
William opierał się o drzwi z głową blisko uchylonego okna przez końcową część jazdy.
Jego ciało nie ostygło jeszcze w pełni od trzymania Emily w ramionach, a wiatr pomógł nieco osłabić jej zapach.
Odetchnął z ulgą, gdy w końcu wjechał do garażu i wysiadł z samochodu. Emily wysiadła, rozejrzała się i rzuciła mu zaskoczone spojrzenie ponad dachem samochodu.
Przez krótką sekundę jej zaskoczenie go zastanawiało. Potem dotarło do niego, co się stało i uśmiechnął się do niej, zamykając drzwi.
„Spodziewałaś się czegoś innego?” Zmarszczył kpiąco brwi.
Emily zamarła. Nie chciała ich urazić.
Znowu.
Ale nie ukryła swojego zaskoczenia wystarczająco dobrze, a było już za późno, by temu zaprzeczyć.
„Tak, rzeczywiście”, przyznała. „Na przykład zamku i fosy”.
„I faceta w pelerynie, który «chce wyssać twoją krew»?” Paoli zapytał swoim najlepszym głosem Lon Chaney’a, niosąc Amber obok nich w stronę do domu.
Jej twarz znów pokryła się ciepłym rumieńcem. Może nie myślała o tej drugiej części, ale z pewnością nie spodziewała się, że będą mieszkać w zupełnie normalnym dwupoziomowym domu na obrzeżach małego miasteczka.
Naprawdę musiała się wiele nauczyć o świecie, w którym się znalazła.
Jej zażenowanie sprawiło, że milczała, podążając za Williamem do pokoju, w którym Paoli położył Amber. Po tym, jak Paoli położył Amber, z troską przysunął dla niej pluszowy, niebieski fotel do łóżka.
Emily usiadła z przelotnym uśmiechem podziękowania, ale zachowanie Paoliego sprawiło, że była ostrożna.
Wyglądał na skrępowanego i przygarbionego.
„Musimy być z tobą szczerzy”, powiedział Paoli, gdy już usiadła.
„Musimy omówić pewne rzeczy, których możesz nie chcieć usłyszeć. Ale są pewne sprawy, które musisz zrozumieć. Musisz poznać prawdę, z którą wszyscy musimy się zmierzyć, abyś mogła dokonywać własnych wyborów. Świadomych wyborów”, powiedział Paoli.
Emily nie spodobały się te słowa. Przełknęła gulę w gardle i starała się brzmieć normalnie.
„Jakich?” zapytała.
Ku jej zaskoczeniu, udało jej się okazać jedynie zaciekawienie, ale nerwowo dotknęła srebrnego naszyjnika pod koszulą.
„Na przykład to, co stanie się z twoją siostrą”. Głos Paoliego był łagodny i cierpliwy.
„Co masz na myśli?” zapytała Emily, a jej głos zesztywniał.
„Sabat powiedział, że ma zostać stracona”, odpowiedział William zza drzwi, o które się opierał.
Emily odetchnęła głośno, ale jej głos był spokojny.
„Co to jest sabat?” zapytała.
Słyszała to określenie na grupy czarownic, ale podejrzewała, że nie o to im chodziło.
„To Przymierze – rząd naszego świata”, wyjaśnił Paoli.
Przytaknęła po chwili namysłu. Przypuszczała, że posiadanie oddzielnego rządu ma sens. Raczej nie było możliwości, że wampir mógłby pojawić się w normalnym, ludzkim sądzie.
Miała jednak wyraźne wrażenie, że chodziło o coś więcej.
„Dobrze”, powiedziała powoli, próbując przetworzyć nowe informacje. „Więc musimy trzymać ją z dala od ludzi z rządu, dopóki nie wymyślimy, co robić”.
Wydawało jej się to dość proste.
„Na to już za późno”, powiedział William.
Minęła długa chwila, zanim przyznał: „Jestem egzekutorem Przymierza”.
Poczuła się, jakby ktoś właśnie uderzył ją w brzuch. Przez chwilę wpatrywała się w niego z niedowierzaniem, po czym poderwała się z krzesła.
Było w niej zbyt wiele gniewu, by się bać, więc podeszła do Williama i stanęła z nim oko w oko.
„Sprowadziłeś nas tu, by łatwiej nas zabić?” warknęła. „Bo jeśli oczekujesz, że stanę z boku i pozwolę ci ją zabić, to czeka cię prawdziwa niespodzianka”.
Pomyślała o pistolecie za pasem.
„Nie”, powiedział, a w jego inteligentnych, teraz szarych oczach błyszczała szczerość.
Wcześniej nie zauważyła, że jego oczy zmieniły kolor. Były teraz piękne, stalowoszare.
„Ale nie możemy ignorować rozkazów Przymierza”, kontynuował.
Jego odpowiedź przyniosła jej pewną ulgę. Nie chciała się dowiedzieć, czy jest w stanie zmusić się do zabicia go, ale ulga była ulotna.
Jeśli nie mogli zignorować rozkazów Przymierza, jak mogli uratować Amber?
„Twierdzisz, że nigdy nie zmieniają zdania?” zapytała.
Nie miała zamiaru siedzieć z założonymi rękami i pozwolić jakiejś bezimiennej grupie podjąć decyzję o zabiciu jej siostry.
Paoli i William wymienili ciężkie spojrzenia, ale nic nie powiedzieli.
„No, co?” zażądała.
Spojrzała na Williama, potem na Paoli i z powrotem na Williama.
„Widziałam to. Czego mi nie mówicie?” naciskała.
William rzucił jej wymowne spojrzenie, a jego twarz pozostała bez wyrazu.
„Raz cofnęli swoją decyzję, ale słono to kosztowało”, powiedział.
Cofnął się o krok, zachowując między nimi dystans.
„Nie obchodzi mnie cena. Zapłacę każdą cenę, by ją uratować”, upierała się Emily.
Jej fioletowe oczy wyrażały wyzwanie i determinacje. Mówiła poważnie.
„Nie jesteś już w ludzkim świecie, młoda Emily”, wtrącił Paoli.
Ostrożnie odciągnął ją od Williama. Nie umknęło to jej uwadze.
Rzut oka z powrotem na Williama pokazał, że wydawał się subtelnie rozluźnić.
„Nie obchodzi mnie ludzki świat ani świat tego, czymkolwiek jesteście”, powiedziała. Zaczęła krzyczeć, ale nie mogła się powstrzymać.
Nie zamierzał pogodzić się ze śmiercią Amber. Nic nie mogło tego naprawić. Nie po tym, jak dali jej nadzieję.
„Uspokój się i posłuchaj mnie”, powiedział spokojnie Paoli w obliczu jej gniewu. „Nie masz pojęcia, o czym mówisz. Istnieją ceny, których nawet nie jesteś w stanie odgadnąć”.
„Nie obchodzi mnie to”, powiedziała uparcie.
Naprawdę jej to nie obchodziło. Nie było niczego, czego by nie zrobiła, gdyby mogło to uratować Amber, a nie chciała słyszeć o najgorszym scenariuszu.
„Pomożesz jej czy nie?” zapytała, patrząc Paoliemu prosto w oczy.
„Spróbuję”, odpowiedział. „Ale chodzi o to, że o jej ogólnym losie nie może decydować żadne z nas”.
„Ale jeśli jej pomożecie, będzie miała szansę, prawda?” zapytała.
Musiała usłyszeć, że jest szansa. Nie mogła zaakceptować niczego innego.
Paoli przytrzymał jej pełne nadziei spojrzenie ze współczuciem, które martwiło ją bardziej niż cokolwiek innego.
I tak po prostu Emily znów mogła oddychać. Wyprostowała ramiona i spojrzała na niego.
„Lepsze to niż nic”, powiedziała.
Przez chwilę po prostu na nią patrzył. Jego oczy wyrażały coś na kształt szacunku. Potem skinął głową na znak zgody.
„Zobaczę, co da się zrobić”, powiedział poważnie.
Spojrzał na Williama i wyszedł z pokoju.
Zapadła cisza, przerywana jedynie ciągłymi jękami Amber.
„Nie wygląda tak, jak wyobrażałam sobie wampira”, powiedziała w końcu Emily.
William uśmiechnął się nieznacznie.
„Nie”, zgodził się. „Ale często mu się to zdarza”.
„Więc jesteś wilkołakiem?” zapytała, starając się brzmieć swobodnie.
„Nie do końca”, odparł z lekkim wahaniem.
Zauważyła to wahanie. Jej brwi zmarszczyły się w zamyśleniu.
„Ale zamieniłeś się w wilka”, zauważyła.
Skinął głową.
„Jestem skomplikowany”, powiedział.
Zapadła kolejna chwila milczenia.
Co to miało znaczyć? Albo był wilkołakiem, albo nie. Po co było się nad tym rozwodzić?
„Zabijasz?” zapytała bez ogródek niemal szeptem. „Ludzi, mam na myśli?”
Zmieszany uśmiech przemknął po jego twarzy i nie dotarł do oczu.
„Z nami jesteś bezpieczna”, powiedział tylko.
Przytaknęła niemal bezwiednie.
„Więc tak”, wymamrotała.
W jej wnętrzu pojawiło się ciężkie uczucie rozczarowania, ale nie chciała się na tym skupiać. Musiała trzymać się od niego z daleka.
Nigdy nie mogłaby związać się z kimś, kto zabijał ludzi, bez względu na to, jak bardzo ją pociągał.
Był mordercą i musiała o tym pamiętać.
„Nie, jeśli mogę temu zapobiec”, powiedział ciężko.
„Podnieś ją”, polecił Paoli, gdy wszedł do pokoju z małą fiolką w dłoni.
Emily zrobiła to bez pytania. Z zapartym tchem obserwowała, jak wlewa do gardła Amber jakąś cuchnącą miksturę.
Amber zakaszlała i splunęła, pokrywając Paoliego pienistą śliną, ale transformacja trwała dalej, bez zmian.
„Cóż, to było rozczarowujące”, oznajmił sucho.
Przetarł twarz z grymasem, po czym pospiesznie wyszedł z pokoju.
„A co jeśli on nie może tego naprawić?” Emily zapytała Williama cichym głosem. „Co się wtedy stanie?”
William wytrzymał jej spojrzenie.
„Już znasz odpowiedź”, powiedział mrocznie.
„Mówiłam ci, że nie pozwolę ci jej zabić”, powiedziała.
Odważnie spojrzała mu w oczy, jakby prowokując go, by rzucił jej wyzwanie.
Nic nie odpowiedział, ale nadal ją obserwował. Jakby była robakiem.
„Przestań tak na mnie patrzeć”, powiedziała, poruszając się niewygodnie.
„Jak?” Przekrzywił głowę na bok, z wyrazem zdziwienia na twarzy.
„Jakbyś był kotem obserwującym mysz”, powiedziała.
Wskazała oskarżycielsko palcem w jego kierunku.
William uśmiechnął się do niej. Było to spojrzenie pełne winy.
„Co jest w tym śmiesznego?” zapytała szorstko.
„Weszłaś do jaskini wilkołaków podczas pełni księżyca bez zastanowienia, ale ktoś, kto cię obserwuje, sprawia, że czujesz się niekomfortowo”, zachichotał.
Emily spojrzała na Amber.
„Nie brałam pod uwagę księżyca”, przyznała. „Po prostu wiedziałam, że ona tam jest i bałam się o nią”.
William ożywił się i natychmiast spoważniał.
„Wiedziałaś, że była z wilkami?” zapytał.
„Tak”, powiedziała Emily, ponownie obserwując Amber.
„W takim razie powinnaś była rozważyć księżyc”, upomniał. „Masz szczęście, że żyjesz”.
Emily skubała koc, czując się nieswojo, gdy ją beształ, zwłaszcza dlatego że wiedziała, że ma rację.
„Wiem”, powiedziała cicho.
„Spróbujmy”, powiedział Paoli, a jego głos był bardzo poważny.
Z jego dłoni zwisał złoty naszyjnik, a cuchnący zapach tego, co znajdowało się w jego wnętrzu, sprawił, że William cofnął się z grymasem na twarzy.
„Co to do cholery jest?” zapytał William, gdy Paoli przeszedł przez pokój i wsunął naszyjnik na głowę Amber.
„Wilcze ziele”, powiedział Paoli przez ramię.
Gdy trójka stała i patrzyła, transformacja stopniowo zwalniała.
Kilka minut później zatrzymała się całkowicie, a Amber pozostała w wyczerpanej ludzkiej formie. Zwinęła się w kłębek.
Ostatni jęk wydobył się z jej ust, zanim zapadła w błogi stan nieświadomości.
Ulga przepłynęła przez Emily z wystarczającą siłą, by osłabić jej kolana.
„Naprawiłeś ją”, wyszeptała bez tchu, a jej oczy zaszły łzami.
„Niezupełnie”, odpowiedział Paoli.
Wyciągnął ręce, by ją odeprzeć, gdy podeszła do niego, jakby chciała go przytulić.
„Przepraszam. Krzyż”, przypomniał.
„Przepraszam!” Emily rozpłakała się.
Szybko się cofnęła. Potem zmarszczyła brwi, gdy dotarły do niej jego słowa.
„Co to znaczy «nie do końca»?” zapytała.
„Wilcze ziele nie wyleczy likantropii. Jedyne co robi, to powstrzymuje wilka przed przejęciem kontroli nad ciałem. Cały gniew wciąż tam jest, ale teraz nie ma ujścia”, wyjaśnił.
„Co to dla niej oznacza?” zapytała.
Nie podobało jej się to, co usłyszała. Amber nie była wcześniej znana ze swojego spokojnego temperamentu.
Paoli spojrzała znów na Williama, który stał teraz na korytarzu, by uniknąć wilczego ziela.
„Nie wiem” przyznał. „Będę szukał bardziej trwałego rozwiązania, ale to przynajmniej da jej trochę czasu. Już prawie wschód słońca i wszyscy musimy odpocząć. Na końcu korytarza jest dodatkowa sypialnia”.
„Zostanę z nią”, powiedziała Emily z roztargnieniem, patrząc na zmęczoną Amber.
Przynajmniej znów była człowiekiem, tak jakby.
„Nie”, powiedział ostro William.
Paoli i Emily odwrócili się i spojrzeli na niego.
„Dopóki nie sprawdzimy jej stanu psychicznego, to może być niebezpieczne”, wyjaśnił William.
Paoli zdawał się to rozważać, po czym skinął głową.
„To prawda”, powiedział. „Coś takiego mogło ją… zmienić”.
„Ale to moja siostra”, sprzeciwiła się Emily. „Może i mamy trudne relacje, ale nie wyobrażam sobie, by kiedykolwiek mogła mnie skrzywdzić”.
„Musimy sprawdzić, czy nadal jest twoją siostrą, kiedy się obudzi. Dzisiejszej nocy musisz być bezpieczna, abyśmy wszyscy mogli odpocząć”, powiedział William.
Wyciągnął do niej rękę i czekał.
Z ciężkim westchnieniem kapitulacji po raz ostatni pogłaskała wilgotne czoło Amber i wyszła z pokoju, by się z nim spotkać.
Spojrzała nieufnie na jego wyciągniętą dłoń i machnęła ręką w stronę korytarza.
„Prowadź”, powiedziała z wyraźną irytacją.