Nieproszony gość - Okładka książki

Nieproszony gość

Suze Wilde

Rozdział 2

Coral

Następnego ranka obudziłam się wyczerpana. Czułam się zmęczona, bo niewiele spałam w nocy.

Wszystko, czego się dowiedziałam, zaprzątało mój umysł przez całą noc. Przynajmniej miałam jakiś pomysł, co dalej, ale wiedziałam, że to nie będzie łatwe. Determinacja wzmocniła moje postanowienie. Nie będę ofiarą!

Przybrałam radosną minę, gdy weszłam do kuchni, udając podekscytowanie zbliżającymi się urodzinami. Pani D., wciąż w szlafroku, kazała mi zabrać się za śniadanie, nie zauważając ciemnych obwódek pod moimi oczami.

Zaczęłam przygotowywać dla siebie owsiankę, podczas gdy ona sporządzała listę obowiązków, które miałam dziś wykonać. „Chcę, żebyś zmieniła moją pościel i posprzątała sypialnię oraz łazienkę. Dobrze wyszoruj kafelki pod prysznicem. Następnie odkurz na dole, a potem możesz zacząć przygotowywać obiad. Marianne może zrobić pranie i posprzątać na górze; do tego czasu powinnam wrócić”.

Kiedy wszystkie dziewczyny skończyły śniadanie, szybko posprzątałam. Marianne weszła ze stertą prania. „Nienawidzę robić prania” powiedziała cicho, upewniając się, że nikt jej nie słyszy.

Zobaczyłam ładunek, który rzuciła na podłogę pralni i wiedziałam, co ma na myśli. Koszule pana D. musiały być prane ręcznie i wykrochmalone.

Uczęszczałyśmy do szkoły do szesnastych urodzin, ale Dom utrzymywał nas do osiemnastego roku życia. Po ukończeniu szesnastu lat gotowałyśmy, sprzątałyśmy, prałyśmy, a nawet uprawiałyśmy ogród. Tradycyjnie w dniu osiemnastych urodzin przygotowywano dla jubilatki duży obiad.

Zapraszano przedstawiciela władz i podawano trzydaniowy posiłek, w tym tort lodowy z osiemnastoma świeczkami na deser – co wyraźnie kontrastowało z naszym codziennym wyżywieniem. Podczas lunchu pani Dixon wręczała akt urodzenia, który do tego czasu był jej powierzony, a państwo dawało osiemnastolatce pięćset dolarów.

Pobyt w ośrodku mógł trwać do jednego tygodnia. W tym czasie należało znaleźć pracę i zakwaterowanie. Otrzymane pieniądze miały zostać przeznaczone na czynsz i być może odzież do pracy.

Bez aktu urodzenia nie mogłabym znaleźć pracy, co zamierzałam zrobić, gdy będę już daleko stąd.

Właśnie wtedy weszła pani D., ubrana w swoje najlepsze ciuchy. Wyglądała na wystrojoną, a wybrany przez nią styl nie służył jej figurze – lub raczej jej brakowi.

„Och, pani D”., jęknęła Marianne, „wygląda pani cudownie!”

Była taką frajerką, nieustannie komplementowała panią D. za dowolne rzeczy.

Nie mogłam powstrzymać się od uczucia nieufności wobec Marianne. Odkąd przybyłam do Domu, stałam się ostrożna, zachowując swoje myśli i uczucia dla siebie. Jedyną osobą, przed którą naprawdę się otworzyłam, była Derry, moja jedyna powierniczka w tym okropnym miejscu.

„Wiem, ale dziękuję, że to zauważyłaś” odpowiedziała pani D., a jej oczy skierowały się na mnie, jakby oczekiwała, że powtórzę komplement Marianne. Nie zrobiłam tego i nigdy tego nie zrobię. Pewnie dlatego mnie nie lubi.

Nie byłam typem osoby, która mówi rzeczy, których nie myśli; to czyniło ze mnie outsiderkę. „Dobra dziewczyny, wychodzę i oczekuję, że wszystko będzie zrobione, kiedy wrócę” powiedziała, podnosząc swoją dużą torbę. „Albo mnie popamiętacie” dodała złośliwie, nawiązując ze mną kontakt wzrokowy.

„Tak, pani D”. powiedziałam cicho. Nie było sensu jej denerwować, gdy w grę wchodziło tak wiele. Może powinnam była pochwalić jej wygląd, ale to samo w sobie mogłoby wzbudzić podejrzenia.

Wzięłam wiadro, mopa i wszystko, czego potrzebowałam, i poszłam do ich sypialni. Pokój był przestronny, ale krzykliwie udekorowany; pani D. lubiła wszystko, co złote i srebrne; nawet kołdra była złota.

Usłyszałam trzaśnięcie frontowych drzwi i zaczęłam zmieniać pościel. Musiałam się upewnić, że Marianne zajmuje się praniem, zanim wyciągnę mój akt urodzenia.

Niecałe dwie sekundy później do pokoju weszła Marianne. „Wiesz – powiedziała zadufana w sobie – mogłabyś ułatwić sobie życie, gdybyś była trochę milsza”.

„Ale nie jestem taka” odpowiedziałam. „Nie masz koszul do wyprania na cały tydzień?” Uśmiechnęłam się w duchu, zmieniając pościel.

„Zamieńmy się obowiązkami” zasugerowała.

„Nie ma mowy. Dość czasu spędziłam tu na praniu”.

„Tak, ale za dwa dni cię nie będzie, więc równie dobrze możesz to zrobić przez wzgląd na stare dobre czasy” nalegała.

„Nie, dziękuję. Sugeruję, żebyś już sobie poszła”. Głupia suka, nawet gdybym nie potrzebowała aktu urodzenia, nie było mowy, żebym zamieniła się obowiązkami. Wiedziałam też, jak niechlujnie sprząta Marianne i musiałabym odpowiadać za to, że kafelki w kabinie prysznicowej nie będą lśniły.

„Dobra, jak sobie chcesz”.

Uśmiechnęłam się na jej irytację.

Kiedy minęło wystarczająco dużo czasu, zaniosłam brudną bieliznę pościelową do pralni. Ku mojemu zadowoleniu, Marianne była dopiero przy drugiej koszuli. Teraz była moja szansa.

Pobiegłam sprintem do gabinetu. Biurko pani D. stało pod ścianą, a biurko pana D. naprzeciwko drzwi. Podczas jednego z moich wycieczek umysłowych zauważyłam, że akty urodzenia były przechowywane w biurku z blatem, ale klucz do niego znajdował się w biurku pana D.

Serce waliło mi w uszach, gdy otwierałam szufladę biurka pana D., ale okazało się, że jest zamknięta. Cholera. Rozejrzałam się po biurku, chwyciłam otwieracz do listów i spróbowałam otworzyć zamek szuflady.

Ani drgnął, a uszkodzenie drewna nie wchodziło w grę. Pan D na pewno by to zauważył.

Potrzebowałam czegoś do otwarcia zamka. Otwierając drugą szufladę, znalazłam różnego rodzaju artykuły papiernicze. Chwytając dwa spinacze, wygięłam je i wyprostowałam. Zobaczymy.

Wcisnęłam jeden spinacz do zamku, potem włożyłam drugi i zaczęłam nim poruszać i obracać. Trwało to dość długo i już miałam się poddać, gdy zamek w końcu się otworzył. Chwyciłam klucz i zatrzasnęłam szufladę.

Odwróciłam się, by wrócić do biurka pani D., gdy usłyszałem trzask drzwi wejściowych.

O nie, pani D. wróciła wcześniej.

Podkradając się cicho do drzwi, zajrzałam przez dziurkę od klucza. Pani D. odwiesiła płaszcz i poszła korytarzem. Akt urodzenia będzie musiał poczekać.

Otwierając drzwi, wyjrzałam, by upewnić się, że jej nie ma, po czym cicho zamknęłam je za sobą. Pobiegłam sprintem do sypialni Dixonów, prawie przewracając panią D.

„Co ty robisz? Nawet nie zaczęłaś w łazience” zapytała surowo pani D.

„Przepraszam. Musiałam pobiec do toalety. Teraz posprzątam łazienkę” odpowiedziałam, mając nadzieję, że nie słyszy mojego walącego serca.

„Dopilnuj tego”.

Przeszłam do łazienki i zaczęłam tam sprzątać, a klucz palił mi dziurę w kieszeni.

Kolejna część mojego planu wymagała środków przeczyszczających, a wiedziałam, że pani D. je ma. Potrzebowałam co najmniej trzech. Znalazłam je w szafce pod umywalką i schowałam do kieszeni. Aby mój plan zadziałał, potrzebowałam, aby pani D wysłała mnie na zakupy zamiast Marianny.

Gdyby Marianne była chora – skrajny przypadek biegunki – mój plan mógłby zadziałać.

Odliczałam godziny do wieczora, wykonując obowiązki domowe i zastanawiając się, jak zdobyć akt urodzenia. Późnym wieczorem temperatura za oknem spadła i zaczął padać śnieg.

Kiedy pani D. przyszła do akademika, by rozdać witaminy, chwyciłam swoje, wrzuciłam je do ust i udawałam, że połykam.

Odwróciłam się do niej i szepnęłam konspiracyjnie. „Czy mogłabym zrobić filiżankę herbaty dla Marianne? Muszę ją za coś przeprosić”. Pani D. odchyliła głowę do tyłu, a jej oczy zrobiły się okrągłe z zainteresowania.

„Co się stało?”

„Wiem, jak męczyła się z praniem i powinnam była jej pomóc, gdy mnie o to poprosiła” szepnęłam. Na jej twarzy pojawił się uśmiech i skinęła mi głową. Pani D. była łatwowierna i przypisywałam to jej pragnieniu zdobywania informacji, a nie umiłowaniu faktów.

Szybko zaparzyłam herbatę, wrzucając środki przeczyszczające do filiżanki. Następnie pozbyłam się witamin i torebki. Dodałem trzy kostki cukru, który technicznie był dla nas zabroniony, ale miałam nadzieję, że zamaskuje niecodzienny smak herbaty.

Niestety na korytarzu natknęłam się na pana D. „Co to, Coral? Nie powinnaś szykować się do łóżka?”

Powinnam czuć się senna, więc ziewnęłam, potrząsnęłam głową i przeprosiłam.

„Przepraszam, panie D., nie chciałam ziewać panu w twarz. Zapytałam panią D., czy mogę zrobić filiżankę herbaty, aby przeprosić Marianne”.

„Cóż, najlepiej pospiesz się do łóżka”. Jego oczy wędrowały po mojej spranej koszulce nocnej, która prawdopodobnie była dość prześwitująca.

Wykrzywiłam twarz, żeby nie mógł zobaczyć obrzydzenia, jakie do niego czułam. Dał mi klapsa w tyłek, kiedy przechodziłam obok. Weszłam po schodach, spotykając panią D po drodze na dół. „Dziękuję” uśmiechnęłam się do niej.

Marianna była już w łóżku, a mój niepokój wzrósł. A jeśli zasnęła przed wypiciem herbaty?

„Marianne?” powiedziałam cicho. „Przepraszam, że byłam dziś dla ciebie niemiła. Powinnam była ci pomóc z praniem. W ramach przeprosin przygotowałam dla ciebie filiżankę herbaty”.

Spojrzała na mnie i podejrzliwie zmrużyła oczy. Dodałam: „Z cukrem”. Na jej twarzy pojawił się uśmiech, gdy popijała herbatę.

„Pyszna”, jęknęła z uznaniem. „Wybaczam ci. Pamiętaj tylko, że na kilka dni przed twoim wyjazdem będę musiała robić tu wszystko, dopóki Emily nie skończy szesnastu lat, a to jeszcze cały miesiąc!”

A więc o to się martwiła – o to, że będzie musiała wykonywać całą pracę. Szybko dokończyła herbatę i odstawiła kubek na stolik nocny.

„Dobranoc” powiedziałam, czując poczucie winy.

Godzinę później odepchnęłam od siebie te myśli i podążyłam za głosami. Dixonowie szykowali się do snu. Jedwabne piżamy naciągnięte na brzuchate ciała – średni widok! Oboje wyglądali, jakby zaraz mieli urodzić. Cieszyłam się, że wydęty brzuch pana D. uniemożliwiał mu dotykanie nas swoim kutasem, gdy nas przytulał, chociaż próbował, wypychając biodra do przodu w nieprzyzwoity sposób.

„Widziałem Coral z filiżanką herbaty dziś wieczorem” stwierdził pan D.

„Tak, pozwoliłam jej zrobić herbatę dla Marianne. Coral była dziś dla niej niemiła. Przysięgam, że ta dziewczyna to zamknięta księga i będę szczęśliwa, kiedy stąd odejdzie. Wszyscy zawsze mówią o jej oczach. Uważam, że są przerażające”.

Pan D zachichotał. „Cóż, te przerażające oczy przyniosły nam pół miliona”.

Cofnęłam się myślami. Pół miliona! Więc dlatego byłam więcej warta? Byłam przyzwyczajona do tego, że ludzie komentują wygląd moich oczu, ale nikt nigdy nie określił ich jako przerażających!

Teraz, gdy Dixonowie wygodnie ułożyli się w łóżku, nadszedł czas, by zdobyć mój akt urodzenia. Wyślizgując się z łóżka, ostrożnie pokonałam schody, zatrzymując się za każdym razem, gdy skrzypiały. Gdy dotarłam do korytarza, na palcach udałam się do gabinetu. Drżącymi rękami włączyłam lampę i otworzyłam szafkę biurka.

Akty urodzenia znajdowały się w pudełku z alfabetycznymi podziałkami, co ułatwiało sprawę. Znalazłam swoją i szybko zamknęłam drzwiczki, gdy usłyszałam skrzypienie desek na korytarzu. O Boże, musieli mnie usłyszeć.

Gorączkowo szukałam kryjówki. Wyłączając lampę, prawie ją przewróciłam. Klamka przekręciła się i w dwóch pośpiesznych krokach skuliłam się za drzwiami, zakrywając usta, by ukryć swój oddech.

Następny rozdział
Ocena 4.4 na 5 w App Store
82.5K Ratings
Galatea logo

Nielimitowane książki, wciągające doświadczenia.

Facebook GalateaInstagram GalateaTikTok Galatea