy go skrzywdzili.
-O rany, naprawdę?! - wykrzyknęłam,ściągając na siebie kilka spojrzeń.
Spojrzałam w dół, czerwona na twarzy przez zwrócenie na siebie uwagi.
Twarz Atheny przybrała zabawny wygląd, zanim wybuchła śmiechem, trzymając się za brzuch. Nie był to delikatny śmiech.
To był taki atak, że jeszcze silniej się w nią wpatrzyłam. Prawdopodobnie zastanawiałam się, czy jest szalona.
-Powinnaś była zobaczyć swoją twarz - zawołała między jednym a drugim wybuchem.
-Boże, jesteś taka łatwowierna o. Mason nikogo nie zabija.
Aaron chichotał. - Ale sprawia, że ludzie znikają, więc zachowuj się jak najlepiej.
Spojrzałam na nią.
-Tylko nie mów nikomu, że to powiedziałam - kontynuowała.
-Mason chce, aby ludzie uwierzyli, że zabija, aby ich przestraszyć. Jeśli powiesz komukolwiek, że to nie jest prawda, to nie usłyszałaś tego ode mnie.
Przewróciłam oczami.
-Nie przejmuj się tym. To nie jest tak, że chcę rozmawiać o nim tak czy inaczej. Chcę zostawić wszystko,co o nim wiem w biurze.
-To takie słodkie, jak go nie lubisz - uśmiechnęła się.
- Albo wydajesz się dotknięta, tym, co mówi. Myślę, że to dlatego chce cię blisko. Boże, jestem tak zadowolony z tego, co zrobił Jade.
-Co ja bym dał, żeby zobaczyć coś takiego jeszcze raz.
-Nie lubisz jej?
-Ona jej nie lubi - wyszczerzył się Aaron.
-Jade była suką dla Atheny, kiedy pierwszy raz tu przyjechała. Ale kiedy dowiedziała się, że jest jego ciocią, zaczęła być przyjazna i...
-A ja pokazałam, gdzie jest jej miejsce, bo nie lubię fałszywych ludzi. Ale ona nadal próbuje, wiesz? Wciąż ma nadzieję, że wtrącę kilka słów na jej temat Masonowi.
Potrząsnęłam głową. Brzmi, jako coś w stylu Jade.
-Jasna cholera! - krzyknęłam, wpatrując się w mój zegarek. - Jest już po dwunastej!
- No i? Co to znaczy?
Chwyciłam mój telefon i wypiłam szybko sok, machając na nich.
-Mam jego lunch do odebrania a słyszałam, że to daleko! Do zobaczenia!
Pobiegłam do windy, wciskając przycisk.
Nie pamiętałam, że złamałam zasadę numer dwadzieścia osiem.
Zakaz biegania w budynku.
W momencie, gdy wyszłam z budynku na ulicę, ktoś krzyknął moje imię.
-Lauren, czekaj!
Athena podbiegła do mnie i rzuciła mi klucz, który złapałam z dobrym refleksem. W college'u grałam w koszykówkę.
-Weź mój samochód - powiedziała.
-Zaufaj mi, to lepsze niż branie taksówki. Taxi będzie cię zbyt dużo kosztować.
-Dziękuję! - uścisnęłam ją szybko, zanim skierowała mnie do miejsca, gdzie zaparkowany był jej samochód.
To był ładny samochód. Pachniał jak całkiem nowy.
Umieściłam nazwę restauracji w GPS, zanim wydostałam się z parkingu.
Jechałam szybko i dotarłam na miejsce w trzydzieści minut.
Nie tracąc więcej czasu, poprosiłam o to, co zwykle dla Masona Campbella.
Kelnerka trzęsła się tak bardzo, kiedy podawała mi jedzenie, że można by pomyśleć, że on stoi za mną.
A może stał?
Odwróciłam się, żeby sprawdzić, ale nikogo nie było, i chciałam się kopnąć za to, że byłam taka głupia. Ale nie zaszkodziło sprawdzić.
Wychodząc z restauracji pomyślałam, że w końcu uda mi się zaimponować panu Campbellowi.
Na pewno dostanę podziękowanie, a nawet uśmiech.
Uh.
Nie powinnam mieć zbyt wielkich nadziei.
On nigdy by się do mnie nie uśmiechnął.
Mógłby być jednak wdzięczny. Z uśmiechem wsiadłam do samochodu i zaczęłam jechać z powrotem do miasta.
Włączając radio, słuchałam go z czystym umysłem i spokojnym sercem.
Myślałam o tym, żeby dzisiaj wyjść wcześniej, ale coś mi mówiło, że nie Dostanę na to pozwolenia.
Chciałam pojechać do taty, porozmawiać z nim, zobaczyć, jak sobie radzi.
Odkąd zaczęłam pracować w Campbell Industry, ledwo miałam czas, żeby zobaczyć się z ojcem.
Wczoraj wieczorem napisaliśmy do siebie SMS-y, ale były krótkie. Zaczynałem tęsknić za domem, mimo że to brzmiało śmiesznie.
Tak bardzo brakowało mi taty.
Samochód zaczął wydawać dziwny dźwięk. Dochodził on z silnika i pewnie powinnam, się zatrzymać i sprawdzić.
Zdecydowałam się jednak nie robić tego, ponieważ traciłabym czas, a czas był czymś, czego nie miałam.
Po dziesięciu minutach jazdy, samochód zaczął zwalniać.
-Nie, nie, nie - skandowałam w gorączce. - Proszę, nie zepsuj się.
Spojrzałam w niebo, modląc się do Boga, aby samochód się nie zepsuł.
To byłaby poważna katastrofa.
Trzymałam ręce na kierownicy i wciskałem gaz, zdeterminowana, by wrócić do firmy, zanim samochód przestanie działać na środku drogi.
Jak, do cholery, miałam zamiar wrócić?
Tym razem Bóg był po mojej stronie i dotarłam do biura bez awarii samochodu.
Chciałam całować ziemię i skakać z podniecenia, ale wtedy przypomniałam sobie zasadę numer pięćdziesiąt osiem.
Żaden pracownik nie powinien zachowywać się nieodpowiednio ani przejawiać żadnych aktów świadczących o infantylności publicznie, przebywając w pobliżu firmy.
Głupie zasady.
Głupi Mason Campbell.
-Skąd się tu wzięłaś? - Jade wystrzeliła w moją stronę, kiedy wyszłam z windy.
Przeszłam obok niej, mówiąc:
-Dlaczego nie przyjdziesz i nie zapytasz mnie ponownie w biurze pana Campbella.
-Jestem pewna, że nie miałby nic przeciwko, że pytasz, gdzie poszła jego asystentka.
Nie czekałam na jej odpowiedź, wiedząc, że wszystko, co otrzymam w zamian to wredne spojrzenie.
Zapukałam do drzwi powoli.
-Wejdź.
Weszłam do środka, moje nogi i ręce się trzęsły.
- Pana lunch, na czas, sir - uśmiechnęłam się.
Nic nie powiedział, a ja się nie ruszyłam. Myślałem, że jeśli to zrobię, zostanę zbesztana.
Kiedy minuty wydawały się mijać bez odpowiedzi, pan Campbell spojrzał w górę nad swoimi papierami.
-Na co czekasz? Oklaski za to, że w końcu wykonujesz swoją pracę dobrze?
Otworzyłam i zamknęłam usta, szukając czegoś do powiedzenia.
Jeśli się nad tym zastanowić, co do cholery miałam na to powiedzieć?
-Połóż to na na stole i odejdź.
Tak też zrobiłam i po cichu wyszłam.
Przez cały dzień byłam zajęta, ale to nie przeszkadzało mi myśleć o moim szefie. Byłam na tyle mądra, żeby nie wejść mu ponownie w drogę i nie popełnić żadnego błędu.
Robiłam, co mogłem, żeby nie wpaść w kłopoty i stawało się to coraz łatwiejsze, kiedy się na tym skupiałam..
Po wyjściu z biura tej nocy, zatrzymałam się w pobliskiej restauracji i wybrałam tajskie jedzenie, wiedząc, że nie będę w stanie gotować, a Beth była dziś poza domem. Nie byłam zbyt dobrą kucharką.
To ona zawsze była świetnym kucharzem, a nie ja.
Kiedy wróciłam do domu, runęłam na łóżko.
Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo byłam wyczerpana, dopóki nie znalazłam się w łóżku.
Przez trzy dni udało mi się spełniać wszystkie oczekiwania pana Campbella.
I cieszyłam się że skończyły się niegrzeczne komentarze.
Nie, on po prostu przestał mnie obrażać.
To był postęp.
Przyzwyczajał się do mojego widoku, choć nigdy nie przepuścił okazji, by przypomnieć mi, że to tylko tymczasowa praca. Jeśli przekroczę jakąś linię, będzie to dla mnie koniec.
Miałam dostęp do jego terminarza i przydawało się to, gdy musiałam zejść mu z drogi.
Przyzwyczaiłam się też do widywania Aarona i Atheny, a przyjaźń z nimi była wspaniała.
Zaczęłam też rozmawiać z Jonathanem z działu marketingu.
Był miły i uważał się za zabawnego, mimo, że wcale taki nie był.
Jade nie przestawała mnie nękać swoimi słowami, ale w zamian otrzymała tylko kilka przewróceń oczami, które tak naprawdę były jak policzek, ponieważ oczekiwała, że będę się z nią wdawała w słowne sprzeczki.
Byłam dorosła. Najwyraźniej przegapiła tę część.
Praca była frustrująca, szczególnie praca nad aktami, które przydzielił mi pan Campbell.
Minęły dwa dni, a ja wciąż walczyłam z układaniem plików alfabetycznie i ciągłymi przerwami powodowanymi przez telefon, który nie chciał przestać dzwonić.
Teraz też zadzwonił, ale wiedziałem, że to nie żaden klient ani ktoś pytający o szefa.
To był sam szef.
-Tak, proszę pana? - zapytałam grzecznie.
-Wysłałem ci mailem kilka dokumentów, które trzeba wydrukować. Zrobisz to teraz - rozkazał, po czym przerwał połączenie.
Spojrzałam na telefon, mrucząc pod nosem.
Co za dupek.
Potem jęknęłam, patrząc na stertę plików przede mną.
Po wydrukowaniu dokumentów wracałam do swojego biurka kiedy wpadłam na kogoś i papiery wypadły mi z rąk.
Przykucnęłam, żeby je podnieść, a osoba, która na mnie wpadła, próbowała mi pomóc.
-Tak mi przykro - przeprosiła, podając mi ostatni papier.
Uśmiechnęłam się. - Nic się nie stało. Ja też nie patrzyłam.
Poprawiła okulary, a ja omiotłam wzrokiem piękność przede mną.
Wszyscy byli tu tacy ładni.
To było tak, jakby pan Campbell zatrudniał tylko ludzi, którzy mieli ładną twarz, ale nie byłam tego pewna.
Dziewczyna przede mną miała na sobie proste ubrania. Nie było w niej nic nadzwyczajnego, a ja mogłabym przysiąc, że rok temu miałam na sobię podobna bluzke do tej, którą ona miała na sobie teraz.
Coś mi mówiło, że była taka jak ja.
Dziewczyna z biednego środowiska.
Mogłam się teraz odprężyć, wiedząc, że nie tylko ja byłam biedna i nie miałam drogich ubrań.
-Nie znamy się. Jestem Odette, a ty jesteś Lauren.
-Znasz moje imię?
Uśmiechnęła się.
-Wszyscy znają twoje imię, Lauren.
-Ponieważ pan Campbell zatrudnił kogoś, kto nie pasuje do standardów firmy, wszyscy muszą znać jej imię, prawda? - mruknęłam obronnie.
Odette zmarkotniała.
-Nie, oczywiście, że nie - zabrzmiała szczerze.
-Znam twoje imię, bo Jade mówi o tobie non stop.
Przewróciłam oczami. - Dlaczego nie jestem zaskoczona? I nie są to dobre rzeczy, zakładam? Wzruszenie ramionami było jedyną odpowiedzią.
-Nie widziałam cię w pobliżu.
-Tak, nie przychodzę tu zbyt często, chyba że jest to konieczne. Jestem na drugim piętrze. Dział IT. Powinnaś mnie kiedyś odwiedzić.
-Byłoby miło. Przepraszam, ale muszę już iść. Miło się z tobą rozmawiało, Odette.
-Z tobą również. Do zobaczenia, Lauren. Odezwij się.
Wróciłam do biurka, sprawdzając, czy niczego nie przeoczyłam przed zapukaniem do jaskini lwa.
-Proszę wejść, panno Hart.
Otworzyłam drzwi i zamknęłam je.
Pan Campbell nie siedział na swoim miejscu, jak myślałam.
Zamiast tego, leżał na swojej sofie, ręce i nogi miał skrzyżowane.
Nie miał na sobie marynarki od garnituru. Jego biała koszula przylegała do niego, a ogromne bicepsy wyglądały tak, jakby w każdej chwili mogły rozerwać tę biedną koszulę.
Przełknęłam i odwróciłam wzrok od jego bicepsów.
Nie myśl o jego bicepsach.
On jest twoim szefem.
To palant.
Palant z najgorętszym ciałem.
Zamknij się!
-Skąd wiedział pan, że to ja? - odważyłam się zapytać, po zabraniu papierów na które wskazał palcem.
Pan Campbell nie otworzył oczu, kiedy odpowiedział: - Nikt nie puka bardziej irytująco niż ty.
I to było to.Zasłużyłam sobie na to, ponieważ zadałam pytanie. Nauczyłam się, że nic dobrego nie wychodzi z jego ust jeśli o coś pytam.
-Och, i panno Hart? Zrób rezerwację w najlepszej restauracji dzisiaj wieczorem. O 19:00. Mam spotkanie biznesowe.
Jego oczy otworzyły się, ale nie skierowały na mnie. – Powtarzam, najlepsza restauracja.
-Jestem w pełni przekonany, że nie znasz żadnych lub nigdy nie słyszałaś o takich z powodu swojego statusu, dlatego możesz poprosić o pomoc.
Przewróciłam oczami, wiedząc, że nie mógł mnie zobaczyć.
-Tak, proszę pana. Coś jeszcze?
- Bądź tam.
Otworzyłam usta. - Ale...
Srebrne oczy utknęły w moich.
W tym momencie prawie zapomniałam o oddychaniu.
-Masz coś do powiedzenia, panno Hart? Masz coś lepszego do roboty?
Prawdę mówiąc, tak.
Jechałam do szpitala odwiedzić mojego tatę, którego nie widziałam od jakiegoś czasu.
Ale ze względu na fakt, że byłam tchórzem i więźniem tych oczu, które nie chciały żadnych argumentów, potrząsnęłam głową.
-Nie mam żadnych planów. Zrobi się - chciałam się rozpłakać, chciałam powiedzieć, że mój tata liczył się bardziej niż głupie spotkanie biznesowe.
Odwrócił wzrok i ponownie zamknął oczy.
-Zamknij delikatnie drzwi, gdy będziesz wychodzić. Nie ma powodu, aby się na nich mścić, ponieważ byłaś zbyt wielkim tchórzem, aby przyznać, że miałaś plany.
- Będę cię oczekiwał - dorzucił.
Miałam ochotę rozszarpać go na strzępy.
Zacisnęłam pięści i wróciłam do biurka, ze złamanym sercem.
Nie pozwoliłam, aby z moich oczu popłynęły łzy.
Raz, bo chciałem nauczyć siebie, jak być silną, a dwa, Jade nie przestawała patrzeć na mnie. Cały czas czułam na sobie jej wzrok.
Nie chciałam dawać jej pretekstu, by mnie dręczyć, a wiem, że plotkami chętnie podzieliłaby się ze wszystkimi.
Nie przyszło mi do głowy, w co się dziś ubiorę, dopóki nie przypomniałam sobie, że w ogóle nie mam się w co ubrać.
Nie miałam ładnych strojów, a ja na pewno nie miałam sukienki, która byłaby wystarczająco elegancka dla restauracji Seasons, lub gustu mego szefa.
- Beth,mam przechlapane! - krzyknęłam, wyciągając sukienkę po sukience i rzucając je na moje łóżko.
-Co ja mam na siebie włożyć?!
-Uspokój się! Jestem pewna, że coś znajdziesz.
Obróciłam się i wgapiłam w nią.
-Mówisz to od pięciu minut i przekopujemy się przez moje sukienki po raz trzeci.
-I nie są one wspaniałe - kopnęłam sukienkę z frustracji.
-To nie moja wina, Laurie, że ostatni raz poszłaś na zakupy rok temu.
-Ale wiesz, dlaczego nie wydaję swoich pieniędzy. Wszystko idzie na rachunki medyczne mojego taty. Ugh, nie wiem, co robić! - jęknęłam, opadając z powrotem na łóżko.
-Och, mam świetny pomysł! - nagle krzyknęła, sprawiając, że zerwałam się gwałtownie.
-Chodźmy do Melt na zakupy.
-Żartujesz sobie ze mnie? Nie stać nas na Melt. Nie stać nas nawet na zwykły kolczyk stamtąd, a ty mówisz o kupnie sukienki? Straciłaś rozum.
Popukała mnie w czoło.
-Nie chodzi mi o to, żeby ją kupić. Chodzi mi o to, że powinnyśmy ją pożyczyć, a ty możesz ją potem zwrócić.
-Musisz się tylko upewnić, że pan Campbell nie zobaczy metki i nie będzie miał więcej powodów, żeby cię obrazić.
Wyobraziłam sobie wyraz, jaki odmaluje się na jego twarzy, gdy to zobaczy.
-Myślisz, że to zadziała? - Beth przytaknęła.
-Podoba mi się ten pomysł. Dziękuję ci bardzo, Beth. Chodźmy teraz, zanim zmienię zdanie.
Po powrocie z Melt's, Beth zaproponowała, że zrobi mi makijaż.
Nie chciała przesadzić, więc wybrała taki, który zapewniała j naturalny wygląd. Kiedy skończyła, wyglądałam inaczej.
Inaczej w dobry sposób i bardzo mi się to podobało.
Postanowiłam rozpuścić włosy, ale trochę je podkręciłam.
Dokładnie o szóstej pięćdziesiąt pięć dotarłam do restauracji Seasons. Ale nie weszłam do środka.
Czekałam na pana Campbella na zewnątrz restauracji.
Nie pytajcie mnie teraz, dlaczego musiałam to robić, skoro mogłam po prostu wejść i na niego poczekać. Ale mój mózg funkcjonował dziś dobrze.
Nie było szans, żebym weszła do środka bez mojego szefa.
O 19:05, czarny Escalade podjechał obok mnie.
Kierowca wysiadł i przeszedł na drugą stronę, otwierając drzwi na tylnym siedzeniu.
Pojawił się jeden wypolerowany but, a po nim drugi i uderzył mnie najwspanialszy zapach w historii.
Nie potrafię nawet opisać, jak się czułam, kiedy Mason Campbell wyszedł z tego samochodu, kompletny samiec alfa, który przykuwał uwagę.
Moje usta wyschły, mimo że pięć minut temu napiłam się wody, ale nie mogłam się powstrzymać.
Mason Campbell był ponadprzeciętnie wspaniały.
Był typem mężczyzny, którego można podziwiać z daleka, ponieważ był niemożliwy do dotknięcia.
Takim, który sprawia, że twoje serce przyspiesza, a nogi miękną w kolanach.
Czy ja doświadczałam czegoś takiego?
Do diabła, tak.
Dlaczego miałabym tego nie robić, skoro Mason wyglądał jak grecki bóg w swoim czarnym garniturze od Armaniego, z idealnie ogoloną twarzą i gładko zaczesanymi do tyłu włosami.
Męscy modele nie mieli nic wspólnego z Masonem Campbellem.
Nie tylko miał wygląd, pieniądze, władzę i miłość wszystkich, ale było w nim coś tajemniczego.
Coś, przed czym nie można się powstrzymać, by nie wskazać palcem.
Wdychaj.
Wydychaj.
-Co ty do cholery masz na sobie?
I tak oto zostałam wyciągnięta z powrotem z fantazji, w której tkwiłam - dzięki sześciu zwykłym słowom, które uciekły z jego doskonałych czerwonych ust. Czy ja właśnie powiedziałam idealnych?
Spojrzałam w dół na moją sukienkę, upewniając się, że nadal mam ją na sobie, bo nie miałam pojęcia, dlaczego był zaskoczony i zirytowany w tym samym czasie.
Moja ręka powędrowała do tyłu mojej sukienki, upewniając się, że metka była dobrze ukryta.
-Nieważne już.
Spojrzał w stronę samochodu. - Prince.
Prince?
Cztery małe łapki wyskoczyły z samochodu i zanim zdążyłam się zorientować, co się dzieje, rzuciły się na mnie, a ja wrzasnęłam.
-Prince, spokojnie, chłopcze. Ona jest nieszkodliwa. Nic nie może zrobić.
Właściciel psa odciągnął go do tyłu, zanim ten ponownie zaatakował moją twarz.
Przyłożyłam dłoń do piersi, wsłuchując się w dźwięk własnych, szaleńczych uderzeń serca.
Usta pana Campbella drgnęły lekko, ale równie dobrze mogłam to sobie wyobrazić.
W końcu odzyskałam głos.
-Czy to.... jest to pies?
Przewrócił oczami.
-Pięć punktów dla ciebie.
-Ale restauracja ma przepisy, nie wolno przyprowadzać psów, ani innych zwierząt?! Dlaczego przyniósł pan psa?
Podniósł brwi na mój ton. - ...sir.
-Dlatego tu jesteś, panno Hart. By iść na spacer z moim psem. Chociaż, poleciłbym nieco bardziej.... zwyczajny strój? - obejrzał mnie od stóp do głów.
Miałam na sobie czarną sukienkę bez ramiączek z rozcięciem i obcasy Beth.
-Spacer z pana psem? - zapytałam z niedowierzaniem.
-Myślałaś, że to będzie coś innego? - zapytał, po tonie poznałam, że kpi ze mnie.
-Nie, oczywiście, że nie, proszę pana. Po prostu chciałam wystroić się na spacer z psem.
Oboje wiedzieliśmy, że byłam sarkastyczna. On postanowił to zignorować.
-Bardzo dobrze - Wręczył mi smycz Prince'a.
-Bądź tu z powrotem za godzinę i ani minuty później, rozumiesz?
Przytaknęłam. - Tak jest, sir.
Poklepał Prince'a po głowie i wszedł do środka restauracji, zostawiając mnie samą z sukienką za siedemset funtów, w trzy calowych obcasach i psem w zimną noc.
Nie wiedziałam, w jakim czasie przeszłam od bycia asystentką do wyprowadzania psów.
Wydałam z siebie niewielki krzyk frustracji.