
– Tato!
Dan podniósł wzrok znad swojej komórki, którą chował pod stołem. Jacob patrzył wprost na niego.
– Dlaczego twój telefon nie jest w niebieskiej misce? – zapytał syn.
Z uwagi na to, że Dan siedział po przeciwnej stronie stołu niż jego żona, dość łatwo było ukryć jego SMS-owe konwersacje.
A ponieważ Dan krył wszystkie swoje dzieci, gdy widział, że łamią tę głupią zasadę Karen, oczekiwał, że one będą robić to samo. A jednak jego syn okazał się uprzywilejowanym dupkiem...
– Przepraszam – mruknął Dan, chowając telefon do tylnej kieszeni spodni i unikając spojrzenia żony. – To tylko chłopcy z pracy.
– Świetna lazania, Jacob – powiedziała Libby, nakładając sobie drugą porcję na talerz.
– Spokojnie, tygrysie – skarcił ją Dan. Córka robiła się coraz grubsza.
Kiedy Dan był młody, dziewczyny jeszcze dbały o figurę.
Popatrzył na Rosie, gdy ta usiadła z powrotem przy stole. Teraz była prawdziwą pięknością. Jego najstarsza córka zawsze zdrowo się odżywiała i przeglądała się w lustrze.
Natomiast Libby, zdawała się specjalnie chcieć się powiększyć.
Dan westchnął, wcinając swój obiad. Prowadzenie rodziny nie było łatwe.
Niedawna choroba Melindy położyła się cieniem na wszystkich Johnsonach. Jej zachowanie było dziwne i przerażające. Dan nie poruszał tego tematu z kolegami z pracy.
Jednak nie mógł się powstrzymać od zastanowienia, czy nie najgorsze jest to, jak to wpływa na Karen.
Jego żona nie należała do silnych kobiet. Wiedział o tym, odkąd się poznali.
Kiedy zaczęli się spotykać, Dan cieszył się, że może sprawić tej kruchej kobiecie przyjemność, wożąc ją swoim masywnym samochodem lub trzymając ją za rękę w tłumie.
Ale kiedy urodziły się im dzieci, Karen coraz bardziej martwiła się o to, jak obronić ich pociechy przed światem. I mimo usilnych starań, Dan nie był on w stanie uspokoić Karen.
Kiedy u Melindy zdiagnozowano schizofrenię, Dan patrzył, jak jego żona stacza się niżej niż kiedykolwiek wcześniej.
Jednak po kilku dniach załamania zaskoczyła go swoją odpornością. Wyszła z ich ciemnej sypialni, jak nietoperz z piekła rodem, lecąc prosto do sklepu z akcesoriami domowymi.
Jak gdyby nowy zestaw talerzy obiadowych miał sprawić, że wszystko będzie dobrze.
Dan pozwolił jej na realizację tej fantazji. Lubił mieszkać w ładnym domu. Posiadać ładne rzeczy. Tak naprawdę to właśnie dom ich połączył.
Karen była pośrednikiem w handlu nieruchomościami, a Dan miał firmę budowlaną. Zleciła mu przebudowę tego pięknego, starego wiktoriańskiego domu, a kiedy skończył, zakochali się w sobie.
Dan kupił dom, poprosił Karen o rękę i reszta była już historią.
Wydaje się, jakby to było w innym życiu. Chociaż para nadal zajmowała się domem, Dan miał mniej energii na swoje małżeństwo.
Przynajmniej dzieci wiedziały, że matka się o nie troszczy. To było więcej, niż Dan mógł powiedzieć o swoim własnym dzieciństwie.
– Jak poszła wizyta Melindy? – zapytał Dan. Po raz pierwszy podczas posiłku spojrzał bezpośrednio na swoją żonę.
Mimo że Karen pragnęła, aby wokół ich rodziny powstała silna bańka ochronna, Dan nie mógł się powstrzymać, aby czasem nie zrobić w niej dziury.
– Och, wszystko w porządku, kochanie – odpowiedziała z ciasnym uśmiechem. – Dr Mulligan przepisał Melindzie większą dawkę leku, a kiedy się przyzwyczai, będzie się czuła znacznie lepiej.
Radosny optymizm Karen wydał się Danowi nieco żałosny.
– Więc jak wygląda okres przystosowawczy? – zapytał Dan. Tylko jego dzieci znały go na tyle dobrze, by wyczuć krytykę w jego tonie.
– Cóż – zaczęła Karen, popijając swoje wino. Dzieci wpatrywały się w swoje talerze. – Przez tydzień lub dwa będzie zmęczona, trochę oszołomiona...
– Nie wygląda na to, żeby to miało pomóc Melindzie w poprawieniu ocen – powiedział Dan, marszcząc czoło.
Karen westchnęła, a jej kieliszek z winem brzęknął, gdy odstawiła go na stół trochę za mocno.
– Dawanie jej kolejnych cholernych tabletek nie naprawi wszystkiego, Karen.
Dan potrząsnął głową. Gdyby lekarz kazał jego żonie przestać jeść, umarłaby z głodu. Przez całe swoje życie była ślepo wierna autorytetom.
– Może gdybyś kiedyś zabrał ją do lekarza, mógłbyś mu powiedzieć, jak ty byś postąpił, Dan.
Karen znów napiła się wina, uśmiechając się do siebie.
– Może bym to zrobił, gdybym myślał, że kiedykolwiek pozwolisz mi dojść do słowa – rzucił Dan.
– Ludzie, możecie przestać? – zapytała Libby. Skończyła już drugi kawałek lazanii.
– Przynajmniej poczekajcie, aż uznacie, że już śpimy – dodał Jacob, odsuwając swoje krzesło i wstając od stołu.
Rosie również wstała.
– Dzieci, czy ja już was zwolniłem od stołu? – zapytał Dan.
Jego groźba była pusta, bo wiedział, że jest już za późno na uczenie dzieci tak trywialnych rzeczy jak dyscyplina i szacunek.
Gdy wokół niego podniosła się reszta rodziny, Dan dokończył puszkę piwa.
Kiedy poszedł po drugie, nie martwił się już tak bardzo o swoją rodzinę. Myślał o Ramonie.
Jacob wyniósł śmieci do pojemnika na końcu podjazdu.
Była ładna wiosenna noc, co sprawiło, że Jacob poczuł się trochę lepiej.
Kolacje z jego idiotyczną rodziną zawsze go denerwowały. Chciałby mieć więcej osób, dla których mógłby gotować. Takich, które by na to zasługiwały. Jacob wrzucił plastikową torbę do kosza na śmieci i usiadł na kamieniu przy drodze.
Wyjął z kieszeni paczkę Marlboro i zapalił jednego. Nie był pełnoletni, ale facet na stacji benzynowej nie sprawdził jego dowodu.
Jacob spojrzał za siebie na swój ogromny, żółty dom rodzinny. Był idealny jak z obrazka, podobnie jak wypielęgnowany trawnik z nieskazitelną roślinnością.
Nawet zanim Melinda oszalała, ich rodzina była daleka od ideału. Ojca nigdy nie było, a mama sama potrzebowała pomocy.
Pod pewnymi względami nie było niespodzianką, że Melinda straciła panowanie nad sobą. Ale ona zawsze była spragniona uwagi. Była najmłodszym dzieckiem i czuła, że wszyscy są jej coś winni.
Jacob wydmuchał chmurę dymu w stronę nadchodzącej nocy.
Patrzył, jak słońce zachodzi nad drzewami, gdy z lasu wyszła jakaś postać. Był to wysoki, szczupły chłopak z rudymi włosami. I jeśli Jacoba wzrok nie mylił, miał na sobie długi, biały fartuch laboratoryjny.
Poruszał się szybko, jakby nie chciał, by go widziano, spiesząc do domu na końcu uliczki.
Jacob wiedział, że mieszka tam chłopak, który nie chodzi do szkoły i jest uczony w domu, ale nie widział go od lat.
Przed wejściem do domu rudowłosy chłopak odwrócił się, jakby wyczuł, że ktoś go obserwuje.
Jacob wyciągnął papierosa na powitanie, ale chłopiec nie odwzajemnił tego gestu. Zniknął za domem, znikając niczym biała smuga dymu.
Dan zawsze szczególnie uważnie brał prysznic przed spotkaniem z kobietą. To był dla niego rytuał.
Po umyciu ciała gąbką Karen wysuszył się i stanął przed lustrem. Przyjrzał się swojemu nagiemu torsowi. Nawet jeśli jego zniszczona słońcem skóra straciła elastyczność młodości, to mięśnie pod nią były nadal prężne.
Praca na budowie pozwoliła mu zachować sprawność fizyczną w wieku pięćdziesięciu pięciu lat.
Z dolnej szuflady wyjął zestaw do golenia. Dan uwielbiał dostosowywać swój wygląd do preferencji każdej kochanki.
Ramona lubiła go ogolonego na zero, a Karen, gdy zdobił go kilkudniowy zarost.
Podczas gdy Karen zwracała mu uwagę na siwiejące włosy, które wyrastały z jego klatki piersiowej, Ramona mówiła, że dzięki temu czuje się, jakby była z prawdziwym mężczyzną.
Gdy Dan się golił, myślał o Ramonie nagiej w łóżku. Mogłaby tam zostać cały wieczór, bo nie miała rodziny, którą musiałaby się zająć. Przynajmniej już nie. Jej były mąż często ją bił, więc Ramona go zostawiła.
W rzeczywistości Dan i Ramona byli kiedyś praktycznie sąsiadami, choć to połączyło ich dopiero wiele lat później.
Myślał o niej drapiącej kota pod brodą i popijającej wino z nocnego stolika.
Dan miał nadzieję, że będzie pijana, kiedy przyjedzie. Odrobina alkoholu zawsze dodawała jej wigoru.
Posmarował się płynem po goleniu i przeczesał włosy grzebieniem.
Kiedy wyszedł z łazienki, jego oczom ukazała się Karen, siedząca na łóżku...
– Co ty z tym robisz? – zapytał Dan.
Jego żona nie patrzyła mu w oczy. Pozwoliła, by telefon upadł, a Dan mógł zobaczyć emotikony, które zawsze wysyłała mu Ramona.
Czytała jego wiadomości.
– Co to jest? – zapytała, zamiast odpowiedzieć na jego pytanie.
Przez chwilę Dana ogarnął gniew. Ta kobieta nie potrafiła nawet przyjąć do wiadomości tego, co miała przed oczami.
Może właśnie dlatego powiedział jej to tak wprost. Jego żona była zbyt słaba, by robić fale, nawet gdy ich małżeństwo było tonącym statkiem.
Dan powiedział: – Mam romans.