Mira Matic
KALI
Kali przełknęła ciężko, wpatrując się w Luciusa. Usłyszała dźwięk tłuczonego szkła i pomyślała, że ktoś może potrzebować pomocy. Jednak jego intensywne spojrzenie sprawiło, że natychmiast pożałowała swojej decyzji.
Uniósł ciemną brew, czekając, aż coś powie. Może wyjaśni, dlaczego wtargnęła do jego gabinetu bez pukania.
Oczy Kali podążały za ścieżką jego palców, gdy powoli podwijał rękawy. Jej uwagę przykuł wirujący czarny tatuaż zdobiący jego przedramiona.
Potknęła się i zaczęła szukać klamki.
„Nie zdawałem sobie sprawy, że wciąż tu jesteś. Myślałem, że Olivia posłała po ciebie, gdy tylko znalazła inną posadę. Nie dzwoniła jeszcze do ciebie?” zapytał.
Kali zamilkła, wlepiając wzrok w wielką plamę na jego koszuli.
Musiał zauważyć jej spojrzenie, bo zręcznymi palcami rozpiął koszulę i ściągnął ją. Podszedł do małej szafy w rogu pokoju i wyjął idealnie wyprasowaną, nową, białą koszulę.
Kali zamknęła oczy, nienawidząc strachu, jaki wywoływało w niej jego męskie ciało. Jej matka zwykle wysyłała ją na zewnątrz, gdy wieczorami miała gości. Ale w mroźne zimowe noce pozwalała jej siedzieć w kuchni z telefonem, z głośnością ustawioną jak najwyżej i parą słuchawek na uszach.
Ale nawet w słuchawkach Kali słyszała głosy i kłótnie. Czasami słyszała klapsy i krzyki matki.
W młodym wieku dowiedziała się, do czego zdolni są mężczyźni. Wiedziała, jakie szkody może wyrządzić mały, szczupły mężczyzna, pozostawiając siniaki na twarzy jej matki.
Strach, który czuła w te noce, pozostał z nią.
Mężczyzna stojący przed nią mógłby zabić jednym ciosem, gdyby tylko chciał.
„Nie odpowiedziałaś mi”, powiedział, zapinając koszulę i wsuwając ją w spodnie. „Czy twoja matka się odezwała?”
Potrząsnęła głową. „Marta powiedziała, że mogę zostać w pokoju za stajnią. Pomagałam Benowi w ogrodzie”.
„Hmm”. Odwrócił się od niej, jego oczy skupiły się na portrecie na ścianie.
Stała tam, nieruchomo, nie wiedząc, czy nie wypędzi z willi jej i jej młodszej siostry.
„Posprzątaj to”.
Kali drgnęła z zaskoczenia, a widząc spojrzenie Luciusa, poszła po miotłę i mopa.
Była wdzięczna za polecenie. Potrzebowała czegoś, co ponownie uruchomi jej mózg.
Kiedy wróciła, Lucius siedział przy biurku, ignorując ją.
To była ulga. Bycie ignorowaną było o wiele lepsze niż patrzenie mu w oczy. Była przyzwyczajona do bycia ignorowaną. Jego uwaga skupiona na niej przerażała ją.
Z wiadrem obok siebie uklękła, by podnieść rozbitą butelkę. Zapomniała zabrać ze sobą rękawiczki i w pośpiechu złapała ostrą krawędź kawałka szkła i syknęła, gdy wbiła się głęboko w miękkiego kciuka.
Krew buchnęła z rany, ale Kali nie poczuła bólu. Kłuło ją tylko i denerwowało.
Zignorowała to, wycierając krew o koszulę i pospiesznie kończąc pracę.
„Jest czysto. Mogę już iść?” zapytała, stając obok niego.
Odwrócił się i spojrzał na nią, wpatrując się w krew na jej koszuli.
„Czy to krew?” zapytał, spoglądając na czerwoną plamę.
Instynktownie spojrzała w dół i pociągnęła za koszulę zranioną ręką, dodając więcej krwi do białego materiału.
Kali nie podniosła wzroku. Patrzyła na plamę, jakby ją hipnotyzowała.
„Patrz na mnie, kiedy do ciebie mówię”, zażądał mężczyzna.
Spojrzała na niego swoimi mokrymi oczami i rozchyliła usta.
Lucius zaklął pod nosem i otworzył szufladę biurka. Wyciągnął serwetkę i sięgnął po jej dłoń, badając ranę.
Kali była w pełnej gotowości, obserwując każdy jego ruch, gdy trzymał jej palec w dłoni. Podciągnęła ramiona, spodziewając się nadchodzącej burzy.
Lucius spojrzał na nią. „Nie bądź nieśmiała. Musisz nauczyć się rozmawiać z ludźmi. Jeśli mieszkasz pod moim dachem, nie możesz tracić mowy za każdym razem, gdy do ciebie mówię”.
Wyciągnął ostry odłamek szkła z jej kciuka i przycisnął serwetkę do otwartej rany. „Zostań tam”, powiedział, podchodząc do półki po drugiej stronie pokoju i wyjmując kolejną butelkę. Odkorkował ją i nalał whisky do szklanki.
Ująwszy jej dłoń, zanurzył jej palec w bursztynowym płynie.
Syknęła, bardziej z zaskoczenia niż z bólu, a jego usta wykrzywiły się w uśmiechu.
„Nie może być aż tak źle. To tylko małe skaleczenie”.
Lucius wyjął kciuk Kali z whisky i owinął go świeżą serwetką.
„Chodzisz do szkoły?” zapytał, a jego oczy zwęziły się nieco.
Kali zaprzeczyła, kręcąc głową i próbowała wyrwać rękę z jego dłoni.
Puścił ją bez walki.
„Ile masz lat?”
Kali przełknęła, zanim odpowiedziała. „Siedemnaście”.
„Do jakiej szkoły chodziłaś? Czy przygotowujesz się do studiów?”
Jąkała się, czując zażenowanie. „Często zmieniałam szkoły. Ostatnia była tam, gdzie mieszkałyśmy przed przyjazdem tutaj”.
Spojrzał na nią, jakby oczekiwał czegoś więcej.
„Jestem okropną uczennicą, panie Casano. Litery spływają z kartki i nie mogę się uczyć wystarczająco szybko”.
Lucius nic nie odpowiedział na to stwierdzenie.
Kali wiedziała, że musi go przekonać, by pozwolił jej zostać. „Proszę, proszę pana, chciałabym zostać tutaj, w willi. Jestem pracowita i mogę pomóc w opiece nad siostrą”.
Patrzyła, jak mężczyzna wraca na swoje krzesło za biurkiem.
„Dobrze by było, gdyby Sara dowiedziała się o swojej matce, o twojej rodzinie”, powiedział w końcu.
Kali wstrzymała oddech, bojąc się, że powiedzenie czegokolwiek innego może zadziałać na jej niekorzyść.
Lucius skinął głową. „Możesz zostać tak długo, jak długo nie będę cię widział ani słyszał. Czy to jasne?”
„Tak, proszę pana”.
„Marta cię poprowadzi, przeszkoli”.
Spojrzał na nią ponownie, gdy milczała. „Rozumiesz mnie?”
Kali skinęła głową i ruszyła w stronę drzwi, nie odrywając od niego wzroku.
Skinął głową. I machnięciem ręki odprawił ją.
Wyszła z gabinetu, zamykając za sobą drzwi z cichym kliknięciem.
Kiedy w końcu została sama na korytarzu, odwinęła palec i włożyła go do ust, by possać ranę. Zmarszczyła nos na smak whisky, a jej serce zatańczyło. Diabeł pozwolił jej zostać z Sarą.