Nowa dziewczyna Raven Zheng ma sekret: widzi duchy. Miejscowa legenda, Cade Woods, ma własne specjalne zdolności. Po serii morderstw, nastolatkowie postanawiają wykorzystać swoje umiejętności, aby złapać mordercę. Ale kiedy Raven dowiaduje się o mrocznej historii Cade’a, zastanawia się, czy naprawdę można mu ufać...
Kategoria wiekowa: 13+
RAVEN
Może tym razem będzie inaczej, pomyślałam, wpatrując się w ostatnie pudło z zapakowanymi ubraniami w mojej nowej sypialni.
Co było złego w myśleniu życzeniowym?
Może tym razem faktycznie zostaniemy. Poznam przyjaciół. NORMALNYCH przyjaciół.
Powstrzymałam się. Nie było sensu udawać. Co roku zawsze było tak samo.
Nowe miasto.
Nowy spis nazwisk i twarzy, których nie zapamiętywałam... ludzi, którzy i tak by ze mną nie rozmawiali.
Nikt nigdy nie rozmawia z szaloną dziewczyną.
A potem byśmy wyjechali. Wcisnęli przycisk “reset” i...
“Zimowe ubrania Raven” – tak brzmiał napis na pudełku, wykonany wyraźnym pismem mojej tak zwanej niani Grace. Westchnęłam.
Czy my w ogóle wytrwamy w tym marnym miasteczku do kolejnej zimy?
Popchnęłam pudełko w nogi łóżka.
Przez lata wyrobiłam w sobie nawyk zostawiania jednego spakowanego pudła i wyglądało na to, że tym razem to jedno wygrało, mimo że w mojej garderobie miałam mnóstwo miejsca.
Dziwnie się czułam, mając tak dużo przestrzeni.
Przez pracę mojego taty zawsze przeprowadzaliśmy się do dużych miast. Nie mieszkałam w prawdziwym domu od czasu gdy moja mama zniknęła.
Od czasu, gdy tata zdecydował, że jedynym sposobem na poradzenie sobie z bólem jest zostanie pracoholikiem.
Który musiał płacić komuś innemu za opiekę nad córką.
Gdyby nie Grace, zostałabym na świecie zupełnie sama. Z biegiem lat stała się dla mnie starszą siostrą, której nigdy nie miałam, jedyną osobą, z którą mogłam porozmawiać.
Ale nawet Grace nie wiedziała o moim sekrecie...
Podskoczyłam, gdy światło w sypialni nagle zgasło i pokój pogrążył się w ciemności.
Powietrze za mną poruszyło się, podnosząc włoski na moim karku, a temperatura w pokoju zauważalnie spadła.
Odwróciłam się powoli.
— Grace?
Nie było nic poza niesamowitą, nabrzmiałą ciszą.
Błagałam, by moje oczy, przyzwyczaiły się do ciemności, ale one, działając nieśpiesznie, odmawiały posłuszeństwa.
Mimo wszystko czułam to.
Nie jestem sama.
— Raven... — złowrogi szept rozpełzł się między cieniami.
Powietrze wokół mnie stało się jeszcze bardziej mroźne, gdy zbliżyła się do mnie jakaś niewidzialna postać.
Czułam, że znajduje się praktycznie na mnie.
Gdy moje oczy niechętnie przyzwyczaiły się do światła, w końcu dostrzegłam wysoką, cienką plamę ciemności zaledwie kilka kroków dalej.
— Co, jesteś teraz uczulony na promienie słoneczne?
Światło nagle włączyło się z powrotem, a w drzwiach ze skrzyżowanymi ramionami stanęła Grace.
Moje oczy wróciły na środek pokoju, do zakapturzonej postaci stojącej bez ruchu.
Tej, której Grace nie mogła zobaczyć, a która wyglądała jak...
Przewróciłam oczami.
...Ponury Kosiarz.
Uh, powinnam była wiedzieć.
— Wiesz, czasami się o ciebie martwię, młoda — kontynuowała Grace, przechodząc przez pokój i odsuwając grubą zasłonę z okna.
Popołudniowe światło słoneczne wlało się do sypialni.
Grace zrobiła krok do tyłu, zadowolona. — Bardzo potrzebujemy wymienić te zasłony. Są ohydne.
Oczywiście nie mogła zobaczyć, że nie byłam sama.
Nie mogła zobaczyć jego.
Nikt nie mógł tak naprawdę. Tylko ja.
Bo on nie był, ściśle mówiąc, żywy.
Tak jak inne… duchy, które ciągle pojawiały się w moim życiu i prosiły, żebym pomogła im przejść do światła.
Duchy.
To było trochę mylące, kiedy byłam młodsza. Każdy ma wymyślonych przyjaciół, kiedy jest mały.
Ale potem stałam się starsza. A one nie odeszły.
Jedyną osobą, która mi wierzyła, była moja babcia Pearl, którą tata tak serdecznie nazywał “Szaloną Pearl”.
Babcia Pearl też je widziała i często recytowała starożytne koreańskie mity o naszych przodkach – historie o jasnowidzach, szamanach i półbogach.
Wizyty w domu babci były niezwykle rzadkie.
Moi rodzice nie chcieli, aby głowa ich jedynej córki była wypełniona tym, co uważali za bzdury.
Przekonałam się na własnej skórze, że jeśli nie chcę spędzić całego dzieciństwa w gabinetach psychiatrów, powinnam po prostu milczeć. Tak też robiłam.
Zamknęłam się też i udawałam, że słucham, kiedy Grace usiadła przy mnie i wygłosiła swoją zwyczajową gadkę o tym, jak to muszę się zaprzyjaźnić w nowym mieście i bla, bla, bla.
— A tak przy okazji, musisz załatwić pewną sprawę — powiedziała Grace, wręczając mi kartkę papieru.
Moja “niania” zawsze obmyślała czytelne podstępy, aby skłonić mnie do zawarcia przyjaźni.
— Poważnie? — jęknęłam, patrząc na listę zakupów spożywczych. — Nie możesz tego zrobić sama?
— Muszę ogarnąć kuchnię i pokój dzienny, młoda. W każdym razie powinnaś wyjść z domu. To ci dobrze zrobi.
Przez całą rozmowę mój wzrok spoczywał na nim.
— Nieważne, że ty możesz prowadzić, a ja nie — odpowiedziałam.
Zalety posiadania ojca, który uparł się, żeby samodzielnie mnie uczyć, mimo że ledwo miał czas na przeczytanie gazety rano.
Grace z uśmiechem wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi.
Gdy tylko zostałam sama, chwyciłam najbliższą mi rzecz – powieść w twardej oprawie, leżącą na mojej komodzie – i rzuciłam nią prosto w Kosiarza.
A raczej przez niego.
— Randy! — wykrzyknęłam. — O co ci chodzi?
Postać odsunęła kaptur, odkrywając głowę o truskawkowoblond włosach i pokazując podstępny uśmieszek.
Randy, fan własnych sadystycznych żartów, wybuchnął śmiechem. — Ty… powinnaś była zobaczyć swój…
— Nie bałam się! A ty nie jesteś zabawny!
Boże, czasami chciałabym móc mordować zmarłych.
Randy otarł łzę z bladych oczu i westchnął zadowolony. — Co, żadnego “miło cię widzieć, Randy”? “Tęskniłam za tobą, Randy”?
Poznałam Randy'ego nieco ponad dwa lata wcześniej, kiedy mieszkaliśmy w Dallas, i od tamtej pory chodził za mną w kółko.
Z wyjątkiem ostatnich dwóch miesięcy, kiedy zamilkł jak radio. Po prostu założyłam, że w końcu postanowił ruszyć dalej.
Powinnam się była spodziewać.
Ale cieszyłam się, że go widzę, mimo jego taniego kostiumu na Halloween.
Duchy zazwyczaj pojawiały się w ubraniach, w których umarły.
A Randy? Cóż, utknął przebrany za Ponurego Żniwiarza – plastikowa kosa i w ogóle – na resztę życia pozagrobowego.
O ironio.
— Tęskniłam za tobą, Randy — powiedziałam w końcu, przewracając oczami. — Gdzie byłeś, w każdym razie? I jak zrobiłeś to ze światłami?
Randy wzruszył ramionami. — Szukałem więcej ludzi takich jak ja.
Uniosłam brwi. — Ludzi takich jak co?
— Duchów, które nie są zagubione lub próbują się stąd wydostać. Ludzi, którzy byli w pobliżu przez jakiś czas.
— Dlaczego?
— Bo mogą mnie nauczyć pewnych rzeczy. Na przykład jak poruszać przedmiotami w świecie fizycznym.
Spuścił wzrok. — Cóż, oni próbowali mnie nauczyć. Sztuczka ze światłami to prawie wszystko, do czego jestem jak na razie zdolny. To żałosne.
Znowu wzruszył ramionami. — No cóż. Próbowałem. Chyba będę musiał wymyślić inne sposoby, żeby cię zdenerwować.
Roześmiałam się.
Było miło mieć kogoś do rozmowy.
— Cóż — powiedziałam, machając do niego listą zakupów — masz ochotę zobaczyć miasto?
***
Piętnaście minut później włożyłam do kieszeni listę zakupów – całkowicie niedorzeczną, ale mniejsza o to – i razem z Randym udaliśmy się do jedynej kawiarni, która pojawiła się w Google.
— To jest centrum? To jest to? — zapytał Randy z niedowierzaniem, kiedy dotarliśmy do Main Street.
Centrum Elk Springs było przytłaczającym zbiorowiskiem małych, rodzinnych sklepików, i wydawało się, że spośród nich działał tylko jeden.
Wtedy właśnie zobaczyliśmy małego chłopca.
Nie mógł mieć więcej niż pięć lub sześć lat i stał na rogu między lodziarnią a kawiarnią, ze znajomym zdezorientowanym wyrazem twarzy.
Czoło miał rozcięte, a szyja i tors były zachlapane krwią.
— Mamusiu? — wołał, a jego oczy zalewały się łzami. — Czy ktoś wie, gdzie jest moja mamusia?
Mimo sporego przepływu pieszych nikt się nie zatrzymał.
Bo nikt nie mógł go zobaczyć.
Duchy dzieci zawsze były najtrudniejsze.
Randy zazwyczaj był pomocny w tego typu sprawach... przemawiał do ludzi, którzy nie wiedzieli, że nie żyją, albo przekonywał ich, że widziane przez nich jasne światło oznacza dobre miejsce.
Bezpieczne miejsce.
W tym przypadku jednak jego kostium – nieważne jak tani czy sztuczny – mógłby małego chłopca tylko przestraszyć.
— Zostawię cię z tym — powiedział Randy, rzucając mi porozumiewawcze spojrzenie, zanim zniknął.
Pospieszyłam do miejsca na rogu, gdzie stał tamten mały i przyklęknęłam, udając, że wiążę sznurowadła.
— Zgubiłeś się? — zapytałam małego chłopca miękko, trzymając głowę spuszczoną.
Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowałam, byli ludzie widzący mówiącą do siebie nową dziewczynę.
— Widzisz mnie? — zapytał. — Nikt… nikt nie może…
— Wiem — odpowiedziałam. — Mogę ci pomóc, jeśli chcesz. Ale musisz iść za mną.
Schowałam się w zaułku obok kawiarni i czekałam za śmietnikiem.
Po chwili pojawił się duch, chlipiąc.
— Jak masz na imię? — zapytałam.
— Charlie.
— A kiedy ostatni raz widziałeś swoją mamę, Charlie?
Zastanowił się przez chwilę. — Wiozła mnie na trening i… a potem byliśmy do góry nogami.
Łza potoczyła się po jego policzku. — Wtedy przyszli jacyś ludzie i próbowali ją obudzić, ale ona nie chciała. Włożyli ją do tego dużego czarnego worka i zabrali.
Przynajmniej będą razem, pomyślałam.
Nigdy nie życzyłabym nikomu śmierci, ale w przypadkach takich jak ten wydawała się ona prawie łaską losu. Małe srebrne światełko.
— Czy widzisz gdzieś jasne światło? — zapytałam Charliego.
Mały chłopiec przytaknął, a jego brwi się złączyły. — Śledzi mnie od... — urwał. — W środku są głosy. To jest straszne.
— Nie bój się — powiedziałam łagodnie. — Twoja mama jest po drugiej stronie tego światła. Więc wszystko, co musisz zrobić, to wejść do niego. Okay?
— Obiecujesz? — zapytał Charlie, a jego warga drżała.
— Obiecuję.
Patrzyłam, jak chłopak nagle rozpłynął się w powietrzu, jego ciało stawało się coraz bledsze i jaśniejsze, aż zniknęło w maleńkim błysku.
Zrobiłam krok do tyłu i wpadłam na coś dużego.
Właściwie na kogoś.
— Och! — obróciłam się. — Uważaj, jak…
Zatrzymałam się, zahipnotyzowana parą intensywnych ciemnobrązowych oczu wpatrujących się w moje źrenice i oceniających mnie.
— …chodzisz — wyszeptałam.
Chłopak, którego twarz znajdowała się zaledwie kilka cali od mojej, cofnął się o krok, ale jego spojrzenie pozostało zdecydowane i spokojne.
W końcu mogłam mu się dobrze przyjrzeć.
Wyglądał mniej więcej na mój wiek, był wysoki i szczupły, z ostrą linią szczęki, kanciastym nosem i nieskazitelnie bladą skórą. Jego ciemne włosy były dzikie i niesforne.
Pojedynczy dreszcz przebiegł mi po kręgosłupie; było w nim coś takiego, co było po prostu...
Groźne, pomyślałam sobie.
Wygląda jak ktoś, kto spojrzał śmierci w oczy.
Gość zesztywniał i podniósł rękę, by odgarnąć z twarzy kilka kosmyków włosów.
I wtedy właśnie zauważyłam rękawiczki.
Mimo upału letniego popołudnia miał na sobie parę czarnych skórzanych rękawiczek, które były wsunięte w rękawy jego dżinsowej kurtki.
W rzeczywistości nie było widać ani cala skóry od szyi w dół.
Nagle jego twarz złagodniała i pojawił się na niej dezorientująco czarujący uśmiech.
— Cześć — powiedział, błyskając na mnie swoimi doskonałymi zębami. — Przepraszam, jeśli cię przestraszyłem. To był wypadek.
— Ja… ymm — powiedziałam, zdenerwowana. Sięgnęłam w stronę czarnych włosów i założyłam je niespokojnie za ucho.
Zachowuj się normalnie. Powiedz coś. Cokolwiek.
— Cześć — odpowiedziałam w końcu.
Serio? On nawet nie jest aż tak przystojny.
No dobra, jest. Ale i tak.
— Cześć — powtórzył, szczerząc się.
Jego zdolność do całkowitej zmiany swojego zachowania w ułamku sekundy była niemal niepokojąca.
— Jestem Cade, tak przy okazji — kontynuował. — A ty jesteś…?
— Raven — powiedziałam szybko. — Raven Zheng.
— Raven Zheng — powtórzył z namysłem. Moje imię jakimś cudem zabrzmiało lepiej, gdy on je wypowiedział.
Cade uśmiechnął się ponownie. — Cóż, Raven, mogę cię o coś zapytać?
— Och… okay — powiedziałam powoli. — Dawaj.
— Z kim rozmawiałaś przed chwilą?
Ścisnęło mnie w żołądku. — Nie rozmawiałam… — jąkałam się pod wpływem jego dręczącego spojrzenia.
— Ach… i co to jest “światło”?
Kurwa.
Pierwszy dzień w mieście i już zostałam przyłapana na zachowywaniu się jak psychol.