Znaki, które nas łączą - Okładka książki

Znaki, które nas łączą

Vivienne Wren

6: Rozdział 6

AVA

Kiedy wróciłam do biura w poniedziałek, dowiedziałam się, że istnieje ~komitet planujący przyjęcie, w skład którego oprócz mnie wchodziło trzech innych pracowników.

Byłam zadowolona, ale zastanawiałam się, dlaczego tylko ja zostałam do późna i byłam nękana przez naszego szefa w piątkowy wieczór.

Nikt inny jednak nie wydawał się być zaskoczony. Wszyscy komplementowali moje zdolności dekoratorskie i bez zbędnych ceregieli przyjęli mnie do komitetu. Rozmawialiśmy o wizji imprezy i sporządziliśmy listę rzeczy do zrobienia.

Ponieważ przygotowałam już wszystkie dekoracje, musiałam tylko dowiedzieć się, ilu osób się spodziewać, co oznaczało po prostu chodzenie do każdego z pracowników i pytanie, czy przyprowadzą osobę towarzyszącą.

Nie wydawało się to zbyt dużym zadaniem, a dla odmiany mogłam to zrobić w godzinach pracy. Wydrukowałam listę wszystkich pracowników Brentstone and Sons Publishing, przykleiłam ją na tablicy i zabrałam się do roboty.

Ku mojemu zaskoczeniu, nikt nie wydawał się mieć problemu z obowiązkową obecnością. Wszyscy wyglądali na podekscytowanych. Może naprawdę chcieli ~świątecznego przyjęcia przez te wszystkie lata.

Przebrnęłam przez połowę listy, zanim dotarłam do biurka Tobiasa.

„Przyjdziesz na przyjęcie bożonarodzeniowe?” zapytałam.

„Jasne”. Odwrócił się do mnie i skrzyżował ręce na piersi. „A ty?”

Przytaknęłam, mamrocząc coś o obowiązkowej obecności. „Przyprowadzasz osobę towarzyszącą?”

Tobias odchylił się trochę do tyłu i uśmiechnął się. „Ava, czy to twój sposób na zaproszenie mnie na randkę? Jakie to słodkie! Oczywiście, że z tobą pójdę”. Mrugnął.

Natychmiast poczułam, że moja twarz oblewa się rumieńcem i nie mogłam powstrzymać się od nerwowego uśmiechu. „Eh… więc nie ma plus-jeden?”

Tobias zmarszczył brwi. „Zależy, czy chcesz, żebym odebrał cię z domu, czy spotkał się z tobą tutaj”.

Roześmiałam się i żartobliwie go uderzyłam. „Czyli nie wpisuję plus-jeden”, zawołałam przez ramię i podeszłam do następnej osoby.

„Znajdź mnie, jeśli zmienisz zdanie!”

Chwilę później zaznaczyłam wszystkich oprócz jednej osoby: pana Brentstone’a. Obawiałam się spotkania z nim po ostatnim piątku, ponieważ wciąż nie byłam pewna, co do niego czuję.

Bardziej skłaniałam się ku niemiłym uczuciom, choć weekend pozwolił mi nieco ochłonąć.

Wzięłam głęboki oddech, zebrałam się na odwagę i ruszyłam w stronę jego biura.

Tuż przed tym, jak zdążyłam zapukać, obok mnie pojawiła się rudowłosa dziewczyna, z którą widziałam go wcześniej – okazała się być jego asystentką, Marthą.

„W czym mogę pomóc?” warknęła w moją stronę.

„Miałam właśnie zapytać pana Brentstone’a, czy przyprowadza kogoś na przyjęcie świąteczne. Czy możesz odpowiedzieć za niego?”

Miałam nadzieję, że da radę. To oznaczałoby, że nie musiałabym rozmawiać bezpośrednio z panem Brentstonem.

Martha zmrużyła oczy. „Nie wiem”. Najwyraźniej była z tego powodu tak samo niezadowolona jak ja.

„W porządku”. Moje ramiona opadły w poczuciu porażki. Rozejrzałam się po biurze w poszukiwaniu odwagi i znalazłam ją w Elli, która trzymała zachęcająco kciuki.

Uśmiechnęłam się do niej i zapukałam do drzwi pana Brentstone’a, ku wielkiemu przerażeniu Marthy.

„Tak”, zawołał.

Otworzyłam drzwi na tyle, by móc wystawić głowę. „Przepraszam, że przeszkadzam”, wyrzuciłam z siebie.

„O co chodzi, panno Mayweather?” Ku mojemu zaskoczeniu brzmiał na szczerze zainteresowanego.

„Ech, zastanawiałam się tylko, czy przyprowadzi pan kogoś na przyjęcie bożonarodzeniowe”.

„A co pani ma do tego?” zapytał, wracając do swojego zwykłego zimnego zachowania.

Więc jemu~ wolno mieć osobiste granice, a mnie nie?~

Starałam się zachować spokojny wyraz twarzy. „Chciałam tylko policzyć gości, ale nie…”.

„A ty?” – spojrzał na mnie uważnie – „Przyprowadzasz kogoś?”

Zmrużyłam oczy i puściłam klamkę, by skrzyżować ramiona. Nie odpowiedziałam mu, głównie dlatego, że wciąż zastanawiałam się, czy powinnam rzucić jakiś złośliwy komentarz, ale wtedy się odezwał.

„Żadnego plus-jeden dla mnie”. Nadal utrzymywał kontakt wzrokowy. Jego twarz była pozbawiona wyrazu.

Odwróciłam się do tablicy i przesunęłam palcem po polu za jego nazwiskiem. „Dziękuję”. Chwyciłam za klamkę, gotowa ponownie zamknąć drzwi, ale nie pozwolił mi na to.

„A ty?”

Nagle zrobiło mi się bardzo ciepło i poczułam się niekomfortowo. „Jaka jest polityka dotycząca relacji w miejscu pracy?” wymamrotałam. CO?!

Pan Brentstone wydawał się nieco zaskoczony. „Kogo zamierzasz zaprosić?” zapytał podejrzliwie.

„Eh… może pójdę z Tobiasem”, powiedziałam, zanim zdołałam się powstrzymać. Co jest dzisiaj ze mną nie tak?

Twarz pana Brentstone’a znów pociemniała. „To źle widziane”.

Uniosłam brwi, nagle poczułam potrzebę rzucenia mu wyzwania. „Ale nie zabronione?”

Jego twarz pociemniała jeszcze bardziej, wyprostował szyję i poluzował nieco krawat. „Rób, co chcesz, panno Mayweather. Mamy święta. A teraz wracaj do pracy”, szczeknął na mnie, co sprawiło, że lekko podskoczyłam.

Zamknęłam drzwi i mogłabym przysiąc, że usłyszałam za nimi trzask pękającego przedmiotu. Pobiegłam w kierunku mojego biura.

„Martha!” Usłyszałam stłumiony głos pana Brentstone’a zza zamkniętych drzwi.

Martha praktycznie wbiegła do biura. Wyszła kilka minut później, trzymając kosz na śmieci.

„Co mu powiedziałaś?!” krzyknęła ze złością, gdy mnie mijała.

Następny rozdział
Ocena 4.4 na 5 w App Store
82.5K Ratings
Galatea logo

Nielimitowane książki, wciągające doświadczenia.

Facebook GalateaInstagram GalateaTikTok Galatea