
Westchnęłam, gdy moja stopa się ześlizgnęła. Zmarznięte palce kurczowo trzymały się skały, a lina asekuracyjna utrzymywała mnie w pionie. Serce waliło mi jak młot, gdy spojrzałam w dół i na nowo znalazłam oparcie dla stóp.
Lodowaty deszcz ze śniegiem sprawiał, że każdy ruch mógł być tym ostatnim. A co, jeśli mój sprzęt zawiedzie? Runęłabym niczym wór kartofli u podnóża tego klifu, leżąc na zimnie i czekając na ratunek.
Potrząsnęłam głową, wzięłam głęboki wdech i powoli wypuściłam powietrze. Nie ma mowy. Dam radę. Muszę tylko dotrzeć na szczyt i znaleźć jakieś schronienie, dopóki ta zawierucha nie ustanie.
Wiatr hulał między drzewami na wzgórzu, sypiąc mi śniegiem prosto w twarz. Zadrżałam, gdy pot spływał mi po policzkach, próbując jednocześnie przełknąć gulę w gardle.
„Już prawie” mruknęłam pod nosem, sapiąc, gdy podciągnęłam się w górę, by znaleźć punkt, którego mogłam się chwycić.
Zignorowałam ból w mięśniach. Byłam wykończona, ale ta nagła burza zmuszała mnie do dalszej wspinaczki i znalezienia schronienia na szczycie.
Spojrzałam w górę na ciemnoszare niebo, widząc swój oddech w coraz bardziej lodowatym powietrzu. Głośny wiatr wył wokół mnie, coraz więcej śniegu sypało, a niespodziewana śnieżyca z każdą chwilą przybierała na sile.
To, co miało być przyjemną wspinaczką, zmieniło się w walkę o przetrwanie. Zaśmiałam się cicho. Chciałam tylko wyjść i wybić sobie z głowy historię, nad którą ślęczałam przez ostatni rok.
Po mocnym szarpnięciu, żeby upewnić się, że trzyma się jak trzeba, przypięłam linę i ruszyłam dalej w górę. Normalnie cieszyłabym się widokami i świeżym powietrzem, ale teraz dotarcie na szczyt wymagało całego mojego skupienia.
Po czasie, który wydawał się wiecznością, w końcu podciągnęłam się na krawędź. Westchnęłam krótko z ulgą. Odpięłam się od liny i ostrożnie wstałam, uważając gdzie stawiam stopy na oblodzonych skałach i rozglądając się za jakimś schronieniem.
Objęłam się ramionami, próbując się rozgrzać, a serce waliło mi jak oszalałe. Rozglądałam się, mając nadzieję znaleźć choćby najmniejszą dziurę, w której mogłabym się schować, ale nic nie widziałam. Mój umysł pracował na wysokich obrotach, gdy zaczynał ogarniać mnie strach. Wtedy zauważyłam wąską ścieżkę z drzewami wzdłuż krawędzi klifu.
Było przeraźliwie zimno w pobliżu szczytu góry. Trzęsłam się jak osika pod przemoczonymi ciuchami. Sytuacja z minuty na minutę robiła się coraz bardziej nieciekawa. Wiedziałam, że jeśli zostanę dłużej na otwartej przestrzeni, mogę się wyziębić i złapać jakieś paskudne choróbsko.
Ostrożnie szłam wzdłuż ścieżki, czując ulgę, gdy ta poszerzyła się i weszła w las. Szłam dalej, pocierając ramiona.
Nagle, ponad głośnym wiatrem i chrzęstem śniegu pod moimi butami, usłyszałam coś, co brzmiało jak głos. Był tak cichy, że początkowo myślałam, że się przesłyszałam, ale potem usłyszałam go ponownie.
Poczułam strach i przyspieszyłam kroku. Czy mam omamy? Czy może to wychłodzenie daje mi się we znaki? A co jeśli to jakiś niebezpieczny typ jak z tych horrorów, próbujący zwabić mnie do swojej przerażającej chaty w lesie?
Głos odezwał się ponownie, tym razem bliżej, a ja zatrzymałam się. Ktoś definitywnie utknął tu jak ja i brzmiał, jakby potrzebował pomocy.
Nie byłam pewna, co robić. Nie mogłam go po prostu zignorować. Mógłby umrzeć w takiej zawierusze. Musiałam mu pomóc.
„Dasz radę, Annabelle” powiedziałam do siebie, podążając za słabymi wołaniami i mając nadzieję, że to nie jest jakaś pułapka. „Błagam, nie bądź mordercą”.
Szłam w kierunku krzyku, czując coraz większy niepokój, gdy stawał się głośniejszy. Odsunęłam małą gałąź z drogi i stanęłam jak wryta, gdy go zobaczyłam.
„O rany” powiedziałam, podchodząc bliżej.
Ścisnęło mnie w gardle, gdy zobaczyłam bladą, wykrzywioną bólem twarz rannego mężczyzny, leżącego w śniegu i trzymającego się za krwawiącą nogę.
„Proszę…” powiedział słabym głosem przez zaciśnięte zęby, patrząc na mnie błagalnie jasnymi brązowymi oczami. „Proszę… pomóż…”