
Krew i łzy spłynęły po pokoju, gdy Carson wprowadził ostrze noża wzdłuż krawędzi swojego naznaczenia. Czuł, jak ból przenika jego ciało.
Abby stała nieruchomo, jej twarz nie zdradzała żadnych emocji.
Czuł na sobie jej chłodne spojrzenie.
Użył drugiej ręki, by pewniej przytrzymać nóż, ale gdy dotknął jej skóry, poczuł jakby natrafił na mur.
Wciągnął gwałtownie powietrze.
Twarz Abby drgnęła na moment, po czym zamknęła oczy.
„Ja… poczułem, jakbym uderzył w ścianę. Abby… chyba popełniłem straszny błąd”.
„Owszem, Carson, popełniłeś”. Wciąż miała zamknięte oczy, ale wyczuwał jej smutek. Widział swoje naznaczenie, jeszcze nie do końca wycięte z jej skóry.
Srebrny nóż upadł na podłogę, ale jego ojciec podniósł go i włożył z powrotem do jego dłoni.
„Dokończ to”.
„Nie… nie mogę”.
„Musisz!”
„Nie dam rady! Nie potrafię! Widzę to, czuję to. Nie wiem, co się dzieje!”
„Wydziedziczę cię, Carson! Czy nie skrzywdziłeś Abigail wystarczająco?”
Resztkami sił Carson spojrzał na swoją partnerkę. Musiał zakończyć jej cierpienie. Wiedział o tym.
Zmusił się, by użyć srebrnego noża do wycięcia ostatniego fragmentu jej skóry, po czym odsunął się i zwymiotował.
Jego ojciec musiał pomóc mu wstać, a potem obrócić go twarzą do Abby.
Carson czuł ogromny wstyd i żal. Spróbował zapanować nad swoim ciałem i w końcu zdołał przemówić.
„Ja, Carson Oru” powiedział ochrypłym głosem „prawowity partner Abigail Canaver, odrzucam ciebie i naszą więź. Proszę, byś usunęła swoje naznaczenie z mojej skóry. Nie jestem godzien go nosić…”
Chociaż tylko mógł zrobić – wziąć odpowiedzialność i przyjąć konsekwencje.
„Bardzo żałuję i akceptuję każdą karę, jaką Bogini Księżyca zechce mi wymierzyć za nierozpoznanie naszej więzi, gdy została mi dana”.
Nawet nie drgnął, gdy wbiła srebrny nóż w jego ramię.
Gdy skończyła wycinać swoje naznaczenie, rana już się goiła. Ale nic nie mogło wypełnić pustki, którą poczuł, gdy rzuciła resztki swojego naznaczenia na podłogę u jego stóp.
Nawet myśl o jego dziecku i przyszłej partnerce nie poprawiła mu nastroju.
„Carson” usłyszał głos ojca przez dziwny szum w uszach. „Porozmawiam z tobą później. Wojownicy czekają na zewnątrz, żeby odprowadzić cię z powrotem do celi”.
Nie czuł nic. Ukłonił się rodzinie Abigail i swojej popalmionej krwią byłej partnerce, po czym wyszedł za drzwi i oddał się w ręce strażników.
Luna Hazel podała Abby wilgotny ręcznik. Oczyściła ramię z krwi najlepiej jak umiała i w końcu odważyła się spojrzeć w dół.
Na jej piersi widniał wypalony półksiężyc. Świadczył o tym, że jest tylko cząstką, nie całością.
To był znak odrzucenia.
Wiadomość od Bogini Księżyca dla wszystkich, którzy na nią spojrzą.
Mimo to…
Abby czuła w głębi serca, że Carson coś do niej czuł na samym końcu, choć ich więź była już nadwątlona. I to ją głęboko poruszyło.
Podszedł do niej alfa Edward.
„Abigail, alfa Luko i jego beta przybędą tu jutro, by zabrać cię na północ”.
Spuściła głowę. „Tak, alfo”.
„Nie wyrzucamy cię na zawsze. Nasze stado cię nie odtrąca”.
„Tak, alfo”. Wciąż miała opuszczoną głowę.
„Abby… proszę, spójrz na mnie”.
Uniosła wzrok i spojrzała mu w oczy.
„Wiedz, że darzę cię ogromnym szacunkiem i zawsze będziesz tu mile widziana”.
„Twoi rodzice postanowili zostać tutaj, żeby dać ci trochę przestrzeni do zaaklimatyzowania się w nowym stadzie. Ale jeśli po roku będą chcieli być z tobą, ustaliłem z alfą Luko, że ich przeniesie”.
„To byłby dla niego zaszczyt mieć w swoim stadzie tak znakomitych wojowników”.
„Tak, alfo, i dziękuję”. Westchnęła. „Na pewno rozumiesz, że choć nie jestem już połączona z Carsonem, moja wilczyca pragnie odwetu, chce komuś zaszkodzić. A ja nie chcę być odpowiedzialna za to, że ktoś ucierpi”.
Alfa Edward smutno pokręcił głową. „Zasługujesz na bycie luną, Abby. To wielka niesprawiedliwość, która przynosi wstyd temu stadu. I Bogini Księżyca”.
„Tak, alfo. Wydaje mi się, że Carson coś poczuł na końcu i myślę, że będzie musiał odpowiedzieć przed Boginią Księżyca”. Lekko się ukłoniła. „Dziękuję za znalezienie mi stada, które mnie przyjmie”.
„Przyjdziemy jutro, żeby się pożegnać”.
„Dziękuję, alfo. Czy mogę już odejść? Chciałabym mieć chwilę dla siebie i dokończyć pakowanie”.
„Oczywiście”. Rozłożył ramiona. „Ale najpierw chodź tu”.
Edward czuł, jak Abby cicho szlocha w jego ramionach. Serce mu się krajało na widok cierpienia tej małej dziewczynki. Widział, jak dorastała. Teraz była silną kobietą, ale była kompletnie roztrzęsiona.
Wydał z siebie cichy pomruk, żeby ją uspokoić i ucałował ją w czubek głowy. „Tracę nie tylko członka stada, ale córkę. Wstydzę się za to, co zrobił mój syn”.
Przytulił ją jeszcze raz i pozwolił jej odejść.
Zlecił swoim wojownikom, żeby odprowadzili ją do domu, nie tylko dla jej bezpieczeństwa, ale też dla spokoju wszystkich innych.
Edward opadł ciężko na fotel w swoim gabinecie i westchnął głęboko. Hazel siedziała naprzeciwko niego i popijała herbatę.
Po tym, jak wojownicy wyjechali, by odwieźć Abby do domu, reszta dnia na terenach stada minęła w grobowej ciszy. Nawet młode szczenięta nie bawiły się na dworze.
Był to czas żałoby.
Jego syn, który miał być następcą, złamał zasady stada.
Owszem, z czasem wybaczą Carsonowi, ale nigdy nie zaakceptują wilczycy noszącej jego dziecko jako swojej luny.
Wyprostował się. „Nie pozwolę, żeby Taylor została luną tego stada. Nie nadaje się do tego”.
Hazel ostrożnie odstawiła filiżankę na jego biurko. „Carson nie będzie w stanie przewodzić temu stadu bez luny”.
„Powinien był pomyśleć o tym wcześniej. Pozwolę mu mieć drugiego betę, ale ta dziewczyna nigdy nie zostanie luną tego stada. Przenigdy. Złamała prawo stada, rozbiła parę połączoną więzią i nie ma zielonego pojęcia, jak być luną!”
„Edwardzie, błagam cię!”
„Dość tego, Hazel. Nasz syn ma szczęście, że nie trzymam go w celi przez cały okres ciąży Taylor. O mały włos nie skazałem go na wieczne wygnanie. W zasadzie” warknął „nie jestem pewien, czy nadal tego nie zrobię”.
„Już niedługo będziemy na miejscu, alfo”.
„Dzięki, Logan”. Roman rozprostował swoje długie, mocarne nogi. Wstali skoro świt, by dotrzeć do stada Oru przed południem, i już nie mógł się doczekać, żeby wysiąść z samochodu.
Przez całą dwudniową podróż był wyjątkowo małomówny, nawet jak na siebie. Nie potrafił przestać rozmyślać o tym, co ten nikczemny przyszły alfa zrobił swojej partnerce. Za każdym razem, gdy o tym myślał, ogarniała go furia.
Sam zrobiłby wszystko, by odzyskać swojego nienarodzonego szczeniaka i partnerkę, więc świadomość, że ktoś bez mrugnięcia okiem zerwał więź partnerską, doprowadzała go do szału.
Jego beta zerknął na niego.
„Roman, alfa Oru jest w kiepskim stanie, ale to wina przyszłego alfy” powiedział Logan. „Nie jestem pewien, czy będzie tam, żeby cię przywitać. Słyszałem, że zamknęli go w celi, żeby trzymać go z dala od jego nienarodzonego dziecka i kobiety, przez którą zerwał więź”.
Roman wydał z siebie gniewne mruknięcie. „Nie mam ochoty spotykać się z kimś, kto nie szanuje Bogini Księżyca. I nie będę utrzymywał dobrych stosunków z jego stadem, gdy zostanie alfą”.
„Rozumiem cię” odparł Logan ze zrozumieniem.
Logan wiedział, że Roman nie był zadowolony i podzielał współczucie swojego alfy dla luny, która została zdradzona. Partnerka Logana też została kiedyś odrzucona przez pierwszego partnera, bo nie mogła mieć szczeniąt, a potem jej dawna wataha już jej nie chciała.
Logan słyszał same dobre rzeczy o przyszłej lunie watahy Oru. Podobno miała wojowniczą krew i była prawdziwą luną, miała do tego powołanie.
Inne watahy mogłyby ją przyjąć, mimo odrzucenia, gdyby ich luny się jej nie bały – choć Abigail Canaver nie zrobiła nic złego.
Logan skręcił na asfaltówkę prowadzącą do dużego domu stada Oru. Za nimi ciągnął się sznur czarnych SUV-ów.
Zauważył, że flaga watahy była opuszczona do połowy masztu, a obok niej wisiała czarna flaga na znak żałoby. „Wataha przeżywa jej odejście” pomyślał.
„I słusznie” warknął Roman, gdy Logan zatrzymał się przed domem stada. „Nie wiedzą, co ten młody, głupi szczeniak narobił”.
„Ona jest obdarzoną łaską luną”.
Logan aż sapnął.
„Jest obdarzoną łaską?”