Brittany Carter
SAVANNAH
Chciałam go zabić. Powodów było zbyt wiele, by je zliczyć. Jego zuchwałość. Wyśmiewanie mnie, a potem odejście. Zawstydzanie mnie przed współlokatorką i jego małą bandą przyjaciół.
Miałam mnóstwo przekleństw na końcu języka. — Jestem gotowa do wyjścia — powiedziałam do Jaki.
Ona skinęła głową i pomachała na pożegnanie Kaydenowi i Stephanie, spiesząc się, by mnie dogonić.
— Jesteś wściekła? — zapytała.
— Jestem baaardzo wściekła — mamrotałam. — Po prostu chcę go zabić. Dlaczego on jest taki zadowolony z siebie? I...
— Gorący? — zasugerowała.
Zerknęłam na jej mały nosek i rudawo-blond włosy kołyszące się w kucyku. — Irytujący — powiedziałam. — On po prostu wiedział, że potrzebuję pomocy.
— Wyczuł to — powiedziała. — Wszyscy towarzysze to potrafią. A kiedy cię naznaczy, oboje będziecie czuć wzajemne emocje.
Zatrzymałam się nagle, prawie potykając się na luźnym żwirze parkingu. — Co masz na myśli, mówiąc o naznaczeniu mnie? Czy nie o tym też mówił ten lykanin?
Jaka przełknęła ślinę i zaczęła się bawić kosmykiem swojego kucyka. — Może powinnyśmy porozmawiać o tym przy jakichś lodach. To może złagodzić oparzenie.
— To nie może być aż tak złe, prawda?
***
Przełknęłam ostatni kawałek wafelka z lodami i schowałam stopy pod kocem na moim łóżku. — On mnie ugryzie, Jaka? Poważnie?
Wzruszyła ramionami okrytymi długą koszulką i wskoczyła do swojego łóżka. — Tak. W ten sposób partnerzy oficjalnie potwierdzają związek. Będziesz nosić jego znak, a on będzie nosił twój. To romantyczne, Savannah.
— Nie, dla mnie brzmi to trochę jak kanibalizm — mruknęłam.
To szalone. A jednak myśl o tym, że Dax mnie ugryzie, właściwie nie była tak zła, jak mogłoby się wydawać.
Zerknęłam na zdjęcie Trenta i mnie. Smutek przeszył moją klatkę piersiową.
— Wiesz, że ci nie wyjdzie z twoim chłopakiem. Powinnaś chyba po prostu ruszyć do przodu i odciąć się od niego.
Zmrużyłam oczy. — Nigdy go nie poznałaś. Kocham go.
— Tak, ale on nie jest twoim towarzyszem, a jeśli odrzucisz Daxa, złamie mu to serce. Dosłownie. Niektóre wilki umierają z powodu odrzucenia. On prawdopodobnie nie umarłby, bo jest alfą, ale stałby się bezwzględny i podły.
— Dlatego potrzebuje luny, dlatego jesteś tutaj, w Uniwersytecie Wilkołaków. Jesteś tutaj, aby nauczyć się, czego on potrzebuje.
Nauczyć się, czego on potrzebuje.
— Czy on jest tu po to, aby nauczyć się, jak traktować mnie?
Na jej ustach pojawił się uśmiech. — Wydaje mi się, że on już to wie. Widziałaś, jak dziś wieczorem bronił twojego honoru?
Przewróciłam oczami, chociaż ciągle o tym myślałam. Wściekłość spowodowana tym, że ktoś inny mnie dotyka, była bardzo głęboka.
Przygryzłam dolną wargę i próbowałam wyobrazić sobie spotkanie z nim w innych okolicznościach. Czy wtedy też by mnie pociągał? Bez tej wieczystej więzi?
Jaka zachichotała. — Wiem, że to czujesz. Przyciąganie. Dla ciebie po prostu nie jest tak silne, bo jeszcze się nie przemieniłaś.
— Jak to jest? — szepnęłam.
— Przemiana? — zapytała Jaka, odwracając się na swoim łóżku twarzą do mnie. — To uwolnienie, które prowadzi do transformacji. To wyzwolenie zwierzęcej strony, co do której nawet nie zdajesz sobie sprawy, że potrzebuje uwolnienia. Kiedy jesteś w swojej wilczej postaci... nie potrafię tego wyjaśnić.
— Prawdopodobnie wkrótce się przemienisz. Spojrzałam na twój harmonogram. Jutro masz walkę, a po Lunie 101 w środę czas wolny z panią Jamieson. Jestem pewna, że będą z tobą pracować nad przemianą.
Zaśmiałam się, a potem zamknęłam oczy z niedowierzaniem. Nie mogłam nawet zrozumieć, że cokolwiek z tego kupiłam. Odwróciłam się plecami do Jaki, by nie patrzeć jej w oczy, gdy obmyślam ucieczkę.
— Dobranoc — powiedziałam.
Wiedziałam, że to będzie ostatni raz, kiedy ją widzę.
Zaczekałam, aż Jaka zaśnie, do późna w nocy, a potem chwyciłam torebkę i wyszłam z pokoju w akademiku. Nawet nie wzięłam ubrań, by nie ryzykować obudzenia Jaki.
Ciemny korytarz sprawiał, że miałam ciarki na plecach, ale nad strachem dominowała chęć wydostania się z tego szalonego college'u.
Na szczęście światło w biurze asystentki było zgaszone, więc wyszłam na palcach z akademika i wkroczyłam w noc. Cisza przygniotła mnie betonowym ciężarem, sprawiając, że znieruchomiałam.
Minęło kilka sekund, zanim moje oczy dostosowały się do ciemności, ale zaraz tego pożałowałam. Na ziemi rysowały się długie cienie, roztaczając wokół mnie upiorne obrazy.
Nigdy nie bałam się ciemności, ale świadomość tego, co mnie otacza, sprawiła, że mój strach sięgnął zenitu.
W pośpiechu, by wydostać się z kampusu, zanim ktoś mnie zobaczy, pobiegłam przez dziedziniec w stronę żelaznych bram.
Zignorowałam odgłosy dzikich zwierząt, wycie wilka i śpiewające w oddali cykady. Skupiłam się na żelaznych wrotach, które, jak się zorientowałam, były zamknięte na cztery spusty.
Szarpnęłam nimi bez powodzenia. Były zbyt zwarte, by się przez nie prześlizgnąć, a o wspinaniu się nie było mowy. Przygryzłam wargę, starając się zachować spokój, ale w gardle czułam, jak zaczyna ogarniać mnie panika.
Nie chciałam tu zostać. Chciałam wrócić do domu. Babcia nie odbierała moich telefonów od czasu przyjazdu, a Trentowi nie mogłam powiedzieć wszystkiego, co chciałam.
Nie chciałam, by uważał mnie za jakiegoś dziwaka tylko dlatego, że inni mi powiedzieli, że nim jestem. Wysoki ceglany mur, który przylegał do bramy i strzegł uczelni, nie wyglądał na zbyt trudny do pokonania.
Podciągnęłam więc pasek torebki na ramię i zaczęłam się wspinać na cegły. Opuszki moich palców jęczały z bólu za każdym razem, gdy przesuwałem się w górę o jedną cegłę. Czubki palców u stóp zsunęły się i upadłam do tyłu na ziemię.
Straciłam oddech i jęknęłam z irytacją.
— Nie uda ci się.
Podskoczyłam i obróciłam się, spodziewając się zobaczyć Daxa, ale to był profesor Braxton. Był ubrany w mundur podobny do munduru strażnika, miał szpakowate włosy, które rozwiewał wiatr, i niesymetryczny uśmiech.
— Mogłam to zrobić — powiedziałam, podnosząc torebkę. — Śledzisz mnie?
Włożył ręce do kieszeni. — Nie, jestem na nocnym patrolu. Upewniam się, czy nie ma żadnych intruzów, zwłaszcza po meczu z lykanami. Zwykle nie mamy uczniów, którzy próbują uciec.
Odrzuciłam niesforne czarne włosy z twarzy. — Cóż, zawsze jest ten pierwszy raz. A teraz proszę wybaczyć, muszę się wspiąć na ścianę.
Zachichotał. — No coś ty, Savannah. Naprawdę chcesz odejść?
— Yyyy, tak, chcę. To nie jest miejsce dla mnie. Nie jestem wilkołakiem, nie chcę nim być i nie chcę mieć towarzysza.
— Jestem zmęczona tym, że chodzi za mną i pojawia się, uważając, że potrzebuję ratunku. Mam chłopaka, z którym naprawdę chcę iść do LSU, a tu czuję się uwięziona.
Braxton oparł się z powrotem na piętach i chrząknął. — Rozumiem — powiedział. — Ale nie możemy pozwolić ci odejść. Twoi rodzice chcieli, abyś poznała swoje dziedzictwo, swoje prawdziwe “ja”, i aby dać ci szansę na znalezienie bratniej duszy.
— Przynajmniej zostań i dowiedz się czegoś o swoim drzewie genealogicznym. O zdolnościach twojej matki i ojca. Oni tego chcieli.
W moim gardle uformowała się twarda bryła. Naprawdę wykorzysta zmarłych rodziców? Zerknęłam w ciemną noc i zastanawiałam się. Nie udało mi się pokonać muru, potrzebowałam innego planu, więcej czasu.
Mogłam zostać i to wszystko rozpracować. Dowiedzieć się czegoś o mamie i tacie. Zdobyć trochę zaufania ludzi, a potem zwiewać.
Wydawało się, że to mój jedyny wybór. — Dobrze — szepnęłam.
Braxton przytaknął i gestem głowy wskazał, żebym poszła za nim. — Odprowadzę cię z powrotem. Jest tu dość ciemno, zwłaszcza dla dziewczyny, która nie potrafi się bronić.
Złapałam rytm jego kroków i zadrwiłam. — Trochę umiem się bronić.
Zerknął na mnie. — Ach tak? Przed samcem wilkołaka?
Wzruszyłam ramionami. — Prawdopodobnie nie. Brak kłów może mi przeszkadzać.
— Wiesz, że Daxowi po prostu zależy na tobie, prawda? Jestem z tej samej watahy co on. Jego ojciec jest dobrym człowiekiem i świetnie go wychował. Będzie cię dobrze traktował.
Mój żołądek zacisnął się na myśl o zbliżeniu z nim. Ale w głębi duszy wiedziałam, że nie mogę tak po prostu porzucić Trenta. Nie znałam tego faceta. — Jeśli chce mi to udowodnić, może spróbować, ale bez obietnic. Jestem zajęta.
Braxton uniósł brew. — Wilkołaki nie dzielą się. Pamiętaj o tym, Savannah.
Postaram się.
***
Następnego dnia wstałam i poszłam na śniadanie z Jaką. Wydawała się podekscytowana lekcją walki, co do której ja nie byłam taka pewna.
Powiedziała, że to zajęcia samoobrony w naszej ludzkiej postaci, co mi się podobało, bo jedynie taką znałam.
Powiedziano nam, żebyśmy ubrali się w sportowe ubrania. Wciągnęłam więc na siebie czarne legginsy z wysokim stanem i brzoskwiniowy tank top, który Trent zawsze na mnie uwielbiał.
Jaka miała zbyt energii jak na dziewiątą rano, ale może to mój brak podniecenia powstrzymał mnie od podążania za nią.
— Jestem tak podekscytowana! — powiedziała. — Nie mogę się doczekać, żeby nauczyć się trochę kom… bat — powiedziała, układając ramiona jak do karate.
Zbliżyłyśmy się do otwartej polany za boiskiem do softballu, gdzie znajdowały się inne dziewczyny. Ktoś, kto jak przypuszczałam, był profesorem, stał na środku, czekając na rozpoczęcie zajęć.
Była niższa, miała ciemnobrązowe włosy i kocie oczy, które przesuwały się po nas jak po zdobyczy. Kiedy jej spojrzenie wylądowało na mnie, skrzywiłam się, ale uśmiechnęła się delikatnie, najwyraźniej wiedząc, kim jestem, co jeszcze bardziej pogorszyło sytuację.
Wszyscy w kampusie o mnie wiedzieli.
— Okej, droga grupo. Jestem pani Kelly — powiedziała zaskakująco bardziej południowym głosem niż sobie wyobrażałam. — Najpierw robimy rozciąganie. Róbcie to, co ja. To bardzo ważne, aby rozciągnąć nasze mięśnie, abyśmy nie mieli żadnych kontuzji.
Jaka trąciła mnie łokciem. — To towarzyszka profesora Braxtona — mruknęła. — Tego seksownego srebrnego lisa. Tego ze stada Daxa.
O dziwo, byli razem, mimo że ona wydawała się młodsza od niego.
Byliśmy w połowie rozciągania, gdy niektóre z dziewczyn zaczęły chichotać i trącać się łokciami. Pani Kelly zerknęła na nas i uśmiechnęła się. — Wreszcie, myślałam, że będę musiała po was przyjść.
Profesor Braxton podszedł w towarzystwie kilku chłopaków, których rozpoznałam z imprezy alf. — Wiesz, że ciężko jest wyciągnąć alfy z łóżka po meczu.
Poczułam ukłucia nerwów na kręgosłupie. Zapach. Było go tutaj czuć, co oznaczało, że on się tu znajdował.
— Co oni tu robią? — wydusiłam.
Jaka wzruszyła ramionami, ale nie opanowała radości na ich widok.
Dax przechadzał się pośród alf, a mnie zaschło w ustach na jego widok. Jego szerokie ramiona odsłaniał podkoszulek, a para czarnych sportowych spodni luźno wisiała na jego szczupłych biodrach.
Jego ciemne spojrzenie przesunęło się po wszystkich dziewczynach i zatrzymało się na mnie. Ciepło przeniknęło moje wnętrze, gdy leniwie spuścił na mnie wzrok na chwilę.
Jego szczęka zadrgała, a ja poczułam się, jakbym stała u podstawy wulkanu.
— W porządku, dziewczyny. W tym semestrze będziemy ćwiczyć z chłopakami. Najlepiej ćwiczyć z kimś silniejszym od siebie, żeby się wzmocnić.
Jaka pisnęła obok mnie i klasnęła w dłonie, ale nie mogłam oderwać wzroku od Daxa. Zatrzymał się kilka stóp przede mną, nie mówiąc ani słowa, ale jego oczy wyrażały tak wiele.
— Kiedy wywołam wasze imię, połączcie się w parę ze swoim partnerem.
Nie. Nie. Nie.
Podążyła w dół listy, inni znaleźli dla partnerów, ale żadne z nas nie odwróciło wzroku. Podjęłam wyzwanie w ramach tego beznadziejnego konkursu spojrzeń i zmrużyłam oczy.
Jaka rzuciła się w stronę naprawdę wysokiego faceta o rudych włosach, wyglądała obok niego jak lalka. Nie uważałam tego parowania za sprawiedliwe, skoro była taka mała, ale kto by mnie tam pytał.
— Savannah Harper — powiedziała pani Kelly. Czułam w bębenkach głośne bicie serca i założyłam, że Dax to usłyszał, bo kąciki jego pełnych ust zadrgały. — Jesteś z Daxtonem Allaire’em. Dobierzcie się w pary, kochani. Zabieramy się do roboty.
Moje palce zacisnęły się w pięści. Kiedy zerknęłam na Braxtona, odwrócił wzrok. Oni to ustawili. Dupki.
Daxton zrobił kilka kroków w moją stronę, jego spojrzenie zatrzymało się na moich ustach, a potem na piersiach. Ciepło jego ciała ogrzewało mnie, a ja nie mogłam pogodzić się z tym, że czułam się przy nim tak spokojnie.
— Wygląda na to, że ze mną utknęłaś — wyszeptał. — Dobrze, bo nie pozwoliłbym żadnemu z alf cię dotknąć.
Żachnęłam się i podniosłam rękę. — Pani Kelly.
— Tak, Savannah?
— Czy mogę prosić o innego partnera?
Wszyscy się na nas gapili, a Dax uśmiechnął się, jakby znał odpowiedź, zanim ona jej udzieliła.
— Nie ma wymiany. Ustawcie się w rzędzie. Zaczniemy kilka podstawowych ćwiczeń.
Zazgrzytałam zębami. — Nie myśl, że to twoja szansa na dotykanie mnie tak, jak chcesz — wysyczałam.
Dax uniósł brwi i podrapał się po zaroście na szerokiej szczęce. — Hmm, będziemy musieli się o tym przekonać, bo te legginsy wyglądają na tobie przepysznie. Podszedł bliżej. — Ale jestem pewien, że bez nich wyglądasz jeszcze lepiej.
Dupek!