Ns. Nauti
SLOAN
– Dokąd idziesz, Aniołku? – pomyślał Sloan, podążając wzrokiem za dziewczyną, która przedzierała się przez tłum.
– Widzisz coś, co ci się podoba? – Tristan zażartował, gdy i on zauważył dziewczynę, a zwłaszcza uwagę brata na znikającej dziewczynie.
– Może... – mruknął Sloan, biorąc ostatni łyk swojej szkockiej. – Declan...Dec?
Jego przyjaciel stał jednak zahipnotyzowany przyjaciółką małego aniołka, która wciąż tańczyła na podeście. Dawała tłumowi coś do oglądania, a zwłaszcza coś, na czym będzie mógł później podrygiwać.
Sloan nigdy nie widział, żeby Declan był tak zafascynowany kobietą, zwłaszcza ludzką.
– Bierzcie się za nie – Tristan zachęcił, klepiąc Declana i Sloana po ramionach. – Obaj.
Sloan roześmiał się z lekko nietrzeźwego zachowania swojego brata. Poczuł jednak krótki, ostry ból w klatce piersiowej, a jego wilk warknął, ostrzegając przed niebezpieczeństwem.
Nagle jego oczom ukazała się wizja kogoś biegnącego. Jego brwi zmarszczyły się w zakłopotaniu, gdy anielski głos krzyknął w jego głowie.
– O Boże!
– Aniołku? – Sloan wyczuł jej strach. Co dziwne, bardzo krótko widział jej oczami. Była na zalesionym terenie, uciekając przed czymś.
Dzięki ich połączeniu słyszał wokół niej szczekanie i warczenie. Jego wilk wył, gdy ogarnęło go poczucie zagrożenia.
– Declan, zostań tutaj... miej oko na tę dziewczynę. Tristan ze mną, TERAZ! – rozkazał Sloan, przechodząc na swoją osobowość alfa.
Choć Sloan miał naturalny instynkt, by przeskoczyć przez balkon na główny parkiet, wyczuł, że schody będą lepszym rozwiązaniem. Zbiegli po schodach, a tłum jakby zrobił im drogę.
– Billy? Mała dziewczyna w białej sukience, gdzie ona się podziała?
– Biała sukienka?
– Właśnie wyszła z klubu.
– Kto, Myszka? Ale ona była ubrana na różowo. Poszła odetchnąć za rogiem, tak mi się wydaje – wskazał bramkarz, a Sloan pobiegł w kierunku, który mu wskazał.
Za rogiem nie było żadnych stworzeń – ludzi, zmiennokształtnych ani szkodników. Przełączył się na noktowizję, która sprawiła, że jego szare oczy rozbłysły białym światłem.
– Bracie, co się stało?
– Łotry – warknął Sloan.
– Cholera!
Na ziemi, kilka metrów w głąb alejki, znaleźli jej sukienkę, buty i telefon komórkowy.
Sloan podniósł sukienkę i głęboko wciągnął jej zapach. Jego oczy niemal zalśniły, gdy jej zapach wypełnił jego organizm. Przekazał sukienkę Tristanowi, który również wdychał jej zapach.
– Billy, zbierz wszystkie ubrania i wezwij wsparcie watahy... a także lekarza watahy – rozkazał Sloan, przemieniając się.
Jego wilcza postać była większa niż u przeciętnego zmiennokształtnego. Jego futro było czarne jak noc, a oczy perłowo białe. Ruszył alejką w stronę lasu po drugiej stronie.
Tristan również się przemienił i podążył za bratem. Był mniejszy od Sloana, a jego futro było trójkolorowe – szare, białe i z domieszką brązu. Jego oczy miały kolor orzechowy.
Zapach dziewczyny był silniejszy teraz, gdy był w swojej wilczej postaci, i dość odurzający, zarówno w sensie seksualnym, jak i nieseksualnym.
Jego oczom ukazała się kolejna wizja, a on otworzył umysł, by podzielić się z Tristanem tym, co widział.
Ciemna postać powaliła ją na ziemię. Tarzała się po ziemi, walcząc o utrzymanie się na nogach. Mroczna postać ugryzła ją w prawą nogę, co sprawiło, że syknęła z bólu.
Zarówno Sloan, jak i Tristan warknęli na scenę rozgrywającą się w ich umysłach.
– Trzymaj się, maleńka. Już idę.
Gdy scena się powtórzyła, ciemna postać uwolniła jej nogę i szybko uderzyła ją w twarz, przerywając połączenie.
Sloan i jego brat zawyli z frustracji. Sloan czuł coraz większy ból w klatce piersiowej, przez co jego łapy głębiej wbijały się w ziemię, podążając za jej zapachem.
Usłyszał wołanie innych członków watahy, którzy sygnalizowali, że są blisko i przychodzą mu z pomocą.
– Proszę, nie umieraj – pomyślał.
Jej zapach zaczął mieszać się z innymi zapachami, których nie mógł rozpoznać. Zatrzymał się i wsłuchiwał się w różne dźwięki w lesie.
Bardzo słabo słyszał powolne bicie serca, które odbijało się cichym echem wśród innych dźwięków otoczenia.
Jego głowa odchyliła się w lewo, gdy usłyszał zwierzę krzyczące z bólu, a następnie głośniejsze, gniewne warknięcia kilku różnych stworzeń.
Zawył ponownie i ruszył w lewo. Śledził bicie serca, ale było ono coraz słabsze. Na szczęście zanikającemu biciu serca towarzyszyły urywane skomlenia i sapanie.
Członkowie watahy dogonili ich i biegli za nim.
– Steven, twoja grupa na lewo; Leanne, twoja grupa na prawo.
– Tristan, trzymaj się z tyłu ze swoją grupą, na wypadek, gdyby się cofnęli. Reszta z was i doktor ze mną – rozkazał Sloan, a poszczególne grupy odłączyły się, przy czym kilka z nich poszło za Sloanem.
Doszli do polany w lesie, a tam, skąpane w świetle księżyca, leżało na ziemi samotne zwierzę. Metaliczny zapach krwi przesiąkł okolicę i zmysły Sloana, który zbliżył się do rannego stworzenia.
– To urocza, mała lisiczka.
Szturchnął ją nosem, obwąchując ją. Wzdłuż lewej strony twarzy miała cztery długie ślady pazurów, a na prawej tylnej łapie głębokie ślady ugryzień.
Leżała w kałuży krwi, a Sloan podejrzewał, że miała więcej niewidocznych ran. Wsłuchiwał się w jej ciężki oddech i powolne bicie serca.
– Tristan, znaleźliśmy ją... Steven, Leanne... łotrzykowie uciekli. Sądzę, że zmierzają na północ.
– Zajmujemy się tym, Alfo – odpowiedzieli oboje.
Obok niego upadła torba, a nad małą lisiczką pochyliła się kobieta. Inny członek grupy przemienił się się i wyciągnął parę spodni dla Sloana.
– Musimy zabrać ją do szpitala... ale musi się z powrotem przemienić – powiedziała lekarka, gdy Sloan się przemienił i wciągnął luźne spodnie. Uklęknął obok niej i delikatnie potarł jej głowę.
– Aniołku, wiem, że jesteś wyczerpana i chcesz odpocząć, ale abyśmy mogli ci pomóc, musisz zmienić postać na ludzką – wyszeptał cicho Sloan.
Jej prawe oko otworzyło się i jęknęła słabo, pocierając głową o jego dłoń.
Lekarz zarzucił na nią koc. Warknęła, stęknęła, a potem krzyknęła z bólu, gdy jej ciało zmieniło się z małej zwierzęcej postaci w ludzką.
Sloan poczuł jej ból, a jego wilk wył w agonii. Ślady pazurów na jej twarzy zaczęły krwawić i krew zebrała się na jej boku, przesiąkając przez koc.
Lekarka podniosła koc, aby dokładniej zbadać jej obrażenia.
– Jak można się było spodziewać, jest więcej siniaków, prawdopodobnie kilka złamanych żeber, a także głębokie rozcięcie na boku...
Podniosła prawą rękę dziewczyny i przyjrzała się jej. – Ma też złamany nadgarstek. Musimy ją zabrać do kliniki, bo inaczej się wykrwawi.
– Dobrze... uspokój ją, żebyśmy mogli się ruszyć. Ona nie może umrzeć, słyszysz?
Lekarka skinęła głową i wyciągnęła igłę.
– Słodkich snów, maleńka – wyszeptał Sloan, gdy lekarka robiła jej zastrzyk.