
Kontrakt na miłość - Finał
Nikt nigdy nie przypuszczał, że Xavier Knight może stać się człowiekiem rodzinnym, nawet on sam. Angela dokonała rzeczy niemożliwej, sprawiając, że Xavier w końcu się ustatkował i zostawił swoje dzikie życie w przeszłości. Ale kiedy nowe przedsięwzięcie biznesowe i konkurencyjna firma wciągają go z powrotem do pędzącego i bezwzględnego świata korporacji, Xavier musi znaleźć sposób na zachowanie równowagi między życiem osobistym a zawodowym.
Nowe wzgórza
XAVIER
Zerknąłem na notatkę, żeby się upewnić. Ale tak właśnie było.
Wyraźnym, dostojnym pismem Sama O'Malleya naliczyłem osiem okrągłych zer.
Przekazałem papier Alowi i patrzyłem, jak jego twarz zmienia się z niedowierzaniem. Mój partner nie potrafił powiedzieć, czy dostaliśmy królewskie rozdanie, czy marne resztki, najgorszy układ ze wszystkich.
Kogo ja oszukiwałem? Trudno było grać spokojnie. O'Malleyowie chcieli kupić X-Label za dziesięć milionów dolarów.
Ale ja nie chciałem oddać X-Label, nawet za taką sumę. A brak pokerowej twarzy u Ala sugerował to samo. Przełknąłem ślinę.
– Samie, Sally... to jest niezwykle hojna oferta. Al i ja jesteśmy zszokowani. To zupełnie nieoczekiwane.
Sam delikatnie się uśmiechnął. – Tak, rozumiemy to.
– Wygląda na to, że bogowie ci sprzyjają, Xavierze Knight. Czyż nie? – zapytała Sally, uśmiechając się do swojej szklanki z whisky.
Coś w ich zadowolonej z siebie życzliwości sprawiło, że się zdenerwowałem. Wyglądało to tak, jakby czerpali przyjemność z patrzenia, jak Al i ja się męczymy.
Ale to my mieliśmy tu przewagę. Musieliśmy się pozbierać.
Kopnąłem Ala pod stołem, a on oderwał wzrok od kartki z notatkami.
– Jesteśmy zaszczyceni – dodał Al. – Ale musicie zrozumieć, że w X-Label chodzi o coś więcej niż pieniądze. To było moje marzenie przez całe życie i zaczyna się spełniać.
– Czuję to samo – kontynuowałem. – Mimo że ta oferta bardzo nam schlebia, nie możemy jej przyjąć. Chcemy sami się przekonać, jak nam pójdzie.
Ciepła atmosfera przy stole stała się chłodna, jak whisky z lodem.
Zauważyłem, że między Samem i Sally po drugiej stronie stołu coś się dzieje, i nagle poczułem, że Al i ja wtrącamy się w coś prywatnego.
– Doceniamy, że zadaliście sobie tyle trudu, żeby się z nami spotkać – powiedział Sam, słabo maskując swoje rozczarowanie pasywną agresją.
– To nie był żaden kłopot – odparłem pogodnie, starając się rozładować atmosferę. – Mam nadzieję, że będziecie mieli trochę czasu na zwiedzanie Nowego Jorku, zanim wrócicie za Atlantyk?
– Och, z pewnością nie – odpowiedział Sam. – Nigdy nie zostajemy tu dłużej, niż to konieczne.
– Wy... nie lubicie Nowego Jorku? – zapytał Al.
– Nie. Uważam, że jest brudny... i rozczarowujący – odpowiedziała Sally, na tyle głośno, żeby ją usłyszano.
Zerknęła ponad głową Ala, patrząc w stronę wyjścia. Wreszcie wszyscy nadawaliśmy na tych samych falach.
Wyciągnąłem ze schowka na pieniądze czystą stówę i położyłem ją na stole.
– Za kolejkę. Chciałbym, żebyśmy zostali na jeszcze jedną, ale w domu czeka na mnie rodzinny obiad.
– Na mnie też – dodał Al, a ja nie miałem zamiaru zwracać uwagi na to, że jest kawalerem.
– Pozdrów od nas swoją piękną żonę – powiedziała Sally, przyciągając mój wzrok.
– Tak zrobię.
– Może nasze drogi jeszcze kiedyś się skrzyżują – dodał Al.
– Tak – odpowiedział Sam, patrząc wprost na mnie. – Mam przeczucie, że tak będzie.
Wychodząc z baru, uświadomiłem sobie, że nigdy nie wspomniałem O'Malleyom o Angeli.
– Ufff! – krzyknął Al, gdy tylko wyszliśmy z baru i znaleźliśmy się na chodniku w zmierzchu Manhattanu. – Ci ludzie przyprawiają mnie o dreszcze.
– Och, daj spokój. To tylko interesy – odparłem, chcąc w to uwierzyć.
Ale szczerze mówiąc, kiedy na pożegnanie poklepałem Ala po plecach, starałem się zapomnieć o lodowatym spojrzeniu Sama.
ANGELA
Różnokolorowe plastikowe uchwyty na skalnej ścianie wyglądały jak zabawa... dopóki nie zdałam sobie sprawy, że to jedyna rzecz, która dzieli mnie od rychłej śmierci!
– Wspinasz się. Bez liny – wyjaśniła po raz trzeci moja nowa przyjaciółka Jenny. Byłyśmy na spotkaniu matek w sali gimnastycznej Jenny.
– Tak, obiecuję. Popatrz tylko.
Patrzyłam, jak Jenny podchodzi do ściany i sięga do małej torebki z kredą przy pasie. Potem klasnęła w dłonie, a wokół niej uniosła się chmura białego pyłu.
Szybko sprawdziłam telefon, chociaż wiedziałam, że nie będzie żadnych nowych wiadomości.
To stawało się moją mantrą.
Wahałam się, czy zostawić Leah i Asa w domu z tatą, ale on upierał się, że potrzebuję trochę czasu dla siebie.
Fakt, że to była prawda, nie sprawił, że stałam się mniej niespokojna. Twierdził też, że praktycznie sam wychował trójkę dzieci... i nie mogłam się z tym nie zgodzić.
Ale na wszelki wypadek chciałam zostawić telefon na najwyższym poziomie głośności. Ponownie go schowałam.
Jenny mrugnęła do mnie przez ramię, zanim zaczęła się wspinać.
Poruszała się z gracją, przenosząc ciężar ciała z jednej żółtej podstawy na drugą.
Kiedy zbliżyła się do szczytu ściany, zaczęłam się denerwować. Nie byłam w ogóle przygotowana na to, że moja nowa przyjaciółka wyskoczy w powietrze. Nie mogłam nic na to poradzić - krzyknęłam.
Ale Jenny chwyciła obiema rękami duży żółty uchwyt, a jej smukłe ciało kołysało się w lewo i w prawo. Nie zauważyłam tego wcześniej, ale to był ostatni krok na trasie.
– Tak! – zawołała.
Po czym puściła ścianę i runęła w dół. Po raz drugi krzyknęłam z niepokojem i rzuciłam się jej na spotkanie.
Ale ona wylądowała lekko w przysiadzie na miękkiej niebieskiej macie. Odwróciła się do mnie z wielkim uśmiechem.
– Wow – powiedziałam, łapiąc oddech. – Jesteś oficjalnie najfajniejszą mamą, jaką znam.
Roześmiała się, prawdziwie gromkim śmiechem. – To wiele dla mnie znaczy, gdy słyszę to od ciebie!
– Czy ty żartujesz?! Zaraz zemdleję od adrenaliny, a jeszcze nawet nie dotknęłam ściany!
Wyciągnęłam rękę i pomogłam jej wstać.
– Adrenalina to jedna z najlepszych rzeczy – odpowiedziała. – Uwielbiam to, że mogę zaskoczyć samą siebie. I myślę, że tobie też się to spodoba.
– Dobrze... ale najpierw coś prostszego? – zapytałam.
– Oczywiście. Spróbujmy tą zieloną trasą...
Po trzydziestu minutach i czterech ukończonych trasach całe moje ciało szumiało z podniecenia.
To było trudne i przerażające. Ale to było niesamowite uczucie.
Nie pamiętam, kiedy ostatnio czułam prawdziwą ekscytację z powodu czegoś, co nie było moją rodziną lub pracą.
Usiadłyśmy z Jenny przy cappuccino z mlekiem owsianym z kawiarenki w sali gimnastycznej i obserwowałyśmy innych wspinaczy.
– Dziękuję, że mnie zaprosiłaś, Jenny – powiedziałam szczerze. – Nigdy nie zrobiłabym tego sama, ale naprawdę dobrze się bawiłam.
– Kiedy tylko zechcesz, dziewczyno! Muszę przyznać, że fajnie jest popisać się przed kimś nowym.
Roześmiałam się i zdałam sobie sprawę, że mięśnie mojego brzucha są obolałe.
– Zaufaj mi, jestem pod wrażeniem. Ale jestem też ciekawa... jak to się stało, że zaczęłaś?
– Inna mama mi pokazała, oczywiście! – odpowiedziała Jenny. – A ja po prostu... zakochałam się w tym.
Spojrzałam w dół na swoje ręce. Założyłam już obrączkę. Bez niej czułam się naga.
Ale noszenie jej podczas wspinaczki było niebezpieczne, więc przez godzinę trzymałam ją w małej kieszonce w pasku legginsów, co kilka minut sprawdzając, czy nadal tam jest.
Jenny kontynuowała: – To tak, jakbym przez kilka godzin w tygodniu nie musiała być mamą, żoną, prawnikiem... Mogę być po prostu sobą.
Jej słowa przypomniały mi o uczuciu, które kiedyś było mi tak dobrze znane. Bieganie zawsze mnie uspokajało. To była moja medytacja.
Ale moje trampki leżały w szafie z tyłu pokoju. Nie dotykałam ich od miesięcy.
– Jak znajdujesz czas? – zapytałam, szczerze się zastanawiając. – Teraz nawet nie pracuję, a między opieką nad dziećmi a szukaniem szkoły...
– Czujesz się winna, że poświęcasz czas tylko dla siebie? – przepowiedziała Jenny.
– Dokładnie.
– Rozumiem to, siostro. Ale uwierz mi, nigdy nie znajdziesz na to czasu. Musisz go wygospodarować. A kiedy to zrobisz, cała twoja rodzina ci podziękuje.
Jenny ścisnęła moją dłoń, a ja poczułam się zauważona. Usłyszałam jej przesłanie głośno i wyraźnie: muszę zadbać o siebie, jeśli mam zadbać o wszystkich innych.
– Naprawdę musiałam to usłyszeć – przyznałam.
– Wszyscy tak mamy, od czasu do czasu. Powiedz mi więc, jak idą poszukiwania szkoły dla bliźniaków?
– Jak na razie, kiedy wydaje mi się, że szkoła wygląda idealnie na papierze, okazuje się, że na żywo jest zupełnie nietrafiona.
– Och, pamiętam to! – odpowiedziała Jenny ze śmiechem. – Jeśli chciałabym wiedzieć wcześniej na ten temat, to to, żeby ignorować te wszystkie bzdury o reputacji. Wiem, że łatwiej powiedzieć, niż zrobić.
– Po prostu tak bardzo się tym przejmuję – przyznałam. – Pomysł, że szkoła może otworzyć wszystkie drzwi dla moich dzieci... trudno się temu oprzeć.
– Po tym, jak Leah i Ace prawie pomalowali Pollocka w Cliffton, chyba nie zniosę kolejnej wycieczki do muzeum...
– Przewodniczka na pewno tak nie uważała.
– Potrzebujesz miejsca, które pobudzi ich ciekawość i otworzy na kreatywność... Sprawdzałaś już Endless Horizons?
– Nawet o niej nie słyszałam.
– To jest w systemie Montessori – kontynuowała. – Zależy im na uczeniu się przez doświadczenie, a dzieci są zachęcane do tworzenia własnego programu nauczania.
Zmarszczyłam brwi. Zawsze uważałam, że szkoły alternatywne są zbyt hipisowskie, jak na mój gust... ale z drugiej strony, szkoły przygotowawcze były zbyt ciężkie.
Dlaczego nie miałabym dać im szansy?
Po kilku kolejnych minutach rozmowy o telewizji, pogodzie i innych cudownie nieistotnych tematach pożegnałam się z moją nową przyjaciółką.
Jadąc do domu, zostawiłam uchylone szyby, czując to cudowne, powysiłkowe zmęczenie, za którym nie zdawałam sobie sprawy, że tęsknię.
Czas spędzony z Jenny oczyścił mój umysł i dał mi nową nadzieję na znalezienie szkoły dla Leah i Ace’a.
Obiecałam sobie, że przestanę starać się, aby moje dzieci pasowały do jakiejś szkoły, i że znajdę szkołę, która będzie do nich pasować.
Uśmiechnęłam się, gdy skręciłam w naszą ulicę, myśląc o moich bliźniakach.
Tryskały energią i twórczymi pomysłami. I nie powinny tego tłumić. Musiałam tylko znaleźć środowisko, w którym mogłyby...
– STOP! – krzyknęłam, a moje zen zniknęło, gdy nacisnęłam na hamulec.
Zabawkowy samochód z moimi dziećmi w środku zatrzymał się... na środku ulicy. Ace i Leah odwrócili się do mnie z zawiedzionymi minami.
– Co wy...? Bawicie się na ulicy?! – wykrztusiłam z siebie, wysiadając z samochodu i pozostawiając go na ręcznym biegu. – Gdzie jest dziadek?! – zapytałam.
– Mamusiu, właśnie odpoczywa – odpowiedziała Leah z uśmiechem na twarzy.
Odwróciłam się w stronę rozległego trawnika i okazało się, że tata śpi na leżaku... i ma na sobie makijaż.
– Wy dwoje. Zejdźcie z drogi. Teraz!!!















































