Królowa Lykanów: Wydanie Świąteczne - Okładka książki

Królowa Lykanów: Wydanie Świąteczne

L.S Patel

Rozdział: 103

ADONIS

Spojrzałem na tłum wilków, oblegających podium. Przybrałem mój najlepszy, pewny siebie królewski głos. Nieważne, ile razy przemawiałem do publiczności, nigdy nie cieszyłem się, że to robię.

– Witajcie wszyscy na pierwszych Królewskich Polowaniach w okresie świątecznym! To dla mnie zaszczyt polować u waszego boku. Możemy podzielić się dobrodziejstwem moich lasów. – Z tłumu rozległy się oklaski.

Byli tu mój brat i siostra, a ja musiałem gościć lokalne alfy, luny, bety i kogokolwiek innego, kogo watahy wybrały na ostatni pokaz psów i kucyków.

Nie było jeszcze wszystkich gości, tylko sporo lokalnych stad, ale to już wystarczyło, by działały mi na nerwy. Chciałem to olać, ale Aarya odgrywała swoją rolę. Nie mogłem się poddać.

Królewskie Lasy były pełne zwierzyny. Przy takiej ilości myśliwych nie byłby to mój preferowany rodzaj pościgu. Nawet podzieleni na mniejsze grupy, zdobycz prawdopodobnie nas wyczuje.

Przynajmniej będę mógł się wyluzować. Podniosłem rękę. – Niech rozpocznie się polowanie! – Moje słowa spotkały się z radosnym okrzykiem, a tłum zerwał się na łowy. Ruszyłem w stronę lasu, ufając, że moja grupa podąży za mną.

Cień drzew przynosił ulgę. Wziąłem głęboki oddech, ciesząc się z przerwy. Mając tylu gości w pałacu, powietrze zgęstniało od dziwnych zapachów, perfum, detergentów i potu.

Zapach tylu nieznanych mi osób drażnił mojego lykana i doprowadzał mnie do szału. Tutaj, na zewnątrz byłem tylko ja, natura i pięć osób z mojej grupy myśliwskiej. O wiele bardziej mi to odpowiadało.

Było to jednak dziwne. Mimo rześkiego chłodnego leśnego powietrza w płucach i przyjemnego rozproszenia uwagi w postaci szukania tropów dzików, nie mogłem się zrelaksować. Mój lykanin krążył w mojej klatce piersiowej.

Chciałem się przemienić, paść na czworaka i biec, w pełni wykorzystać swój słuch i węch. Musiałem czuć się bardziej uwięziony, niż zdawałem sobie sprawę.

Muszę dać sobie więcej okazji do ćwiczeń. Nie byłoby dobrze, gdyby mój lykanin pokonał mnie w środku uroczystości.

Drażniący głos wyrwał mnie z roztargnienia. – Jakieś głębokie myśli? Nietypowe dla ciebie.

Damien dołączył do mnie na polowanie i teraz szedł obok mnie. Mogłem wykorzystać ten czas, by nawiązać z nim więź. Nie powinienem pozwolić, by szansa przepadła tylko dlatego, że byłem na krawędzi. – Jak się ma Elodie?

Jego wyraz spochmurniał. – Właściwie to nie za dobrze. Ma koszmary. Ten kawałek gówna Jordon wciąż ją prześladuje.

Splunąłem na ziemię. – Niektóre plugastwa zasługują na więcej niż jedną śmierć.

Potrząsnął głową, wpatrując się w drzewa. – Jeśli zabijanie go raz za razem miałoby jej pomóc, zrobiłbym to w mgnieniu oka. Ale to nie jest coś, z czym mogę walczyć.

Poklepałem go po ramieniu, żałując, że nie mogę zrobić więcej. – Jestem pewien, że twoje wsparcie wiele dla niej znaczy. Jesteś przy niej. To właśnie się liczy.

– Mam taką nadzieję – powiedział Damien, wciąż patrząc z dystansem. Otrząsnął się i uśmiechnął do mnie. Miałem nadzieję, że moja rada pomogła.

– To wszystko jest trochę ponure jak na święta – powiedział Damien. – Powinniśmy skupić się na tym, co pozytywne, jak ceremonia błogosławieństwa mojej siostrzenicy.

Roześmiałem się, przeczesując dłonią włosy. – Chciałbym, żeby to było coś pozytywnego. Aarya zgadza się na to, ale nie jest szczęśliwa i nie mogę jej winić.

– O jedno publiczne wydarzenie za dużo, co? – powiedział ze współczuciem. Nikt z mojej rodziny nie brał udziału w przedstawieniach królewskich, chociaż byłem znacznie lepszy niż kiedyś.

Wzruszyłem ramionami, korzystając z okazji, by zrzucić z nich trochę napięcia. Rozdrażnienie ukłuło mnie w kark. – Ona nie ma problemu z samą ceremonią. Nie ma tego wiele.

Damien przekrzywił głowę. – Co to oznacza? Myślę, że nie musimy tego robić.

Potrząsnąłem głową. – Nie, to stara tradycja. Rada przeprowadzi odczyt, a Devi zostanie namaszczona krwią i formalnie przedstawiona sądowi. Nie powinno to zająć więcej niż trzydzieści minut.

– Nie brzmi tak źle – powiedział Damien, zerkając na mnie zaciekawiony. Nie pytał, tylko czekał, czy się odezwę. Dobrze nadawał się do swojej pracy detektywa.

Westchnąłem. – To, co wkurza Aaryę, to fakt, że gdybyśmy mieli syna, nikt by się tego nie domagał. I ma rację, oczywiście. – Ponownie poruszyłem ramionami, moja irytacja tylko rosła.

Nie mogłem powstrzymać się od obracania się przy każdym trzasku gałązki lub odległym wyciu. Wąchałem powietrze za każdym razem, gdy zmieniał się wiatr. Za każdym razem nic nie znajdowałem, ale mój lykanin nie zamierzał się poddać.

Damien uniósł brwi. – Naprawdę zamierzasz mianować Devi swoim dziedzicem?

– Absolutnie. Co dobrego dla naszej rodziny przyniosło przestrzeganie tradycji? Nie chcę, żeby uciekła, kiedy będzie wystarczająco duża. – Zerknąłem przez ramię, marszcząc brwi.

Damien zatrzymał się, podnosząc nos, by również powąchać powietrze. – Na co się tak patrzysz, Adonisie? Czujesz coś?

Potrząsnąłem głową, przestępując z nogi na nogę. – Nie wiem. Coś mi po prostu przeszkadza. To pewnie nic…

Przerwał mi okropny ryk. Niedźwiedź wyszedł z krzaków, tratując wszystko na swojej drodze. To nie był czarny niedźwiedź, ale w pełni rozwinięty grizzly, prawdopodobnie ma ze trzy metry, stojąc na tylnych łapach.

Grizzly rzadko atakowały ludzi, a tym bardziej stado wilków. Sam zapach lykana powinien był sprawić, że ominie nas szerokim łukiem, ale on szedł prosto na mnie. Piana pokrywała jego pysk.

Odepchnąłem Damiena na bok i przygotowałem się. Niedźwiedź uderzył we mnie jak pociąg towarowy. Uderzył całym swoim ciężarem w moją lewą nogę. Poczułem trzask kości, poczułem jego gorący oddech na twarzy.

Ból zalał całe moje ciało, agonia w nodze, ucisk na żebra, gdzie jedna wielka łapa zakrywała moją klatkę piersiową, ogień w moim ramieniu, gdy zacisnął szczęki. Szamotałem się, ale to tylko sprawiło, że zęby wgryzły się głębiej.

Krew szumiała mi w uszach, a mój wzrok się rozmazał. Ciężar na mnie zwiększył się tak bardzo, że nie mogłem oddychać, po czym równie nagle został usunięty. Usłyszałem krzyk Damiena i poczułem unoszące mnie ręce.

Dryfowałem, nie mogąc skupić się na niczym poza oddychaniem. To zdawało się zabierać całą moją koncentrację. Ból w nodze wspiął się po moim kręgosłupie i zamieszkał w klatce piersiowej.

Otaczały mnie znajome zapachy, kojące. Nasz pokój. Aarya tu jest. Musi tu być. Słyszałem jej głos, który był jak balsam na moje rozpalone ciało.

Chciałem wstać, pocieszyć ją, ale nie mogłem nawet zmusić się do mówienia. Ciemność znów mnie otaczała. Walczyłem z tym. Musiałem ją zobaczyć, potrzebowałem…

Była tam, dłonie Gabe na jej ramionach, włosy rozpuszczone, a twarz mokra od łez. Oczy mojej pięknej towarzyszki wypełniły się wściekłą czernią, a ona ryknęła z żalu.

Oderwała się od Gabe. Luke i Damien wskoczyli do środka, Damien owinął ramiona wokół jej szyi, próbując powalić ją na ziemię.

Ktoś krzyknął w oddali. – Aaryo, uspokój się! Musisz się opanować!

Potrzebowała mnie. Ale porywał mnie straszny prąd, któremu nie mogłem się oprzeć. Wkrótce nawet jej zapach się ulotnił i nie wiedziałem nic więcej.

Następny rozdział
Ocena 4.4 na 5 w App Store
82.5K Ratings
Galatea logo

Nielimitowane książki, wciągające doświadczenia.

Facebook GalateaInstagram GalateaTikTok Galatea