Elizabeth Gordon
MALLORY
Zgodziłam się, żeby Randall odprowadził mnie do domu, ale postanowiłam milczeć podczas spaceru.
Na początku Randall tego nie zauważył i opowiadał o swoim dniu oraz o tym, co słyszał od innych nauczycieli.
Zerkałam na jego mocną szczękę poruszającą się, gdy mówił, i na to, jak marszczył nos, wspominając o rzeczach, których nie lubił.
Był tak zajęty mówieniem, że dopiero po chwili zorientował się, że milczę.
„Nie mogło być aż tak źle, Mallory” powiedział żartobliwie, lekko trącając mnie w ramię.
Przygryzłam wargę, próbując oprzeć się jego urokowi, ale nie mogłam się powstrzymać, gdy spojrzałam w jego jasne, orzechowe oczy.
„Sama praca jest w porządku” westchnęłam. „Ale nie mogę tego samego powiedzieć o dzieciach”.
„Sprawiają kłopoty?” zapytał. „Jeśli tak, mogę wpaść do twojej klasy i porozmawiać o tym z nimi”.
„Nie zachowywały się źle” odparłam.
Pomyślałam o Rogerze, ale nie wspomniałam o nim.
Nie chciałam mówić o Rogerze, który był po prostu uciążliwy. To nie Roger mnie martwił; chodziło o to, że dzieci zdawały się mieć wszystko w nosie.
„Mówiłeś, że te dzieciaki były bardzo smutne z powodu śmierci nauczycielki, ale żadne z nich nie wyglądało na szczególnie przygnębione. Niektóre z nich nawet z niej żartowały”.
„Żartowały z niej?” Randall wyglądał na zaskoczonego.
Skinęłam głową. „Mówiły, że często zasypiała podczas lekcji”.
„Silvia miała problemy ze snem. Nie wiemy dokładnie, jak umarła, ale ludzie sądzą, że z wyczerpania. Ludzkie ciało bywa słabe”.
Wszystko, co mówił Randall, zgadzało się z tym, co ludzie gadali o śmierci pani Peters. Ale jeśli wszyscy wiedzieli, że nie mogła spać, dlaczego nikt jej nie pomógł? Randall nie słynął z magicznych umiejętności, ale mógł przecież zrobić coś, co by jej pomogło.
„Nie prosiła o pomoc? Dlaczego nie próbowałeś jej pomóc?”
„Próbowałem” odparł Randall. „Przynosiłem jej nawet kawę z różnymi dodatkami od rumianku po wilczą jagodę, które miały jej pomóc, ale nic nie działało”.
„Biedna kobieta” powiedziałam. „Nie mogła spać i musiała codziennie wstawać, żeby zajmować się tymi okropnymi dzieciakami”.
„Te dzieciaki nie są takie złe” powiedział Randall. „Po prostu są ludźmi, a ludzie inaczej radzą sobie z rzeczami”.
Powiedział to, gdy mijaliśmy szkołę podstawową, otoczoną metalową konstrukcją przypominającą klatkę. Musiał być jakiś powód, dla którego ją tam umieszczono.
„To dlaczego potrzebują klatki, żeby chronić ludzi, skoro ludzkie dzieci są takie nieszkodliwe?” zapytałam, wskazując na konstrukcję, którą mijaliśmy.
Randall roześmiał się głośno. „To nie jest klatka” powiedział. „To ogrodzenie, i służy do ich ochrony. Ludzkie dzieci często się gubią, więc ogrodzenie zabezpiecza je przed tym”.
„Aha” mruknęłam, patrząc na metalowe pręty, nie do końca mu wierząc.
„To był twój pierwszy dzień” powiedział Randall, gdy zbliżaliśmy się do mojej ulicy. „Jutro będzie lepiej”.
„Rany!” jęknęłam, uderzając się w czoło. „Zapomniałam, że muszę tam wrócić”.
Randall zaśmiał się cicho. „Nie są takie złe. Po prostu musisz się do nich przyzwyczaić” powiedział, gdy zaczęliśmy iść w stronę mojego domu.
Zatrzymaliśmy się przed moimi drzwiami.
„Dzięki, że mnie odprowadziłeś” powiedziałam.
Ku mojemu zaskoczeniu, twarz Randalla zarumieniła się. „Właściwie to myślałem o tej chwili, odkąd znowu złapaliśmy kontakt”.
Serce zabiło mi mocniej. „Naprawdę?” zapytałam z nadzieją, że powie coś więcej.
„Tak, naprawdę”.
Sięgnął, odsunął kosmyk włosów z mojego czoła i założył go za ucho. To był drobny gest, ale sprawił, że moje serce zaczęło walić jak młotem.
Nie tak wyobrażałam sobie nasz pierwszy pocałunek, ale po tak kiepskim dniu, jaki miałam, było to lepsze niż nic.
Jego usta lekko się rozchyliły i przechylił głowę. Potem zatrzymał się i spojrzał na mnie, jakby czekał na moje przyzwolenie.
Skinęłam głową i uniosłam podbródek, by mógł mnie pocałować.
Zawsze myślałam, że pocałunek z Randallem Pagem będzie jak wybuch fajerwerków. Nie było żadnych eksplozji, ale było miło. Jego delikatny pocałunek sprawił, że poczułam motyle w brzuchu i zawroty głowy.
Jego język delikatnie dotknął mojego, pozostając w okolicy moich ust. Podobało mi się to drażnienie, ale delikatnie naparłam, by pogłębić pocałunek, jednak wtedy Randall się odsunął.
Nieco rozczarowana, przygryzłam dolną wargę, by zachować smak jego ust na moich.
Randall uśmiechnął się do mnie i przez chwilę myślałam, że zaproponuje, żebyśmy weszli do środka, by kontynuować.
Ale gdy otworzył usta, jego twarz się zmieniła, jakby nagle coś sobie przypomniał. „Ach! Przyniosłem ci prezent na powitanie w Wakefield” powiedział, odwracając się, by wyjąć coś z torby.
To nie było zaproszenie na kolację, ale ucieszyłam się, że miał dla mnie prezent.
„To tylko mały upominek” powiedział, wręczając mi plastikowe pudełko z zawartością, która wyglądała jak kwiat.
„Co to jest?” zapytałam, zdezorientowana tym dziwnym prezentem.
„To różowa magnolia z ogrodu mojego dziadka; to odmiana, którą sam uprawiał” wyjaśnił, otwierając pudełko. „Cudownie pachnie. Powąchaj”.
Pochyliłam głowę i wzięłam wdech, ale nie poczułam cudownego zapachu, który obiecywał Randall.
Zamiast tego mój nos zaczął swędzieć, a oczy były podrażnione.
Nie chcąc urazić uczuć Randalla, powiedziałam: „Masz rację, pachnie wspaniale”.
Próbowałam się do niego uśmiechnąć, ale moje oczy zaczęły łzawić.
„O nie! Masz reakcję alergiczną” powiedział Randall. Szybko zamknął pudełko i schował je z powrotem do torby.
„Nic się nie stało” powiedziałam, machając ręką, ale wcale nie było dobrze.
Poczułam zawroty głowy, a samo poruszenie ręką sprawiło, że się zachwiałam.
„Potrzebujesz pomocy?” zapytał Randall, patrząc z niepokojem, jak moje oczy zaczynają puchnąć.
Zawstydzona, sięgnęłam po klamkę. „Nic mi nie jest, naprawdę. Często mi się to zdarza wiosną. Potrzebuję tylko lekarstwa, żeby to zniwelować” powiedziałam.
Mój język zaczął puchnąć, ale udało mi się powiedzieć szybkie „Do widzenia”, zanim zamknęłam drzwi przed nosem Randalla.
Dotknęłam twarzy, zszokowana reakcją mojego ciała.
Większość moich leków była w kuchni, ale leki na alergię trzymałam w łazience na górze. Zachwiałam się, gdy zaczęłam wchodzić po schodach.
Trzymając się poręczy, wciągnęłam się na drugie piętro mojego małego domu. Moje oczy były całkowicie zamknięte, gdy dotarłam na górę; idąc po omacku, udało mi się znaleźć łazienkę.
Lekarstwo zadziałało szybko, ale cała sytuacja pozostawiła mnie zmęczoną i przygnębioną.
Postanowiłam się położyć, podczas gdy lekarstwo działało, mając nadzieję, że zawroty głowy miną.
Gdy moje oczy stawały się ciężkie, a głowa zaczęła opadać, starałam się nie zasnąć, bo coś w mojej głowie krzyczało: „Nie zasypiaj!”