Wojownicy Torii - Okładka książki

Wojownicy Torii

Natalie Le Roux

Rozdział trzeci

Bor ryknął z bólu, gdy uderzenie w jaja wciąż wysyłało grzmoty bólu przez jego ciało. To była ostatnia rzecz, jakiej spodziewał się po tej drobnej samicy.

Od chwili, gdy zobaczył ją stojącą na zewnątrz budynku, spostrzegł porażkę i ból w jej oczach oraz promieniujący z niej strach atakujący jego zmysły, wiedział, że musi ją chronić.

Całe jego ciało krzyczało, by ją zdobyć, by uczynić ją swoją i zatrzymać u swego boku.

Intensywność jego przyciągania do niej zszokowała go, ale natychmiast rozpoznał zew godowy.

Ta krucha, słaba ludzka samica była jego partnerką. Nigdy nie pomyślałby, że nie będzie chciała przyjąć jego oferty bezpieczeństwa i pomocy. Jej planeta była pustoszona przez spinnerów.

Była o włos od bycia rozerwaną na strzępy przez dwóch z nich. Wtedy jej żądania, by był cicho i bunt w jej postawie i oczach spodobały mu się. Była wojowniczką.

Musiała być, żeby jeszcze żyć.

Dlaczego uciekała? Dlaczego z nim walczyła?

– Lordzie Bor, nic ci nie jest? – zapytał Korom, pochylając się, by pomóc mu wstać. Uderzenie w jaja rzuciło go na kolana z zaskoczenia i agonii.

– Tak! – warknął, odrzucając pomocną dłoń.

– Czy ty... czy ty domagasz się tej samicy? – wyzipał Korom, a w jego głosie zabrzmiał szok. Bor spotkał się z oczami samca, plamy wciąż zamazywały mu wzrok.

– Tak. Ona jest moją partnerką. Musimy ją znaleźć!

Korom zmarszczył brwi, jego oczy przesunęły się na koniec alejki, gdzie uciekła samica.

– A co z rojem? To dlatego tu przyszliśmy. Spinnerszy kierują się w stronę obszaru na wschód stąd.

Bor warknął, jego ciało wciąż wibrowało bólem, a mięśnie były słabe, gdy próbował opanować gniew.

– Rój nadal tam będzie, gdy ją znajdziemy. Nie przetrwa tutaj długo. Spinnerzy nadchodzą, słyszę ich.

Korom przekręcił głowę na bok, nasłuchując dźwięków wokół nich. Jego przyjaciel nie był w stanie usłyszeć zbliżających się spinnerów.

Jako inny gatunek Korom posiadał inne cechy, które czyniły go śmiertelnie niebezpiecznym wojownikiem, ale nie miał tak wyostrzonego słuchu i węchu jak Bor.

Miał za to o wiele lepszy wzrok w nocy, czego Bor czasami mu zazdrościł.

Niewielki zespół elitarnych wojowników przybył do tej palącej części planety, aby podążyć za spinnerami do ich roju i zabić przywódcę.

Był to jedyny sposób na zakończenie rzezi, jaką spinnerzy wyrządzili tej rasie i jednoczesne zniszczenie dronów spinnerów.

Bez przywódcy roju trutnie nie otrzymywałyby już rozkazów i umarłyby z głodu w ciągu kilku dni.

Korom przytaknął. – Możesz podążać za jej zapachem?

Bor uśmiechnął się, pokazując swoje śmiercionośne kły. – Tak. Ty, Keel i Tark dołączycie do mnie. Wyślij resztę, by podążyła za trutniami do ula. Zdadzą raport z tego, co znajdą, ale upewnij się, że nie zaatakują roju do czasu przybycia posiłków.

Korom ostro skinął mu głową, odwracając się, by zaszczekać rozkazami na pozostałych samców w ich grupie.

Bor odwrócił się w stronę wejścia do alejki, podnosząc nos do góry i pozwalając, by ciepłe, wilgotne powietrze wokół niego wypełniło jego gruczoły zapachowe na czubku nosa.

Natychmiast wyłapał słodki, delikatny zapach swojej partnerki.

– Ruszajmy! – rozkazał Bor, kierując się już w stronę wyjścia z zaułka. Odgłosy kroków za nim upewniły go, że jego najbliżsi przyjaciele i najzdolniejsi wojownicy są za nim.

Podążał za zapachem partnerki, przedzierając się między budynkami i przez pola porośnięte wysoką trawą.

Po chwili zatrzymał się i klęknął na kolano. Korom spoczął u jego boku.

– Ona jest tam – powiedział Bor, wskazując głową na małe, białe mieszkanie po drugiej stronie pola.

– Więc dlaczego się wahasz? – zapytał Korom, marszcząc czoło.

– Ona nie jest sama. Słyszę inne głosy. Więcej samic. – Przechylił głowę na bok, czubki jego uszu poruszyły się, by wychwycić więcej głosów dochodzących z domu. – Przynajmniej dwie inne.

– Polecenia, Bor? – zapytał Korom, wypuszczając ostrza z noży na biodrach.

Bor zerknął na swojego przyjaciela. – Ruszamy. Ja znajdę swoją partnerkę. Ty i Tark zabierzcie pozostałe samice, a Keel niech przeszuka resztę mieszkania. Gdy już ich znajdziemy, skontaktujcie się ze statkiem w celu transportu.

Korom skinął mu głową i spokojnie przekazał informację do dwóch pozostałych samców za nimi.

Gdy tylko dał znak, że jego rozkazy zostały odebrane i zrozumiane, Bor wstał i ruszył przez gęstą trawę w kierunku domu.

***

Lilly wbiegła przez drzwi frontowe, nie dbając już o zachowanie ciszy.

Ryk obcego w mieście przyciągnąłby do niego każdego spinnera w promieniu kilometra, a ona miała tylko kilka minut, by wyprowadzić swoje siostry z domu i jak najdalej od nich.

– Rose! – zawołała, pędząc do pokoju na tyłach.

Rose rzuciła się na nogi, panika i strach sprawiły, że jej ciało drżało.

– Lilly? Co się dzieje? – wyszeptała, podążając do siostry długimi krokami.

– Musimy się stąd natychmiast wydostać. Weź tyle, ile możesz, a resztę zostaw. Mamy minutę na wyjście.

– A co z Violet? – zapytała Tulip, wstając z klęczek obok ich chorej siostry.

– Będziemy musiały ją nieść.

Rose złapała ją za ramię, przerywając jej gorączkowe pakowanie, i obróciła Lilly, by na nią spojrzała.

– Co się dzieje?

Lilly zatrzymała łzy grożące rozlaniem się po jej policzkach i wzięła długi wdech.

– Spinnerzy będą roić się w tej okolicy lada chwila. Musimy uciekać jak najdalej od miasta.

– Spinnerzy?

– Proszę, Rose. Wyjaśnię wszystko później. Ruszaj się!

Na desperację w głosie Lilly Rose dała jej kuksańca i ruszyła do Violet leżącej na sofie. Położyła dłoń na jej czole i zgarnęła włosy przyklejone do rozgrzanej twarzy.

– Lilly – zawołała Rose miękkim głosem.

– Co?

– Ona znowu jest rozpalona. Nie sądzę, żebyśmy mogły ją przenieść.

Serce Lilly zatonęło. Podbiegła do sióstr, padając na kolano obok Violet i zaczęła ją badać.

Jej skóra płonęła. Z jej twarzy i szyi spływały obfite krople potu, a serce waliło jej jak oszalałe. Kiedy Lilly otworzyła jedno oko, aby sprawdzić źrenice Violet, łzy znowu napłynęły jej do oczu.

Białka jej siostry były tak przekrwione, że nie pozostała w nich ani jedna plamka bieli. Jej źrenice były ogromnymi czarnymi dyskami, zasłaniającymi cały delikatny błękit, który zwykle wypełniał jej spojrzenie.

– Vi? – zawołała Lilly miękkim głosem, delikatnie potrząsając siostrą.

– Vi, obudź się. Musimy iść.

Violet wydała miękki, przepełniony bólem jęk, ale nie obudziła się.

– Lilly? Co się z nią dzieje?

Lilly przełknęła grudkę. – Jej ciało się wyłącza. Ja… nie wiem, co robić.

– Jesteś lekarzem, Lilly – odparła Tulip. – Zrób coś.

– Nie mam sprzętu ani leków, których ona potrzebuje. Potrzebuję kroplówki, leków, skanerów, badań krwi... Ja...

Emocje zdławiły ostatnie z jej słów, gdy Tulip próbowała obudzić Violet mocniejszymi wstrząsami. Nic więcej nie mogły teraz zrobić.

Violet zapadała w śpiączkę, a bez szpitala i zespołu lekarzy nic nie byłoby w stanie jej teraz uratować.

Nieudana próba ochrony sióstr wbiła Lilly nóż w serce, wysyłając odłamki bólu przez całe ciało.

Potknęła się, a jej oczy ani razu nie opuściły pięknej, słodkiej twarzy Violet, na której zawsze gościł najjaśniejszy uśmiech.

– Lilly! Co mamy zrobić? – zawołała Tulip, łzy plamiły jej twarz.

Lilly potrząsnęła głową, nie mogąc nic powiedzieć.

– Lilly! – krzyknęła Rose, podnosząc się na nogi.

– Mogę ją uratować – powiedział głęboki, znajomy głos zza ich pleców, a Lilly obróciła się, by spojrzeć na wejście do salonu.

Jej serce upadło na podłogę na widok Bora i trzech innych mężczyzn stojących razem z nimi w pokoju. Weszli do domu tak cicho, że żadna z nich nie usłyszała nawet skrzypnięcia deski podłogowej.

– Co do kurwy nędzy! – wykrzyknęła Rose, chwytając Lilly za ramię i ciągnąc ją z powrotem w kierunku ich pozostałych sióstr.

Lilly poświęciła kilka cennych sekund na ocenę sytuacji. Violet umierała. Nie mogła nic zrobić, aby uratować swoją młodszą siostrę. Jeśli nie znajdą dla niej pomocy, umrze w ciągu kilku godzin.

Setki spinnerów zjadą zaraz na miasto i mały domek, w którym się znajdowali, z powodu hałasu, jaki właśnie zrobili.

Był jeszcze ten obcy... Bor. Uratował jej życie w mieście. Nie musiał. Mógł też zostać zraniony przez te stworzenia, ale mimo to przyszedł jej z pomocą.

Powiedział też, że będzie ją chronił na swoim statku, dopóki spinnerzy nie zginą.

Ale z drugiej strony powiedział też, że się o nią upomina. Co to, do cholery, miało znaczyć? I jak bezpieczne byłyby na jego statku?

– Lilly, kto to jest? – Głos Rose wyrwał ją z rozmyślań. Napotkała płonące zielone oczy Bora, szukając w jego spojrzeniu czegokolwiek, co pokazałoby jej, że pójście z nim to zły pomysł, ale jedyne, co zobaczyła, to troska i szczerość.

– Możesz uratować moją siostrę? – zapytała Lilly. Jej głos był tak cichy, że zastanawiała się, czy ją słyszy.

Kiwnął głową. – Tak. Wykazuje objawy spinnerzego zatrucia. To ją zabije w ciągu kilku godzin, jeśli nie będzie leczona.

– Co z resztą? – zapytała Lilly, kładąc dłoń na ramieniu Rose, by złagodzić narastającą panikę, którą wyczuwała od siostry.

Bor przechylił głowę na bok, skanując każdą z jej sióstr, po czym ponownie spotkał się z jej wzrokiem.

– Wszystkie będziecie pod moją ochroną. Zapewnię wam bezpieczeństwo i opiekę, dopóki zagrożenie ze strony wirusa nie zniknie z waszego świata.

Lilly przełknęła ślinę, wiedząc, że jej następne pytanie sprawi, iż jej siostry wpadną w panikę.

– A co ze mną?

Bor musiał wyczuć jej narastający strach, bo obdarzył ją łagodnym uśmiechem. – Porozmawiamy o tym później, mała samiczko. Zbliżają się spinnerzy. Musimy odejść, jeśli któraś z was ma przeżyć.

Lilly odwróciła się do Rose i Tulip, wszystkie trzy zasłaniały Violet z widoku.

– Lilly, to jest szaleństwo. Kim są ci ludzie? – zapytała Tulip, jej oczy były szerokie, a ręce drżały.

Lilly przełknęła ślinę, rzucając Borowi ostatnie spojrzenie, po czym odwróciła się z powrotem do swojej rodziny.

– Myślę, że oni mogą być jedyną rzeczą, która może uratować Violet. Oni również są kosmitami, jak pewnie wiecie. Ja… nie widzę innego sposobu na uratowanie życia Violet.

– O Boże, to szaleństwo – mruknęła Rose. – Więcej kosmitów. Co będzie następne?

Lilly obróciła się ponownie twarzą do Bora, wdzięczna, że on i jego ludzie nie ruszyli się z miejsca.

– Przysięgnij mi, że uratujesz Violet.

Jego jarzące się zielone spojrzenie przeniosło się na Violet leżącą na sofie, studiując jej twarz przez długą sekundę, po czym ponownie spotkało się z jej oczami.

– Daję ci moje słowo jako toriański wojownik, samico. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, by ta samica żyła.

– I obiecaj mi, że moje siostry będą bezpieczne. Że ty ani żaden z twoich ludzi nie zrobimy nic, co mogłoby je skrzywdzić.

Bor zmarszczył na nią brwi, jego oczy przybrały ciemny, niebezpieczny ton. Ale kiedy się odezwał, jego słowa wciąż miały tę samą łagodną nutę, której używał wcześniej.

– Żaden mój wojownik nie skrzywdzi samicy z żadnego powodu.

Nie mając innych opcji, Lilly zignorowała rosnący strach i obawę przed tym, co miała zrobić, i nieśmiało skinęła Borowi głową.

– Dobra... Uratuj ją, Bor. Proszę.

Następny rozdział
Ocena 4.4 na 5 w App Store
82.5K Ratings
Galatea logo

Nielimitowane książki, wciągające doświadczenia.

Facebook GalateaInstagram GalateaTikTok Galatea