Raven Flanagan
LILLY
Przez prawie trzy dni królestwo Elleslan nawiedziły potężne burze.
Obfite wiosenne deszcze spadły na góry i połamały gałęzie drzew.
Wielka nawałnica rozpętała się, gdy niebo pozostawało szare, ponuro spoglądając na krainę.
Gdybym wierzyła w znaki od bóstw, pogoda mogłaby wydawać się wiadomością.
Ale to była tylko woda spadająca z chmur.
Zwykły deszcz.
Gdy ulewa zelżała, ubrałam się ciepło, by sprawdzić moje zwierzęta i przemoczony ogród.
Wiosenne deszcze, jak co roku.
Nic nadzwyczajnego, czym należałoby się przejmować, i żadnych widocznych zagrożeń.
Z wyjątkiem potencjalnego niebezpieczeństwa w postaci obcego mężczyzny, który dochodził do siebie po tym, jak o mało nie umarł w moim domu.
Nieznajomy.
Mężczyzna.
Być może rycerz Rzeźnika.
Trzy najbardziej niebezpieczne rzeczy.
Wszystko, co powinno skłonić mnie do ostrożności.
Ale opiekowałam się nim codziennie, pomagając mu zwalczyć gorączkę i lecząc jego rany.
Spędziłam dni, karmiąc go zupą i czytając mu ulubione książki mojego ojca.
Nie wiedziałam, czy mnie słyszy, bo przespał wszystkie burze, gdy wracał do zdrowia.
Nawet we śnie, nawet kiedy był bliski śmierci, było w tym mężczyźnie coś bardzo pociągającego.
Spędzałam godziny, jedząc ciasto miodowe i obserwując go.
Zauważyłam, jak jego brwi poruszały się, gdy odczuwał ból, jak jego usta drżały, gdy śnił, i jak jego umięśniona klatka piersiowa unosiła się i opadała z każdym oddechem.
Był przyjemny dla oka.
Podobały mi się delikatne fale w jego czarnych włosach i loczek nad czołem.
Kształt jego ust fascynował mnie i wiele razy miałam ochotę dotknąć ich palcami.
Przyzwyczaiłam się do jego obecności.
Opieka nad kimś była mi bliska.
Nie tak dawno temu opiekowałam się ojcem w jego ostatnich miesiącach.
Wspomnienie tego sprawiło, że poczułam smutek, ale starałam się go ukryć.
Pierwsze skrawki błękitnego nieba przebiły się przez burzę po południu trzeciego dnia.
Uwięziona w mojej chatce, bardzo chciałam wybiec boso na pole.
Poczuć mokrą ziemię na palcach, wiatr we włosach.
Bardziej niż cokolwiek innego, po siedzeniu w środku i ciągłym obserwowaniu, chciałam wdychać naturę i poczuć słońce na twarzy.
Chociaż nigdy jej nie spotkałam, wiedziałam, że te uczucia odziedziczyłam po matce.
Każda cząstka mnie czuła się połączona z kwiatami i roślinami.
Czułam korzenie w mięśniach, ziemię w kościach i deszcz w żyłach.
Połowa mojego dziedzictwa; dar, który dała mi przez krew.
Albo, biorąc pod uwagę obecne problemy – przekleństwo.
Moja matka; ktoś, kogo nie znałam.
Ojciec opowiadał mi o niej niewiele.
Drobne szczegóły, których nie mogłam się uchwycić, gdy próbowałam dowiedzieć się więcej.
Była ideą przez całe moje dzieciństwo i młodość.
Trudna do zrozumienia, ale zawsze obecna.
Rozmowy o niej zwykle wiązały się tylko z ostrzeżeniami od ojca.
Nigdy nie powiedział mi jej imienia.
Zamiast tego opowiadał mi historię o nimfie kwiatów i prostym rolniku, którzy spotkali się przypadkiem i zakochali się w sobie.
Czasami ojciec gubił się w opowieści, mówiąc mi o najpiękniejszej kobiecie, jaką kiedykolwiek widział, i o tym, jak ich serca biły razem.
Ojciec mówił mi, że nigdy nie był szczęśliwszy niż wtedy, gdy sprowadziła mnie do ich życia.
„W dniu, w którym się urodziłaś, Lilliano, wszystkie kwiaty na polu zakwitły wcześniej”, mawiał.
„Kwitną nieprzerwanie od twojego urodzenia”.
Te kwiaty były jej darem dla ciebie.
Nigdy nie zwiędną, dopóki ona cię kocha.
Mojej matki nie było.
Nigdy nie wróciła po tym, jak zostawiła mnie z ojcem.
Powiedział mi, że nie było bezpiecznie dla człowieka i nimfy być razem z powodu problemów między nimi, co sprawiało, że pół-nimfy takie jak ja były rzadkością.
Matka musiała mnie zostawić i wrócić do swojego świata – do Dziczy Nimf.
Ale jej kwiaty zostały.
Zawsze kwitnące.
Gdy ostatnie ciemne chmury odpłynęły, upewniłam się, że rycerz nadal śpi. Związałam włosy i wybiegłam za drzwi.
Przyjemny chłodny wiatr, pachnący niedawnym deszczem i ziemią, wpadł mi do nosa i musnął skórę.
Otworzyłam drzwi stodoły, a zwierzęta wybiegły na świeże powietrze i popołudniowe słońce.
Dźwięk dzwonka wywołał uśmiech na mojej twarzy.
Millie podeszła do mnie.
Szczęśliwa i pełna nowej energii, objęłam jej szyję.
„Millie-Moo!”
„Moo!”
„Też się cieszę, że znów jestem na zewnątrz”.
„Nie wiedziałam, jak bardzo potrzebowałam świeżego powietrza”, powiedziałam.
Bliskość tego mężczyzny sprawiała, że czułam w środku ciepło.
Kury jadły robaki i dżdżownice w ogrodzie, które wywabił na powierzchnię deszcz.
Millie dołączyła do kóz, podążając za mną na pole, gdzie jadły trawę i chwasty.
Przekroczyłam strumień i weszłam na pole uprawne.
Piękne kwiaty prezentowały jasne kolory, a krople deszczu lśniły jak klejnoty na ich płatkach.
Szeptały i brzęczały do siebie, poruszając się na wietrze.
Stojąc wśród dzikich kwiatów, zanurzyłam palce w mokrej ziemi, ciesząc się brudem na stopach.
Rozłożyłam ramiona w stronę powracającego słońca i poczułam moc złotego światła.
Z powodu mnie i niewielkiej ilości nimfowej mocy w mojej krwi, kwiaty zatrzęsły się i otworzyły bardziej.
Urosły i zakwitły bardziej niż wcześniej.
Tańczyłam wśród kwiatów, dotykając żółtych rudbekii, fioletowych astrów, czerwonych lobeli szkarłatnych, różowo-żółtych orlików i różnokolorowych maków.
Płatki drżały jakby podekscytowane, gdy wirowałam w pobliżu; tańczyły radośnie ze mną.
Ich łodygi zginały kolorowe główki w moją stronę, jakby się kłaniając.
Wyobrażałam sobie, że tak mogliby okazywać szacunek członkom rodziny królewskiej.
Zagubiona w magii natury, ledwo zauważyłam, gdy Millie-Moo weszła na pole.
Biegała obok mnie, wydając dźwięki i pełna takiej samej energii, jaką ja czułam.
Bez tchu i oszołomiona kręceniem się, opadłam na jej szyję, śmiejąc się i ciesząc przerwą od ponurej atmosfery.
Poszłam pogłaskać jej nos, ale duża głowa Millie odwróciła się, a jej uszy stanęły czujnie.
Była zwierzęciem zaniepokojonym obecnością drapieżnika w pobliżu.
Moje serce podskoczyło, a plecy się wyprostowały.
„Co się dzieje, Millie?”
Wydała dźwięk, poruszając głową, by wskazać za mną.
Odwróciłam się gwałtownie.
Twarda powierzchnia zatrzymała mój łokieć, gdy się obracałam. Krzyknęłam mimowolnie.
Moja twarz uderzyła w twardą, silną klatkę piersiową okrytą miękkimi bandażami. Jedno silne ramię owinęło się wokół mnie, dając mi ciepło i podtrzymując moje słabe kolana.
Głos głębszy niż kaniony i silniejszy niż góry wypełnił moje uszy i przeszył całe ciało. „Przepraszam, moja pani. Nie chciałem cię przestraszyć. Proszę, ja… przepraszam”.
Rycerz.
Z westchnieniem wyrwałam się z ramion mężczyzny. Moje serce podskoczyło w piersi, a policzki się zaróżowiły.
Cofając się i patrząc w górę, spotkałam jego ciekawe, szeroko otwarte spojrzenie i głębokie niebieskie oczy, o których myślałam przez wiele godzin. Oczy tak jasne jak niebieskie kwiaty mikołajka nadmorskiego.
„Och, mój Boże. To… w porządku. Tak się cieszę, że się obudziłeś”, odpowiedziałam, mój głos brzmiał cienko i bez tchu. Żył i był przytomny, w końcu!
Ale nie powinien był wstawać i chodzić tak szybko.
„Uratowałaś mi życie, prawda?” Szeroki, atrakcyjny uśmiech, który rozlał się na jego ustach, sprawił, że mój żołądek zadrżał.
Czy słyszał bicie mojego serca?
„Ja… ja… Cóż, chyba tak. Znalazłam cię krwawiącego w lesie”. Moje drżące palce wskazały w kierunku skraju lasu.
Długie, silne palce chwyciły moją dłoń, jego palce owinęły się całkowicie wokół mojego nadgarstka i zachodziły na siebie.
„W takim razie jestem ci winien dożywotnią wdzięczność. Pozwól, że podziękuję ci za uratowanie mi życia, moja pani”. Mój oddech uwiązł w gardle, gdy uniósł moją dłoń do twarzy.
Przycisnął swoje stanowcze, miękkie i bardzo ciepłe usta do grzbietu mojej dłoni. Iskry przebiegły po mojej skórze w miejscu, gdzie dotknęły jego usta.
Gdy podniósł głowę znad mojej dłoni, nasze oczy się spotkały. Zagryzłam wargi, by powstrzymać dziwny dźwięk, spowodowany gorącem, które przeze mnie przepływało.
W jego oczach błyszczała wdzięczność, ale było tam coś jeszcze, czego nie potrafiłam nazwać.
„Nie ma potrzeby dziękować, panie. To było właściwe postępowanie”. Cofnęłam rękę, ale ciepło jego dotyku pozostało.
Wykonałam krótki ukłon, którego ojciec nauczył mnie w dzieciństwie, na wypadek gdybym kiedykolwiek spotkała szlachcica, co jak sądziłam, właśnie miało miejsce.
Kolejny ciepły dotyk odebrał mi oddech. Delikatny, ale prowadzący palec zwinął się pod moim podbródkiem, zmuszając mnie do wyprostowania się i spotkania jego intensywnego spojrzenia.
„Nie kłaniaj się przede mną… przepraszam, ale nie znam twojego imienia”.
Jego dłoń na moim podbródku sprawiła, że zapomniałam każdego słowa, które znałam. Moje usta zadrżały, chcąc odpowiedzieć, a jego bystre spojrzenie wyłapało ten ruch.
Jego język wysunął się i oblizał dolną wargę.
„Lilliana, ale możesz mówić mi Lilly”, wydusiłam w końcu. Choć chciałam się cofnąć, jego delikatny dotyk zatrzymał mnie w miejscu.
„A ty, panie rycerzu?”
„Rycerzu?” Zaśmiał się, zanim spojrzał na siebie. Odchrząknął i znów zwrócił się do mnie.
„Tak, jestem rycerzem, ale możesz mówić mi Ren”.
„Ach, cóż, miło cię poznać, Ren. Tak się cieszę, że żyjesz”. Uśmiechnęłam się do niego promiennie, pokazując moją radość.
Ren zamrugał kilka razy, jakby patrzył na słońce. Jego oczy rozszerzyły się, gdy na mnie patrzył, a jego następny oddech zadrżał.
„I ja jestem wdzięczny, że tak piękna dama mnie uratowała, Lilliano”. Jego głos był niższy niż wcześniej, nagle głęboki i bogaty.
„Och, proszę, nie ma problemu. Widzisz, to było właściwe postępowanie. Życie jest ważne i nie zostawiłabym nikogo, by cierpiał sam w ten sposób…” Millie wepchnęła swój nos w moje plecy, przerywając moje nerwowe gadanie.
„I choć cieszę się, że cię widzę przytomnego, muszę powiedzieć, że powinieneś nadal odpoczywać. Twoje obrażenia były prawie śmiertelne, panie”.
„Chociaż jestem bardzo wdzięczny za twoją troskliwą opiekę, Lilliano…”
„Lilly”.
„Lilly”. Bogowie, uśmiechnął się tak jasno, że prawie musiałam zasłonić oczy. „To obiecuję, że czuję się znacznie lepiej. Nie chcę sprawiać ci więcej kłopotu”.
„Czy mogę prosić o czyste ubrania i trochę wody do umycia się?”
Moje oczy rozszerzyły się, gdy przesunął dłonią po zabandażowanej piersi. „Tak, oczywiście! Przygotuję kąpiel i znajdę coś dla ciebie do ubrania”.
Potem odwróciłam się do Millie. „Pilnuj innych, proszę”.
Wzrok Rena podążał za mną, gdy szłam do chatki. Jego spojrzenie czułam jak coś fizycznego łaskoczącego mój kark.
Na szczęście nie odeszłam daleko, a on nie wydawał się mieć problemów z obrażeniami podczas powrotu.
Setki pytań chciały wyrwać się z moich ust, ale powstrzymałam je. Rycerz potrzebował ciepłej kąpieli, ubrań i gorącego posiłku.
Nie mnóstwa pytań od wiejskiej dziewczyny, która bardzo chciała z nim porozmawiać.
Dziwne uczucie wisiało w powietrzu, gdy weszliśmy do mojego domu. Ren trzymał się w odpowiedniej odległości, ale jego spojrzenie sprawiało, że każdy nerw w moim ciele ożywał.
Udawałam, że nie zauważam, jak przygląda się chatce, jakby widział ją po raz pierwszy, i jak obserwuje mnie, gdy pospiesznie wchodzę do małej łazienki między sypialnią na parterze a wąskimi schodami prowadzącymi na poddasze.
Dźwięk uwiązł w jego gardle, gdy wyciągnęłam z kufra to, co zostało ze starych ubrań mojego ojca. „Męskie ubrania, ale nie widzę tu żadnego mężczyzny”.
Dreszcz przebiegł mi po kręgosłupie. „Czy może jesteś… zamężna?”
Wyprostowałam się, trzymając koszulę. „Nie, nie jestem zamężna. To są ubrania mojego ojca”.
„Ach, dobrze wiedzieć”, jego głos był wypełniony ulgą „Czy twój ojciec jest w pobliżu? Jemu również chciałbym podziękować za gościnność”.
Powracająca ciemność rozrosła się w mojej piersi i oplotła żebra. „Nie, nie ma go. Mój ojciec zmarł tej zimy, panie”.
„Tak mi przykro, Lilly. Nie chciałem cię zasmucić. Proszę, wybacz mi i przyjmij moje kondolencje”. Ren postąpił krok do przodu, zbliżając się, jakby chciał wyciągnąć rękę i mnie pocieszyć.
Wstrzymałam oddech, całe moje ciało zesztywniało. Zatrzymał się, jego ręka opadła, gdy nieczytelny wyraz przemknął przez jego oczy.
„Dziękuję za współczucie, panie. Kąpiel jest gotowa. Przygotuję kolację i sprawdzę twoje obrażenia, gdy skończysz”. Każde słowo wychodziło szybko, pomagając mi się rozproszyć.
Pozbawiona emocji maska pokryła jego przystojną twarz, zanim skinął głową. Dobrze ukrywał swoje wewnętrzne myśli. Może to był efekt szkolenia na żołnierza lub szlachcica.
Po tym szybko wyszłam. Drzwi zamknęły się trochę za głośno, sprawiając, że się skrzywiłam. Zostałam po drugiej stronie, nasłuchując, aż usłyszałam cichy plusk wody.
Zadowolona, że Ren poradzi sobie z kąpielą sam, skupiłam się na kolacji. Gęsta zupa warzywna ze świeżymi produktami z ogrodu już się gotowała, zanim mój gość skończył się myć.
Wyszłam więc z powrotem na zewnątrz do moich zwierząt. Gdy gasnące światło słoneczne malowało niebo różnymi odcieniami fioletu, czerwieni, pomarańczu i różu, zebrałam moje stado.
Kury wróciły do kurnika. Millie pomogła mi zaprowadzić kozy z powrotem do ich zagrody. Chwiejna brama wydała głośny dźwięk, prawie rozpadając się, gdy ją zamykałam.
Westchnęłam ciężko, popychając niestabilny drewniany słupek. Miałam narzędzia, żeby naprawić go sama, ale to ojciec zawsze dbał o farmę, podczas gdy ja zajmowałam się ogrodem.
Naprawdę żałowałam, że nie zwracałam większej uwagi na jego umiejętności stolarskie, gdy miałam okazję. Moja naturalna zdolność do pomagania roślinom i kwiatom w rozwoju nie pomagała mi ze starymi, zepsutymi rzeczami na farmie.
Przez dwadzieścia trzy lata radziłam sobie dobrze w ogrodzie lub na polu, ponieważ odpowiadały one mojej biologicznej naturze. Ojciec wiedział o mocach, które dała mi krew matki, i zachęcał mnie do korzystania z nich, mimo że czyniło mnie to inną od ludzi w wiosce.
Bez względu na to, jak bardzo szanowali mojego ojca przed moim urodzeniem, byli wobec mnie podejrzliwi. Ludzie byli ostrożni wobec nimf.
Zawsze istniała delikatna równowaga między pokojem a wojną. Teraz trwała wojna, a mogliśmy za to podziękować nowemu królowi.
Z Rzeźnikiem Nimf siedzącym na tronie, martwiłam się, że mogę nie być już tak bezpieczna na mojej farmie. Może lepiej byłoby spakować się i przeprowadzić do odległej wioski, gdzie miejscowi nie znali mojego pochodzenia.
Dzięki połowie ojca wyglądałam głównie jak człowiek, z wyjątkiem lekkiego zakrzywienia uszu. Nawet to było trudne do zauważenia, gdy moje długie falujące włosy je zakrywały.
Gdyby nikt nie widział, jak sprawiam, że kwiaty rosną, nie byłoby innego sposobu, by się dowiedzieć. Zatrzymałam swoje myśli w tym miejscu.
Myśl o opuszczeniu jedynego świata, jaki kiedykolwiek znałam, sprawiała, że czułam się, jakbym traciła ojca na nowo. Jego śmierć była zbyt świeża, by myśleć o opuszczeniu domu, w którym mnie wychował i gdzie dzieliliśmy lata szczęśliwych, komfortowych wspomnień.
I nie mogłam szukać bezpieczeństwa u nimf. Poza tym, że nie wiedziałam, gdzie jest Dzicz Nimf, nigdy w życiu nie spotkałam innej nimfy po tym, jak moja matka odeszła i nigdy nie wróciła.
Wszystko, co miałam po niej, to dziwne uszy, truskawkowo blond włosy i dziwne uczucie w sercu, że mnie kochała – na swój własny, nieobecny sposób. Czułam to w wietrze i płatkach kwiatów na mojej skórze.
Bez tego mogłabym zatracić się w smutku choroby ojca. A potem pojawił się Ren.
Rycerz w moim domu powiedział, że jest mi dłużny za uratowanie mu życia, ale jeśli pracował dla Rzeźnika Nimf, nie mogłam mu ufać. Mógł już zabić niektórych z mojego rodzaju.
Jeśli miał jakiekolwiek szkolenie w polowaniu na nimfy, jakie były szanse, że zauważy ślady nimfowej magii w mojej krwi?
„Lilly?” Gładki, głęboki głos Rena wyrwał mnie z zamyślenia. Cichy okrzyk zaskoczenia wyrwał się z mojego gardła i odskoczyłam od złamanego słupka.
„Przepraszam. Nie chcę cię ciągle straszyć”. Położył dłoń na piersi.
Ten gest sprawił, że spojrzałam na koszulę napiętą na jego szerokich ramionach i umięśnionej klatce piersiowej. „Skradasz się jak rycerz”. Zaśmiałam się nerwowo, zaniepokojona jego nagłym pojawieniem się i moimi niedawnymi myślami.
„Hm”. Jego usta rozciągnęły się w cienkim uśmiechu. Tylko w ten sposób odpowiedział, po czym zmienił temat. „Twój płot jest zepsuty”, stwierdził.
„To nic. Naprawię go wkrótce”, odpowiedziałam, wdzięczna za rozproszenie uwagi. Ren odwrócił się, przyglądając się stanowi farmy i zwierzętom.
Podziwiałam jego szerokie plecy w popołudniowym świetle. Słabe promienie gasnącego słońca odbijały się od bogatych fal jego włosów, podkreślając jego opaloną skórę.
Świeżo umyty i ubrany w czyste ubrania, był niesamowitym widokiem. Świeży, drzewny zapach emanował z jego skóry, ostry i bardzo męski.
Wydawało się, jakby był stworzony z ziemi, wiatru i ognia, a te żywioły budziły we mnie podstawowy instynkt. „Twoja stodoła też wymaga naprawy”, powiedział, krzyżując ramiona na piersi i gładząc brodę, gdy myślał o rzeczach, których nie rozumiałam.
„Ach, tak, ale zajmę się tym przed końcem lata”, zapewniłam go. Nie żeby miało dla niego znaczenie, co robię ze swoją farmą. Dawno go tu już nie będzie.
Spojrzał na mnie, a moje serce zatrzepotało w piersi. „Kolacja prawdopodobnie jest gotowa. Pozwól, że sprawdzę twoje bandaże i możemy zjeść”, zaproponowałam, wykręcając ręce.
„Znalazłem bandaże i sam je zmieniłem. Nie widziałem powodu, by cię niepokoić, skoro już tyle dla mnie zrobiłaś”, powiedział, nonszalancko unosząc dół koszuli, by pokazać świeże białe bandaże wokół talii.
Mięśnie jego brzucha napinały się i rozluźniały z każdym oddechem. Moje oczy rozszerzyły się na widok ciemnych włosów przy pępku, prowadzących do przodu jego czarnych spodni.
Dziwne uczucie odbiło się echem od mojego serca do miękkiego centrum między nogami. „Dobrze. W porządku. Świetnie”, wyjąkałam, mój głos zabrzmiał bardzo piskliwie i cienko.
Odwróciłam się od niego, by ukryć rumieniec rozlewający się po moich policzkach. Poszedł za mną do chatki, a ja nie przeoczyłam jego cichego śmiechu po drodze.