Łaska luny - Okładka książki

Łaska luny

KristiferAnn Thorne

Rozdział 4

„Ja, Abigail Canaver, prawdziwa partnerka alfy Carsona Oru, odrzucam ciebie i naszą więź. Rozkazuję ci natychmiast zdjąć ze mnie swój znak”.

Ogień, który zastąpił jej krew, próbował rzucić ją na kolana, ale nie poddała mu się. Nie czuła nic, gdy patrzyła, jak jej prawdziwy partner pada na kolana.

Carson uklęknął przed nią. Jego ciało zalała ognista agonia. Odrzuciła go jego luna, a on na to zasługiwał.

Wyciągnął do niej rękę, ale odsunęła się od niego. Jej zniesmaczony wyraz twarzy był prawie tak straszny, jak okropny był rozdzierający go na strzępy ból.

„Carson, wstawaj”. Edward emitował potężną energię alfy.

Abigail była wdzięczna rodzicom, że tak dumnie stali obok niej. Radziła sobie z tą sytuacją o wiele lepiej niż to żałosne wcielenie przyszłego alfy. Zdecydowała się na wycięcie znamienia, a nie jego odgryzienie.

Nie chciała, żeby Carson ponownie zbliżał do niej swoje usta lub zęby.

Poczuła ukłucie, a w jej klatce piersiowej rozprzestrzeniło się ciepło; kusiło ją, żeby spojrzeć, ale nie odrywała wzroku od chłopaka, którego kochała.

Stała spokojnie i nie wydała z siebie żadnego dźwięku, gdy Carson wziął od niej ozdobne ostrze. Przesunął nim wokół śladu ugryzienia, a krew popłynęła w tym samym momencie co jej łzy.

Poczuł ukłucie w klatce piersiowej. Czuł jej lodowate spojrzenie głęboko w swojej duszy. Kiedy jej dotknął, poczuł się, jakby uderzył w ceglaną ścianę. Sapnął.

Poczuła to samo uderzenie, ale zignorowała je i zamknęła oczy.

„Co?” Edward i Michael stanęli na nogi. Warknęli, gdy poczuli napięcie pochodzące od przyszłego alfy.

„Poczułem się, jakbym został rzucony o ceglaną ścianę. Abby, popełniłem poważny błąd”.

„Tak, Carson, popełniłeś”. Miała zamknięte oczy; czuła, jak ogarnia ją spustoszenie, choć piętno nie zostało jeszcze do końca wycięte.

Upuścił srebrne ostrze na podłogę.

„Dokończ to”. Edward podniósł ostrze i włożył je w dłoń syna.

„Ja… nie mogę”.

„Dokończ!”

„Nie mogę… Nie mogę… Widzę to, czuję to. Nie rozumiem, co się dzieje!”

„Wygnam cię, Carson! Już wystarczająco dużo przez ciebie przeszła!” ryknął Edward.

Carson uniósł głowę i spojrzał na Abby. Wiedział, że musi skrócić jej cierpienia. Nienawidził siebie. Nie wiedział, dlaczego dopiero teraz poczuł te rzeczy.

Wsunął srebrny nóż w ostatnią część znamienia i zachwiał się. Zwymiotował, gdy ich więź została częściowo zerwana i prawie upadł.

Ojciec musiał go podnieść. Wstyd i rozpacz przeszywały Carsona. Walczył, żeby zachować kontrolę, ale nie mógł.

Udało mu się odezwać, jego głos był chrapliwy i zachrypnięty.

„Ja, Carson Oru, prawdziwy partner Abigail Canaver, odrzucam ciebie i naszą więź. Proszę, żebyś usunęła swój znak z mojego ciała. Nie zasługuję na to, by go nosić”.

„Przepraszam i z radością przyjmuję karę, jaką wymierzyła mi Księżycowa Bogini za to, że nie uznałem naszej więzi, gdy została mi podarowana”.

Przynajmniej mógł wziąć na siebie odpowiedzialność i przyjąć karę. Nie skrzywił się, gdy wbiła mu srebrny nóż w ramię.

Ledwo skończyła, jego skóra była już zagojona. Poczuł chłód i pustkę, gdy rzuciła znamię na podłogę u jego stóp. Nawet myśli o szczeniaku i przyszłej partnerce nie dawały mu ukojenia.

Abigail stała dumna i wysoka, mimo że straciła wszystko. Była na wskroś luną. W jej żyłach płynęła krew wojownika. Była silniejsza, niż jej się wydawało.

„Carson, porozmawiamy później. Masz wrócić do swojej celi. Wojownicy są na zewnątrz, żeby cię eskortować”. Edward patrzył, jak jego syn kłania się rodzinie wojowników i swojej zakrwawionej byłej partnerce.

Hazel wyciągnęła wilgotny ręcznik, żeby obmyć Abby, ale ona wzięła go od niej i zrobiła to sama. Zmarszczyła brwi i pomyślała o tym, że jego syn w ostatniej chwili coś poczuł.

Abby wytarła krew najlepiej jak potrafiła i w końcu spojrzała w dół na swoją klatkę piersiową. Na jej ciele wypalony był półksiężyc. Oznaczał, że była tylko kawałkiem całości. Był to znak odrzucenia.

Wiadomość od Bogini Księżyca, którą wszyscy mogli zobaczyć.

To nie miało jej definiować. Nie zamierzała pozwolić, żeby ukradło jej jeszcze więcej. Wiedziała, że Carson na samym końcu coś poczuł.

To wstrząsnęło jej sercem, mimo że w tym momencie częściowo zerwali więź.

Edward podszedł do niej.

„Alfa Roman i jego beta będą tu jutro, żeby eskortować cię na północ”.

„Tak, alfo”. Skłoniła głowę.

„Nie jesteś wygnana. To stado nie odwraca się od ciebie. Kochałem cię jak własną córkę, Abby. To zabolało mnie i lunę Hazel bardziej, niż mogłabyś kiedykolwiek zrozumieć. Choć wiemy, że sprawiło ci to ból na poziomie, którego nie jesteśmy w stanie pojąć”.

„Tak, alfo”. Spuściła głowę.

„Abby… proszę, spójrz na mnie”. Serce mu pękło, gdy spojrzała na niego ze łzami w oczach. Dziewczyna, którą znał od dziecka, stała przed nim z wysoko uniesioną głową.

„Darzę cię wielkim szacunkiem. Zawsze będziesz tu mile widziana. Twoi rodzice postanowili zostać tutaj. Będziesz miała przestrzeń, żeby przyzwyczaić się do nowego stada”.

„Zawarłem umowę z alfą Romanem, że ich przeniosę, jeśli po dwunastu księżycach nadal będą za tobą tęsknić. To będzie dla niego zaszczyt mieć tak szanowaną parę wojowników w swoim stadzie”.

„Tak, alfo, dziękuję. Nie jestem już związana z Carsonem, ale mój wilk chce zemsty. Chce krwi, a ja nie chcę być odpowiedzialna za jakąkolwiek krzywdę, która mogłaby się wydarzyć”. W końcu napotkała jego spojrzenie.

„Wierz mi, że gdyby nadarzyła się okazja, mój wilk odnalazłby… zdrajcę i go wyeliminował. To, że odchodzę, jest dla stada najlepsze”.

„Zasługujesz na bycie luną, Abby. To wielka niesprawiedliwość wobec tego stada i Bogini Księżyca”.

„Tak, alfo. On w końcu coś poczuł i wierzę, że będzie musiał się rozliczyć z Księżycową Boginią. Dziękuję za znalezienie stada, które mnie zaakceptowało”.

„Przyjdziemy jutro, żeby cię pożegnać”.

„Dziękuję, alfo. Czy mogę już iść? Chciałabym mieć trochę czasu dla siebie i dokończyć pakowanie”.

„Oczywiście. Chodź tutaj”. Wyciągnął ręce i poczuł, jak jej ciałem wstrząsają ciche szlochy.

Jego klatka piersiowa dudniła, gdy próbował ją pocieszyć. Pocałował ją w czubek głowy.

„Tracę córkę i członkinię stada. Jest mi bardzo wstyd za to, co zrobił mój syn”. Ścisnął ją jeszcze raz i kazał jej iść.

Wojownicy odprowadzą ją do domu, nie dla jej bezpieczeństwa, lecz dla bezpieczeństwa wszystkich innych.

Reszta dnia upłynęła w stadzie w spokoju. Nawet młode szczenięta się nie bawiły. Był to czas żałoby i gniewu, który rozciągał się daleko i szeroko.

Syn alfy, ich przyszły alfa, postąpił wbrew zasadom stada. Stado nie zamierzało zaakceptować wilczycy, która nosiła jego dziedzica, jako ich luny.

Po tym, jak wojownicy odeszli, Edward usiadł na krześle w swoim biurze. Hazel usiadła przed nim, popijając filiżankę herbaty.

„Nie pozwolę Taylor zostać luną tego stada. Ona się do tego nie nadaje” oświadczył Edward.

Hazel odstawiła filiżankę, starając się nie rozlać płynu. „Nie może dowodzić stadem bez luny”.

„Powinien był o tym pomyśleć. Pozwolę mu wziąć drugiego betę. Ale ona nigdy nie będzie luną tego stada. Złamała zasady i rozdzieliła parę partnerów. Poza tym nie ma pojęcia, co to znaczy być luną”.

„Edward, proszę cię!”

„Ma szczęście, że nie będę go trzymać w celi na cały czas jej ciąży! Uspokój się, Hazel. Jestem o krok od wygnania go ze stada. Tak naprawdę” warknął Edward „nadal nie jestem pewien, czy tego nie zrobię”.

Następny rozdział
Ocena 4.4 na 5 w App Store
82.5K Ratings
Galatea logo

Nielimitowane książki, wciągające doświadczenia.

Facebook GalateaInstagram GalateaTikTok Galatea