Co się dzieje, gdy dwie osoby, które nie potrafią się od siebie uwolnić, zostają zmuszone do stawienia czoła swoim najmroczniejszym sekretom?
Bailey jest autorką prześladowaną przez bolesną przeszłość i uwięzioną w toksycznym związku. Spencer to zreformowany bad boy próbujący zostawić za sobą swoje błędy. Kiedy ich ścieżki się krzyżują, chemia między nimi jest niezaprzeczalna - ale żadne z nich nie jest gotowe na chaotyczną, emocjonalną więź, która za tym idzie.
Uwięzieni między pożądaniem, zdradą i własnymi osobistymi demonami, Bailey i Spencer balansują na cienkiej granicy między miłością a autodestrukcją. Gdy ulegają pokusie, muszą stawić czoła prawdzie o tym, kim naprawdę są - i czego chcą od siebie nawzajem.
Dirty Little Secret to wciągająca, emocjonalna opowieść o zakazanej miłości, drugich szansach i sekretach, które mogą nas albo rozdzielić, albo połączyć. Czy miłość może przetrwać, gdy przeszłość jest zbyt ciężka, by o niej zapomnieć?
Rozdział 1
Hailey i EricRozdział 2
SpotkanieRozdział 3
Budzenie się do rzeczywistościRozdział 4
Więzi rodzinneBAILEY
Bailey zadrżała, gdy wpadło zimne powietrze. Obserwowała, jak Eric się ubiera i wiąże krawat. Otuliła się białym prześcieradłem, chroniąc swoją brązową skórę przed chłodem.
„Wychodzisz?” zapytała cicho Bailey, opierając twarz na kolanach.
Eric poprawił spinki do mankietów i zerknął w lustro, zanim się do niej odwrócił.
„Tak, Hailey”.
Bailey nie poprawiła go, gdy użył złego imienia. Po prostu mocniej owinęła się prześcieradłem.
„Kiedy pozwolisz mi poznać twoją rodzinę, Ericu?”
Spojrzał na nią z lekkim uśmiechem i odezwał się tonem, który sprawił, że poczuła się jak głupia.
„Niedługo, kochanie. Już wkrótce”.
Bailey westchnęła smutno.
Mówił tak od dwóch lat.
„Pa, Hailey!” zawołał, wychodząc.
„Jestem Bailey!” powiedziała, ale on już zamknął drzwi.
Oczy ją zapiekły, gdy schowała twarz między kolanami i mocno je zacisnęła.
Westchnęła ciężko i wstała z łóżka. Myła się tak mocno, aż skóra zaczęła ją boleć. Czuła się jak brudny sekret Erica. I czuła się brudna.
Po umyciu się i przebraniu, Bailey postanowiła wyjść na zewnątrz. Jak zwykle, zeszła schodami i spuściła wzrok, przechodząc przez hol.
Wiedziała, co zobaczy, jeśli podniesie głowę. Ludzi, którzy jej współczują. Ludzi, którzy jej nie lubią. Ludzi rozczarowanych nią.
Nie mogła ich winić. Widzieli, jak robi to samo od dwóch lat. Sama była sobą rozczarowana.
Jej nauczyciele mawiali kiedyś:
Możesz osiągnąć tak wiele, Bailey.
Jesteś bystrym dzieckiem z dobrą przyszłością przed sobą.
Możesz zrobić wszystko, jeśli się postarasz.
I zrobiła to. Stała się bogata, robiąc to, co kochała – pisała. Zdobyła sławę. Wygrywała nagrody i nazywano jej imieniem budynki.
Ale ci ludzie wiedzieli, jak pozwalała Ericowi źle ją traktować.
Ten fakt sprawiał, że wszystkie jej osiągnięcia wydawały się mniej ważne. Każdy sukces stawał się czymś do wyśmiania.
Zimne nowojorskie powietrze przywróciło ją do rzeczywistości. Jej nos zaczerwienił się, a skóra pokryła się gęsią skórką, ale chłodne powietrze wypełniło jej płuca. Sprawiło, że poczuła się czysta.
Bailey spacerowała ulicami, robiąc to, co kochała od dziecka – obserwowała ludzi. Uważała, że to właśnie dlatego stała się dobrą pisarką.
Ciągłe obserwowanie innych pomagało jej pisać o prawdziwym życiu w swoich książkach.
Jako dziecko spędzała godziny przy oknie, obserwując ludzi na ulicach. Nadawała im imiona i wymyślała dla nich historie. Sprawiała, że zakochiwali się i zabierała ich na przygody, o których nigdy się nie dowiedzieli.
Niektóre z tych przygód trafiły później do książek, czyniąc ją bardzo popularną autorką.
Z powodu zimna ulice były prawie puste. Ludzie chowali się w sklepach. Starbucks był pełen, podobnie jak inna pobliska kawiarnia.
W drodze powrotnej jej uwagę przykuł pewien mężczyzna. Był wysoki i dobrze zbudowany, a Bailey mogła dostrzec fragmenty plemiennych tatuaży wystające znad kołnierzyka jego koszuli.
Stał przed starą kawiarnią, wyglądał na wściekłego. Trzymał telefon przy uchu i głośno przeklinał.
Wyglądało na to, że „pieprzony Vince” coś zgubił, a ten mężczyzna chciał umieścić pewne rzeczy w bardzo niewygodnych miejscach.
Zaśmiała się w duchu. Był bardzo ekspresyjny. Gdy krzyczał do telefonu, jego ramiona poruszały się gwałtownie, co sprawiało, że tatuaże wydawały się ożywać.
Nagle przestał mówić i spojrzał w górę – prosto na nią. Patrzył na nią z chłodnym zainteresowaniem, jego usta lekko się rozchyliły.
Tatuaże biegły w górę jego szyi, znikając pod skórzaną kurtką.
Westchnęła, szybko spuściłą wzrok i przyśpieszyła kroku.
Z każdym krokiem czuła, jak się uśmiecha i patrzy na jej plecy.
Postanowiła to zignorować i wspięła się na trzecie piętro do swojego mieszkania.
Bailey chodziła pieszo tak często, jak mogła. Jako pisarka spędzała większość czasu w wygodnym fotelu, jedząc śmieciowe jedzenie, które nazywała „inspirującym”.
Zamknęła za sobą drzwi i opadła na kanapę.
Nie mogła wymyślić, co napisać. Miała blokadę twórczą. Nie mogła sobie na nią pozwolić; była pisarką. Jęknęła, myśląc o swojej obecnej sytuacji.
Bailey podeszła do lodówki, miała nadzieję znaleźć coś smacznego, co pomogłoby jej się odstresować, ale zamiast tego znalazła puste półki.
Ostatnio nie chodziła na zakupy, bo wydawało się to przynosić pecha. Za każdym razem, gdy szła, jej agent albo do niej dzwonił, albo pojawiał się na pobliskiej ulicy. Nowy Jork był ogromnym miastem, więc Bailey była zdezorientowana tym, jak jej agentowi udawało się tak często na nią wpadać.
Westchnęłą, zastanawiająć się, co robić dalej. Właśnie gdy miała się poddać i zdrzemnąć, zadzwonił jej telefon.
To była jej matka. O, świetnie. Bailey jęknęła w duchu.
„Halo?”
„Kochanie”, powiedziała powoli jej matka.
Bailey słyszała dezaprobatę w jej głosie. Co takiego zrobiła?
„Tak, mamo?”
„Czy tak długo siedziałaś na kanapie, że zapomniałaś, jaki jest dzień?”
Bailey poczuła się zraniona tym złośliwym komentarzem. Zanim zdążyła odpowiedzieć, jej matka mówiła dalej.
„Chyba tak. Jest piątek. Twój brat i siostry na ciebie czekają”.
Bailey zacisnęła zęby, powstrzymując jęk.
„Nie będę mogła…”
„Zobaczymy się o szóstej”.
Połączenie zostało zakończone. Bailey odsunęła telefon, patrzyłą na ekran pokazujący koniec rozmowy.
Z frustracją rzuciła telefonem na drugi koniec kanapy i odchyliła głowę do tyłu, uderzając nią o poduszkę.
Jej matka, Portia Williams, zawsze uważała się za bardzo mądrą. Choć niekoniecznie w sensie prawdziwej wiedzy. Po prostu była zarozumiała. Miała postawę, która wręcz krzyczała: Jestem lepsza od ciebie. Dlaczego wciąż oddychasz moim powietrzem?
Oczywiście, miała tylko najlepsze dzieci. Oczekiwała najlepszego. Akceptowała tylko najlepsze. Tolerowała tylko najlepsze.
Portia Williams nie rozumiała, że nie każdy może być najlepszy.
Ale Bailey mieszkała z matką przez większość życia. Teraz już wiedziała, że gdy jej matka mówiła najlepszy, miała na myśli ~doskonały~.
Bailey nie była doskonała. Była zbyt gruba, zbyt niska, zbyt mądra i zbyt niezręczna. Zbyt Bailey.
„Nikt nie może być doskonały”, powiedziała do siebie, nakładając makijaż, którego nienawidziła.
„Nikt nie jest doskonały”, mruknęła, zakładając bardzo wysokie obcasy.
„Możesz być doskonale niedoskonały, ale doskonała doskonałość jest doskonale niemożliwa”, powiedziała, wkładając sukienkę.
Mimo że powtarzała te słowa, te same słowa, które powtarzała od trzeciej klasy, wciąż robiła wszystko, co mogła, by być doskonałą według standardów matki.
Oczywiście, zawiodła.
„Bailey kochanie, czy nie wiesz, że ta sukienka jest zbyt obcisła dla twojej… figury?” To były pierwsze słowa jej matki.
Gdy Bailey weszła do domu, który kupiła dla swojej rodziny, miała ochotę odwrócić się i uciec.
Lorelei, jej siostra, zaśmiała się złośliwie, zachowując się bardziej jak pięciolatka niż dwudziestopięciolatka.
Jadalnia była pierwszym pomieszczeniem za wejściem, naturalnie przyciągała uwagę zaraz po wejściu. Była pokazem perfekcji i sceną, na której jej rodzina odgrywała swoje role. Jej brat, dwie siostry i rodzice byli już na miejscu.
Nawet liczba członków rodziny była idealnie parzysta. Przez chwilę zastanawiała się, co by się stało, gdyby mieli jeszcze jedno dziecko.
„Księżniczko!” Jej ojciec wstał i mocno ją przytulił.
Bailey odwzajemniła uścisk i wdychała znajomy zapach jego piekarni.
„Cześć, siostra!” Peter, jej brat, przywitał ją z uśmiechem i uściskiem.
„Jesteś teraz wyższy ode mnie!” Spojrzała ze zdziwieniem na swojego młodszego brata.
„Tak. Urosłem tego lata”. Jego głos był głęboki. Peter miał teraz szesnaście lat. „Ale ciebie tu nie było, więc…”
Potargała mu włosy i posłała smutny uśmiech.
„Wiem. Przepraszam, Pete”.
Przepraszam, ale nie wracam.
„Siostra!” Jej najmłodsza siostra, Lia, miała tylko siedem lat. Podbiegła do Bailey i mocno ją przytuliła. Lia trzymała w rękach dżinsy i machała nimi do Bailey.
„Uratuj mnie przed sukienkami, Bailey. Ona nie przestaje mnie w nie ubierać”.
Bailey zaśmiała się i pocałowała siostrę w czoło. „Chciałabym to potrafić”.
Lia wróciła do szeregu, sprawiając, że atmosfera w pokoju znów stała się napięta.
Lorelei i jej matka stały tam, wyglądały na niezadowolone i zadufane w sobie.
Bailey przygryzła wargę i zamknęła oczy, powstrzymując łzy. Jej matka chciała, żeby zawiodła, tylko po to, by móc się zaśmiać i powiedzieć: „A nie mówiłam?”
„Jemy czy co?” zapytał Peter, a Bailey posłała mu wdzięczne spojrzenie.
To zaraz stanie się o wiele gorsze.
Bailey dźgała widelcem swoją sałatkę. Nienawidziła sałatki. Wszyscy inni jedli pieczeń, puree ziemniaczane, sos i bułeczki.
„ Musisz uważać na wagę”, powiedziała jej matka, stawiając przed nią sałatkę.
„Co ty masz na sobie?” zapytała Lorelei z obrzydzeniem w głosie.
„Sukienkę”, odpowiedziała cicho Bailey, starając się nie dać Lorelei niczego, czego mogłaby użyć przeciwko niej.
„Jest taka stara”, powiedziała złośliwie Lorelei. „ Ja noszę Pradę. To jest modne. Wszyscy to noszą. Czy ty żyjesz w jaskini?”
Bailey przesuwała kawałek zwiędłej sałaty po talerzu, starała się nie odpowiadać.
„Którą ja kupiłam”, powiedziała cicho do swojego talerza.
Nie mówiła wystarczająco cicho. Lorelei odwróciła się gwałtownie, jej twarz wyrażała gniew. Wszyscy oprócz jej matki cicho się zaśmiali.
„Mamo”, jęknęła Lorelei, jej oczy napełniły się fałszywymi łzami.
Świetnie. Teraz będą łzy.
„ Dlaczego jesteś taka zazdrosna o swoją siostrę?” skarciła ją matka. „Czy to dlatego, że jest szczuplejsza? Piękniejsza?”
„Mamo!”
„Portia!”
Bailey zignorowała protesty Petera i ojca, wiedziała, że przestaną, gdy matka spojrzy na nich gniewnie.
„Mam dość jej złośliwości wobec mojej Lorelei!” powiedziała ze złością matka.
Bailey przestała zwracać uwagę, próbowała zdystansować się od sytuacji. Starała się myśleć o życiu bohaterów swojej książki.
Co teraz robi Cynthia? Zastanowiła się nad tym, a potem zaśmiała się w duchu. ~Nic. Z powodu blokady twórczej Cynthia utknęła w środku kłótni ze swoim mężem.~
Cholera. Zawiodłam też w tym.
Porażka. Czuła się, jakby ściskała jej gardło, a żołądek miała jak wymieszany.
„Portia, ona jest naszą córką!:
„Nie obchodzi mnie to”.
„Bailey nie będzie tego znosić wiecznie, wiesz”, powiedział powoli Peter, patrząc gniewnie na matkę i siostrę.
Peter kontynuował: „W końcu odbierze wam wszystko – swój dom i swoje pieniądze – spod waszych eleganckich stóp, a ja będę się śmiał”.
Portia, Lorelei i jej ojciec zbledli.
Bailey wstała i spojrzała na wszystkich przy stole. Posłała rodzeństwu wdzięczny uśmiech.
„Chyba czas, żebym wróciła do domu. Mam… czeka na mnie pisanie”.
***
Eric opierał się o framugę drzwi, gdy Bailey dotarła do swojego mieszkania.
„Hej, gdzie byłaś? Mieliśmy się spotkać dziś wieczorem”.
Spojrzała na niego zdezorientowana. „Byłam na kolacji u rodziny, nie dostałeś mojej wiadomości?”
„Tak, ale miałaś plany ze mną”, powiedział, gdy szukała kluczy.
Dlaczego tak bardzo chciał wejść do środka?
Przycisnął się do jej pleców, kładąc dłonie na jej biodrach.
„Czekałem na ciebie”, oznajmił cicho.
Bailey przewróciła oczami, odsuwając się od drzwi.
„O to ci chodzi?”
Chociaż znała odpowiedź – seks. O to zawsze chodziło, prawda?
„Co masz na myśli?”
„Idź do domu, Ericu”.
Bailey westchnęła, jej ciało było zmęczone i wyczerpane. Miała już dość problemów z rodziną, a teraz jeszcze to? To było za dużo.
„Nie, powiedziałaś, że się spotkamy, więc otwórz drzwi. Nie mam czasu na twoje dramatyzowanie!”
Bailey zmarszczyła brwi, zakładając torebkę na ramię. „Dramatyzowanie? Mówisz poważnie?”
„Hailey, otwórz te cholerne drzwi i pozwól mi…”
Oczy Bailey rozszerzyły się, gdy Erica przykrył duży, ale nieco znajomy cień. Zapach wody kolońskiej i dymu otoczył parę.
Głos Erica urwał się, gdy odwrócił głowę, by zobaczyć wielkiego mężczyznę patrzącego na niego groźnie.
Bailey westchnęła. To był on. Facet z kawiarni. Co on tu robił?
„Czy jest jakiś problem?” zapytał spokojnie, jego głos głośno rozbrzmiewał w korytarzu.
Eric potrząsnął głową. „Nie, ja tylko… ja tylko…”
Mężczyzna przechylił głowę, czekając, jego ramiona powiększyły się, gdy to zrobił.
„Wychodziłeś? Brzmiało, jakbyś właśnie wychodził”, powiedział wielki mężczyzna.
Eric uciekł, zostawiając Bailey i dziwnego mężczyznę. Ten wyciągnął rękę. Bailey spojrzała na nią, zauważając, jak stabilna była.
„Spencer. Mieszkam naprzeciwko ciebie. Jak masz na imię?”
Uścisnęła ją i uśmiechnęła się. „Bailey. Dzięki za… „ Wskazała miejsce, gdzie stał Eric, jej skóra się rozgrzała. Co za sposób na poznanie kogoś, zwłaszcza kogoś, kto tak wyglądał.
Spencer zaśmiał się, zanim szeroko się uśmiechnął. „Co za dupek. Jeśli wróci, po prostu zapukaj do moich drzwi”.
Bailey wyszczerzyła zęby. „Tak zrobię”.