Patrzą na nas - Okładka książki

Patrzą na nas

Rebeca Ruiz

Krzyk tłumu

LANEY

– Kurwa!

Eric odkłada telefon na ladę i mruczy coś pod nosem.

Addie wydaje się zaniepokojona. – Co się stało?

Eric nie słyszy pytania. Po prostu dalej kroi pomidory na makaron, który chciał zrobić dla Addie i dla mnie po naszym okropnym dniu.

Moja twarz jest wciąż gorąca i czerwona od płaczu i krzyku. Po tym, jak zostawiłam tego dupka Ace'a Flanagana samego w moim studiu, praktycznie całą drogę do mieszkania Addie przepłakałam.

Kiedy dotarłam na miejsce, miałam zamiar przekląć ją za to, co zrobiła. Wezwanie Ace'a do Chicago bez uprzedzenia mnie było niewłaściwe.

Ale to nie pierwszy raz, kiedy moja siostra za bardzo angażuje się w moje życie.

Mimo że jesteśmy bliźniaczkami, Addie zawsze zachowywała się jak starsza siostra. Od dziecka była bardziej jak matka, pilnowała, żebym miała zawiązane buty, uczesane włosy i zapakowany lunch.

I żaden łobuz z placu zabaw nigdy ze mną nie zadzierał, kiedy ona była w pobliżu. Chociaż jest drobna, jej buzia i spojrzenie zawsze odstraszały najgorsze bachory.

W dorosłym życiu ciągle wyznacza nowe granice dla swojego wścibstwa. A jeśli chodzi o facetów, z którymi byłam związana, jest jak jednoosobowe FBI.

Nieważne jak bardzo mnie tym denerwuje - muszę przyznać, że zawsze kieruje mnie w dobrą stronę.

Kiedy Addie otworzyła drzwi i zobaczyłam jej twarz, nie mogłam się zmusić do dalszego krzyku. Walka z Ace'em wyczerpała mnie. Chciałam po prostu położyć głowę na kolanach siostry i płakać.

I tak właśnie zrobiłam.

Przez trzy godziny bez przerwy.

Eric zaczął robić nam jedzenie na pocieszenie, bez pytania. To słodki człowiek i wspaniały dla mojej siostry. Naprawdę nie mogłabym prosić o lepszego szwagra.

Zanim zaczęłam normalnie oddychać, w mieszkaniu unosił się smakowity zapach specjalności Erica: kremowego fettuccine z pomidorami i szpinakiem. Po raz pierwszy od rana nie czuję mdłości. Jestem gotowa zjeść całą masę włoskiego jedzenia.

Właśnie wtedy Eric odkłada telefon.

– Wszystko w porządku? Kto to dzwonił? – Addie wstaje i obejmuje Erica w pasie.

Eric jest skupiony krojeniu pomidora. Jego szczęka jest zaciśnięta, a w jego oczach widać złość, jakiej jeszcze u niego nie widziałam.

CIACH.

– To pieprzony Ace.

CIACH.

– Dziś wieczorem gra solowy koncert.

CIACH.

– Ten dupek nawet nie zadzwonił.

CIACH.

– Ja pierdolę!

Eric przypadkowo kaleczy się w palec przy ostatnim ruchu noża. Podbiega do zlewu i spłukuje skaleczenie.

– Gra koncert w dniu, w którym dowiaduje się, że zostanie ojcem? On jest dupkiem! – mówi moja siostra z wściekłością.

Znów czuję ciepło na twarzy.

On się bawi, a ja siedzę w domu i płaczę?!

Czy tak właśnie będzie, jeśli spróbujemy coś razem stworzyć?

Czy kiedy coś pójdzie nie tak, on po prostu wycofa się do jakiejś nory, żeby utopić swoje smutki w taniej wódzie i jeszcze tańszym aplauzie?

To nie ma sensu, żeby ktoś tak szczery, gdy się poznaliśmy, mógł w takiej chwili zrobić coś tak płytkiego.

Może naprawdę mądrzej byłoby po prostu o nim zapomnieć i samemu się z tym uporać.

Eric zawija rękę w papierowy ręcznik. – Idę na ten koncert. Muszę się upewnić, że nie zagra żadnego nowego materiału, nad którym pracujemy.

Addie wyjmuje z apteczki plaster. – Cóż, idę z tobą.

Eric patrzy na nią, a potem na mnie. – Jesteś pewna?

– Nie jestem dzieckiem. Mogę zostać sama. – Krzyżuję ręce w szyderczym geście sprzeciwu.

Eric śmieje się. – Jesteście zdecydowanie siostrami. Nie da się temu zaprzeczyć.

Addie przykleja plaster na jego skaleczenie. – Myślę, że Laney też powinna pójść. Zasługuje na szansę zmierzenia się z nim w miejscu publicznym.

Eric przewraca oczami. – Dobrze...

Addie przyjmuje postawę obronną. Znam tę minę – robi ją za każdym razem, gdy wie, że się myli, ale nie pozwala nikomu zmienić jej zdania. – Laney zasługuje na satysfakcję!

Co za okropny pomysł. Nie chcę nawet rozmawiać z nim o dziecku na osobności. Konfrontacja z nim na scenie byłaby koszmarem. Nie chcę znaleźć się w centrum medialnego cyrku.

Eric widzi opór na mojej twarzy. – Może to nie jest najlepszy pomysł?

– Tak, Addie. Chcę tu zostać i zjeść.

Addie wychodzi z pokoju i wraca z naszymi kurtkami w ręku. Moją rzuca mi prosto w twarz.

– Ogarnij się, Laney. Skonfrontujmy tego dupka.

– Nie dajmy się ponieść emocjom. Na pewno był nieczuły, ale to mój kuzyn i kolega z zespołu – mamrocze Eric. Wygląda to tak, jakby próbował załatać przeciekający statek taśmą klejącą.

Kiedy Addie zaczyna się ruszać, świat albo rusza razem z nią, albo musi zejść jej z drogi.

Zanim się zorientowałam, mam na sobie kurtkę i zostaję wypchnięta za drzwi. Eric zostaje wypchnięty razem ze mną.

Addie zatrzymuje się przed drzwiami mieszkania. – Chwileczkę. Zapomniałam czegoś.

Wślizguje się na chwilę do środka i wraca z torbą pomidorów w ręku.

Eric wydaje się zaniepokojony. – Co zamierzasz z nimi zrobić?

Addie uśmiecha się. – Zrobię salsę.

ACE

Vince jest cudotwórcą. Nie tylko w ciągu kilku godzin znalazł mi basistę i perkusistę, ale także muzyków, którzy potrafią improwizować i znają większość twórczości Vagabond.

Znalazł też fajne miejsce, w którym odbędzie się koncert. Jest to jakaś dziura o nazwie The Woodshop. Ciasne miejsce, ale przypomina mi wszystkie małe koncerty, które grałem na Brooklinie, zanim Vagabond stało się sławne.

Ekipa sceniczna ustawia instrumenty i testuje wszystkie poziomy. Powinienem przygotowywać się za kulisami, ale nie jestem gotowy, by opuścić moje miejsce przy tylnej ścianie baru.

Zapach stęchłego piwa i papierosów przeniknął przez ściany i podłogę z ciemnego drewna i wypełnił to miejsce historiami z przeszłości.

Spoglądam na scenę. Zastanawiam się, ile zespołów grało tu przede mną. Zastanawiam się, ile piwa rozlano na podłogę. Ile bójek wybuchło w tłumie?

Dlaczego jestem taki sentymentalny? To tylko kolejny bar. Grałem w setkach takich miejsc.

Mimo to, nie mogę pozbyć się uczucia, że...

– Wszystko gotowe.

Kiwam rozpraszająco głową do kierownika sceny.

Dlaczego to robię?

Po to, żeby zapomnieć o wszystkim?

Po to, żeby zapomnieć o dziecku?

Czy próbuję zapomnieć o Laney?

Jestem teraz tak zdezorientowany. Wiem tylko, że muszę zagrać. Tylko w ten sposób mogę uporządkować swoje myśli. Po koncercie myślę, że będę gotowy stawić czoła temu, co na mnie czeka.

– Chcesz się czegoś napić?

Zwracam się do barmana, gruboskórnego faceta po pięćdziesiątce, wyglądającego jak członek klubu motocyklowego Hells Angels.

– Tak, daj mi jasne piwo i whisky.

– Jaką?

– Jakąkolwiek, najmocniejszą.

Siadam na swoim miejscu i rozkoszuję się przestrzenią. To jest ta część pracy, którą uwielbiam. Mógłbym się obejść bez sławy i fortuny, byleby tylko móc dalej grać na gitarze w takich podupadłych lokalach jak ten.

Barman kładzie moje zamówienie na ladzie.

– Dzięki.

Wypijam szota jednym haustem i zabieram piwo ze sobą na przód sceny. Te miejsca zawsze wyglądają inaczej, gdy są oświetlone.

Kiedy światła są słabe, czuję się tak, jakbym był tylko ja i tłum – poruszający się razem i cieszący się muzyką. Uwielbiam to uczucie.

Opieram się o scenę i biorę duży łyk piwa.

Jakaś ręka przesuwa się po moich plecach. – Pamiętasz mnie?

Stephanie Cox. Seksowna jak zawsze.

– Jak mógłbym cię zapomnieć? – mówię, puszczając oczko…

Czuję ścisk w żołądku. To już jest złe uczucie.

– Minęło trochę czasu, panie Flanagan. To już chyba trzy lata.

– Nie zmieniłaś się ani trochę.

– To nieprawda. – Pochyla się blisko i szepcze: – Jestem o wiele bardziej doświadczona.

Jej oddech łaskocze mnie w szyję i podnieca.

Vince wiedział, co robi, gdy do niej zadzwonił.

– Założę się, że tak.

– Ty też się nie zmieniłeś.

Przesuwa dłońmi po moich ramionach i ściska moje bicepsy. Czuję, jak całe moje ciało sztywnieje w niekomfortowy sposób.

Nie zmieniłeś się? Gdyby tylko, kurwa, wiedziała.

– Zamierzasz tak po prostu stać bez ruchu czy postawisz mi drinka?

Rzuca mi spojrzenie zbitego szczeniaka.

Piwo to minimum, jakie powinienem jej kupić po tym, jak przyjechała aż tutaj.

– Dobra. Jeden drink. Ale potem muszę iść za kulisy, żeby się rozgrzać.

Stephanie mruczy: – Tego wieczoru jesteś do przodu.

– Mam na myśli występ.

Jej wiśniowoczerwone usta tajemniczo się wykrzywiają.

Czuję, że staję się twardy.

Może tego nie chcę, ale moje ciało tego pragnie.

– Stephanie, nie chcę być niegrzeczny, ale po prostu nie czuję się dziś dobrze – mówię, starając się przekonać zarówno siebie, jak i ją.

Mam szczerą nadzieję, że to prawda. Dotykam smugi niebieskiej farby, którą Laney przypadkowo zostawiła na mojej koszuli.

Jak mogłem być takim dupkiem?

Szkoda, że Vince nie potraktował mnie poważnie, gdy powiedziałem, że nie chcę żadnych dziewczyn. Stephanie tylko potęguje zamieszanie.

Nagle czuję, jak jej pożądliwe palce przesuwają się po moim kroczu.

– Przede mną się pan nie ukryje, panie Flanagan. – Wyraźnie wymawia każdą sylabę swoim zwinnym językiem. – Czuję, czego pan chce. To praktycznie wyrywa się z pańskich spodni.

Ma mnie dokładnie tam, gdzie chce.

– Steph... proszę, nie dzisiaj.

Szepcze: – Czy powiedziałaś "proszę"? – wprost do mojego ucha, łaskocząc mnie swoim gorącym oddechem i przyprawiając o gęsią skórkę.

Nie powinienem był tyle pić. Kręci mi się w głowie i nie potrafię się skupić na tym, czego tak bardzo pragnąłem jeszcze chwilę temu.

Owija ramiona wokół mojej szyi i zamyka oczy.

Przyciska się do mnie tak blisko, jak to tylko możliwe.

Nie mogę się powstrzymać.

Nachylam się i całuję ją.

Następny rozdział
Ocena 4.4 na 5 w App Store
82.5K Ratings
Galatea logo

Nielimitowane książki, wciągające doświadczenia.

Facebook GalateaInstagram GalateaTikTok Galatea