
Moje szesnaste urodziny były trudnym dniem.
Podczas gdy większość wilków mogła w końcu zmienić skórę, ja wciąż nie miałam nic. Wiedziałam, że żywiąc nieustanną nadzieję, sama sobie szkodzę.
Będę rozczarowana bez względu na wszystko, ale nie mogłam powstrzymać się od modlitwy, aby następny dzień był dniem, w którym wydarzy się to, co powinno.
Z drugiej strony, Coda wciąż mnie szkolił, niezależnie od mojej niezdolności do przemiany w wilka – lub posiadania jakichkolwiek wilczych umiejętności. Myślę, że pomógł w tym dzień sprzed prawie pięciu miesięcy.
Kiedy Coda dowiedział się o wyrządzonych przeze mnie szkodach, zabrał mnie na lody.
Podczas gdy każdy inny mistrz prawdopodobnie zbeształby i ukarał swojego ucznia za skrzywdzenie innego członka stada, Coda był zachwycony moim pokazem umiejętności.
Od tego dnia pozwalał mi na sparingi z innymi uczniami.
Wygrywałam tak często, jak przegrywałam, co Grey uznał za imponujące. Z drugiej strony Coda nie był aż tak zadowolony.
Zaczął poprawiać moją postawę i dawać mi wskazówki podczas naszych sesji jeden na jeden, ale zaczął też dodawać do swoich instrukcji jedną rzecz, która była złym wyborem.
Musiałam sama się dowiedzieć, które wskazówki nie były właściwe, co często zajmowało kilka rund, i kończyło się bolesnym lądowaniem na ziemi, zanim to rozgryzłam.
Czasami musiałam użyć ciosu zamiast lewego sierpowego, albo musiałam wyprowadzić kopnięcie lewą stopą zamiast prawą. Stawałam się w tym coraz lepsza i szybsza – dzięki kolejnym ćwiczeniem.
Mój mózg pracował szybko nad rozszyfrowaniem ustawienia i obliczeniem szybkości, siły i zasięgu.
Uderzyłam pięścią w klatkę piersiową Cody, ale on nawet nie drgnął. Odsunął się i spojrzał na mnie. „Co ci mówiłem?”
Westchnęłam i lekko uderzyłam pięścią w czoło. „Najszybsza droga do serca wiedzie przez czwarte i piąte żebro”.
„Więc dlaczego uderzyłaś mnie między trzecim a czwartym?” zażądał odpowiedzi.
„Nie miałam możliwości bezpośredniego dostępu!” zaprotestowałam. Uznałam, że lepiej trafić go gdziekolwiek niż wcale.
„Więc zadbaj o to, Cleo. Spraw, żebym się odsłonił”.
„I tak cię trafiłam! Zostałbyś ranny, a ja miałabym otwarty dostęp”.
„Może”, przyznał. Oczy bety błysnęły i ruszył w moją stronę, zmuszając mnie do cofnięcia się o kilka kroków.
„A może twój nóż utknął by mi w żebrach”.
Zrobił kolejny krok do przodu.
„A skoro ostrze nie przebiło mi serca, to wciąż żyję i jestem w stanie wyciągnąć nóż z siebie i użyć go przeciwko tobie”.
Zanim zdążyłam mrugnąć, ruchem ręki wyrwał sztylet ze swojego boku i wbił pięść w moją klatkę piersiową, dokładnie tam, gdzie powinnam był go uderzyć.
Nie cofając pięści, spojrzał mi głęboko w oczy.
„Więc może byś zabiła wroga, a może dałbyś mu broń, żeby on cię zabił?”
Opuścił rękę. „Tak czy inaczej, przebicie się przez czwarte i piąte żebro oznacza natychmiastową śmierć, co gwarantuje, że wróg nie wyrządzi ci krzywdy”.
Coda odsunął się ode mnie. „Nie podejmuj niepotrzebnego ryzyka, Cleo. To doprowadzi do twojej śmierci”.
Wszystkie moje lekcje przebiegały w bardzo podobny sposób. Jeśli nie robiłam tego perfekcyjnie, nie było wystarczająco dobrze.
Wystarczająco blisko nie wystarczyło, a ciężko ranny wróg nie był martwy.
W wolnym czasie ćwiczyłam jeszcze ciężej, czasami pytając Greya, czy mogę potrenować na nim. Musiałam być perfekcyjna, inaczej nie byłam nic warta w oczach Cody.
W miarę upływu czasu stawałam się coraz lepsza. Częściej niż nie, pokonywałam praktykantów. Ale bez względu na to, jak bardzo się poprawiłam, nigdy nie byław w stanie pokonać Cody.
Czasami udawało mi się zadać kilka ciosów, co robiło na nim wrażenie, ale na tym się kończyło.
Pewnego dnia, gdy przegrał ze mną zakład, Coda zabrał mnie na patrol graniczny z innymi uczniami.
Założył się ze mną, że z moją skręconą kostką nie będę w stanie załatwić Gabe’a i Sylvy w tym samym czasie.
Zrobił to, aby dać mi nauczkę: że istnieje coś takiego jak przetrenowanie i muszę zadbać o siebie i wyleczyć się przed powrotem do gry.
Odmówiłam opuszczenia treningu tego dnia, więc wystawił mnie na pewną porażkę z dwoma wilkami, które nienawidziły mnie najbardziej.
W zamian założyłam się z nim, że jeśli ich pokonam, to pozwoli mi wyruszyć z nim na patrol graniczny, gdy tylko wyleczę kostkę.
Zgodził się pod warunkiem, że jeśli przegram, będę jedynym członkiem stada rąbiącym i układającym drewno przez trzy tygodnie.
Nie trzeba dodawać, że naprawdę nie chciałam tego robić, więc dałam z siebie wszystko w walce, pamiętając wszystkie okrutne rzeczy, które mi powiedzieli i zrobili, i wykorzystując swój gniew jako paliwo.
Wygrałam, ale nie wyszłam z tego bez szwanku.
Dlatego też teraz byłam w tym miejscu, przemierzając granice z innymi wilkami. Wszystkie były w wilczej formie, łącznie z praktykantami, używali swoich wyostrzonych zmysłów, by wyczuć każdą niepożądaną obecność na naszym terytorium.
Podczas gdy oni wypatrywali intruzów, ja szukałam śladów, takich jak połamane gałęzie, odciski łap lub kępki futra, które nie należały do mojego stada.
Wczoraj padał deszcz, przez co ziemia była grząska, co sprzyjało pozostawianiu odcisków.
Pozostałe wilki były zdenerwowane, ale jak dotąd nie znaleźliśmy żadnych śladów intruzów.
„Coda!” zawołałam do szarego wilka, który zatrzymał się i odwrócił. Gestem wskazałam na kilka zdeptanych paproci.
Beta podbiegł do mnie, a ja odsunęłam paprocie na bok, odsłaniając kilka odcisków. Coda powąchał je i warknął. „To nie jeden z naszych, prawda?” zgadłam. Skinął głową.
„Jest tylko jeden zestaw śladów, więc zgaduję, że to samotny wilk”.
Z góry rozległo się szczekanie, a Coda w mgnieniu oka odwrócił się i pobiegł w innym kierunku, zostawiając mnie samą, podczas gdy inne wilki podążyły za nim.
„W porządku, nic mi nie będzie!” zawołałam za nimi.
„Dogonię was – idźcie przodem”.
W tym momencie brzmiałam po prostu śmiesznie, ponieważ mówiłam do siebie i tak naprawdę byłam po prostu naburmuszona, że zostawili mnie w tyle, podczas gdy sami stawiali czoła temu, co czaiło się za rogiem.
Przykucnęłam i prześledziłam odciski dłonią. Coś było nie tak. Spojrzałam na odciski pozostawione przez Codę.
Te przede mną były znacznie głębsze, jakby stąpało po nich wiele łap.
Przeklęłam pod nosem. Wilków było więcej niż jeden. Podążały śladami przywódcy, aby ukryć swoją liczebność.
Z tego, co wiedziałam, mogły być tylko dwa, ale miałam przeczucie, że to wataha łotrzyków szukająca awantury.
Mój ludzki nos wyczuł zapach błota – musiał być silny, skoro nawet ja byłam w stanie go wyczuć.
Albo dlatego, że było ich dużo i były naprawdę blisko.
Ale to by oznaczało, że są –
„Cholera!” wykrzyknęłam i poderwałam się z miejsca. Pobiegłam sprintem w kierunku, w którym udały się pozostałe wilki.
„Coda, jest ich więcej! To pułapka! Prowadzą cię w zasadzkę –”
Zaparło mi dech w piersiach, gdy zderzyła się ze mną duża postać i powaliła mnie na ziemię.
Otoczyło mnie ciepło, gdy wilk, który mnie zaatakował, otworzył szczęki, by uciszyć mnie miażdżącym kości ugryzieniem.
Chwyciłam go za szczęki, rozwierając je i odpychając od siebie, gdy próbował ugryźć mnie ponownie.
Ręce mi się ześlizgnęły i przekręciłam szyję na bok, wilk kłapnął zębami puste powietrze w miejscu, gdzie chwilę wcześniej znajdowało się moje gardło. Zawarczałam, gdy uwolniłam rękę i uderzyłam wilka w bok głowy.
Wilk zawył i wbił pazury w moje ramię. Krzyknęłam i sięgnęłam po srebrny sztylet ukryty w bucie.
Wbiłam go w klatkę piersiową, a dźwięk płonącego ciała od dotyku srebrawypełnił moje uszy.
Łotr zawył z bólu i udało mi się go odepchnąć. Wyciągnęłam sztylet i wbiłam go w jego czaszkę. Błyskawicznie stanęłam na nogi, wyrywając sztylet.
Odwróciłam się w samą porę, by zobaczyć piaskowo-brązowego wilka pędzącego prosto na mnie.
Upadłam na ziemię i podciągnęłam nogi do klatki piersiowej, po czym wypchnęłam je z całej siły, gdy wilk zetknął się ze mną.
Odrzuciłam go od siebie.
Usłyszałam cichy stukot, gdy wylądował na plecach na leśnym poszyciu. Szamotał się, wstając na nogi. Od razu zauważyłam, że większy nacisk stawia na lewą łapę.
Warknął, nastroszył sierść i skoczył na mnie. Obróciłam się w bok, pozwalając, by moja ręka ze sztyletem pozostała wyciągnięta. Wbiłam nóż w jego szyję.
Futro wokół jego szyi pociemniało od lepkiej, czerwonej krwi, która wypłynęła z otwartej rany.
Podczas gdy wilk był rozproszony przez ból, uderzyłam w jego lewą nogę, wytrącając go z równowagi. Uderzyłam rękojeścią sztyletu w zranioną łapę, wywołując u niego krzyk bólu.
Wkrótce potem wbiłam sztylet w jego żebra, zabijając wilka natychmiast. Dwa kolejne wilki wyłoniły się z ukrycia i zaczęły mnie okrążać.
Planowały dopaść mnie razem, wiedziałam, że nie mam szans, jeśli im się to uda. Przysięgłam sobie, że zabiorę ze sobą przynajmniej jednego z nich.
Rzuciły się na mnie w tym samym momencie, płowy wilk celował w moje zranione ramię, które zostało przebite przez pierwszego wilka. Zostałam powalona na bok, gdzie czekał drugi wilk.
Robiłam co mogłam, by je odeprzeć, ale moje ciało było coraz bardziej zmęczone, a one były znacznie większe i silniejsze niż poprzednie wilki.
Gdy zostałam przygnieciona do ziemi i poczułam zęby zaciskające się na moim ramieniu, pojawiły się trzy kolejne wilki. Stały w pewnej odległości za drzewami.
Ich pyski były zakrwawione, a sierść poplamiona krwią, jakby właśnie stoczyły zaciekłą walkę.
Te wilki nie były zwykłymi wilkami. W rzeczywistości nie były nawet wilkołakami. Było w nich coś spokojnego.
Pierwszy wilk miał rdzawo-brązowo-czerwony kolor, prawie jak lis – nigdy wcześniej nie widziałam takiego ubarwienia
Obok niego stał płowo-szary wilk z dwoma różnymi kolorami oczu, jednym brązowym, a drugim mlecznoniebieskim.
Trzeci wilk był szaro-biały, nieco jaśniejszy od płowego. Wszystkie patrzyły na mnie i żaden nie ruszył z pomocą. Kolejny, jeszcze większy wilk zaszedł mnie od tyłu.
Wydawało mi się, że jego futro jest czarne, ale nie byłam pewna, ponieważ jego sierść miała ciemnoniebieski połysk. Nie był to granat, nie był aż tak matowy – bardziej przypominał odcieniem kolor nieba o północy.
Byłam zbyt pochłonięta rozszyfrowywaniem, jaki to kolor, że nie zdawałam sobie sprawy, że pomoc jest w drodze.
Rozległa się seria wściekłych skowytów i w polu widzenia pojawiły się kolejne łapy.
Ciężar, który na mnie spoczywał, został zdjęty, gdy wilk, który mnie przygwoździł, został zrzucony ze mnie. Cała grupa łap minęła mnie i ruszyła na pozostałe wilki.
Leżałam bez ruchu i nadal patrzyłam na dziwne wilki, które tylko obserwowały, co się dzieje.
Silne łapy potrząsnęły mną, ale zignorowałam je – byłam zbyt zafascynowana innymi wilkami, w szczególności tym niebiesko-czarnym.
„Cleo, Cleo!” Wilk, który mną potrząsał, wołał moje imię. „Do cholery, Cleo, odpowiedz!”
„Kim oni są?” zapytałam, a potem straciłam przytomność.