Razem na bezludnej wyspie - Okładka książki

Razem na bezludnej wyspie

S. Glasssvial

Rozdział 3.

MAX

Nie mogłem powstrzymać uśmiechu cisnącego się na usta, co spotkało się z pełnym irytacji spojrzeniem Cassie. Jej przeraźliwy krzyk wciąż dzwonił mi w uszach – echo niosło się między drzewami, zakłócając spokój wyspy.

Z gęstych zarośli powoli wyczołgało się małe stworzenie. Jego szare ślepka spoglądały na nas z kompletną obojętnością, zupełnie niewzruszone zamieszaniem, którego było przyczyną.

Wypuściłem z westchnieniem ulgi trzymany w dłoni kij. „To tylko mała jaszczurka”.

„Jest groźna?”, wyszeptała Cassie, wciąż kurczowo zaciskając palce na moim ramieniu. Czułem, jak jej paznokcie wbijają się w skórę.

„Niektóre gady potrafią być niebezpieczne, ale ta jest całkowicie nieszkodliwa”, odpowiedziałem, nie mogąc powstrzymać cichego śmiechu.

„Chyba zbyt dobrze się bawisz moim kosztem”, stwierdziła oskarżycielskim tonem, a jej głos wciąż lekko drżał.

„Wcale nie”, próbowałem zachować powagę, ale bezskutecznie. „Po prostu cieszę się, że to nie było nic większego. Albo bardziej głodnego”.

Jej szeroko otwarte oczy, jeszcze przed chwilą pełne autentycznego strachu, teraz, gdy zagrożenie minęło, nabrały rozczulająco bezbronnego wyrazu. Ten widok sprawił, że moje serce zabiło mocniej.

Wspomnienie Cassie nad jeziorem powróciło do mnie z całą wyrazistością.

Obudziłem się wtedy sam w jaskini, w chłodnym półmroku. Sądząc, że wyszła zaczerpnąć świeżego powietrza, zawołałem ją, ale odpowiedziała mi tylko cisza. Zaniepokojony, ruszyłem w stronę jeziora i tam ją znalazłem.

Stała pod wodospadem, pozwalając wodzie obmywać swoje ciało. Zastygłem w bezruchu, nie mogąc oderwać wzroku. Wyglądała jak bogini – złotowłosa i błękitnooka, z kroplami wody mieniącymi się na skórze w porannym słońcu.

Strumienie wody spływały po jej krągłościach w hipnotyzujący sposób, znacząc srebrzyste ścieżki na nagim ciele.

Nagle ogarnęło mnie poczucie winy. Co ja wyprawiam? Po wszystkim, co razem przeszliśmy, nie zasługiwała na to, żebym ją podglądał jak jakiś podrostek.

Zmusiłem się do ruchu, kryjąc za pniem palmy dokładnie w momencie, gdy przesuwała dłońmi po swoim ciele, a kaskady wody spływały po jej piersiach. Próbowałem odwrócić wzrok, czując jak serce wali mi w piersi.

Wziąłem głęboki oddech i ruszyłem przed siebie, udając, że niczego nie widziałem.

Ale to nie czas na takie wspomnienia.

Podszedłem bliżej krzaków, by dokładniej przyjrzeć się miejscu, skąd wyłoniła się jaszczurka. Na ziemi widniały małe ślady, przypominające miniaturowe odciski dłoni. Ale nie były jedyne – dostrzegłem też inne tropy.

Głębsze i bardziej rozstawione odciski prowadziły w gęstwinę zarośli.

„Mamy towarzystwo”, powiedziałem.

Cassie stanęła obok mnie, pochylając się nad śladami. „Jakie towarzystwo?”

„Dziką zwierzynę”, wyjaśniłem. „Nic niebezpiecznego. Pewnie było bardziej przerażone nami niż my nim”.

„Mówisz o sobie?” Spojrzała na mnie z przekąsem, krzyżując ramiona. „Bo ty wyglądałeś na całkiem spokojnego”.

„Nie daj się zwieść. Pod tą maską spokoju byłem gotowy do ucieczki”, zaśmiałem się cicho. „Ale to dobra wiadomość. Oznacza to, że mamy tu co jeść. Teraz musimy tylko wymyślić, jak to upolować”.

Cassie skrzywiła się lekko. „Masz na myśli… polowanie?”

„Chyba że masz lepszy pomysł”. Wstałem, otrzepując piasek z nogawek. „Racje żywnościowe wystarczą nam na góra dwa dni. Potem będziemy musieli sami zadbać o jedzenie”.

„Już teraz umieram z głodu”, przyznała, a jej żołądek zawtórował głośnym burczeniem.

Wcześniej podzieliliśmy się batonem proteinowym, ale zapasy z torby ratunkowej były już w połowie wyczerpane. „Właśnie dlatego powinniśmy rozejrzeć się za jakimś pożywieniem”, zasugerowałem.

„Racja”. Pociągnęła łyk wody z butelki, po czym wyciągnęła ją w moją stronę. „Napij się najpierw. Później ruszymy na poszukiwania”.

Przyjąłem butelkę z lekkim uśmiechem. „Tak jest, pani kapitan”.

Unosząc ją do ust, zauważyłem ślad jej szminki na brzegu. Nie powinno to mieć znaczenia – ale miało. Świadomość, że jej usta przed chwilą dotykały tego samego miejsca, wywołała we mnie dziwne uczucie.

„Przepraszam, czy nie jestem zbyt władcza?” Spojrzała na mnie niepewnie.

„Nie, nie jesteś”. Pokręciłem głową. „A przynajmniej nie na tyle, żeby mi to przeszkadzało. Chociaż… może nawet lubię, gdy ktoś mi rozkazuje”.

Co ja właśnie powiedziałem?

Łapczywie napiłem się wody, ale ta zamiast do przełyku, trafiła do tchawicy, wywołując nagły atak kaszlu.

„Wszystko w porządku?”, zapytała, delikatnie klepiąc mnie po plecach.

„T-tak”, wykrztusiłem między atakami kaszlu.

„Słuchaj”, zmieniła temat Cassie, „widziałam tu sporo palm kokosowych i bananowców”.

„Tak”, przytaknąłem. „Też je zauważyłem. Moglibyśmy coś zerwać”.

„No to do roboty!”

Chwilę później zmagałem się ze wspinaczką na wysoką palmę, co okazało się znacznie trudniejsze niż się spodziewałem. Mięśnie ud i ramion paliły żywym ogniem, ale nie poddawałem się. Dotarłszy na szczyt, odciąłem pierwszego kokosa.

„Uwaga!”, krzyknąłem do Cassie, zrzucając owoc. Szybko odciąłem jeszcze jednego, zanim zacząłem schodzić.

„Niezła robota, Tarzanie”, zaśmiała się.

Po kilku próbach udało nam się w końcu rozłupać kokosy.

„Mniam, jest przepyszny”, wymruczała Cassie, nabierając garść białego miąższu. Powoli oblizała palce, a jej usta lśniły wilgocią.

Ten widok sprawił, że poczułem falę gorąca w podbrzuszu. Szybko odwróciłem wzrok, próbując zapanować nad reakcją własnego ciała.

Szybko odwróciłem wzrok, licząc że uniknę niezręcznej sytuacji. Jej ciche, pełne zadowolenia westchnienia sprawiły jednak, że zacząłem się obawiać, czy nie jest już za późno.

Weź się w garść, Max!

No dobra”, oznajmiła Cassie, gdy skończyliśmy posiłek. „Chodźmy dalej. Chcę zobaczyć resztę wyspy”.

Po drodze natrafiliśmy na banany i niewielkie jagody o intensywnie słodkim zapachu. Ostrożnie spróbowaliśmy po jednej, nie będąc pewni czy są jadalne – ostatnie czego potrzebowaliśmy to zatrucie pokarmowe.

Okoliczna roślinność zachwycała bogactwem barw. Nigdy wcześniej nie widziałem większości tutejszych kwiatów, których delikatne płatki tańczyły na ciepłym wietrze.

„A ten?”, zapytałem, wskazując na jasnofioletowy kwiat o dużych, aksamitnych płatkach.

Zaśmiała się. „To, że rozpoznałam jeden, nie znaczy, że jestem ekspertką od kwiatów. Nie mam pojęcia. Może jakiś gatunek róży?”

Pochyliłem się, by poczuć jego zapach. „Jest przepiękny”.

„Jest śliczny, ale lepiej nie zbliżaj się za bardzo. Niektóre kwiaty mogą podrażnić skórę, jak pewne rośliny. Albo i gorzej”.

Natychmiast się wyprostowałem. „Jesteś taka mądra”.

„Tylko czasami”, odpowiedziała z uśmiechem.

Przemierzaliśmy wąską ścieżkę miarowym krokiem, podziwiając dzikie kwiaty po obu stronach. Powietrze było gęste od zapachu ziemi i kwiatów – zupełnie innego niż słona bryza znad oceanu.

„Jaki jest twój ulubiony kwiat?”, zapytałem.

„Glicynia”, odpowiedziała bez chwili wahania. „Uwielbiam ich fioletowy kolor i to, jak tworzą zwisające girlandy. Jest w nich coś naprawdę magicznego”.

Zerknąłem na nią z uśmiechem, zauważając błysk w jej oczach, gdy o tym mówiła.

„A twój?”, spytała, ostrożnie przekraczając powalony konar.

„Właściwie nie wiem. Chyba tulipany”.

Spojrzała na mnie z zaciekawieniem. „Dlaczego akurat tulipany?” Jej dłoń przypadkowo musnęła moją.

Wzruszyłem ramionami, trącając stopą kamyk na ścieżce. „Nie jestem pewien. Po prostu zawsze podobał mi się ich kształt”.

Nagle jej twarz rozjaśniła się. „Spójrz na te! Boże, są tak intensywnie czerwone!”

Ruszyła przed siebie, schylając się pod zwisającą gałęzią w kierunku jaskrawoczerwonych kwiatów. Zbyt blisko krawędzi urwiska, jak na mój gust.

Niepokój ścisnął mi żołądek. „Uważaj, Cassie!”, zawołałem ostrzegawczo.

„Nie martw się, chcę tylko… ACH!”

Potknęła się o luźny kamień i nim zdołałem do niej doskoczyć, zachwiała się niebezpiecznie, po czym runęła w przepaść.

„CASSIE!”

Następny rozdział
Ocena 4.4 na 5 w App Store
82.5K Ratings
Galatea logo

Nielimitowane książki, wciągające doświadczenia.

Facebook GalateaInstagram GalateaTikTok Galatea