A. Duncan
BEXLEY
Warknął.
Mówię poważnie. Ten człowiek po prostu warknął.
Tak, może powiedziałam mu, że chciałam się z nim pieprzyć, ale jego reakcją było warczenie?
Dziadek po cichu wyszedł z pokoju, gdy zaczęła się rozmowa o partnerach. To chyba było dla niego zbyt wiele. Zbyt wiele, zbyt szybko. Tak, zgadzam się z dziadkiem. Nie lubię wilkołaków. Nie, nie ma mowy. Nie w moim świecie.
O mój Boże, wilkołaki! One nawet nie istnieją! Albo… nie powinny istnieć, a jednak istnieją? Jasna cholera!
Okej, tak, jestem teraz cholernie przerażona. Komu tak naprawdę mówi się, że nadprzyrodzone istoty są prawdziwe?
Muszę się stąd wydostać. Teraz.
Gdy odjeżdżam, dzwoni mój telefon. To Treyton. Boże, nie chcę z nim teraz gadać. Z nikim nie chcę. Nawet dziadek jest cholernym wilkołakiem. Wszyscy w tym przeklętym mieście nimi są. ~Ja też podobno nim jestem~.~
„Podobno” to słowo klucz. Dopóki będę się trzymać z dala od tego cholernie seksownego, wytatuowanego faceta, będę normalna. Będę taka sama jak zawsze.
Jedynym problemem jest to, że chcę się przespać z tym seksownym, wytatuowanym facetem tak bardzo, że aż mnie to dobija.
Naciskam mocniej na gaz. Ucieczka to moja jedyna odpowiedź.
***
Osiem godzin, trzydzieści osiem nieodebranych połączeń i sześćdziesiąt dwa zignorowane SMS-y później, w końcu zatrzymałam się w hotelu gdzieś w Południowej Dakocie. Nie zdawałam sobie sprawy, dokąd zmierzam, kiedy wyjeżdżałam, ale cóż. To, czego potrzebuję, to dobry sen.
Pocieram dłonią środek klatki piersiowej. Z jakiegoś powodu odczuwam tam ból, który nie ustępuje. Nie jestem pewna, co mi dolega; być może będę musiała udać się do lekarza, jeśli stan się pogorszy.
Zrobiłam dokładnie to, czego dziadek się obawiał: uciekłam. Wysłałam mu więc dwa słowa.
„Przepraszam, dziadku”.
Potem wyłączyłam telefon.
Około czwartej nad ranem słyszę pukanie do moich drzwi. Kto, na litość boską, nachodzi mnie o tej porze? Jestem zaspana i nie myślę jak ja, więc nie pytając, kto to jest, natychmiast otwieram drzwi, a tam, stojąc z rękami po obu stronach framugi drzwi, wyglądając na oszalałego, stoi seksowny, wytatuowany facet.
„Treyton”.
Chwyta mnie w ramiona, wtula twarz w moją szyję i bierze głęboki wdech. Ból w mojej klatce piersiowej ustępuje i całkowicie zanika. Dziwne. Mówi, wciąż wtulony w moją szyję.
„Bexley, proszę, kochanie, powiedz mi, co się stało. Powiedz mi, czego się boisz i co sprawiło, że uciekłaś”.
Boże, pachnie tak cholernie dobrze. Pachnie tak, jakby nic złego nie mogło się wydarzyć, a wieczność nie brzmi tak okropnie – nie, jeśli spędzę ją z nim.
„Tak mi przykro, Treyton”.
„Mogę wejść?”
Kiwam głową, nie puszczając go. Podnosi mnie, a ja owijam nogi wokół jego talii. Zamyka drzwi stopą, podchodzi do łóżka i siada ze mną na kolanach. Kładzie twarz z powrotem na mojej szyi i wdycha mój zapach, jakby nigdy nie miał dość. W końcu całuje mnie za uchem.
„Dobra, kochanie, mów. Bo ja, Seiko i twój dziadek szaleliśmy, dopóki nie użyłaś karty kredytowej w hotelu i nie dowiedzieliśmy się, gdzie jesteś. Wziąłem pierwszy lot, więc powiedz mi, o czym myślisz”.
Boże, to się dzieje naprawdę. Zanim zdążyłam odpowiedzieć, dzwoni jego telefon. Patrzy na niego i odbiera.
„Sam”.
Czuję, jak sztywnieje, słuchając tego, co mówi Sam.
„Jesteś pewien? Dzięki, Sam”.
Rozgląda się po pokoju i jego wzrok zatrzymuje się na mojej walizce.
„Musimy iść. Nie jesteś tu bezpieczna”.
„Co? Jak to nie jestem tu bezpieczna?”
Stawia mnie na ziemi, podchodzi i bierze moją walizkę, wyjmując z niej ubrania, w które mogę się szybko przebrać.
„Wyjaśnij mi to, Treyton!”
„Wyjaśnię to w samochodzie. Proszę, Bexley, zaufaj mi”.
Zanim zaczęłam się spierać, wyszedł z moim bagażem i kluczykami do samochodu. Szybko się przebieram i idę do recepcji, by się wymeldować. Zauważam niechlujnie wyglądającego mężczyznę siedzącego w salonie i czytającego czasopismo. Obserwuje mnie, gdy się wymeldowuję, a gdy podpisuję rachunek i wychodzę przez drzwi, nagle pojawia się tuż za mną. Pochyla się i przyciska nóż do mojego boku.
„Krzycz, a cię zabiję. Kiwnij głową, jeśli rozumiesz”.
Mogę tylko pokiwać głową. Szukam wzrokiem Treytona na parkingu, ale wciąż jest ciemno. Mężczyzna popycha mnie do przodu. Czuję, jak czubek noża przecina moją koszulę i czuję ostry ból, gdy ostrze wbija się w moją skórę.
„Proszę…”
„Zamknij się”.
„Kim jesteś?”
„To nie ma znaczenia. Król mnie po ciebie przysłał”.
„Kto?”
Wciska nóż mocniej, a ja nie mogę powstrzymać się od krzyku. Strumień lepkiej krwi płynie pod moją koszulą. Popycha mnie za róg do zniszczonego vana i wpycha na tylne siedzenie. Na miejscu kierowcy siedzi inny przerażający mężczyzna. Odjeżdżamy bez słowa. Boli mnie bok, a van sprawia wrażenie, jakby lada chwila miał zgasnąć lub rozpaść się na kawałki.
Po kilku godzinach kierowca wjeżdża do ogromnego magazynu, który ma za sobą lepsze dni. Zostaję wypchnięta z ciężarówki i wepchnięta do środka budynku. Cuchnie; widać, że to miejsce nie było używane od lat.
Kilka wilków, takich jak ten, którego widzieliśmy z Treytonem przy wodospadzie, przechadza się, obserwując nas. Z tyłu wychodzi ogromny mężczyzna z uśmiechem na twarzy. Jest wysoki, dobrze zbudowany i ma ciemne oczy. Gdyby nie próbował mnie zabić, pomyślałabym, że jest przystojny, ale od tego mężczyzny promieniuje zło, które sprawia, że moja skóra staje się zimna.
„Długo na ciebie czekałem. Wygląda na to, że przez cały ten czas ukrywałaś się na widoku”.
„Proszę, nie rób mi krzywdy. Nic nie zrobiłam”.
Podchodzi blisko. Tak blisko, że czuję jego oddech. Pachnie śmiercią i zgniłym mięsem. Prawie wymiotuję.
„Nie powinnaś był opuszczać Kalifornii, ale to zrobiłaś i w końcu cię odnalazłem”.
Patrzę, jak jego przednie siekacze wydłużają się, a po moim ciele rozchodzą się dreszcze. Ten człowiek musi być jednym z tych… wilkołaków.
„Kim jesteś?”
„Nazywają mnie Królem Łotrów. Ale ty, moja ukochana, możesz nazywać mnie Magnus, bo będę twoim partnerem”.
„To niemożliwe. Treyton jest moim partnerem”.
Śmieje się tak szyderczo, że aż skręca mnie w środku.
„Ty głupia dziewczyno. Myślisz, że naprawdę obchodzi mnie, kto jest twoim prawdziwym partnerem? Naznaczę cię tu i teraz i tak długo, aż zdobędę moc, której szukam, pozwolę ci żyć. Chociaż słyszałem, że potomkowie przekazują moc swoim partnerom po śmierci, więc tak czy inaczej wygram”.
„Chcesz mojej mocy”.
To było stwierdzenie, a nie pytanie, a moja prawnicza dusza naprawdę była teraz wkurzona. Ten człowiek o imieniu Magnus jest żądnym władzy wilkołakiem z kompleksem boga. Codziennie ścigam takich ludzi. Nie zmieniają się w futrzaki i nie chodzą na czterech nogach, ale poza tym są tacy sami.
Tylko ten człowiek chce mnie zranić.
„Nie sądzę, Magnus. Dlaczego myślisz, że mam jakąkolwiek moc?”
Łapie mnie za szyję i dusi.
„Ależ tak. Widzisz, mam źródło, które powiedziało mi wszystko o tobie”.
Ledwo mogę oddychać, kiedy ciągnie mnie do innego pokoju i rzuca o ścianę. Natychmiast osuwam się w dół w zamroczeniu.
„Będę cię miał, a kiedy skończę, będę miał również twoją moc”.
Zatrzaskuje drzwi i słyszę, jak zasuwa zamek. Nawet się nie ruszam. Podciągam tylko nogi i przytulam się do nich. Nawet nie podciągam koszuli, by sprawdzić, jak poważna jest rana zadana nożem. Wydaje mi się, że godzinę później wchodzi chudy, młody mężczyzna, który ciągnie za sobą coś, co wygląda jak brudny, obskurny materac. Wygląda na tak słabego, że materac może być dla niego zbyt dużym obciążeniem. Jest w nim jednak coś innego niż w pozostałych mężczyznach, którzy się tu kręcą. Rzuca poplamiony materac na podłogę, podchodzi do mnie i klęka.
„Wszystko w porządku, panienko?”
Kiwam głową.
„Nazywam się Andy. Nie jest doskonały, ale przyniosłem ci coś do leżenia. Postaraj się ułożyć wygodnie i nie denerwuj go. Postaram się mieć na ciebie oko”.
„Dlaczego?”
„Słyszałem, że stado szybko zmierza w tym kierunku. Jestem pewien, że idą po ciebie”.
„Treyton”.
Kiwa głową.
„Chce się przenieść, ale przeniesienie ciebie bez twojego wilka będzie trudne. Powiedziałem mu, że wymiotujesz, odkąd uderzyłaś głową o ścianę. Jedyną rzeczą, której nie może znieść, są wymioty. Zlecił mi ich posprzątanie”.
„Dlaczego mi pomagasz?”
Wzrusza ramionami.
„Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebuje król, jest władza. I tak jest okropną osobą”.
Andy przechyla głowę, jakby coś usłyszał. Nic nie słyszę, ale jego głowa odchyla się do mnie, a jego oczy odnajdują moje.
„Postaraj się go nie wkurzyć”.
Drzwi otwierają się i do środka wpada Magnus. Odpycha Andy’ego i każe mu się wynosić. Po ostatnim spojrzeniu na mnie, Andy wychodzi. Magnus ciągnie mnie za włosy i rzuca na brudne, poplamione łóżko. Zanim zdążyłam się zorientować, jaki ma plan, unosi się nade mną i ściąga mi koszulę z ramienia.
„Wygląda na to, że nie mamy tyle czasu, ile bym chciał”.
Liże skórę na mojej szyi i gardle. Nie mogę się powstrzymać, próbuję się odsunąć. Chwyta mnie za podbródek i odwraca moją twarz w prawo.
„To może nieco zaboleć”.