Sapir Englard
DAISY
Wiele razy w życiu rozważałam niektórych mężczyzn jako potencjalnych partnerów.
Oczywiście nie rozpoznawałam w żadnym z nich towarzysza, tak jak to powinno się dziać, ale nie mogłam przestać myśleć: — Co by było, gdyby…?
Gabe na przykład byłby okropnym partnerem.
Próbowałby owijać mi w bawełnę i traktować mnie jak inwalidę. Ciągle myślałby, że bycie uzdrowicielką oznacza, że jestem kruchym płatkiem śniegu.
Kiedy miałam siedemnaście lat i byłam napalona, Zavier też przeszedł mi przez myśl, ale zbyt przypominał swojego brata, Zacka.
Zack był wylewnym, uroczym draniem, podobnie jak trochę starszy Zavier.
Ostatnią osobą, jakiej potrzebowałam, był ktoś, kogo emocje kipiały, gotowe wylać się w każdej chwili.
Zanim pojawiła się Eve, próbowałam nawet wyobrazić sobie jako partnera Raphaela, ale uznałam, że to zbyt przerażające, by mogło być w ogóle brane pod uwagę.
Pewnie tak samo byłoby, gdybym rozważała Shade'a jako potencjalnego towarzysza.
Ale jak większość kobiet uważałam Shade'a za jednego z tych zdystansowanych, nietykalnych samców wilków i nawet przez myśl mi to nie przeszło.
A jednak siedziałam na nim, patrzyłam w jego piękne oczy, zaniemówiłam na wieść, że jest moim towarzyszem.
Czułam, że jestem gotowa rzucić się do ucieczki. Shade był zarówno snem, jak i koszmarem w jednym, cudownym, seksownym opakowaniu.
Powinien pozostać dla mnie nieosiągalny.
Moje ciało przestało próbować siedzieć prosto, a umysł zamigotał, wyczerpany.
Zemdlałam, siedząc na Gammie Millenium w środku bitwy, naga.
“Śmiertelnie przerażające” to za mało powiedziane.
***
Obudziłam się w błogiej ciszy.
Byłam w swoim pokoju w Pack House, ubrana w ulubioną piżamę. Wzięłam prysznic, umyłam się i byłam w pełni naładowana energią.
Minęło trochę czasu, odkąd ostatni raz potrzebowałam naładować akumulatory.
To uczucie, świadomość, że mam prawie tyle magii uzdrawiającej, że mogłabym wyleczyć całą armię, było zadowalające.
Zrzuciłam z siebie koc i już miałam usiąść, gdy w pokoju rozległo się warczenie.
Zamarłam i niechętnie odwróciłam głowę w lewą stronę, gdzie w świetle księżyca wpadającym przez okno dostrzegłam wilka.
Stał na czworakach, obserwując mnie wilczymi, szmaragdowymi oczami.
Przełknęłam ciężko ślinę, a serce podskoczyło mi do gardła.
Mój towarzysz był tutaj, stał na straży. Mój towarzysz znajdował się tutaj.
Mój towarzysz to Shade.
Znowu przełykając, usiadłam powoli, ignorując jego warczenie.
Kiedy już się wyprostowałam, warknięcie wilka stało się głośniejsze.
To sprawiło, że się skrzywiłam. — Nie warcz na mnie w ten sposób, Shade.
Wilk nie przestał. Nie wyszedł też z cienia, więc jedyne, co mogłam dostrzec i poczuć, to jego oczy i otulający mnie, rozkosznie męski zapach.
Dlaczego teraz, gdy się obudziłam, wciąż był w wilczej postaci? I dlaczego, do cholery, wciąż ukrywał się w ciemnym kącie?
Rozległo się pukanie, więc podskoczyłam, a chwilę potem poczułam zapach powietrza i rozluźniłam się. To był tylko Gabe.
Drzwi się otworzyły, ale zanim Gabe zdążył wejść do środka, wilk rzucił się na mnie. Stało się to tak szybko, że nie mogłam zrobić nic innego, jak tylko usiąść na łóżku, oszołomiona.
W jednej chwili Shade przybrał ludzką postać i nagi otworzył drzwi.
Teraz wejście zagradzało jego muskularne, wysokie ciało, a on oparł ręce na framudze drzwi i spojrzał w dół na Gabe'a, który był od niego o około cal niższy.
Shade warknął ledwo rozpoznawalnym głosem: Wynoś się stąd.
Co tu się, do cholery, działo?
— Shade... — nawet jeśli go nie widziałam, mogłam sobie wyobrazić, jak Gabe zaciska zęby w czystym gniewie alfy.
Wynoś się. Jego głos był twardy, a słowa bardzo napięte.
Zadrżałam, owijając instynktownie ramiona wokół siebie.
Mój wzrok powędrował na plecy Shade'a, a ja spojrzałam na blizny, które poczułam wcześniej, na polu bitwy.
Były głębokie i prawdopodobnie zostały zrobione narzędziem ze specjalnego stopu, które zostawiało nieusuwalne ślady.
Mogłabym je jednak uleczyć, gdyby Shade mi na to pozwolił. Miałam wystarczająco dużo mocy, by to zrobić.
Dlaczego nie poprosił nikogo, by je obejrzał albo spróbował wykurować?
Wiedziałam, że nikt inny nie dotykał tych blizn. I wątpiłam, by Shade pozwolił komukolwiek ich dotknąć, sądząc po tym, jak zareagował, gdy próbowałam je wyleczyć.
Gabe warknął, zwracając moją uwagę znów na to, co działo się obok.
— Przestań się wygłupiać, Shade — warknął alfa. — Wciąż masz w sobie pieprzoną kulę, a z zapachu wynika, że Daisy już wstała i jest w pełni naładowana.
Zmrużył oczy. — Więc przestań zachowywać się jak pieprzony dupek i...
Mięśnie Shade'a napięły się i warknął, a wydawany przez niego odgłos stał się o wiele bardziej onieśmielający.
Nawet ja się skrzywiłam. Jedynymi mężczyznami, którzy potrafili mnie zmusić do uległości, byli Rafe i Gabe, który czasem zachowywał się jak wściekły idiota.
Ale Shade, cuchnący niebezpieczeństwem i emanujący tajemniczością, nigdy nie wzbudził we mnie takich uczuć.
Nie wiedziałam o nim zbyt wiele, ale jego dominowanie wydawało mi się niewłaściwe.
Partnerzy nie powinni być przez siebie przytłoczeni. To nie było w porządku.
— Dobra — wyrzucił Gabe. — Rób, co chcesz, idioto.
Shade nie czekał, aż drugi mężczyzna odejdzie. Po prostu zatrzasnął mu drzwi przed nosem.
Potem odwrócił się do mnie z wykrzywioną twarzą.
Shade uchodził za niezwykle przystojnego, ale w tej chwili, gdy był tak wściekły, nie było w nim niczego pięknego.
Był niebezpieczny. Naprawdę niebezpieczny. W gorący, męski sposób.
Sutki mi stwardniały, a w podbrzuszu zrobiło mi się gorąco, zanim ta myśl się skończyła.
Shade powoli zbliżał się do mnie. Zastygłam w miejscu, wpatrując się w niego szeroko otwartymi oczami.
Potem wszedł na łóżko i uklęknął przede mną.
Jego bliskość sprawiła, że zadrżałam, a moja skóra stała się nagle nadwrażliwa. Wilczyca warknęła nisko wewnątrz mnie i syczała na partnera swoim własnym głosem.
Ale wszystko ucichło, gdy dłoń Shade'a nagle dotknęła mojego policzka.
Jego oczy były dzikie, zielone jak dżungla, usta zaciśnięte, a wyraz twarzy niemal morderczy.
— Dlaczego to musiałaś być ty? — zapytał nagle. Wzdrygnęłam się, jakby mnie uderzył.
— Ja też bym chciała wiedzieć — odpowiedziałam, ale głos mi się trząsł. Moje emocje były bardzo rozchwiane, niepewne, a ja czułam się zdezorientowana.
Co on, do cholery, sugerował?
Spojrzał na mnie, a jego dłoń przesunęła się z mojego policzka na podbródek, by chwycić mnie w mocny uścisk i odchylić mi głowę do tyłu, tak abym mogła spojrzeć mu w oczy.
— Nie chcę mieć partnera — warknął, a dzikość zgęstniała w jego wspaniałych tęczówkach. — Nigdy nie chciałem mieć partnera. To nie powinno było się zdarzyć.
— Czy ty jesteś głupi? — odparłam, nie wierząc w to, co słyszę.
Nie byłam zraniona. Byłam wkurzona.
— Nie decydujesz o tym, kiedy spotkasz swojego partnera! To nie jest pieprzony wybór! Myślisz, że gdybym mogła po prostu wskazać swojego towarzysza, to byłbyś nim ty?
Roześmiałam się z niedowierzaniem, bo inaczej bym się rozpłakała. A ja nie chciałam płakać. Płacz oznaczał słabość.
Ja nie byłam słaba, mimo tego, co wszyscy myśleli o uzdrowicielach.
Jego świetliste oczy stały się wilcze. Klatka piersiowa mu zadrżała i nagle znalazł się bliżej mojej twarzy; jego nos dotykał mojego nosa, a czoło przylegało do mojego czoła.
Wciąż warczał, a jego oczy stały się jeszcze bardziej dzikie. Zesztywniał, napinając mięśnie, aby się nie wyrwać.
Zdałam sobie sprawę, że walczy z samym sobą i swoimi instynktami. Z instynktem partnera.
To, co przed chwilą powiedziałam, było czystą prowokacją, która miała mu pokazać, jak bardzo pasuje do mnie jako mój towarzysz.
I prawie się to udało. Ale potem zablokował swoje ciało.
Nigdy nie słyszałam o wilku, który potrafiłby zrobić coś takiego; instynkt godowy powinien być wszechogarniający, nie pozostawiać miejsca na wahanie.
Fakt, że udało mu się w jakiś sposób zablokować jego wpływ...
To było niepokojące. Nie chodziło tylko o mnie jako jego domniemaną partnerkę, ale żaden zdrowy wilkołak w kwiecie wieku nie powinien być w stanie kontrolować się w ten sposób przy swoim towarzyszu.
Żaden zdrowy wilkołak...
Jego blizny. Przeczucie podpowiadało mi, że to wszystko przez blizny.
Ale nie miałam okazji zapytać. Shade nagle wydał z siebie inny rodzaj warknięcia, warknięcie czystego napięcia. Zeskoczył z łóżka i odsunął się ode mnie.
Kiedy na mnie spojrzał, jego oczy nie były już dzikie. Wyglądał po prostu na wściekłego.
— Trzymaj się ode mnie z daleka, Luxford — warknął, patrząc na mnie z błyskiem w oku.
Serce waliło mi jak oszalałe, a krew odpłynęła mi z twarzy. Miałam przeczucie, do czego to zmierza, i nie podobało mi się to. Ani trochę.
— Shade — powiedziałam, starając się, by mój głos był spokojny i racjonalny — porozmawiajmy o tym jak dorośli. Nie musisz...
— Nie ma o czym rozmawiać — przerwał mi niskim i brutalnym głosem, a ja tym razem się skrzywiłam.
— Dziękuję, że mnie wyleczyłaś. Zawołam twoją siostrę, żeby wyjęła kulę.
Te ostatnie słowa były kroplą, która przelała czarę. Zeskoczyłam z łóżka i podeszłam do niego, wściekła.
— Ja cię uzdrowiłam, więc ja wyciągnę tę pieprzoną kulę. Nie masz, kurwa, nic do powiedzenia w tej sprawie.
Jego ciało znów zesztywniało, gdy zatrzymałam się tuż przed nim, moje ręce zwinęły się w pięści, a usta drżały w czystym gniewie.
— Nie jesteś alfą, Luxford. Nie możesz wydawać mi żadnych rozkazów.
Uśmiechnęłam się do niego z wdziękiem. — W tym przypadku to ja decyduję.
Tylko główny uzdrowiciel mógł decydować w stadzie, i to tylko wtedy, gdy uważał, że wilkołak, którego dotyczy sprawa, jest na skraju śmierci.
A do takich sytuacji należała ta, w której wewnątrz Shade'a wciąż tkwiła kula.
Oczy Shade'a ponownie zmieniły kolor na wilczozielony. — Nie jestem częścią twojego stada. Ten mały numer na mnie nie zadziała.
Teoretycznie rzecz biorąc, miał rację, ponieważ był częścią Wilków Millenium, uwolnionych z innych watah, chroniących równowagę wraz z Alfą Millenium.
Ale ja już przygotowałam się na to pytanie. — Jesteś na moim terytorium.
Obdarzyłam go kolejnym słodkim uśmiechem. — Daphne tutaj nie ma, więc nie może rządzić. Zrobię to ja. Więc lepiej połóż się na łóżku, zanim kula zainfekuje twoją krew.
Wyglądał, jakby chciał mi urwać głowę, ale uśmiechnęłam się do niego i odsunęłam się, wskazując na łóżko.
— Czuj się jak u siebie, Shade — powiedziałam, rzucając mu triumfalne spojrzenie. Wygrałam i on o tym wiedział.
Przeszył mnie wzrokiem, po czym z wyraźną irytacją podszedł do łóżka i położył się na plecach.
Teraz jego ciało było w pełni wyeksponowane. Do tej pory starałam się nie patrzeć nigdzie poza jego twarz, ale teraz nie było to już możliwe.
Wpatrywałam się w jego klatkę piersiową, lśniącą w świetle księżyca jak wyciosany marmur, w jego talię, a potem w najbardziej intymną część jego ciała...
Był twardy. Naprawdę twardy. Moje wnętrze zacisnęło się i poczułam, że moje majtki robią się mokre.
W trzewiach zrobiło mi się ciepło i napędzało mnie to do dotknięcia długiego, grubego członka. Do tego, by lizać go, dotykać, ujeżdżać...
— Jeśli mnie tam dotkniesz, zabiję cię.
Przeniosłam wzrok z powrotem na Shade'a i zadrżałam, a moje podniecenie natychmiast się rozproszyło.
Wyglądał poważnie. Brzmiał poważnie. Wyglądało na to, że zrobi to, co powiedział, niezależnie od tego, że byliśmy partnerami.
Przełykając ślinę, rzuciłam mu najbardziej wyniosłe spojrzenie, na jakie było mnie teraz stać, i odrzuciłam włosy do tyłu.
— Nie martw się — powiedziałam, podchodząc bliżej i przygotowując moją magię leczniczą do wyciągnięcia kuli. — Nie jesteś aż tak atrakcyjny, żebym nie mogła się opanować.
To oczywiście było kłamstwo. Nawet gdyby wyglądał jak brudas – a tak nie było, ale to nieistotne – i tak bym go pożądała z niepohamowaną siłą.
Ponieważ był moim towarzyszem, a tak właśnie jest z towarzyszami.
Shade wiedział, że bredzę, widziałam to po jego oczach. Nie obchodziło mnie to, dopóki trzymał język za zębami.
Wciąż bolała mnie klatka piersiowa po słownej utarczce i nie byłam gotowa na więcej.
Poza tym nadal miał w sobie kulę.
Musiałam się nią zająć, zanim rozwalę go na miazgę i zmuszę go, by zrozumiał, dlaczego to zrobiłam.
Dotknęłam dłońmi miejsca, w którym kula tkwiła pod skórą, zamknęłam oczy i użyłam swojej magii.
Weszła w jego skórę, a potem w krew, szukając kuli na mój rozkaz.
Znalazłam nabój, unoszący się kilka centymetrów od miejsca, w którym ostatnio się znajdował, i zaczęłam owijać go magią, zachęcając do wyjścia w górę, z powrotem na powierzchnię.
Kula stopniowo wychodziła. Był to powolny proces, a ja nie chciałam go przyspieszać. Pragnęłam, żeby kula wyszła z jego ciała tak czysto, jak to tylko możliwe.
Miałam zamknięte oczy i byłam tak skoncentrowana na tym, aby wyrwać nabój, że tylko z oddali słyszałam jakiś głos.
Czy ktoś wszedł do pokoju, gdy pracowałam nad Shade'em? Nie miałam pojęcia, a myślenie o tym było nieistotne. Musiałam się skupić.
Wydawało mi się, że minęły godziny, gdy kula wreszcie dotknęła skóry Shade'a.
Teraz nadeszła najtrudniejsza część – całkowite usunięcie pocisku z ciała bez ponownego przebicia skóry i odnowienia rany.
Magia uzdrawiająca w tym aspekcie była niemal telekinetyczna. Chciałam, aby mocą woli owinęła się wokół naboju, a następnie przeniosła go przez skórę, nie naruszając jej.
To była moc podobna do tej pozwalającej na przechodzenie przez solidne ściany.
Sprawiłam, że magia stała się jednością z pociskiem. Tylko wtedy mogłam aktywować tę specyficzną, rzadką formę mojej zdolności.
Zwykle powstrzymywałam się od jej używania, nie tylko z powodu energii, którą pochłaniało to działanie, ale także dlatego, że nasze zdolności lecznicze nie powinny na to pozwalać.
A że ja potrafiłam...
Miałam przeczucie, że ma to coś wspólnego z pewnym Webbem Montgomerym.
Otworzyłam powoli oczy, unosząc ciężkie powieki, wzięłam kulę, która leżała na nagiej, nieuszkodzonej skórze Shade'a, i włożyłam ją do kieszeni.
Pomyślałam, że może się przydać, bo przecież napełniłam nabój magią, przekształcając go w manę. Można będzie się nad tym zastanowić później.
Ocierając pot z czoła, rozejrzałam się dookoła i ku mojemu zaskoczeniu dostrzegłam, że stoją tam Raphael i Eve.
Towarzyszyli im najwyraźniej zdrowi Zack, Claire i Gabe. Zerknęłam na Shade'a i zobaczyłam, że jego oczy są wpatrzone w Gabe'a.
Gabe bardzo się starał nie odwracać wzroku, sądząc po sztywności jego szczęki. Nie mogłam się powstrzymać, żeby się na to nie pogniewać.
Teraz, kiedy Rafe jest blisko, zachowujesz się dojrzale. Ale to ściema, Gabe.
Poczułam na sobie wzrok Eve i skierowałam na nią spojrzenie. — Dziękuję za wyleczenie Shade'a — powiedziała, kiwając głową z rodzajem szacunku.
Czy któreś z nich widziało, jak używam magii w ten dziwny sposób? Rozejrzawszy się wokół, doszłam do wniosku, że zdążyłam wyjąć kulę, zanim się pojawili.
Poczułam ulgę.
Wzruszyłam ramionami. — Nie ma sprawy.
Shade usiadł i spojrzał na Raphaela. — Co ty tu robisz? — zapytał, a jego głos wrócił do normalności.
To sprawiło, że zacisnęłam zęby w gniewie. W co on, do cholery, pogrywał?
— Bóstwo wyświadczyło nam przysługę, pozwalając na naszą teleportację tutaj — odpowiedział Jedyny Prawdziwy Alfa.
Potem jego twarz jakby pociemniała. — Słyszeliśmy o Łowcach w Szanghaju. Starałem się, żebyśmy wrócili tak szybko, jak to możliwe.
Gabe przytaknął. — Teraz, gdy bitwa się skończyła, możemy...
— Już się skończyła? — zapytałam, nagle uświadamiając sobie, że zemdlałam w środku tego wszystkiego. — Co się stało? Czy wygraliśmy?
Gabe zerknął na Shade'a, zanim spojrzał na mnie.
— Shade rozprawił się z pozostałymi Łowcami — powiedział. — Niewielu ich zostało, a ponieważ był w pełni wyleczony, zdołał wykończyć resztę.
Więc dobrze zrobiłam, używając na nim całej mojej magii uzdrawiania. — Rozumiem — powiedziałam, czując ulgę.
Ale Gabe postanowił zepsuć ten miły moment, krzywiąc się i rzucając mi swoje alfa spojrzenie.
— Otrzymasz jednak karę — powiedział głosem, który wykluczał możliwość negocjacji.
— Nie posłuchałaś mojego bezpośredniego rozkazu, Daisy. Wykorzystałaś pokój Raphaela, aby się wymknąć i naraziłaś się na niebezpieczeństwo. To nie do przyjęcia i dobrze o tym wiesz.
Zacisnęłam pięści. Chciał to zrobić właśnie tutaj, na oczach tych wszystkich ludzi? Świetnie.
— Byłeś i nadal jesteś nieracjonalny — powiedziałam mu lodowatym głosem, który sprawił, że jego oczy zwęziły się. — Rozmawiałam z Jocelyn White, wiesz o tym. Główną uzdrowicielką stada East Coast.
Zmrużyłam oczy. — Jej alfa pozwala jej iść do stref zagrożenia, aby ratowała życie kolegów z watahy. Po to właśnie jesteśmy tu głównymi uzdrowicielami. To jest to, co powinniśmy robić.
Mój głos się podniósł. — To część mojej roli jako najsilniejszej i najbardziej niezawodnej uzdrowicielki w stadzie. Nie możesz mi kazać zostać z tyłu, kiedy twoi żołnierze padają, a nie ma nikogo, kto mógłby im pomóc. Nie możesz tego zrobić, bo to mnie złamie.
Głos mi się załamał i zdałam sobie sprawę, że płaczę. Wytarłam łzy ze złością.
— Więc proszę, jeśli Aiden Norwood pozwala Jocelyn w pełni wykorzystać jej zdolności uzdrawiania bez podcinania jej skrzydeł, to ty nie możesz być aż tak inny. Nie wyobrażam sobie, że mogłoby być inaczej.
Gabe miał wściekłość w oczach. Powiedział tylko: — Te dwie sytuacje są różne. Aiden nie kocha Jocelyn.
Wiedziałam, że to właśnie jest źródłem wszystkich problemów.