Mandy M.
Wiem, że zima jest tuż za rogiem i postanawiam mieć w samochodzie koc i butelkę wody. Mam już ładowarkę do telefonu podłączoną do zapalniczki.
Można by pomyśleć, że mieszkając całe życie w Montanie, będę miała buty śniegowe, ale tak nie jest. Co roku mówię, że kupię sobie parę, ale nigdy tego nie robię, a w tym roku kupno pary jest dość nisko na mojej liście priorytetów.
Cheryl dostarczyła mi komodę, a ja kupiłam materac do łóżeczka. Łóżeczko jeszcze nie jest złożone, ale już je mam.
Dziewczyny z pracy wyprawiły mi przyjęcie z okazji narodzin dziecka i dostałam tak wiele rzeczy - huśtawkę, wózek i fotelik samochodowy, ubranka, pieluchy, chusteczki, prześcieradła, a Edith zrobiła dziecku piękny kocyk.
Mam tyle ubranek, że nie będę musiała kupować żadnych, dopóki nie skończy pierwszego roku życia. Jej mała komoda jest już pełna.
Rośnie zgodnie z planem, a mój lekarz uważa, że urodzi się w drugim tygodniu grudnia. Odliczam dni, uwierzcie mi.
Chociaż muszę przyznać, że jedyną miłą rzeczą w ciąży jest to, że jeszcze nie włączyłam ogrzewania. Normalnie byłoby ono włączone już od kilku tygodni.
Temperatura w październiku może wahać się od dwudziestu stopni w nocy do prawie sześćdziesięciu w ciągu dnia - zdarzają się też opady śniegu. Mój rachunek za prąd ledwo przekracza pięćdziesiąt dolarów i bardzo mi się to podoba.
Mój płaszcz zimowy już na mnie nie pasuje, więc zakładam kilka bluz na mój płaszcz laboratoryjny. Zakupy w sklepie z używanymi rzeczami są o tyle przyjemne, że mogę tam kupić wiele bluz i legginsów za niską cenę.
Udało mi się też całkiem nieźle rozbudować konto oszczędnościowe, na które trafiają wszystkie moje wypłaty z domowego systemu opieki zdrowotnej.
Co miesiąc dokładam do tego cztery do pięciu stów ze szpitala i czuję się dość pewnie, że wystarczy mi na cały urlop macierzyński.
Chociaż ostatnio wydałam na jedną rzecz: wibrator, bo moje palce już nie dawały rady. Moje hormony szaleją i jeszcze nigdy w życiu nie byłam tak napalona.
Przysięgam, że ostatnio wszystko mnie podnieca i używam go coraz częściej, codziennie. Nie ma to nic wspólnego z prawdziwym seksem, ale spełnia swoje zadanie. Czego bym nie dała, żeby znów poczuć mężczyznę między nogami.
Odrywam się od brudnych myśli, gdy w drzwiach pojawia się załoga karetki pogotowia - SUV wyjechał przed półciężarówkę. W samochodzie znajdowało się dwoje dorosłych i dwoje dzieci, jedno z nich zostało wyrzucone.
Słyszę, jak helikopter ląduje, a ja pomagam załodze karetki. Na noszach leży czteromiesięczne dziecko przypięte pasami w foteliku samochodowym i krzyczy. – Krzyczy, to dobry znak – mówię z ulgą.
– Zróbmy mu kilka zdjęć rentgenowskich, żeby się upewnić – mówi dr Whitley.
Ostrożnie wyjmuję go i kładę na stole. Po zrobieniu zdjęć rentgenowskich i stwierdzeniu, że nic mu nie dolega, kładę go i przekazuję pielęgniarce pediatrycznej.
Zwracam uwagę na kobietę, którą właśnie przywieziono: ją również wyrzuciło z samochodu, ale była przytomna, gdy przyjechała karetka i nie trzeba było jej przetransportować drogą powietrzną.
Kierowca SUV-a i drugie dziecko znaleźli się w helikopterze - mężczyzna przyleciał do nas, a dziecko trafiło do szpitala dziecięcego w Helenie.
Kierowcę i jego pasażerkę wysłaliśmy na operację.
Ona ma pękniętą miednicę, a on ma rozległy uraz głowy, połamane żebra, zapadnięte płuco i otwarte złamanie kości udowej. Przez jakiś czas będzie operowany i szczerze mówiąc, nie wygląda to dla niego dobrze.
Wypadki z udziałem dzieci są zawsze trudne dla nas wszystkich, zwłaszcza te, którym można było łatwo zapobiec. Tak było na przykład teraz.
Gdyby dziewczynka była w foteliku samochodowym, a nie tylko siedziała na siedzeniu, nic by jej się nie stało, ponieważ uderzenie nastąpiło po przeciwnej stronie. Teraz jednak dziewczynka leży w szpitalu dziecięcym ze złamanym kręgosłupem.
Tak, personel izby przyjęć wie o twoim wypadku więcej, niż ci się wydaje. Porozumiewamy się z ratownikami medycznymi i policją. To nie tylko informacje o uderzeniu.
Wiemy, jak wyglądają pojazdy, kto brał udział w wypadku i co prawdopodobnie się wydarzyło. To wszystko odgrywa ważną rolę, bo pozwala lepiej ocenić obrażenia i odpowiednio je leczyć.
I tak, pasy bezpieczeństwa naprawdę ratują życie.
Cieszyłam się, że ta zmiana już się skończyła. Usiadłam w samochodzie i płakałam przez kilka minut, zanim zebrałam się w sobie i udałam się na pierwszą w tym dniu wizytę domową.
Straciłam kilku pacjentów i teraz widuję tylko jednego dziennie. To jednak dobrze, bo mogę więcej odpoczywać i pracować nad przygotowaniem rzeczy dla dziecka.
Nie mogę się jednak zdecydować na imię. Nie chcę takiego, które ciągle się słyszy, ale nie chcę też, żeby to było coś szalonego.
Zakonnica z kościoła dała mi na imię Magdalynn, od imienia Marii Magdaleny z Biblii. Mimo że lubię swoje imię, w szkole często mnie z tego powodu przezywano i głównie dlatego używam imienia Lynn. Po prostu chcę, żeby było inne.
Zatrzymuję się w księgarni i kupuję książkę z imionami dla dzieci. Mam nadzieję, że to mi pomoże. Kładę książkę na kanapie, składam pranie, odkładam je na miejsce i włączam prysznic.
Kiedy para zaczyna wypełniać łazienkę, wchodzę pod prysznic - gorąca woda to niesamowite uczucie dla mojego obolałego ciała.
Wsuwam koszulę i kładę się do łóżka, a gdy tylko to robię, dziecko zaczyna się ruszać i kopać.
– Dalej, maleńka, daj mi trochę odpocząć. – Pocieram brzuch, a kopnięcia słabną. Jej delikatne kopnięcia usypiają mnie i jestem szczęśliwa.