Natalie Le Roux
Lilly nie miała pojęcia, dlaczego czuła się tak bezpiecznie w ramionach Bora.
Było coś w sposobie, w jaki trzymał ją przy sobie, ta delikatność w jego dotyku i sposób, w jaki na nią patrzył, co upewniło ją, że ten człowiek, ten obcy nigdy jej nie skrzywdzi.
Stopniowo strach, który miała przed pójściem z nim na statek, przed przebywaniem w pobliżu niego i jego ludzi, zanikał. Wszyscy widzieli, co mężczyźni zrobili spinnerom na zewnątrz.
Ona sama nigdy nie będzie w stanie zrozumieć, co zrobił Korom. Jak zmienił się w gęstą mgłę i dlaczego przebywanie w jego obecności nagle tak bardzo ją zaniepokoiło.
Zerkając zza Bora, obserwowała mężczyznę, który stał do niej plecami, rozmawiając z braćmi. Coś w nim było. Powiew nieuwolnionej śmierci.
Jakby był o krok od utraty kontroli nad kruchym uściskiem, jaki miał na punkcie zdrowego rozsądku.
– Lilly? – zawołała Rose miękkim głosem, wyciągając ją z jej kontemplacji ogromnego mężczyzny. Ta odwróciła się, wyswobadzając się z objęć Bora, by stanąć twarzą w twarz z siostrami.
– Co tu się dzieje? – zapytała Rose, przyglądając się z niepokojem Borowi i jego ludziom.
Lilly zarumieniła się, gdy silne ramiona Bora przesunęły się wokół jej talii, przyciągając ją do jego piersi.
– Ja… nie jestem pewna.
Spojrzała w górę, by zobaczyć, że jej siostra zerka na Bora przez ramię. Lilly mogła zrozumieć jej niepokój.
Było wiele rzeczy, których nie rozumiała i tak samo wiele rzeczy, które nadal wprawiały ją w zakłopotanie, ale jednym, czego szybko się uczyła, było to, że Bor trzymający ją w ramionach był tak samo miłym uczuciem jak zaczerpnięcie oddechu.
– Transport jest tutaj – powiedział w końcu Bor, wyrywając ją z zamyślenia.
Wyzwoliła się z jego uścisku, przenosząc się do Violet na sofie. Zatrzymała się na chwilę, zastanawiając się, jak ją podniosą, ale ogromna postać przemieszczająca się obok niej odpowiedziała jej na to pytanie.
Keel podszedł do nich i ostrożnie wsunął ręce pod wiotkie ciało jej młodszej siostry, podnosząc ją z troską na swoją szeroką klatkę piersiową. To sprawiło, że Lilly zakręciły się łzy w oczach.
Wszyscy wyszli za nim z domu, a Rose i Tulip objęły każdą z jej rąk w mocnym uścisku. Kiedy wyszli przez frontowe drzwi, Lilly nie mogła się powstrzymać od sapnięcia, które wymknęło się jej z ust.
Setki martwych spinnerów leżały na całym polu, ich czarne ciała były niczym rak na miękkiej, zielonej trawie.
Bor podszedł do niej, przyciągając ją do siebie. – Nie patrz na to. Oni wszyscy nie żyją.
Lilly oderwała od tego wzrok, przyciągając Rose i Tulip bliżej siebie, gdy ruszyły z Borem w kierunku podwórka.
Gdy skręcili za róg, Lilly poczuła, że jej usta otwierają się na widok eleganckiego, srebrnoszarego statku stojącego na ulicy.
Drzwi po jego stronie były otwarte, a Tark i Korom już czekali w środku.
Był ogromny, wielkości co najmniej sześciu autobusów, a jego gładka powierzchnia sprawiała wrażenie, jakby się poruszał, jak jakiś żywy metal.
Bor poprowadził ich w stronę rampy prowadzącej do środka i Lilly nie mogła powstrzymać podniecenia, które ją wypełniło. Wchodzili na statek kosmiczny.
Chociaż idea kosmitów straciła swój urok już kilka tygodni temu, to idea bycia w kosmosie nie.
Poczekała, aż Keel wniesie Violet do środka i pociągnęła za sobą Rose i Tulip. Weszli do środka statku, a jej oczy szukały Violet.
Keel położył ją na cienkim, metalowym łóżku, a jego ręce pracowały nad przyciskami i ekranami z boku leżanki.
Po kilku sekundach nad jej siostrą pojawiła się cienka warstwa, która otuliła ją czymś, co wyglądało jak folia samoprzylepna.
Lilly przepchnęła się obok Koroma, ignorując dreszcz, który przebiegł jej po kręgosłupie, gdy była tak blisko niego, i podbiegła do Violet.
– Co ty jej robisz? Ona nie może oddychać!
Keel spojrzał na nią, przykuwając ją do swojego miejsca tymi głębokimi, bogatymi, złotymi oczami. – To jest medipad. Utrzyma ją w stabilnym stanie, dopóki nie znajdziemy się na statku dowodzenia. Zespół medyczny na pokładzie zadba o jej zdrowie.
Lilly chciała zaprotestować, ale Keel pochylił się do przodu. Jego oczy płonęły, gdy powiedział: – Nic nie skrzywdzi tej kobiety.
Powaga i obietnica w jego tonie i oczach sprawiły, że Lilly nieco się wycofała. Spojrzała w dół na Violet, jej oczy wypełniły się łzami na widok bladego, śmiertelnego wyglądu skóry jej siostry.
– Czy ona to przeżyje?
Coś w oczach Keela złagodniało i skinął głową. – Tak, jest bardzo chora i nie przetrwałaby trucizny zbyt długo.
– Ale zespół medyczny na statku dowodzenia jest wyjątkowy. Wyleczą ją. Lecz... to zajmie trochę czasu. Jej objawy są bardzo zaawansowane.
– O Boże – mruknęła Lilly, kładąc dłoń na grubej, przezroczystej folii, która leżała nad jej siostrą.
Po raz kolejny pocieszająca, ciepła siła Bora wypełniła ją, gdy podszedł, by owinąć ramiona wokół jej talii, i przyciągnął ją z powrotem do siebie.
Rose i Tulip również stały obok Violet, a ich łzy i drżące ciała świadczyły o tym, jak bardzo bały się utraty młodszej siostry.
Kiedy Korom podszedł bliżej, Lilly nie omieszkała zauważyć, że Tulip się do niej przysunęła.
Zerknęła w dół na opuszczoną głowę Tulip i ze zdziwieniem zauważyła, że jej nieśmiała siostra obserwuje ogromnego mężczyznę, mimo że sama się od niego odsunęła.
– Nadszedł czas, by opuścić powierzchnię. Musimy zapiąć pasy – powiedział Bor miękkim, uspokajającym głosem, który Lilly zaczynała uwielbiać.
Po ostatnim spojrzeniu na nieruchomą postać Violet pozwoliła Borowi zaprowadzić się na miejsce w przedniej części promu.
Usiadła przy oknie i czekała, aż Bor ściągnie z siedzenia cztery pasy, które skutecznie przypięły ją do fotela za nogi, talię i ramiona.
Usiadł obok niej, robiąc to samo z własnymi pasami.
Kiedy Lilly odwróciła się, by odnaleźć siostry, zauważyła obie obok Tarka.
Korom siedział z tyłu, ale oczy miał utkwione przed sobą, a jego spojrzenie niemal wypalało dziurę w tyle głowy Tulip.
Gdy wahadłowiec zatrząsł się i zaczął się poruszać, Lilly chwyciła się podłokietników siniejącymi dłońmi, zaciskając oczy.
Delikatne muśnięcie jej policzka zmusiło ją do rzucenia otwartych oczu i spojrzenia na Bora.
– Oddychaj, partnerko. Startujemy.
– Ja… nienawidzę latać – wydusiła z siebie i spojrzała na niego.
Uśmiechnął się, ciepły, kojący blask wypełnił jego oszałamiające oczy. – Wkrótce będzie po wszystkim.
Lilly drżąco skinęła mu głową i wyjrzała przez okno. Byli już ponad chmurami. Obserwowała, jak światło na zewnątrz staje się coraz ciemniejsze i zanim się zorientowała, znaleźli się w przestrzeni kosmicznej.
– O... mój... Boże… – mruknęła, podziwiając planetę poniżej. Z góry wyglądała na spokojną i cichą. Nie było śladu zniszczeń spowodowanych przez spinnerów. Miękka biało-niebieska poświata emanowała z orbity, zapierając dech w piersi Lilly. To było magiczne.
Kilka długich minut później Bor odpinał już jej pasy i wyciągał rękę, by pomóc jej wstać.
Wahadłowiec wleciał w brzuch statku, którego Lilly nie widziała, a teraz czekali, aż lądowisko, według słów Bora, wytworzy ciśnienie i napełni się powietrzem.
Gdy tylko drzwi się otworzyły, serce Lilly zamarło na widok wielu wojowników kręcących się w przestrzeni.
Gdy tylko Bor wyprowadził ją z promu, a Rose i Tulip nie pozostały daleko za nimi, wszyscy mężczyźni przerwali swoje zajęcia i skłonili głowy.
Było to miłe okazanie szacunku dla ich kapitana, pomimo rumieńca, który wkradł się na jej twarz, gdy wszyscy spojrzeli na nią z ciekawością.
Bor odwrócił się za siebie, po czym odezwał się donośnym, wyraźnym głosem.
– Zabierzcie kobietę do medyka. Niech Oris wysyła mi co godzinę aktualne informacje o jej stanie. Keel, zabierz z sobą pozostałe samice do szpitala. Chcę, by wszystkie zostały zbadane przez Orisa.
Keel ostro skinął mu głową, zanim Bor odwrócił się, by na nią spojrzeć.
– Muszę iść do centrum dowodzenia – powiedział. Jego głos znów był miękki. Podniósł rękę i przesunął grzbietem palców po jej policzku, wywołując gęsią skórkę na całej jej skórze.
– Dobrze – wyszeptała, nie wiedząc, co jeszcze powiedzieć.
– Nie będę tam długo. Pozwól mojemu zespołowi medycznemu zaopiekować się tobą, partnerko. Kiedy skończę, zabiorę was wszystkie na posiłek. Wtedy będziemy mogli porozmawiać.
Lilly przytaknęła, czując niemal niekontrolowaną chęć uniesienia się na palce i pocałowania jego ust. Ale dźwięk kłótni Rose z kimś za nią sprawił, że cofnęła się o krok.
Bor obdarzył ją słodkim uśmiechem i odwrócił się, by odejść.
Lilly musiała wziąć oddech, żeby się uspokoić. Co się z nią działo, do cholery. On był obcym.
Był inny, a ona nie była na tyle naiwna, by sądzić, że nie jest śmiertelnie niebezpieczny, a jednak serce zabolało ją na widok, jak opuszcza drzwi lądowiska i znika z pola widzenia.
Odwróciła się z powrotem do Rose, która wciąż sprzeczała się o coś z Keelem, i poszła dowiedzieć się co się stało.
– Co się dzieje? – zapytała, podchodząc do Tulip i Rose, które stały przy dziwnym łóżku Violet.
– Chcą ją zabrać do jakiegoś dołu! – Rose prawie warknęła, blokując kogokolwiek przed zbliżeniem się do ich siostry.
– Co? – powiedziała Lilly ze zmarszczeniem czoła, obracając się, by spojrzeć na Keela.
– To jest dół regeneracyjny. To basen z leczniczym żelem, który pomoże jej wyleczyć się z trucizny. To nie jest… dół śmierci… jak myśli samica.
– Pójdę z nią – powiedziała Lilly, ruszając, by zablokować Violet swoim ciałem.
Keel wypuścił z siebie długie westchnienie. – Lord Bor polecił mi zabrać was wszystkie do medyka. Będę pilnował samicy, gdy ta będzie się leczyć.
– O, do diabła nie, kolego! Jeśli ona pójdzie, to ja pójdę z nią. Jestem lekarzem i będę miała oko na jej leczenie – wyszczekała Lilly, ani razu nie przerywając kontaktu wzrokowego z Keelem.
Ten mamrotał coś w swoim języku, po czym westchnął i skinął głową. – Bardzo dobrze. Będziesz mi towarzyszyć w drodze do dołu. Ale pozostałe samice pójdą do medyka. Korom może je eskortować.
Rose miała zamiar zaprotestować, ale Lilly wiedziała, które bitwy należy toczyć, a którym się poddać.
– Rose – powiedziała, zwracając się do swoich sióstr – idź z Koromem do medyka. Pilnuj dla mnie Tulip. Ja pójdę z Violet i upewnię się, że nie zrobią jej nic... dziwnego.
– Ale… – zaczęła Rose, lecz Lilly jej przerwała.
– Rose, musimy tu myśleć logicznie. Znajdujemy się na statku kosmicznym. Bor dał nam słowo, że będziemy bezpieczne, ale wolałabym, żeby żadna z nas nie była sama.
– Ty pójdziesz z Tulip, a ja z Violet. Jeśli coś się stanie, wykonamy ruch do Monroe i uciekniemy stąd w cholerę, ok?
Oczy Rose przybrały bardziej diabelski wygląd, dając Lilly do zrozumienia, że dokładnie wie, o czym mówi.
W ciągu tygodni, które upłynęły od ataku spinnerów, nie zawsze musiały się martwić tylko o potwory z kosmosu.
– Lepiej, żebyś miała rację, Lil – powiedziała Rose z wyraźną nutą strachu w głosie.
Lilly przytaknęła, nie mogąc złożyć obietnicy, co do której nie była pewna, czy będzie w stanie jej dotrzymać. Nie miała pojęcia, co robi. Z tego, co wiedziała, mogły właśnie zamienić jedno obce zagrożenie na dużo bardziej niebezpieczne.