Jen Cooper
Część 2: W rękach alfy
KAI
„Gdzie ona jest?!” ryknąłem na moją bezużyteczną watahę, która właśnie przeszukała całe terytorium wilkołaków i niczego nie znalazła.
Spojrzałem w dół na znamię na moim nadgarstku, które powstrzymywało mnie przed pójściem za nią. Rozważałem usunięcie go z powierzchni skóry tylko po to, żeby sprawdzić, czy przeznaczenie można tak łatwo udaremnić.
Była ze swoją matką; powinienem czuć jakiś zapach, ale nic nie czułem.
Uderzyłem pięścią w betonową ścianę obok mnie. Rezydencji groziła destrukcją, jeśli jeszcze jeden wilk wróci bez niej.
Łącze było martwe, ale nie zamierzałem się nad tym zastanawiać, bo inaczej załamałbym się całkowicie.
„Kai. Znajdziemy ją” próbował mnie uspokoić Brax. Ale dopóki znów jej nie poczuję, żadne słowa nie pomogą.
Byłem pusty w środku, moja klatka piersiowa była ciężka, a wszystko wewnątrz mnie było burzą, która stawała się coraz silniejsza, gotowa, by wubuchnąć.
Odwróciłem się i odsunąłem od stołu. Rada próbowała wymyślić sposób, jak ją odzyskać; nie dlatego, że była esencją, której potrzebowałem do oddychania, ale dlatego, że urodziła się zimą.
Miała zbyt wielką moc, żeby mogli pozwolić jej wpaść w niepowołane ręce, a poza tym nosiła w sobie dziedzica. Ale skoro była tak potężna, to dlaczego, do cholery, nie mogłem jej wyczuć? Nasze połączenie powinno być wystarczająco silne.
Znów chwyciłem się za głowę, zamknąłem oczy i skupiłem się na wspomnieniu jej dotyku. Przypomniałem sobie jej smak i zapach; nacisnąłem na wszystkie zakamarki magii w mojej głowie. Nic nie pomogło.
„Kurwa!” warknąłem, gdy tymczasem Derik wydał stadu rozkazy.
Jak zawsze, był o wiele bardziej opanowany niż ja. Rozmawiał z radą, organizował grupy poszukiwawcze, podczas gdy ja rozpadałem się na kawałki.
Chciałem tam być, szukać jej, niszczyć wszystkich, którzy mieli na sobie choć ślad jej zapachu, dopóki nie znajdę miejsca, do którego ją zabrano. Ale nie mogłem. Byłem więźniem pieprzonego znamienia na nadgarstku.
Nie mogłem ryzykować: los był kapryśną suką. Z przekory byłby w stanie pozwolić mi odnaleźć mojego małego człowieka i jednocześnie połączyć mnie z inną partnerką. To złamałoby ją bardziej niż ten łotr, który ją porwał.
Nie zamierzałem łączyć się z nikim w parę. Gdybym poczuł więź, prędzej zakończyłbym swoje życie. Należałem do mojego człowieka. Należałem do niej, a ona była nasza. Nosiła nasze dziecko.
Znów zobaczyłem czerwień. Odwróciłem się do Braxa, który próbował wyczuć jej cienie, ale wiedziałem, że to nie zadziała. Lorelai by ich nie użyła. Nie po tym, jak Tabby powiedziała, że to zaszkodzi dziecku.
Wiedziałem, że przeżyje. Była silna. Poza tym mój nieobliczalny mózg nie byłby w stanie sobie poradzić z jakąkolwiek inną opcją.
Odwróciłem się do Derika. „Wiadomo cokolwiek?” zapytałem, ale potrząsnął głową. Jego oczy były szkliste, a usta zaciśnięte. Warknąłem w odpowiedzi, a moje ciało zawibrowało ze złości.
„Taylor mówi…”
„Nie! Nie wspominaj o kobietach” warknąłem, a Derik przewrócił oczami. Irytował się, choć to nie on wydawał wyrok śmierci.
„Nie zwiążesz się z nimi przez to, że usłyszysz ich imiona, Kai. Wątpię, żeby to w ogóle się stało. Trzymaj się połączenia ze stadem”. Westchnął; nie chciałem ryzykować.
„Żadnych samic. W ogóle. I nie ma sensu się łączyć, gdy tu jesteś. To niepotrzebne ryzyko: warknąłem. Derik spojrzał na mnie, jakby decydował, czy powinien naciskać, czy nie.
Odwróciłem się od niego, próbując ponownie znaleźć połączenie. Czułem w sobie pustkę, która była niemal bolesna. Chciałem, żeby bolało bardziej, żeby ból zagłuszył pieczenie nadgarstka.
Potarłem jaskrawoczerwony ślad. Żałowałem, że nie da się go tak łatwo usunąć. Myślałem o tym wiele razy, ale w głębi duszy wiedziałem, że to nic nie zmieni. Miałem przejebane.
Ale zamierzałem wytrwać tak długo, jak tylko mogłem.
„Alfy” powiedział Cain, wchodząc zdyszany do sali.
Był słabą, małą hybrydą. Był pomocny, ale przede wszystkim słaby.
Polegał na magii bardziej niż na swoim wilku i nie podobało mi się to. Ale z drugiej strony oznaczało to, że może być w stanie znaleźć mojego małego człowieka. Wszystko miało swój powód.
„Znalazłeś ją?” zapytałem.
Potrząsnął głową. „Nie mogę jej wyczuć. Coś ją blokuje. Jakieś zioło czy coś w tym stylu. Uniemożliwia mi zobaczenie czegoś więcej niż widzisz ty”.
„A Tabby?”
„Właśnie tam jadę”.
„Jadę z tobą”.
„Kai” warknął Derik. „Jesteś częścią stada. Jesteś potrzebny tutaj”.
„Bycie tutaj nie pomoże jej znaleźć. Zobaczę, czy Tabby może pomóc. Może będzie w stanie użyć łącza lub czegoś w tym rodzaju” powiedziałem i zanim Derik zdążył zaprotestować, przemieniłem się. Rozdarłem ubranie na strzępy, a ślad na nadgarstku zaognił się jeszcze bardziej, aż syknąłem.
Mięśnie bolały, futro rosło, zmysły się dostrajały. Po chwili byłem już wilkiem. Mój umysł natychmiast zaczął jej szukać. Zaskomlałem, bo znów nic nie wyczułem.
„Daj nam znać, jeśli coś znajdziesz”. Brax skrzywił się, a jego cienie pociemniały. Wirowały wokół niego, podczas gdy on próbował ją znaleźć.
Zamierzałem zrobić coś więcej niż tylko próbować. Zamierzałem zrobić wszystko, co w mojej mocy; zamierzałem ją znaleźć.
Warknąłem na Caina, który skinął głową i zaczął biec. Muszę przyznać, że ta mała hybryda była szybka. Znacznie szybsza niż człowiek i na pewno tak samo szybka jak wilk.
Ale nie tak szybka jak ja.
Ruszyłem przed siebie. Wybiegłem z miasta w kierunku bagien Tabithy. Pokonałem Caina, ledwo się przy tym pocąc. Pchałem się naprzód, używając nosa. Nie zamierzałem otwierać oczu, dopóki nie będę mieć pewności, że nie zobaczę żadnej samicy.
Przedarłem się przez bagno; zignorowałem po drodze Ruby, która chciała się pobawić, i przemieniłem się, jak tylko dotarłem na drewnianą werandę domku Tabithy.
Otworzyła drzwi i zmarszczyła czoło. Powitałem ją szybko, całując w każdy policzek, po czym wziąłem spodnie, które mi zaoferowała. Były lekkie i trochę na mnie wisiały, ale na ten moment wystarczyły.
„Tabby, proszę, powiedz, że możesz mi pomóc” błagałem ją.
„Chodź. Mam gotową herbatę” powiedziała i weszła do środka, gdy na ganku pojawił się Cain, zdyszany i spocony.
Nic nie powiedziałem i wszedłem za nią do środka. Usiadłem przy stole i wziąłem łyk herbaty, czekając cierpliwie, aż Tabby przestanie się kręcić.
Zmarszczyła mocno brwi, jedną ręką zaczęła pocierać skroń, a drugą ścisnęła ametystowe koraliki otaczające jej szyję.
„Tabby” ponagliłem. Nie mogłem dłużej czekać. Potrzebowałem odpowiedzi.
Wzdrygnęła się i zacisnęła wargi. „Ci ludzie bardzo rozgniewali czarownice. Nic dobrego z tego nie wyniknie. Co oni sobie myślą?”
„Więc to byli ludzie? Którzy?” zapytałem z nadzieją w piersi, ale Tabby skinęła głową, po czym potrząsnęła nią smutno.
„Nie wiem, kochanie. Czarownice nie pozwalają mi się w to mieszać. Przysięgłyśmy nie krzywdzić ludzi”.
„Nie możemy używać na nich naszej magii, w każdym razie nie te z nas, które chronią równowagę. Można jej używać tylko wtedy, gdy ma się całkowicie czyste intencje, a ja nie zamierzam udawać, że je mam” wyjaśniła Tabby.
To gówno o równowadze naprawdę zaczynało działać mi na nerwy. To my toczyliśmy wojnę o równowagę.
Wilki przez lata chroniły ludzi przed wampirami. Pieprzyły dziewice rok po roku, żeby utrzymać magię na granicy. TYlko dzięki temu nie stali się obiadem wampirów. A teraz zwrócili się przeciwko nam?
Gryzienie ręki, która ich karmi, nie było dobrym pomysłem. Zamierzałem się odgryźć, a moje ugryzienie było o wiele boleśniejsze. Bardziej śmiercionośne.
Głupi, naiwni ludzie nie mieli pojęcia, że delikatna magia, która utrzymywała ład, zawsze czegoś wymagała. Ofiar z dziewic, oka za oko… nie było nic za darmo.
Wilki płaciły tę cenę przez długi czas. Dla ludzi. Gdzie tu była równowaga? A może to miała być dla nich lekcja. Jeśli tak, to chętnie pozwolę im się czegoś nauczyć.
Ale Lorelai nie może być tego częścią.
„Nie proszę, żebyś znalazła innych ludzi. Nie dbam o nich. Gdzie jest Lorelai, Tabitha? Znajdź dziecko, połączenie, obojętnie co, po prostu daj mi jakikolwiek ślad” spróbowałem jeszcze raz. Mój umysł był tak samo zablokowany jak jej.
Potrząsnęła ponownie głową i położyła dłoń na moim ramieniu, po czym pocałowała mnie w czoło.
„Cierpliwości, skarbie. Królestwo nie obdarzyło cię takim błogosławieństwem jak urodzone zimą dziecko alfa tylko po to, żeby ci je odebrać” próbowała mnie uspokoić, ale miałem dosyć jej protekcjonalnego tonu.
Wstałem i kopnąłem krzesło do tyłu, a gniew przetoczył się przez moje ciało tak szybko i gorąco, że aż zabolało. Moje serce pulsowało niebezpiecznymi uderzeniami, które rozpętały we mnie burzę gniewu.
Los ludzi był zagrożony. Skończyłem z dbaniem o równowagę i zasady. Ludzie odebrali mi to, co do mnie należało. Zamierzałem wyrżnąć każdego po kolei, dopóki nie znajdę winnych.
Ostatni ślad po niej był u jej matki. Zostawiłem ją u niej, wierząc jak idiota, że jest tam bezpieczna. Tymczasem jej matka była przekonana, że Lorelai wróciła już do domu.
Zamierzałem tam wrócić i rozwalić każdy dom po kolei, jak wielki zły wilk. Sprawię, że ludzie będą kwiczeć jak świnie. Uspokoję się dopiero, gdy znów będzie w moich ramionach.
Z moim obecnym samopoczuciem nie zajmie mi to dużo czasu.
„Dzięki za herbatę” powiedziałem i już miałem wychodzić, ale Cain odważył się stanąć przede mną.
„Mama jest związana prawami czarownic, ale ja nie. Jestem hybrydą”.
„I co to znaczy?” spytałem. Dałem mu chwilę, po czym usunąłem go z drogi siłą, pociągając za jego kolczyk w nosie.
„Nie pozwolili mi złożyć przysięgi, która powstrzymywała mnie przed użyciem magii przeciwko ludziom”. Cain się uśmiechnął, a Tabitha sapnęła.
„Cain. Synu. Nie rób tego. Gniew czarownic spoczywa na ludziach. Przekierujesz go, jeśli postąpisz wbrew ich rozkazom” ostrzegła.
Cain wzruszył ramionami. Rozbłysnął fioletową magią wzdłuż palców, po czym pstryknął i magia zamieniła się w płomień, który rozproszył się w powietrzu.
„Już uważają mnie za obrazę, dlatego moja magia nie ogranicza się do ich praw. Pozwól mi spróbować, dla niej i dla dziecka” powiedział, a ja uniosłem brew.
Nie byłem pewien, dlaczego zależy mu na tym, żeby spróbować, ale nie zamierzałem protestować. Potrzebowałem odpowiedzi, które mógł dla mnie uzyskać, bardziej niż oddychania.
„Zrób to”.
„Cain. Nie jesteś wystarczająco silny, żeby wykonać potrzebne zaklęcie. Nie uda ci się bez wsparcia ze strony czarownic” ostrzegła Tabby.
Niewiele razy widziałem ją przestraszoną, ale teraz wyraźnie się bała, co sprawiło, że się zawahałem.
„Co to znaczy?”
Cain zepchnął moją rękę ze swojego ramienia i wzruszył ramionami.
„To znaczy, że dostanę to, co się da, zanim magia mnie przytłoczy”.
„Może nic z tego nie będzie, ale może dostaniemy jakąś wskazówkę” powiedział, po czym podszedł do świec. Zdmuchnął każdą z nich, aż tylko pojedynczy płomień rozświetlił ołtarz w salonie.
Ten ze wszystkimi składnikami używanymi do tworzenia eliksirów Tabby.
„Nie umrzesz?” zapytałem, a on prychnął.
„Jeśli ją odzyskasz, naprawdę będzie cię to obchodziło?” zapytał, a ja zacisnąłem usta.
Nie. Prawda była taka, że nie. Zamieniłbym jego życie na jej w mgnieniu oka. Przytaknął i uśmiechnął się.
„Znalazłem partnerkę, Kai. Wczoraj. Gdyby była w tarapatach, w ciąży, zrobiłbym wszystko, co trzeba, żeby jej pomóc” przyznał, a mną wstrząsnął szok.
„Związałeś się? Stado tego nie wyczuło”.
„Wiem. Na razie chcę zachować to w tajemnicy, jeśli nie masz nic przeciwko” powiedział Cain, a ja skinąłem głową.
Miał szczęście, że mógł to kontrolować. Ja mogłem powstrzymać połączenie ze stadem, zablokować dostęp do moich myśli, ale nie mogłem powstrzymać uczuć, które zawsze się tam pojawiały.
Zawsze odczuwałem w swoim umyśle więź ze stadem. Dawali mi znać, że są bezpieczni lub że zbliża się niebezpieczeństwo. Cain mógł to wyłączyć, ale przez to stado trzymało go na dystans.
„Pomóż mi ją znaleźć i nie zdradzę twojej tajemnicy”.
„Powiedziałem już, że to zrobię”. Uśmiechnął się, a potem zaczął mieszać jak szalony w swojej małej drewnianej misce, miażdżąc składniki i szepcząc zaklęcia.
Tabby stała z tyłu i obserwowała go ostrożnie. Podszedłem do niej, a mój nadgarstek zaczął piec jeszcze bardziej. Skrzywiłem się i spojrzałem w dół.
„Im dłużej będziesz to ignorować, tym będzie gorzej” szepnęła w ciemność, ale nic nie odpowiedziałem.
Wiedziałem o tym. Wiedziałem, że każdy dzień, w którym ignorowałem piętno, przybliżał mnie do śmierci. To mnie w końcu zabije.
Ale nie poddawałem się znakowi. Wolałem poddać się ciemności, niż pozwolić losowi zniszczyć Lorelai.
Wiedziałem, że tak by się stało. Widok mnie z inną złamałby ją, zwłaszcza teraz, gdy była w ciąży z naszym dzieckiem, którego tak desperacko pragnąłem.
„Nie będę spółkować”.
„Wiem, kochanie”.
Zamilkłem i czekałem z napiętym oddechem, aż Cain przygotuje swą miksturę.
„Potrzebuję twojej krwi, Kai. Do połączenia” powiedział, a ja wyciągnąłem rękę.
Cain podszedł z miską, a następnie przeciął moją dłoń. Zacisnąłem ją, żeby krople mojej krwi spadły do miski. Zaskwierczała przy kontakcie z powierzchnią naczynia, po czym wyparowała. Pokój wypełnił kwiatowy aromat, przyprawiając mnie o lekkie zawroty głowy.
Cain zrobił wdech, po czym się uśmiechnął.
„Wyczuwam ją. Teraz muszę ją jeszcze zobaczyć” powiedział, a ja prawie upadłem na kolana na te słowa.
„W takim razie zrób to” zażądałem, a on skinął głową. Zamknął oczy i ponownie wciągnął do płuc parę.
Zamigotała mocniej, a Cain wyszeptał kilka słów. Zmarszczył brwi, a ja patrzyłem i czekałem. Serce waliło mi w uszach, a krew buzowała w żyłach, choć starałem się zachować spokój.
Cain ponownie zmarszczył brwi, wziął kolejny wdech i zakaszlał. Moje oczy się zwęziły, gdy chrząknął i upadł na kolana.
„Cain…”
„Mam to, mamo. Już prawie tam jestem” odetchnął.
Gdybym był lepszym wilkiem, może kazałbym mu przestać, ale prawie miałem to, czego potrzebowałem i nie zamierzałem mu mówić, żeby tam nie szedł. Lorelai mnie potrzebowała. Mogła zginąć.
„Gdzie ona jest?”
„Ja…” Cain zakaszlał ponownie, po czym upadając do przodu. Drżał i przyciskał miskę blisko do siebie.
Krew zaczęła kapać mu z nosa, a oddech stał się cięższy. Wyszeptał jeszcze kilka słów, po czym chrząknął.
„Są tam drzwi. Solidne, drewniane, z otwartą kratą. Myślę, że jest za nimi, ale nic przez nie nie widzę. Nie ma okien, jakby to był tunel. Chyba jest pod ziemią”.
„Nie wiem, co to za miejsce. Nigdy wcześniej go nie widziałem. Na pewno mają ją ludzie. Są wszędzie. Łatwo ich wyczuć”.
„Są teraz zajęci, Kai. Jestem prawie pewien, że to dlatego mogłem ją zobaczyć” wyszeptał i upadł na ziemię.
„Nie widzę jej, ale ona tam jest” odetchnął, po czym zemdlał, a krew spłynęła z jego nosa na drewnianą podłogę.
Tabitha rzuciła się naprzód. Odsunęła miskę, po czym przejechała dłonią po jego czole, i odgarnęła mu do tyłu włosy.
Wsłuchałem się w bicie jego serca; było miarowe.
„Nic mu nie będzie. Muszę iść” powiedziałem. Mój głos był przepełniony emocjami. Naprawdę chciałem zostać i upewnić się, że nic mu nie jest, ale bardziej pragnąłem znaleźć Lorelai.
Tabitha skinęła głową na pożegnanie. Szeptała coś nad Cainem, przyciągając jego głowę do swoich kolan.
Wybiegłem z domu, nie oglądając się za siebie. Serce waliło mi w piersi, gdy przeskoczyłem przez balustradę. Zmieniłem się w wilczą formę i ruszyłem w stronę miasta.
Jest z ludźmi. Pod ziemią. Zamknięte drewniane drzwi z kratą. Jest tam wiele tuneli.
Wiemy dokładnie, gdzie lubią kręcić się ludzie, mimo że nie powinno ich tam być warknąłem w myślach. Wiedziałem, że Derik i Brax zrobią, co trzeba. Zaczną działać, a wraz z nimi całe stado.
Nie zatrzymywałem się. Moje łapy uderzały mocno o ziemię, a bagno i las rozmywały się przed oczami, gdy biegłem przez nie z całą siłą mięśni, jaką miałem. Kierowałem się do męskiej wioski.
Tym skurwielom kłamstwa zbyt długo uchodziły na sucho. Wszystko dlatego, że więcej ludzi oznaczało więcej magii do wykorzystania, ale po tym, co zrobili, nie zamierzałem dłużej tego tolerować.
Z pyska ciekła mi ślina, a z gardła wydobywało się warczenie, prosto na wiatr, który gwizdał wokół mnie. Byłem głodny. Pragnąłem krwi.
Zabrali ją, przekonani, że mogą wygrać. Nie zamierzałem odpuścić i nie zamierzałem się hamować.
Zabrali jedyną rzecz, jaką miałem, jedyną rzecz, której pragnąłem każdym włóknem swojej istoty. Tym samym podpisali na siebie wyrok śmierci.
Zmiażdżę ich małe ciała jedną łapą i będę się śmiać z ich cierpienia. Zrobię wszystko, żeby ją znów zobaczyć. Przysięgam na moc czarownic, że jeśli coś jej się stanie, nic, nawet błaganie, ich nie uratuje.